04.03.2021

Nowy Napis Co Tydzień #090 / Szczepan Przylepa

Gdy byłam dzieckiem, wujek Szczepan zabrał mnie na wycieczkę ciężarówką pełną martwych kurczaków.

Wujek pracował wówczas jako kierowca w przedsiębiorstwie drobiarskim. Ja cierpiałam na silną nerwicę, więc wujek, przejęty moim losem, zapragnął pokazać mi najpiękniejsze zamki Warmii i Mazur.

Zdradzę wam, że tysiąc martwych kurczaków nie ma najprzyjemniejszego zapachu. Szczególnie jeżeli jest się zmuszonym wdychać ów zapach przez bite dwa tygodnie.

Tak sobie myślę, że dzisiaj podobna podróż byłaby dla mnie nieco męcząca – w dzieciństwie jednak nie cierpi się z powodu smrodu, monotonii czy niewygody. Gdy jest się dzieckiem, cierpi się z o wiele poważniejszych powodów. Takich jak chociażby brak wolności, dojmująca samotność czy okrucieństwo rówieśników.

Byle drobiazg może spowodować, że człowiek się męczy latami.

Na przykład: nikt z mojego miasta nie chciał się ze mną zadawać do – mniej więcej – piętnastego roku życia, tylko dlatego że przez jakiś czas wierzyłam, że telewizor to pralka.

A było tak: moi rodzice nie chcieli mieć dziecka, które oddawać się będzie bezmyślnym rozrywkom. Wmówili mi więc, że patrząc w bęben pralki, tak naprawdę ogląda się telewizję.

– Kasiu, zaraz zacznie się „Wieczorynka”! – wołała mnie mama, uruchamiając pranie pościeli.

„Gdyby chociaż pościel była kolorowa” – myślałam ze smutkiem i odpowiadałam:

– Mamo, ja chyba od tej całej telewizji wolę sobie poczytać jakąś dobrą książkę.

– Twój wybór, córeczko. – Mama wzruszała ramionami dumna ze swoich innowacyjnych metod wychowawczych.

Kiedy koleżanki z klasy zapytały mnie, jaki jest mój ulubiony program, odparłam:

– „Bawełna”.

A następnie dodałam:

– Ale „Bawełna” i tak się trochę dłuży, więc zazwyczaj oglądam samo wirowanie. Najbardziej zaś nie lubię programu „Delikatne”. A wy? Co chętnie oglądacie?

Pewnie domyślacie się, jak od tamtej pory wyglądała moja szkolna egzystencja.

No więc – wujek Szczepan uznał, że dobrze mi zrobi wycieczka objazdowa po najpiękniejszych zamkach Warmii i Mazur.

*

Zamki były naprawdę piękne. I interesujące.

– Wujku, w dziurkach w murze gniazdują jerzyki!

– Widzę, Kasiu. A wiesz, po co ludzie te otwory zrobili?

– Dla jerzyków?

– Nie. To otwory strzelnicze. Strzelało się przez nie do wroga. I wiesz, co jeszcze kiedyś znajdowało się w baszcie?

– Sypialnia księżniczki?

– Nie.

– To co?

– Sala tortur. Chodź, pokażę ci.

Wujek Szczepan był mechanikiem z wykształcenia, a przy okazji żywo interesował się historią oraz medycyną, co sprawiało, że bardzo obrazowo opowiadał o poszczególnych średniowiecznych narzędziach zadających męki.

Opowiadał po to, by odwrócić moją uwagę od nerwicy, oczywiście.

– Zgadnij, co to takiego. – Wujek wskazał czarnym od smaru palcem coś, co wyglądało jak zardzewiały wiatrak, do którego ktoś przykręcił odwróconą do góry dnem miskę.

– To zgniatacz głowy, Kasiu. Głowę wkładałaś o tutaj, a potem ktoś dokręcał śrubę. W zasadzie to taki duży zacisk śrubowy. Wiesz, co to jest zacisk śrubowy?

– Nie, wujku.

– To takie coś, co przewodzi prąd między materiałem a spawarką.

Wówczas wyobraziłam sobie, że średniowieczne tortury polegały na ośmie­szeniu złoczyńcy poprzez przyspawanie mu do głowy jakiegoś dziwnego przedmiotu. Takiego złodzieja z nocnikiem na głowie nikt przecież nie potraktowałby poważnie.

Wkrótce jednak wujek oświecił mnie, że nazwa „zgniatacz” nie wzięła się znikąd:

– Gdybyś włożyła tu głowę, a ja dokręciłbym śrubę, zęby wbiłyby ci się w dziąsła, roztrzaskując szczęki.

– Ojej.

– Zamknij oczy i wyobraź to sobie. Jak myślisz, Kasieńko, co stałoby się z tobą potem?

– Pękłyby mi kości jarzmowe?

– Świetnie! A dalej?

– Oczy by mi wypadły, a mózg wypłynął uszami?

– Brawo. Jestem z ciebie naprawdę dumny.

Zgłodniałaś?

– Tak, wujku.

– To jedziemy coś zjeść

*

Rozwiózłszy po sklepach kurczaki i zwiedziwszy po drodze jakiś zamek – co wieczór zajeżdżaliśmy na kolację do baru dla tirowców.

Tego typu bary to bodaj jedyne miejsca na świecie, gdzie można zamówić jajecznicę z dwudziestu jaj, a na deser zjeść tosta z żółtym serem posma­rowanym dżemem truskawkowym.

Tego rodzaju bary to również bardzo ekologiczne miejsca. Pracujące w nich panie zazwyczaj używają tej samej ścierki do wycierania talerzy i do mycia podłogi.

Grunt to zachowanie odpowiedniej kolejności sprzątania.

– A to można tak wszystko jedną szmatą? – zapytałam pewnego wieczoru panią Krystynę pracującą w barze Ekspres Chicken.

– A czy ktoś to, przepraszam bardzo, widzi?

– No... ja widzę?

– Phi. Dzieci głosu nie mają.

– Ale to niezgodne z BHP.

– Dziecko, przecież teraz wycieram talerze, a dopiero później wezmę się za podłogę.

– Ale używa pani tej samej ścierki co wczoraj. I przedwczoraj.

– Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.

– Nic nie rozumiem, pani Krystyno.

– Nieważne – powiedziała pani Krystyna, spoglądając na mojego wujka wzrokiem kury, która wypiła za dużo piwa i wydaje jej się, że zniosła jajko.

– Wujku, czy ty znasz panią Krystynę? – zapytałam, jedząc sałatkę z ośmiorniczek, która tak naprawdę była sałatką z parówek. Parówek, które nadkrojono tak, by miały osiem ramion, a następnie usmażono na głębokim oleju i podano w towarzystwie keczupu. I warzyw. Czyli frytek.

– Znam.

– A czy może lubiłeś panią Krystynę tak bardzo jak teraz lubisz panią Bożenę, panią Monikę i panią Basię?

Wujek Szczepan miał zawsze bardzo dużo dziewczyn. Ułożyłam o nim nawet piosenkę do śpiewania na nutę popularnej wówczas Makareny:

Wujek Szczepan jak marcepan,

Taka z niego jest przylepa:

każdą pupę by poklepał.

Eeeee... Kalarepa!

Wujek zabronił mi śpiewać tę piosenkę publicznie w obawie o to, że ludzie wezmą go za zboczeńca.

– Z Krystyną pokłóciliśmy się lata temu i od tamtej pory nie rozmawiamy. Ale lubiłem ją tak bardzo, jak teraz lubię Grażynkę – tłumaczył mi wujek.

Pani Grażynka była naszą sąsiadką i odwieczną dziewczyną wujka. Regularnie jeździli motorem do lasu, na jagody. Nawet w grudniu. I zawsze wracali z niczym, rumiani i uśmiechnięci.

Przez długi czas nie potrafiłam zrozumieć, jak można tak beznadziejnie zbierać jagody. I jeszcze się z tego cieszyć.

– O co pokłóciliście się z panią Krystyną?

– O psa. – Wujek pokręcił głową i przechyliwszy się w lewo, uniósł prawy pośladek, a z tylnej kieszeni w spodniach wyciągnął sfatygowany portfel. – Poszło o tego kundla.

Wujek Szczepan pokazał mi zdjęcie, które było nieostre, wymiętolone i całe w białych pęknięciach. A przedstawiało płynącą kobietę, na grzbiecie której stał sobie czarny pies.

– Czy to pani Krystyna? – zapytałam, zaciekawiona.

– Nie. To jej siostra bliźniaczka. Marzenka.

– Nigdy jej nie spotkałam.

– Bo Marzenka nie żyje.

Jak wynikało z opowieści wujka, kilka lat temu spotykał się z obiema dziewczynami.

– Jeździliście na jagody we trójkę?

– A jakże. Do Niedźwiedziego Rogu, nad Śniardwy, a czasem i nad morze, do Karwi. I zawsze z tym cholernym psem. Marzenka go uwielbiała, mi ten pies od początku wydawał się jakiś lewy. Sam nie znosił pływać, ale kiedy ona pływała, właził jej na plecy i tak se na jej plecach siedział.

– Ale fajnie!

– Pewnego dnia Marzenka założyła się z jakimiś chłopakami, turystami, o skrzynkę rieslinga, że dopłynie z Fafikiem do wyspy i z powrotem. Świetnie pływała, ale pech chciał, że w drodze powrotnej złapał ją jakiś skurcz, nie mogła się utrzymać na powierzchni. Próbowała zrzucać Fafika, ale on na nią ciągle się wspinał i jeszcze podobno gryzł po rękach. Wpadła w panikę, chłopaki nie zdążyli. – Wujek w zamyśleniu wyrwał sobie włos z nosa, a następnie kichnął tak, że aż po policzkach pociekły mu łzy.

– Co się stało z psem?

– Miesiąc później próbował przepłynąć Bałtyk. Z workiem cementu na grzbiecie.

– Wujku, tak szczerze, to myślę, że nie powinieneś był obwiniać Fafika.

– Żebyś widziała, jak temu zwyrodnialcowi z oczu patrzyło. To nie był pies. – Wujek zrobił się cały czerwony. – To był psychopata.

– A co z panią Krystyną?

– Obraziła się na mnie. Stwierdziła, że jestem okrutny.

Było mi tak bardzo szkoda wujka i tak niesamowicie przykro, że do krwi rozdrapałam pogryzione przez komara kolano.

– Wszystko przez tego głupiego psa – powiedziałam.

– Psa degenerata – powiedział wujek.

– Psa sadystę!

– Psa... skurwysyna.

Ostatniego dnia wycieczki widzieliśmy wypadek. Osobowy ford zderzył się czołowo z ciężarówką, przekoziołkował i roztrzaskał o drzewo. Z pasażerów, chłopaka i dziewczyny, niewiele zostało.

Wujek stwierdził, że pewnie jechali na jagody i że pewnie nie mogli się doczekać rozkoszy zbierania.

– Miłość jest bardzo niebezpieczna, Kasiu – powiedział wujek, uznawszy, że jestem już gotowa na tego rodzaju nauki.

– Bardziej niebezpieczna niż średniowieczne tortury?

– Bardziej. Bardziej nawet niż kibice Mławianki Mława.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Katarzyna Fetlińska, Szczepan Przylepa, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 90

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...