Wydawnictwa / Biblioteka Pana Cogito / Świat piękny i bardzo różny. Szkice o wojażach Pana Cogito
-
Zamiast wstępu
- Józef Maria Ruszar, Złudna podróż na krawędzi nicości. Historyczne i kulturowe konteksty peregrynacji Zbigniewa Herberta
-
Inne języki, inne cierpienia
- Arent van Nieukerken, Zbigniew Herbert czytany przez Seamusa Heaneya i Johna Maxwella Coetzeego
- Francesca Fornari, O Herbercie we Włoszech
- Jana Juhasova, Trop Zbigniewa Herberta w twórczości słowackich poetów metafizycznych
- Amelia Serraller Calvo, Metafizyka codzienności. O losach twórczości Zbigniewa Herberta w Hiszpanii
- Piotr Kilanowski, Z zamorskich wojaży Pana Cogito – o recepcji twórczości Zbigniewa Herberta w Brazylii
-
Uwiedziony na zawsze
- Magdalena Lubelska-Renouf, Charlotte Corday i Max Jacob Dwa wiersze Herberta czytane z perspektywy miejsca, gdzie zostały napisane
- Cynthia Haven, Zbigniew Herbert: „Nadzieja matką głupich”. „Raport z oblężonego miasta” czytany w Kalifornii
- Gerard Kilroy, „Tren Fortynbrasa” Herberta i władza polityczna w „Hamlecie” Szekspira
- Jekatierina Starodworska, „Listy do rzymskiego przyjaciela” Josipa Brodskiego i „Powrót prokonsula” Zbigniewa Herberta Powiązania oczekiwane i mniej oczekiwane
- Jekatierina Sumarokowa, O „różnicy między głosem ludzkim a głosem przyrody” w poezji Zbigniewa Herberta i Osipa Mandelsztama
- Tatiana Pawlińczuk, Wizualizacja pojęć etycznych w wierszu Zbigniewa Herberta „Życiorys”
-
Ten, który pragnie źródła
- Marek Bernacki , Motyw podróży jako metafory drogi życia Konstandinos Kawafis „Itaka” – Zbigniew Herbert „Podróż”, „Modlitwa Pana Cogito – podróżnika”
- Michał Kopczyk, „Zbliżyć się na odległość jednego człowieka…” Postkolonialna lektura esejów Zbigniewa Herberta
- Tomasz Kunicki-Goldfinger, Rovigo – jakie to miejsce? Szkic do geografii fizycznej i duchowej
- Małgorzata Peroń, Nieznane wybrzeża. O wierszu „Obłoki nad Ferrarą” Zbigniewa Herberta
- Józef Maria Ruszar, Inwestycyjna strategia poety na saksach. Korespondencja rodzinna i przyjacielska
Złudna podróż na krawędzi nicości
Historyczne i kulturowe konteksty peregrynacji Zbigniewa Herberta
Doświadczenie trudności tej podróży wydawało mi się
konieczne dla zrozumienia niektórych fragmentów „Odysei”[1].
Nie tylko eseje, ale także wiele wierszy Herberta karmi się bystrą obserwacją, głębokim przeżyciem lub doświadczeniem nabytym w trakcie jego licznych podróży, które nazywał „pielgrzymkami do świętych miejsc kultury”[2], a czasami wyprawami, ale nigdy nie były to „wycieczki”, co poeta z naciskiem podkreślał w udzielanych wywiadach[3]. Herbert przedstawił nawet własną koncepcję czy raczej żartobliwą „teorię” zachowania się podczas podróży, zwaną z francuska „flanowaniem”, to znaczy zwyczajnym wałęsaniem się bez celu albo też łazikowaniem dla samej przyjemności chłonięcia niezobowiązujących lub przypadkowych wrażeń. Nie zapominajmy jednak, że było to już „po fajrancie”, kiedy strudzony badaniem in situ, zapracowany „apostoł w podróży służbowej”[4], zaprzestał szkicowania architektonicznych detali lub zakończył spisywanie notatek poświęconych kolorystyce obrazów i uznał, że ma prawo do odpoczynku. Dlatego:
Zeszyt i szkicownik idą do kieszeni i zaczyna się najprzyjemniejsza część programu – flanowanie, to znaczy:
włóczenie się bez planu, według perspektyw, a nie przewodników,
oglądanie egzotycznych warsztatów i sklepów: ślusarza, biura podróży,
zakładu pogrzebowego,
gapienie się,
podnoszenie kamyków,
wyrzucanie kamyków,
picie wina w możliwie najciemniejszych kątach: Chez Jean, Petit Vatel,
zadawanie się z ludźmi,
uśmiechanie się do dziewcząt,
przytykanie twarzy do murów w celu łowienia zapachów,
zadawanie konwencjonalnych pytań tylko po to, aby sprawdzić, czy życzliwość
ludzka nie wyschła,
przyglądanie się ludziom ironicznie, ale z miłością,
asystowanie przy grze w kości,
wstępowanie do antykwariatów z zapytaniem, ile kosztuje grające hebanowe
pudełko i czy można posłuchać, jak gra; potem wychodzenie bez hebanowego
pudełka,
studiowanie menu wytwornych restauracji, które zwykle wywieszone są na
zewnątrz i pogrążanie się w lubieżnych rozważaniach: homar czy ostrygi na
początek, kończy się na odwiedzeniu „patronki” zakładu Au Bon Coin; jest
miła, cierpi na serce i częstuje trunkiem zwanym Ricard, o obrzydliwym
anyżkowym smaku, który przełknąć można tylko z szacunku dla upodobań
krajowców,
dokładne czytanie programu festynu z nagrodami, jakie można wygrać
w Tomboli dla żołnierzy,
a także wszystkich innych ogłoszeń, zwłaszcza pisanych ręcznie[5].
Ale to rzadki przypadek, jak w cytowanej sytuacji, wieńczącej kwerendę poszukiwanego obrazu Sassetty w Valois, albo po kilkudniowym solennym badaniu sieneńskiego malarstwa, po którym eseista pozwala sobie na nocne podziwianie muszlowatego rynku bajkowo‑średniowiecznego miasta i z lubością gapi się w niebo, by chłonąć czarną głębię kosmosu w świetle pełni księżyca[6]. Standardowa procedura postępowania jest inna i zawiera etap czysto intelektualny oraz zmysłowy, co zostało opisane expressis verbis we wstępie do Barbarzyńcy w ogrodzie:
Czym jest ta książka w moim pojęciu? Zbiorem szkiców. Sprawozdaniem z podróży.
Pierwsza podróż realna po miastach, muzeach i ruinach. Druga – poprzez książki dotyczące widzianych miejsc. Te dwa widzenia, czy dwie metody, przeplatają się ze sobą[7].
W jednym z wywiadów poeta przyzna, że miał wiele szczęścia w życiu, gdyż mógł podróżować i zwiedzić wiele – jak na tamte czasy – krajów. Podkreślał przy tym, że celu owych wyjazdów nie stanowiło „bierne uleganie urokom”[8], ale aktywne poznawanie ludzi i krajobrazów, a także dzieł sztuki znanych z lektury. Nie było to łatwe z wielu względów. W tym miejscu należy podkreślić, że mamy do czynienia z zasadniczą różnicą epok, a nieznane konteksty kulturowe i historyczne mogą doprowadzić do sporych nieporozumień. Herbert podróżuje w innej erze technicznej, finansowej i politycznej. Zacznijmy od tej ostatniej, chociaż ekonomiczne aspekty sytuacji mocno były powiązane z ideologią i polityką.
Bariery polityczne
Poeta był obywatelem komunistycznego państwa, co już samo w sobie bolało niekomunistę. Nie chodzi tylko o posiadanie paszportu, którego otrzymanie wiązało się z nieprzyjemnymi zabiegami, strachem, że „nie dadzą”[9], oraz z rozmową z ubekami – tego rodzaju obrzydliwe sytuacje opisywał w listach do przyjaciół: Czesława Miłosza oraz Magdaleny i Zbigniewa Czajkowskich[10]. Ale czasami kłopotliwe obywatelstwo było powodem trudności z dostaniem wizy, na przykład do Grecji, wstrząsanej niepokojami politycznymi, wywoływanymi przez komunistów. Wiemy z listów do „Kochanych Zwierzątek” (czyli Czajkowskich), że Herbert niemal koczował w greckiej ambasadzie i do końca nie był pewien, czy z nimi pojedzie na wspólne wakacje[11]. Innym paradoksem jest to, że chociaż dzięki swym słuchowiskom radiowym Herbert znany był w całych Zachodnich Niemczech i w Austrii, długo starał się o niemiecką wizę do „ojczyzny Adenauera”[12]. A do Hiszpanii generała Franco po prostu go nie wpuszczono i zobaczyć wspaniałe zbiory madryckich muzeów schorowany poeta mógł dopiero pod koniec życia, na wózku inwalidzkim. Zresztą nawet do Anglii czy Francji, powtórnie, nie było łatwo się wybrać, gdyż na wizę czekało się od dwóch do trzech miesięcy[13]. Kto pamięta zaorane pola na granicach, druty kolczaste i wieże strażnicze uzbrojone w karabiny maszynowe, ten wie, że nie było przesady w pierwszych wersach wiersza Mona Liza:
przez siedem gór granicznych
kolczaste druty rzek
i rozstrzelane lasy
i powieszone mosty
szedłem –
przez wodospady schodów
wiry morskich skrzydeł
i barokowe niebo
całe w bąblach aniołów
– do ciebie
Jeruzalem w ramach[14]
Były więc to pielgrzymki i ewangelijnej aluzji do odwiedzania świątyni nie należy traktować jako hiperboli. Jeśli opis porównamy z dzisiejszą sytuacją, kiedy paszport każdemu się należy i przechowuje się go w domu, a granice w Europie nie istnieją, to możemy zrozumieć wiersz jako barokową metaforę. Nic bardziej mylnego. Wiele innych sytuacji z podróży Herberta jest dzisiaj niezrozumiałych, a przynajmniej nie istnieje wspólnota doświadczenia poety z przygniatającą liczbą czytelników – „późnych wnuków”. Dawna bariera polityczna, odczuwana przez poetę i jemu rówieśnych, zamieniła się w barierę czytelniczą.
A że były to czasy więzienia całych narodów w potrzasku granic tak zwanego bloku wschodniego, stąd właśnie poczucie misji i zapał do dzielenia się przeżyciami i zdobytą wiedzą. Szczęściarz pragnął dzielić się swoim szczęściem. Dzisiaj – w dobie otwartych granic i masowej turystyki – nie jest możliwe zrozumienie, czym dla inteligentów w PRL były eseje Herberta. Ich celem było przełamanie blokady uniemożliwiającej kontakt ze źródłami kultury europejskiej. Zamysł był zrozumiały dla czytelników zmuszonych do pozostania w kraju, ale też został wyłuszczony explicite:
Dlaczego więc wyjeżdżałem na Zachód? Czy muszę się wciąż z tego usprawiedliwiać? Uważam, że Polska należy, mimo wszystko, mimo tego, co się stało, do kultury śródziemnomorskiej. Jestem do tej kultury przywiązany i chciałbym z moich podróży przywieźć nie tylko relacje o obrazach, rzeźbach, katedrach, ale także zadokumentować moją, Polaków, więź ze źródłami naszej cywilizacji. Tak było od stuleci, od Kochanowskiego czy jeszcze dawniej. To jest moja świadoma opcja[15].
Postawa „apostoła w podróży służbowej” straciła obecnie rację bytu w sensie politycznym. Jeśli chodzi o sens kulturowy, sprawa nie jest jasna. Pozostaje pytanie, czy mit kultury śródziemnomorskiej, który jaśniał na horyzoncie polskiej kultury przez lat tysiąc, może być jeszcze żywy w sytuacji, kiedy świadomie został odrzucony przez wpływowe środowiska intelektualne Europy, a także część postępowych elit w samej Polsce. Wbrew osobistemu doświadczeniu poety zagrożenie przyszło z innej strony, choć nie brakuje wypowiedzi Herberta dowodzących, że nie tyle sowieckie czołgi, co nihilizm uważał za największe niebezpieczeństwo dla ciągłości europejskiej tradycji.
Bariery finansowe
Herbert nie mógł dysponować „polskimi pieniędzmi”, gdyż ówczesne środki płatnicze tylko z nazwy były pieniędzmi, a w rzeczywistości spełniały funkcję niewymienialnych bonów towarowych do wewnętrznego użytku komunistycznego państwa[16]. Obecnie złotówka jest powiązana z innymi walutami w świecie, i w zależności od aktualnego kursu pobyt za granicą jest tańszy lub droższy. Tymczasem w PRL przelicznik dolara osiągnął mityczne wartości. Dobrze jest też pamiętać, że posiadanie obcych walut bywało w różnych okresach PRL albo nielegalne (na przykład w czasach stalinowskich za posiadanie dolarów groziło oskarżenie o szpiegostwo i wymierzano za to drakońskie kary więzienia), albo było procederem wprawdzie tolerowanym, lecz zepchniętym do szarej strefy. Wszechobecny dziś szyld „kantor” nie istniał, ale za to każdy znał słowo „cinkciarz”, oznaczające nielegalnego handlarza walutą. Ponieważ proceder ten był pod kontrolą milicji, a trudniący się nielegalnym handlem na ogół jej współpracownikami, bezpieczniej było kupować u znajomych – i tak właśnie postępują rodzice Herberta przed jego pierwszą wyprawą na Zachód[17].
Zasadniczo w podróże zagraniczne wyjeżdżać mogli wybrani, w tym pisarze, a na ten cel oficjalnie przyznawano im skąpe środki, to znaczy prawo do wywozu określonej sumy – na przykład na pierwszą podróż zagraniczną (oficjalnie mającą trwać trzy miesiące), Herbert otrzymał z Ministerstwa Kultury sto dolarów[18]. Było rzeczą oczywistą, że resztę musiał zakupić na czarnym rynku, a skoro udało mu się przeżyć za granicą dwa lata, to był zmuszony jakoś zarabiać (na temat finansowej strategii poety wypowiadam się w artykule zamieszczonym w niniejszej publikacji).
Krótkie wyjazdy Polaków często związane były z handlem rzadkimi na Zachodzie dobrami, co pozwalało na przetrwanie paru dodatkowych dni podróży. Nierzadko Polacy jadący na Zachód obładowani byli konserwami, suchą kiełbasą (zwłaszcza kabanosami!), nie mówiąc już o innych niepsujących się wiktuałach, umożliwiających zmniejszenie wydatków na żywność. Ówcześni polscy pisarze mogli uczestniczyć w międzynarodowych zjazdach – zwłaszcza za oceanem – jedynie za pieniądze gospodarzy, a często wiązało się to także z poniżającymi sytuacjami, jak handel drobnymi towarami lub przynajmniej rewanżowaniem się „polskimi prezentami”. Herbert wspomina o tym procederze mimochodem i żartobliwie, pisząc do Julii Hartwig i Artura Międzyrzeckiego w drodze do Nowego Jorku:
W tej chwili znajduję się w samolocie w drodze do Nowego Jorku. Na dole coś niebieskiego. Pytałem stewardessę, co to takiego, powiedziała, że „ołszen” pewnie Atlantycki, ale ja już teraz niczemu nie wierzę, bo Amerykanie to kupcy, a jak poczują rolnika znad Wisły, to chcą go ograbić. Więc sprawdzam co chwilę woreczek na piersiach i parę wianków suszonych grzybów, które w Buffalo są na cenę złota. Tak mówił [nazwisko nieczytelne] Przyboś i Stępień.
Oj mili, moi mili. Jadę grosza trochę uciułać. Nowojorska Centrala Poetów organizuje taki cyrk, więc będę łykał ogień, sztangą liryki narodowej nad głową potrząsał, a jak trzeba, to na konie siędę i krwi utoczę. Alić krew, którą toczyć bym chciał – daleko[19].
Wzmianka o suszonych grzybach, tradycyjnie zawożonych na handel lub prezenty do Stanów, jest raczej tylko żartem, gdyż po dwóch latach pobytu w Europie Zachodniej Herbert raczej nie mógł mieć już zapasów tego cennego towaru. Natomiast wspomnienie nazwisk dwóch współpasażerów sugeruje, że poeta referował handlowe rozmowy kolegów, a poza tym całą scenę aranżuje w konwencji sprawozdania z podróży za chlebem. Dodajmy, że Herbert podczas swojego pierwszego wyjazdu do Ameryki raczej niewiele zaoszczędził, ponieważ – jak zwykle – podróżował, zwiedzał muzea i biblioteki[20], a po drugie – też tradycyjnie – nakupił książek, które „małymi paczkami trzeba słać do Europy”[21].
Dziś każdy jako tako zarabiający człowiek może sobie pozwolić na wycieczki, które dla poety były ogromnie kosztowne. Na podróże i pobyt na Zachodzie przeznaczał tantiemy z przekładów, a także dorywczych prac redaktorskich i translatorskich. Na szczęście otrzymał wszystkie możliwe nagrody literackie Europy i Ameryki (z wyjątkiem Nobla), a także przyznawano mu zachodnie stypendia. Herbert opowiada o przerażeniu jego izraelskich przyjaciół, kiedy niemal całą nagrodę miasta Jerozolimy (a była to znaczna suma) wydał na podróż po Ziemi Świętej. Nie oszczędzał na spokojne życie, tylko inwestował w siebie, w swoje wrażenia, w pasję poznawania świata i w książki. Jako materiał literacki, procentowały wierszami i esejami. Właściwie tylko wyjazd do USA służył inwestycjom krajowym (gdzie na kalifornijskim uniwersytecie stanowym pracował jako visiting professor), to znaczy zgromadzone środki zostały przeznaczone na zakup mieszkania. Mógłby przywieźć więcej pieniędzy, ale – mimo rad Artura Międzyrzeckiego – na profesorskiej posadzie wytrzymał tylko rok[22].
Bariery techniczne
Herbert i dziś bywa przewodnikiem dla tych, którzy poszukują okazji do wejścia „w sedno spraw historii i cywilizacji europejskiej”[23], z pominięciem zasad masowej turystyki opartej na poszukiwaniu łatwej przyjemności i niezobowiązujących wrażeń. Zresztą, chociaż przemysł turystyczny w latach 60. I 70. nie był tak rozwinięty jak dzisiaj, pod jednym względem sytuacja się nie zmieniła, bo – jak zgryźliwie pisze poeta – „oferty biur turystycznych były banalne i bez fantazji. Rozkłady jazdy agencji autobusowych pozbawione smaku jak obiady w restauracjach dworcowych”[24].
Dodajmy, że autokarowe wycieczki oznaczały „wynajęcie się przewodnikom”, a Herberta „bogowie uchronili od wycieczek”, co się zdarza, jeśli ktoś „ma za mało pieniędzy lub za dużo charakteru”[25]. Niemniej Herbert nieposiadający ani samochodu, ani prawa jazdy skazany był na podróże „rozklekotanymi autobusami” zarówno we Francji[26], jak na Krecie[27]. Nie były to kursy pospieszne czy dalekobieżne, lecz lokalne i – sądząc z przygody w Szkocji – miewały dłuższe postoje, umożliwiające zwiedzanie. Może jednak nie aż tak dokładne, jak Herbert miał w zwyczaju, skoro w drodze do Ripon autobus odjechał z jego walizką i tylko pościg sportowym automobilem, zorganizowany przez sympatycznego „ryżego Anglika”, uratował dobytek poety, choć jednocześnie naraził go na śmierć w samochodowej katastrofie. Barwnie o tym zdarzeniu opowiada Magdalena Czajkowska[28].
Dzisiaj w krajach śródziemnomorskich turysta spotyka przede wszystkim osoby pracujące w przemyśle turystycznym. Pamiętajmy jednak, że pierwsze podróże do Italii, Grecji czy na Kretę poeta odbywał w latach 60. Mniejszy ruch podróżujących powodował, że kilkadziesiąt lat temu nawet w tych europejskich rajach turystycznych można było wędrować w symbiotycznej bliskości z pospolitymi tubylcami. Charakterystyczna jest pod tym względem wyprawa na Kretę:
Tezeusz – statek, który ma mnie przewieźć na Kretę, nie przypłynął jeszcze do portu w Pireusie i nikt nie potrafi powiedzieć, kiedy to się stanie. Pospolite rozkłady jazdy nie obowiązują w ojczyźnie mitów, w kraju, gdzie zegary odmierzają tysiąclecia. Pozostaje mi wieśniacza cierpliwość lub wędrówka po portowych tawernach. […] Po sześciu godzinach oczekiwania Tezeusz przybija do nadbrzeża. Ciasno zgnieciony w tłumie, mając pod nogami beczącą kozę, a nad głową ogromne tłumoki, wtaczam się na pokład. Przez piękne Morze Egejskie płynę tym statkiem roztrzęsionym, pełnym hałasu, brudu, nieznośnych zapachów i wspaniałego życia. Wczesnym rankiem wychodzę na górny pokład naszego statku. Na deskach, poplamionych dziegciem i oliwą, ciała mężczyzn i kobiet porozrzucane w nieładzie, jakby jakaś uczta skończyła się rzezią. Jestem sam pośród sennych oddechów. Chcę zobaczyć, jak Kreta wyłania się z morza[29].
Dzisiaj przewoźnik dba o komfort zwiedzających; zresztą i tubylcy podróżują w o wiele lepszych warunkach. A ponieważ większość turystów przylatuje na wyspę samolotami, nie ma możliwości zaplanowania sobie przeżycia widoku, jaki bywał udziałem bohaterów Iliady czy Odysei. Oni poznawali Kretę z poziomu morza, a nie nieba. Herbert opisał to doświadczenie w wierszu Wyspa:
Jest nagła wyspa Rzeźba morza kołyska
groby między eterem i solą
dymy jej ścieżek oplatają skały
i podniesienie głosów nad szum i milczenie[30]
Do Grecji Herbert wybrał się przede wszystkim na spotkanie z krajobrazem, gdyż – jak sam pisał – wielkie europejskie muzea zawierają wystarczająco wiele arcydzieł, aby wyrobić sobie wyobrażenie o greckiej sztuce. Natomiast „duszna noc na pokładzie statku płynącego klasycznym szlakiem z Brundizjum[31] do Pireusu pełna była pytań o kolor nieba, morza i gór”[32].
Wygoda dzisiejszych podróży oraz rozwój turystycznego przemysłu, a także powszechne posiadanie samochodów zasadniczo zmieniły sposoby zwiedzania zabytków, zwłaszcza istniejących poza wielkimi miastami. Dostęp do Madonny brzemiennej Piera della Francesca w małej mieścinie Monterchi jest łatwiejszy i trudniejszy zarazem. Łatwiejszy, ponieważ można wybrać się samochodem, nie tracąc wielu godzin na zawodną komunikację publiczną czy szukając cmentarnego ogrodnika, aby otworzył zamkniętą na kłódkę kaplicę. Dziś wspaniały fresk – wycięty ze ściany – pokazuje się w godzinach urzędowania lokalnego muzeum, w antyseptycznych warunkach galeryjnej ciszy, w świetle reflektorów. Koszt wygody: jedyne pięć euro. Traci się jednak na intymności przebywania w towarzystwie arcydzieła objawiającego się w naturalnym otoczeniu. I nie wolno pojawić się w czasie sjesty.
Dawniej zabytki były dostępne na wyciągnięcie ręki i dlatego nazwisko Byrona można napotkać na niejednej greckiej kolumnie. Z listów i esejów dowiadujemy się, że w Paestum Herbert włóczył się między kolumnami doryckich świątyń, obwąchując je, by poznać zapach kamienia[33], a na zdjęciach z Koryntu Magdalena Czajkowska pozuje z mężem i poetą na ułamanej podstawie kolumny należącej do Partenonu[34]. Jest to dowód, że bezpośredni kontakt z zabytkami był niesłychanie ułatwiony. Nawet sławne obrazy – jak Mona Liza – oglądano z bliska, a teraz można je podziwiać tylko zza pancernej szyby. Zmniejszyło się natomiast ryzyko podróżowania i na przykład na wysepkę Holy Iona można obecnie dopłynąć bezpiecznym promem, nie narażając życia podczas burzliwej jesiennej pogody, kiedy z trudem znajduje się miejscowego rybaka, który odważy się wprowadzić łódź na cieśninę[35].
Z listów, a czasem z esejów, wyłania się Europa niezadeptana jeszcze przez miliony turystów. Czasami czytamy o samotnym podziwianiu czegoś – dziś to niemal niemożliwe. Poza tym Herbert w dalsze trasy wybierał się zazwyczaj pociągiem, bo tanich linii lotniczych jeszcze nie wymyślono, więc podziwiał szybko zmieniające się krajobrazy:
Rovigo nie odznaczało się niczym szczególnym było
arcydziełem przeciętności proste ulice nieładne domy
tylko przed albo za miastem (zależnie od ruchu pociągu)
wyrastała nagle z równiny góra – przecięta czerwonym kamieniołomem
podobna do świątecznej szynki obłożonej jarmużem
poza tym nic co by bawiło smuciło zastanawiało oko[36]
Stary kamieniołom w Coli Euganei, obecnie niemal zarośnięty samosiejką, pojawia się teraz częściej jako banalny widok z autostrady, bo do Italii najtaniej i najwygodniej jeździ się samochodem. I mamy mniej czasu. Gdzie nam do Bildungsreise Goethego czy Byrona albo nieśpiesznej włóczęgi pana Montaigne’a, któremu tak zazdrościł Herbert[37]. Niemniej i on doświadczał zmian pór roku: „Pojechałem tam wczesną wiosną. Dolina Wezery wstawała właśnie w swojej świeżej, niedokończonej zieleni. Fragmenty pejzażu widziane z okna autobusu przypominały płótna Bissiére’a. Siatka czułej zieleni”[38].
Na ogół też doświadczamy większego komfortu niż poeta, chyba że na własne życzenie złożymy daninę krwi pchłom z Albergo „Tre Doncelle”. Zapewne są to praprawnuczki sieneńskich pcheł, które gryzły jeszcze Herberta… Nie mają litości, nawet dla Polaków, chociaż na frontowej ścianie hoteliku wisi pamiątkowa tablica z informacją, że spał tu wielki poeta.
Metafora życia
Topos podróży – metafory życia – jest stary jak literatura, o czym przypomina wiele wierszy Herberta, ale najwyraźniej Modlitwa Pana Cogito – podróżnika oraz Podróż[39]:
Jeśli wybierasz się w podróż niech będzie to podróż długa
wędrowanie pozornie bez celu błądzenie po omacku
żebyś nie tylko oczami ale także dotykiem poznał szorstkość ziemi
i abyś całą skórą zmierzył się ze światem[40]
Herbert – mimo dystansu do samego siebie, ironii wobec zgiełku świata i ogromnego poczucia humoru – traktował rzeczywistość i swoją twórczość z niezwykłą powagą, jako „zapasy ze światem”. Poznawcza pasja – nie tylko intelektualna i zmysłowa, ale także moralna (ludzki świat jest bowiem zawsze światem aksjologicznie nacechowanym) – wiodła go do „wielkiego pojednania” i „paktu wymuszonego po walce”, jak czytamy w zakończeniu cytowanego wiersza. Stoicka zgoda na własną przygodność i przemijalność nie była jednak pozbawiona melancholii, bo bez podróży (rozumianej metaforycznie i dosłownie) Pan Cogito „wieczność / będzie miał gorzką”, a przynajmniej takie przypuszczenie zawiera wiersz Przeczucia eschatologiczne Pana Cogito. Dlaczego? Dalsze wersy sugerują, że skończy się czas walki, zmagań, intensywnych przeżyć, a za to będzie miał:
pod dostatkiem czasu
jak chory na płuca
jak cesarz na wygnaniu[41]
Wizja siebie jako bezrobotnego musiała budzić przerażenie i sprzeciw w człowieku, który swoje przeznaczenie widział na kształt jednej z najsławniejszych podróży naszej kultury. Czyż Odyseja nie mówi o powrocie do miejsca urodzenia, a więc poniekąd do siebie, do źródła, kiedy człowiek jest syty wrażeń i doświadczeń, bo „wiele wędrował, widział miasta, ludzi / tak wielu i ducha ich poznał”[42]. Przywiązanie do własnego kraju, Polski należącej do śródziemnomorskiej cywilizacji, ale także do swojej małej ojczyzny, do której – co wiedział – nigdy nie miał już wrócić, powodowało poczucie wydziedziczenia. Odys tragiczny, który wie, że nigdy do Itaki nie dopłynie? Przecież o tym mówi wiersz W mieście, rozpoczynający się od wersu: „W mieście kresowym do którego nie wrócę”[43]. Wędrówka może, a nawet musi zostać podjęta nawet wtedy, kiedy cel jest nieosiągalny, a zyskiem będzie tylko poznanie prawdy:
Wtedy ojczyzna wyda ci się mała
kołyska łódka przywiązana do gałęzi włosem matki
kiedy wspomnisz jej imię nikt z tych przy ognisku
nie będzie wiedział za jaką leży górą
jakie rodzi drzewa
kiedy tak iście mało trzeba jej czułości
powtarzaj przed zaśnięciem śmieszne dźwięki mowy
że – czy – się
uśmiechaj się przed zaśnięciem do ślepej ikony
do łopuchów potoku do steczki do łęgów
przeminął dom
jest obłok ponad światem[44]
Jak w wielu innych wierszach Herberta ojczyzna czy dom nie są ważne, dlatego że lepsze albo sławniejsze od innych, ale dlatego że są moje i mój osobisty stosunek czyni je bezcennymi. Kruchemu istnieniu należy się odrobina czułości właśnie dlatego, że jest poddane twardemu prawu przemijania. To melancholijne westchnienie oddycha stoickim spokojem i pogodzeniem, rzadkim w twórczości poety – wyznawcy historycznego katastrofizmu[45]. Nie jest przypadkiem, że jedna ze sławnych wypraw („podróże w głąb dżungli”), na którą powołuje się autor ironicznego wiersza Zwierciadło wędruje po gościńcu[46], przywołuje najciemniejsze opowiadanie Josepha Conrada. Jądro ciemności to bowiem modelowe sprawozdanie z historii ludzkości, a przynajmniej taka jest bezlitosna historiozofia Herberta, nieuznająca łatwych pocieszeń.
Podróż jako metafora życia posiada również inną, ciemniejszą stronę: jest to pomijanie lub porzucenie ludzi, miejsc i przedmiotów – jak w Elegii na odejście pióra atramentu lampy:
lekkomyślnie opuszczamy ogrody dzieciństwa ogrody rzeczy
roniąc w ucieczce manuskrypty lampki oliwne godność pióra
taka jest nasza złudna podróż na krawędzi nicości
wybacz moją niewdzięczność pióro z archaiczną stalówką
i ty kałamarzu – tyle jeszcze było w tobie dobrych myśli
wybacz lampo naftowa – dogasasz we wspomnieniach jak opuszczony obóz
zapłaciłem za zdradę
lecz wtedy nie wiedziałem
że odchodzicie na zawsze
i że będzie
ciemno[47]
W elegijnych wierszach starego poety pojawiają się obrazy podróży na „jeszcze wyższy / zamek” – metafora śmierci wykorzystująca dziecięce podróże lwowskim tramwajem do podnóża Wysokiego Zamku[48]. Warto zauważyć, że dziecięca wycieczka tego rodzaju miała charakter nagrody, jak przypomina poeta swojemu przyjacielowi z lwowskiego dzieciństwa, Leszkowi Elektorowiczowi, któremu wiersz został dedykowany. Należy przy tym życzyć sobie, aby ostatnia podróż z Tanatosem była krótka i niepoprzedzona długotrwałą chorobą lub okrutnymi objawami starości, jak to miało miejsce w przypadku filozofa z Królewca:
Czy naprawdę nie mogłaś zafundować mu nagłej śmierci
jak pyknięcie świecy
jak zsunięcie się peruki na ziemię
jak krótka podróż pierścionka
po gładkim stole
który toczy się kołuje
wreszcie staje jak martwy
skarabeusz[49]
Przytoczenia pochodzą z Epilogu burzy, ostatniego z trzech pożegnalnych tomów poezji, bo Zbigniew Herbert długo żegnał się i z ludźmi, i z życiem. Ale obrazy ostatniej wyprawy pojawiają się w jego poezji często i od zawsze, jak w wierszu Balkony, napisanym jeszcze w latach 50. Młody poeta, kiedy myślał o śmierci, to raczej nie swojej, lecz rozpamiętywał nieobecność innych:
tak zegarze tak trucizno to będzie jedyna podróż
podróż promem na drugi brzeg rzeki
nie ma tam cienia morza ani cienia wysp
są tylko cienie naszych bliskich[50]
Herbert wielokrotnie deklarował, że wierzy w świecką wersję „świętych obcowania”, i zmarli są mu niezwykle bliscy. Na szczęście nie zawsze spotkanie z kamienną płytą nagrobną kończyło się ciemną wizją zaświatów, jak to ma miejsce w wierszu o rzekomej kurtyzanie, a w rzeczywistości czcigodnej matronie, potwornie oczernionej przez poetę[51]: „Delfiny i lwy morskie oznaczają daleką podróż / choć stąd było tylko dwa kroki do piekła”[52].
Raz podróż jest długa, raz do celu mamy zaledwie dwa kroki? Niekonsekwencja jest zrozumiała. Tej jednej jedynej wizji nie są pewni nawet najwięksi poeci, skoro nikt nie wrócił z wyprawy. Ale zanim dotarł do celu, poeta dziękował Bogu za samą łaskę podróży, która pozwoliła mu ogarnąć wzrokiem i doświadczyć niezawodną dłonią, że „świat [jest] piękny i bardzo różny”[53].
* * *
W niniejszym tomie Czytelnik znajdzie szkice poświęcone podróżom Zbigniewa Herberta, wierszom powstałym z inspiracji napotkanych artefaktów albo będących wynikiem rozumienia „innych ludzi, innych języków i innych cierpień”[54], by sparafrazować Modlitwę Pana Cogito – podróżnika. Podczas podróży poeta zbierał inne cierpienia jak geolog cenne kamienie, aby dać im świadectwo w swojej empatycznej poezji i przenieść je w wieczność literatury. Tak postąpił z historią Maxa Jacoba, francuskiego poety i Żyda, który zmarł w obozie przejściowym w Drancy, zanim wysłano go do Auschwitz. Obłoki nad Ferrarą[55] przywołują niepewny los, także los utraconego Lwowa, bo to włoskie miasto – nie wiedzieć dlaczego – przypomina „zrabowane miasto moich ojców”[56], jak powiada poeta w wierszu Rovigo. Rovigo to zresztą miasto symbolizujące obojętność wobec przelotnie poznanych miejsc oraz nieczułość, jaką okazujemy doraźnie napotkanym ludziom. To opowieść o zbyt małej pojemności naszego serca i zbyt małych wyrzutach sumienia.
Można tu przeczytać o duchowym porozumieniu lub o rozmowie z wieloma pisarzami, jak William Szekspir, Konstandinos Kawafis, Osip Mandelsztam i Josif Brodski, a nawet o powinowactwach z Johnem Maxwellem Coetzeem. Przyjaźnie lub wpływy dotyczą poetów bliskich i dalekich krajów, od Słowacji, przez Hiszpanię, po Brazylię. Podróż ta jednak nie zakończyła się wraz ze śmiercią poety. Zagraniczni badacze podkreślają, że wędrówka twórczości Herberta przez inne kraje i języki wciąż trwa, a autor spotyka się z życzliwym przyjęciem. Tak więc do fizycznej i metafizycznej pielgrzymki poety dodać trzeba (rozpoczętą za życia, ale kontynuowaną pośmiertnie) peregrynację jego tekstów w postaci tłumaczeń, odmiennych odczytań, a nawet wpływu na poezję w innych językach.
Badacze przedyskutowali swoje ustalenia na spotkaniach XIV Warsztatów Herbertowskich w Krakowie podczas międzynarodowej konferencji „Herbert po 20 latach” (9–12 listopada 2017), przygotowującej materiały na Rok Herberta. Organizatorem konferencji były Akademia Ignatianum i Instytut Myśli Józefa Tischnera. Program został wsparty finansowo przez Fundację PZU i KGHM, a także Miasto Kraków. Publikacja obejmuje tylko wystąpienia dotyczące podróży i recepcji twórczości. Interpretacje utworów poświęconych etycznym i metafizycznym aspektom twórczości Zbigniewa Herberta znajdują się w tomie zatytułowanym Nie powinien przysyłać Syna.
[1] Z. Herbert, Próba opisania krajobrazu greckiego [w:] tegoż, Labirynt nad morzem, Warszawa 2000, s 80.
[2] Z. Herbert, Pana Montaigne’a podróż do Italii [w:] tenże, Węzeł gordyjski oraz inne pisma rozproszone 1948–1998, oprac. P. Kądziela, Warszawa 2001, s. 39–43.
[3] Z. Herbert, Herbert nieznany. Rozmowy, oprac. H. Citko, Warszawa 2008, s. 42.
[4] Z. Herbert, Widokówka od Adama Zagajewskiego [w:] tenże, Rovigo, Warszawa 2000.
[5] Z. Herbert, Wspomnienie z Valois [w:] tenże,Barbarzyńca w ogrodzie, Warszawa 2004, s. 211–212.
[6] „Nad piazza del Campo – luna plena. Kształty tężeją. Między niebem a ziemią napięta struna. Taka chwila daje dojmujące uczucie zastygłej wieczności. Umilkną głosy. Powietrze zamieni się w szkło. Zostaniemy tak wszyscy utrwaleni: ja podnoszący szklankę wina do ust, dziewczyna w oknie poprawiająca włosy, staruszek sprzedający pod latarnią pocztówki, a także plac z ratuszem i Siena. Ziemia będzie krążyć ze mną, nieważnym eksponatem kosmicznego muzeum figur woskowych, którego nikt nie ogląda” (Z. Herbert, Siena [w:] tamże, s. 72, 94).
[7] Z. Herbert, Od autora [w:] tamże, s. 5.
[8] Z. Herbert, Węzeł gordyjski oraz inne pisma rozproszone 1948–1998, dz. cyt., s. 51.
[9] Charakterystyczne są uwagi w listach do Czajkowskich, do których często pisywał z zagranicy, a więc poza zasięgiem cenzury: „Siedzę w Warszawie i próbuję załatwić wyjazd do Austrii. […] Mam teraz sporo zaproszeń, między innymi do Szwecji, gdzie w jesieni wychodzi mój tomik. Naiwni Skandynawowie napisali nawet dokładną godzinę przyjęcia. Pomyślą, że jestem chory umysłowo, że się nie zjawię. Trudno to wszystko wytłumaczyć” (Herbert i „Kochane Zwierzątka”. Listy Zbigniewa Herberta do Przyjaciół Magdaleny i Zbigniewa Czajkowskich, oprac. M. Czajkowska, Warszawa 2006, s. 86). „Po wielu ciężkich cierpieniach, zdaje się, że rodzi się mój paszport, tak że być może z końcem października będę we Wiedniu. Zaraz napiszę i może jeszcze przedtem” (Tamże, s. 87). Będąc w Berlinie pisze: „W Paryżu trochę odpocznę. Będę starał się przedłużyć mój paszport. Pomódlcie się do św. Antoniego” (Tamże, s. 99). „W przyszłym miesiącu batalia o przedłużenie paszportu” (Tamże, s. 101). „Przygotowuję referat do Brukseli na 100 rocznicę Baudelaire’a. Potem jadę na Targi Książki do Frankfurtu, będę też coś tam czytał, i do Hamburga, uff. Do tego sprawa przedłużenia mego paszportu niezałatwiona, co wstrzymuje otrzymanie wiz” (Tamże, s. 126). „Od czterech dni jesteśmy w Berlinie. Stoczyłem ciężkie boje o paszport i tym razem udało się. Jadę do Ameryki chyba 3 VI” (Tamże, s. 134). „W zimie kończy się mój paszport i jeśli każą wrócić, zbuntuję się” (Tamże, s. 154).
[10] Wykorzystując przyjazd poety do Polski, SB starało się nakłonić Herberta do współpracy, szantażując go możliwością pozbawienia paszportu. Przyjaciołom w Londynie najpierw opisał obrzydliwą sytuację: „Miesiąc (przeszło) temu wróciłem z Polski, gdzie wyjechałem na rekonesans, ale o mały włos, a byłbym z tego rekonesansu nie wrócił. Jeszcze raz – Bogu dzięki i św. Tomaszowi Judzie, patronowi spraw beznadziejnych – udało mi się. W najbliższej przyszłości nie będę prowokował bogów. Sporą część mojego krótkiego pobytu w Ludowej spędziłem na rozmowach z łapsami (informacja tylko dla Was!). Spodziewałem się trochę tego, ale nie wiedziałem, że będzie tak intensywnie i zaciekle. W rezultacie nikogo nie wydałem, sam siebie wykręciłem sianem, i kiedy zapowiadało się na serię seansów, odłączyłem się od nieprzyjaciela. Ale wróciłem z dość nadszarpniętymi nerwami i teraz muszę się kurować. Zadaję sobie teraz poważne pytanie, czy ta moja nieodwzajemniona miłość do ojczyzny może być dalej kontynuowana, bo już cierpliwości brak i perspektywy dość ponure” (Tamże, s. 150). W liście do Czesława Miłosza znajdujemy sprawozdanie z rozmowy na jego temat: „Nie spodziewałem się także, że dosięgnie mnie ręka panów w czarnych garniturkach. Zatelefonowali do mnie w drugi dzień po przyjeździe [dopisek u dołu strony: «kiedy siedziałem przy chorej matce»] (była Wielkanoc i liczyłem na to, że «oni» także jedzą kiełbasę i piją). Potem były regularne «rozmowy» codzienne i wielogodzinne nie w urzędzie broń Boże, ale w hotelu «Metropol» na wysokim piętrze z oknem otwartym na podwórze. Mógłbym wyjść tym oknem i więcej nie wrócić a przyjaciele powiedzieliby że się upiłem, że zawsze miałem tendencje do nihilizmu no i buch. Jakoś to wytrzymałem, a kiedy zorientowałem się że zaczyna się Kafka zwiałem i nie stawiłem się na przesłuchanie. Wiem oczywiście że władza nie lubi gdy się ją wyprowadza w pole i że nie dadzą mi już spokoju. Zetknąłem się przeto z ludźmi Moczara – jest to formacja chłopsko‑nacjonalistyczna a zatem przerażająca. Interesowali się wieloma rzeczami między innymi prądami trockistowskimi na Zachodzie, ale głównie emigracją, którą najchętniej zwabiliby do kotła. Wypytywali także o Ciebie, czy byś nie wrócił, a ja im streszczałem Dolinę Issy i analizowałem Twoją poezję udając że ich interesujesz jako najlepszy żyjący poeta polski. Grałem głupca ale bez przyjemności. Stwierdziłem z przerażeniem że się odzwyczaiłem, że nie bardzo potrafię spacerować z gównem na głowie, i że jestem tchórzem, bo boję się o resztę życia. Odchorowałem to (bezsenność, depresja), ale teraz już jest dobrze i pracuję” (Zbigniew Herbert – Czesław Miłosz. Korespondencja, red. B. Toruńczyk, Warszawa 2006, s. 104–105). Historia inwigilowania poety, zakładania podsłuchów, cenzura korespondencji, próby szantażu i werbunku oraz tak zwana polityka paszportowa zostały opisane przez pracownika Instytutu Pamięci Narodowej, doktora Grzegorza Majchrzaka (patrz: tenże, Sprawa kryptonim „Herb”. Działania Służby Bezpieczeństwa wobec Zbigniewa Herberta w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, „Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej” 2008,nr 8–9, s. 42–52; także: http://www.polska1918‑89.pl/pdf/sprawa‑kryptonim‑herb,5232.pdf [dostęp: 31.01.2018]). Pełną dokumentację tych spotkań – wytworzoną w całości,o czym warto pamiętać, przez SB – można znaleźć w: M. Ptasińska‑Wójcik,G. Majchrzak, Kryptonim „Bem”. Sprawa operacyjnego rozpracowania Zbigniewa Herberta w latach 1967–1970, „Zeszyty Historyczne” 2005, nr 153, s. 5–60. Za artykuł sugerujący,jakoby rozmowy Herberta z tajną policją były w istocie donosami, jego autorotrzymał tytuł dziennikarskiej Hieny Roku (zob. J. Urbański, Donos Pana Cogito,„Wprost” 2006, nr 33–34). Wcześniej Herbert w podobny sposób został obrzuconybłotem przez dwie dziennikarki „Gazety Wyborczej”, Joanną Szczęsną i Annę Bikontw rozmowie z Herlingiem‑Grudzińskim(J. Szczęsna, A. Bikont, Tak, taki jestem. Wywiad z Gustawem Herlingiem‑Grudzińskim, „Gazeta Wyborcza”, 29.04–1.05.2000;przedruk [w:] tychże, Lawina i kamienie. Pisarze wobec komunizmu, Warszawa 2006).
[11] Z raportów do Czajkowskich, z którymi Herbert miał spędzić greckie wakacje, wyłania się dramatyczny obraz: „Podanie o wizę grecką złożyłem i zaopatrzyłem we wszystkie możliwe papierki. Szansa jest, ale niewielka. Będę stawał na głowie – może to pomoże” (Herbert i „Kochane Zwierzątka”…, dz. cyt., s. 59). „Ostatnio mało zwiedzam, bo na pół etatu pracuję w konsulacie greckim, bywam tam codziennie przed południem. Mam już własną sporą teczkę z papierem, poparciem, odwołaniem, etc. Depesza, przynaglenie i nic. W przyszłym tygodniu zastrzelę ambasadora” (Tamże, s. 62). „Dzisiaj godzinę temu otrzymałem wizę grecką, ale żeby radość nie była pełna, jest to wiza na 5 dni, poczem mam złożyć podanie o przedłużenie. Innej rady nie było i jestem tym wszystkim zmordowany jak kot w studni” (Tamże, s. 62).
[12] Listowne sprawozdania z batalii o niemiecką wizę w 1959 roku: „Mam dwa zaproszenia. Do Niemiec Zachodnich, dokąd zaprasza mnie mój tłumacz, dr Kunstmann. W Hamburgu idzie moja sztuczka, a 3 rozgłośnie niemieckie ([…] Wideń) nadawały moje słuchowisko. Nazbierało się trochę pieniędzy, które umożliwią mi spędzenie paru tygodni pod skrzydłami Adenauera w nieustępliwej walce o nasze granice na Odrze i Nysie” (Zbigniew Herbert. Korespondencja rodzinna, oprac. H. Herbert‑Żebrowska, A. Kramkowska‑Dąbrowska, Lublin 2008., s. 99). „Niestety z mojej wyprawy do Niemiec nici, bo nie dostałem od Adenaueroszczaka wizy mimo oficjalnych zaproszeń (Seminarium Slawistyczne w Würzburgu i Radio Hamburg). Tamże w zimie po raz 3‑ci pójdzie mój Drugi pokój i prawdopodobnie Jaskinia [filozofów]” (Tamże, s. 104). Na koniec: „Ale wizy zły Adenauer nie daje” (Tamże, s. 112–113).
[13]Herbert i „Kochane Zwierzątka”…, dz. cyt., s. 89, 98.
[14] Z. Herbert, Studium przedmiotu, Warszawa 1961.
[15] Z. Herbert, Herbert nieznany. Rozmowy, dz. cyt., s. 248.
[16] Herbert, posiadający solidne wykształcenie ekonomiczne, boryka się z takimi problemami w swoich esejach, kiedy stara się przekazać swoim czytelnikom realną wartość drachmy ateńskiej z czasów Peryklesa lub pisząc o potędze florena, która doprowadziła do upadku Sieny. W PRL nie było realnych pieniędzy (w tym sensie, w jakim pieniądz był rozumiany przez świat wolnorynkowej gospodarki), a tylko rodzaj wewnątrzkrajowych bonów towarowych. Ówczesny złoty nie był też przeliczalny na ówczesne waluty obce według zasad wolnorynkowych, gdyż jego relacja zależała od państwowego decydenta oraz czarnego rynku. Dzieje pieniądza w komunizmie, a właściwie próbę wyeliminowania go w historii komunizmu, począwszy od eksperymentu bolszewików w 1917 roku, przez Chiny Mao Zedonga, po Kambodżę lat 70., skrótowo opisuje René Sédillot (patrz: tenże, Moralna i niemoralna historia
pieniądza, tłum. K. Szeżyńska‑Maćkowiak, Warszawa 2002, s. 343–350).
[17] „Znajomy mój miał 5 tys[ięcy] franków, żądał 500 zł, dawaliśmy 350 – nie chciał. Ojciec uważał, że za dużo i nie kupiliśmy” – pisze Maria Herbert do Syna (Zbigniew Herbert. Korespondencja rodzinna, dz. cyt., s. 63).
[18] Ponieważ dzisiaj sto dolarów wystarcza co najwyżej na dwa dni pobytu w Eurolandzie, czytelnik może odnieść niesłuszne wrażenie, że ministerstwo było skąpe. Z listu Tadeusza Żebrowskiego, szwagra Herberta, dowiadujemy się, że w Ameryce „dolar stoi fatalnie – najtańszy obiad 1 dolar, najtańszy hotel 2 dolary” (Tamże, s. 72). Można więc przypuszczać, że na nędzne utrzymanie podczas pierwszego wyjazdu Herberta na Zachód wystarczyło na przykład pięć dolarów dziennie, czyli że za stypendium ministra można było przeżyć aż trzy tygodnie. Jest to oczywiście wartość bardzo mocno przybliżona.
[19]Zbigniew Herbert – Julia Hartwig – Artur Międzyrzecki. Korespondencja, red. M. Zagańczyk, Warszawa 2012, s. 53.
[20] Stąd wzmianka na temat projektowanego szkicu o jednorożcu. W przypisach czytamy, że „Herbert pracował nad szkicem o przechowywanej w Musée de Cluny w Paryżu XV‑wiecznej
tkaninie Dama z jednorożcem” (Tamże, s. 214). Wzmianka w liście pisanym z Nowego Jorku wskazywałaby także na zainteresowanie poety tkaninami przechowywanymi w The Cloisters Museum (oddział nowojorskiego Metropolitan Museum of Art na górnym Manhattanie), gdzie znajduje się seria siedmiu tkanin przedstawiających polowanie i schwytanie Jednorożca – The Hunt of the Unicorn (Bruksela, około 1500 roku).
[21]Tamże, s. 58.
[22] Tamże, s. 71.
Herbert prowadził zajęcia (od 21 października 1970 roku do 15 czerwca 1971 roku) ze współczesnej poezji europejskiej i dramatu na uniwersytecie stanowym (School of Letters and Science California State Collage w Los Angeles). Wykłady te omawia Maciej Tabor w szkicu Tradycja poezji europejskiej w wykładach Zbigniewa Herberta w California State College [w:] Dialog i spór. Szkice o twórczości Zbigniewa Herberta, red. J.M. Ruszar, Lublin 2006.
[23] Z. Herbert, Herbert nieznany. Rozmowy, dz. cyt., s. 14.
[24] Z. Herbert, Delta [w:] tenże, Martwa natura z wędzidłem, dz. cyt., s. 12.
[25] Z. Herbert, Siena, dz. cyt., s. 61.
[26] Z. Herbert, Wspomnienie z Valois, dz. cyt., s. 212.
[27] Z. Herbert, Labirynt nad morzem, dz. cyt., s. 54.
[28] „[Ryży Anglik] z flegmatycznym spokojem kazał sobie pokazać na mapie trasę autobusu. Zbyszek obliczając zwiększającą się odległość pomiędzy nim, a autobusem, nerwowo kołował palcem po mapie. Trwało to długo, aż w końcu Anglik pokiwał głową i zwinął mapę. Zbyszek odetchnął – nareszcie ruszają. Ale Anglik wciąż nie był gotowy. Powoli zaczął nakładać skórzane rękawiczki. Zbyszek zamknął oczy, spisując już walizkę na straty (a było w niej wszystko, co miał). Anglik wreszcie włączył silnik. Ryk motoru, kłęby spalin, szarpniecie głową do tylu – ruszyli; i tylko żywopłoty przy bocznych drogach migały, zanim, jak twierdził Zbyszek, zlały się w jedno pasmo. Zbyszek zamknął oczy i już nie chciał ani walizki, ani swoich rzeczy, ani dalszej podróży” (Herbert i „Kochane Zwierzątka”…, dz. cyt., s. 16–17).
[29] Z. Herbert, Labirynt nad morzem, dz. cyt., s. 7–8.
[30] Z. Herbert, Napis, Warszawa 1969.
[31] Brindisi. Herbert używa spolszczonej nazwy łacińskiej głównego portu łączącego starożytny Rzym z prowincjami wschodnimi. To tędy, idąc via Appia, przybywali urzędnicy, kupcy i apostołowie.
[32] Z. Herbert, Opisanie krajobrazu greckiego [w:] tegoż, Labirynt nad morzem, dz. cyt., s. 59.
[33] „Więc widzę je teraz po raz pierwszy w życiu, naocznie, realnie. Będę mógł za chwilę pójść tam, przybliżyć twarz do kamieni, zbadać ich zapach, przesunąć ręką po rowkach kolumny” (Z. Herbert, U Dorów [w:] tenże, Barbarzyńca w ogrodzie, dz. cyt., s. 25–26).
[34] Zdjęcie znajduje się w: Herbert i „Kochane Zwierzątka”…, dz. cyt., s. 87.
[35] „[…] gospodyni, u której mieszkałem, wydzwaniała w ciemną noc rybaków, którzy zechcieliby popłynąć ze mną. Zimny, wilgotny, siwy ranek. Stoję w pobliżu jetty, która jest po prostu betonową ścieżką wchodzącą w morze. Ocean jest wzburzony, wysokie fale rozbijają się na skałach urwistego brzegu. Nagle z mgły wyłania się mała łódka rybacka płynąca w moim kierunku. Było to jak podanie ręki marzeniu” (Z. Herbert, Holy Iona, czyli Kartka z podróży [w:] tenże, „Mistrz z Delft” i inne utwory odnalezione, oprac. B. Toruńczyk, Warszawa 2008, s. 19). Wdzięczność do „Miss Helen z mglistej wysepki Mull na Hebrydach” została przypomniana także w Modlitwie Pana Cogito – podróżnika (Z. Herbert, Modlitwa Pana Cogito – podróżnika [w:] Raport z oblężonego Miasta, Kraków 1983).
[36] Z. Herbert, Rovigo [w:] tenże, Rovigo, dz. cyt.
[37] Z. Herbert, Pana Montaigne’a podróż do Italii, dz. cyt., s. 39–43.
[38] Z. Herbert, Lascaux [w:] tenże,Barbarzyńca w ogrodzie, dz. cyt., s. 7.
[39] Wiersze były wielokrotnie interpretowane, między innymi zob.: A. Fiut, Dwa spojrzenia na antyk: Kawafis i Herbert, „Kwartalnik Artystyczny” 1996, nr 3, s. 36–49; A. van Nieukerken, Motyw podróży w kilku utworach Herberta, Audena i Kawafisa: Podróż jako wygnanie lub duchowe poszukiwanie (Quest) [w:] tegoż, Ironiczny konceptyzm. Nowoczesna polska poezja metafizyczna w kontekście anglosaskiego modernizmu, Kraków 1998, s. 220; M. Bernacki, O „Podróży” Zbigniewa Herberta, „Polonistyka” 2004, nr 6, s. 42–45. Ten ostatni przedstawił nową interpretację w niniejszej publikacji.
[40] Z. Herbert, Podróż [w:] tenże, Elegia na odejście, Paryż 1990.
[41] Z. Herbert, Raport z oblężonego Miasta, dz. cyt.
[42] Homer, Odyseja, tłum. J. Parandowski, Warszawa 1959, s. 29.
[43] Z. Herbert, Epilog burzy, Wrocław 1998.
[44] Z. Herbert, Podróż, dz. cyt.
[45] O tak zwanym stoicyzmie Herberta napisano wiele i na ogół nazbyt jednostronnie, to znaczy nie zauważono także sprzeciwu, buntu, a nawet szyderstwa wobec postawy, która nie ceniła sobie uczuć oraz rozterek sumienia. Wspominane obecnie późne wiersze poety należą do najbardziej pojednawczych wobec stoicyzmu.
[46] Z. Herbert, Zwierciadło wędruje po gościńcu [w:] tenże, Rovigo, dz. cyt.
[47] Z. Herbert, Elegii na odejście pióra atramentu lampy [w:] tenże, Elegia na odejście, Paryż 1990.
[48] Z. Herbert, Wysoki Zamek [w:] tegoż, Epilog burzy, dz. cyt.
[49] Z. Herbert, Kant. Ostatnie dni [w:] tegoż, tamże.
[50] Z. Herbert, Balkony [w:] Hermes, pies i gwiazda, dz. cyt.
[51] Badanie in situ dowiodło, że Curatia Dionisa ani nie była kurtyzaną, ani nie musiała sama zafundować sobie kamiennego nagrobka, gdyż uczynił to jej spadkobierca. Tak mówi łaciński napis. Zob. J.M. Ruszar, W poszukiwaniu Curatii Dionisi [w:] Niepewna jasność tekstu. Szkice o twórczości Zbigniewa Herberta, red. J.M. Ruszar, Kraków 2009, s. 160–170.
[52] Z. Herbert, Curatia Dionisia [w:] tegoż, Napis, dz. cyt., s. 19.
[53] Z. Herbert, Modlitwa Pana Cogito – podróżnika, dz. cyt.
[54] Tamże.
[55] Z. Herbert, Obłoki nad Ferrarą [w:] tenże, Rovigo, dz. cyt.
[56] Z. Herbert, Rovigo, dz. cyt.