Ballada o Mostach Wielkich
To było miasteczko, dla niektórych stetl
nad rzeką albo rzeczką która nadal płynie,
zapewne skażona – lecz nie tamtą krwią
spokrewnionych od wieków kainów i ablów.
Dziecko we mnie niewiele pamięta.
gdzie schowała się towarzyszka najdawniejszych
zabaw? I tylko nadal wołam za nią: Fajga!
Wyjdź zza drzewa, widzę cię, Fajga!
Wiele lat później zapytałam: Mamo!
Dlaczego jej nie uratowałaś?
Mosty Wielkie, Mosty Wielkie,
widma wszelkie chwalą Pana stworzenia.
Mosty Wielkie, mosty bezkresne,
nie po drodze i nieprzejezdne,
obiecują mnie przeprawić do domu.
Mosty Wielkie – powtarzam tę nazwę,
ale ona wciąż milczy, choć są gdzieś te domy,
ów ogród albo lasek, w którym słychać śpiewne
„całuji rączki pani doktorowej”, trwa podwórko w którym
kaszle, kaszle bez końca wątły cień w chałacie
i krew stygnie bez głosu, bo nie ma już Lachiw
w miasteczku, które żyło gdzieś nad rzeką Ratą
Mosty Wielkie, Mosty Wielkie,
Mosty wielkie, bo niewidzialne.
Niedostępne, za siedmioma rzekami,
mosty lekkie, kładki z powietrza,
nad brzegami wody, bezsennej.
2006