Blask
Wiersz ze zbioru Z Księgi Przejścia.
Jasne prowincje, gdzie bywam czasem – jak ptak
przelotnie. W dzień przygarniając przestrzeń
– od rzeki po wzgórza – aby mnie strzegła
przed mgłą samotności. Nocą śląc szepty
ku najdalszym gwiazdom, by trwały tu – płonąc,
gdy wracam do miasta. Tylko tu, pośród sadów,
cynamonowy tygrys południa pręży cętkowany
grzbiet pod wszechwiedzącym spojrzeniem nieba.
Tylko tu rudy księżyc jest łodzią w obłokach,
gdy strome dachy łopoczą jak żagle
w wartkich przeciągach. Ile jest dróg – moich
na zawsze, choć ledwo musnęła je moja stopa?
Władczyni przestworu – potykam się o kamień i
nawet zliczyć nie umiem zakątków wieczności,
gdzie przeoczyłam śpiące anioły. Choćby
ta łąka przedwieczorna z samotnym jaworem,
widziana z pędzącego pociągu: za nią dom
z gankiem, kryty gontem i blask bijący z okien –
potężniejszy niż światło galaktyk. Ale ten widok
nigdy pewnie wyraźniej nie wybuchnie
w moich oczach i tajemnica, migocząca na liściu
mojej duszy, razem ze mną zgaśnie. Więc
nawet tu, gdzie wzrok mój sięga – od horyzontu
po horyzont, jestem jak kawka na gałęzi,
co czyści dziób po niespodziewanym kąsku,
a nie wie, kogo chwalić za dar obfitości.