Dziedzictwo
Wiersz ze zbioru Z Księgi Przejścia.
Wszyscy jesteśmy dziećmi pasterzy.
Dziećmi koczowników i myśliwych.
Dziećmi ognisk i jaskiń. Dziećmi dziadów
i pradziadów. Nasi ojcowie – osadnicy
zrobili nam tę krzywdę: posadzili na tronie
kamienicy, pałacu, wieżowca, chaty
i kazali patrzeć w jeden punkt. Ale
w naszych snach wciąż śpiewają dzikie ptaki
i mężczyźni z włóczniami na zwinnych koniach
galopują po preriach. A kobiety warzą
strawę i przemawiają czule do boga ognia,
boga drzewa, brata deszczu, brata psa.
Kołyszemy w sobie te ciepłe krajobrazy,
zapatrzeni w martwy ekran telewizora. I tylko
czasami, gdy szaleństwo niepogodzenia
szarpie nam mózg, znów ruszamy na wędrówkę.
Spotykamy boga słońce, boga księżyc,
braci Wikingów i braci Indian ścigających wilki
i wzlatujących za orłem. Potem
siadamy w kącie ogrodu i patrzymy uparcie
w czerwone oczy pelargonii albo liliowy kwiat
żeniszka. Wędrowanie
to tylko ta burzliwość krwi w nas, ten ciemny
taniec. Tajemnica, z którą nigdy nie uporamy się
w tym życiu. Ani w żadnym. Chyba,
że staniemy się na powrót nimi wszystkimi naraz:
dziadkami, pradziadkami, młodzieńcami
z włócznią, kobietami przeganiającymi diabła.
Wilkiem, orłem, gołębiem, sarną.
Nie umieraj we mnie mój wędrowcu, moja duszo.
Bądź mi niezaspokojeniem. Bądź mi głodem.
Dreszczem odwagi.