EDELMAN
Dowiódł własnym życiem, że zawsze istnieje
(a raczej może istnieć) jakaś furtka w murze
okalającym świat, któremu resztkę sensu
zdaje się już tylko zapewniać wina pierworodna
lub heroizm absurdu.K.G.
W Jerozolimie na ulicy Ben-Jehuda pinie pod oknami
Na igłach połyskują krople rosy i morze które oślepia
I tyle boskiej obecności jak w świątyni Salomona
Marek Edelman i piękna Rachela żydowska narzeczona
Poety Abrahama Szterna z blizną na twarzy z migreną
I podagrą. Z matki Chai Szapiro z piwnicy pełnej skorpionów
(pamiętał jak ze zwiędłej dłoni wyrwano mu kawał placka)
W getcie Krochmalna dziewięć (w alchemicznym blasku ogni świętego
Elma) ich rozstania zawsze były zapowiedzią spotęgowania uczuć
Gdy miała nastąpić chwila powrotu –
Marek Edelman samotny w tłumie w gromadzie chasydów
Z pejsami i w jarmułkach. W chałatach do kolan i sztrejmlach
Na głowach. Oczy mieli okrągłe ptasie i przenikliwie mrugali
Powiekami. Za plecami żółta synagoga której fronton wieńczyły
Blaszane kuliste kopuły. Ale jego myśli były z Abrahamem lzaakiem
Mordechajem Anielewiczem z Sarą Chaimem synem Nachmana z Karolkowej
Z małym Aronkiem i wielkimi mędrcami talmudystami kiedy podsuwał
Chleb masło i jak nalewał wino. Nitka czerwonego sosu spłynęła
Na obrus jak wtedy w Łodzi na ulicy Piotrowskiej w Hotelu Grand
On w swetrze z angory (budząc powszechne zdziwienie swym uroczystym
strojem) wiedział że nie zgłębi tej tajemnicy – mówiąc uczniom
(według Talmudu synom swoim) że w getcie„zawsze chodziło o śmierć, nigdy o życie”
Jak w mrokach diaspory obok świątyni
Filistyńskiej którą zburzył Samson
Na ulicy Miłej osiemnaście była furtka w murze
Okalającym świat ,,a tymczasem dokonało się zbawienie
jednych a potępienie drugich” nie rozkładał żałośnie rąk
Doktor Marek Edelman z miejskiego szpitala w Łodzi
I chirurdzy w błękitnych maskach (profesor którego
Pradziad był napoleońskim oficerem) docent Wróblówna
Doktor Chętkowska rozcinali pień ciała. Poluzowali
Mięsnie żeby zobaczyć worek osierdziowy który
Porusza się rytmicznie. Widoczny jak w teleskopie
Jeszcze czuwała daleka gwiazda w szary wąwóz czasu
Wplątana. W ponure gmachy szpitali w ,,Kasy Chorych”
Piramidy Cheopsa w przestrzeń mentalną –
Już zawsze będzie chodziło o życie nigdy o śmierć
Na pierwszym piętrze była sala operacyjna światło
Spływało na zastygłe miasto jak walc brylantowy Chopina
Widziałem jak kasztany stroiły gałęzie.