30.06.2021

HIPERMARKET

Staszkowi Pyjasowi i innym

Komedia tragiczna w dwóch odsłonach.

 

Postać romantycznego buntownika zawsze mnie fascynowała. Chłonąłem romantyzm z jego wściekłą szarżą przeciw schematom i bezdusznemu racjonalizmowi. Przystępując do pracy nad tą sztuką, zadałem sobie pytanie: czy Konrad we współczesnej rzeczywistości jest jeszcze możliwy? Czy akcję podobnej do Dziadów sztuki można by umieścić tylko w szpitalu psychiatrycznym, żeby stała się uwiarygodniona?

 

Osoby:

Konrad – poeta w wieku około 50 lat, buntownik z urodzenia, żarliwy i skupiony, w sposób widoczny odmienny od pozostałych postaci, czasami jakby ze snu.

Polityk – w średnim wieku, żywiący się władzą, inteligentny, erudyta, swoje wypowiedzi szpikuje wyrazami obcymi zmuszając tym Senatora do wysiłku; mimo wszystko o czułym sercu, ten, który w istocie pociąga za sznureczki.

Senator – w średnim wieku, postać z ludu, bawidamek o homoseksualnych zapędach, kreujący się na dobrodusznego głupka, lubuje się w wyrazach obcych, jeszcze nie wszystkie rozumie, z przebłyskami demonicznego geniuszu. 

Kobietka – kobieta trzydziestoletnia, interesująca i elegancka, grająca na strunie swojej płci, ale też na harfie błyskotliwej inteligencji; gotowa dać, jak trzeba, Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek.

Młody Człowiek – przystojny, wykształcony, nieugięty, zdecydowany na robienie kariery za wszelką cenę. 

Hostessa I – młodziutka, zgrabniutka i piękniutka, skora do zabawy, profesjonalna klakierka.

Hostessa II – też młoda, typ bardziej ludyczny, szalony, w myśl zasady „dla każdego coś miłego”, profesjonalna klakierka.

 

Przed rozpoczęciem spektaklu hostessy rozdają ulotki reklamowe, gdzie sztuka skojarzona jest z targowiskiem, na przykład piękny liryczny wiersz i reklamę butów. Młody Człowiek wprowadza widzów do sali. Mały występ przy światłach widowni. Pojawiają się fragmenty wierszy i jakaś pieśń Konrada zmieszane z „dowcipnymi” scenkami reklamowymi – to stwarza atmosferę zbliżającego się festynu.

 

Odsłona pierwsza

SCENA I

 

Pokój do pracy, coś w rodzaju gabinetu. Na środku niewielki stół i trzy krzesła, na boku cztery, tak jakby to miejsce służyło do spotkań mniejszej lub większej grupy ludzi. Wchodzi Polityk z ulotką w ręku, czyta.

 

POLITYK

Sprzedam sztuczne rzęsy, spod których nie widać szklanych oczu.

 

(uśmiecha się, jak na wspomnienie czegoś przyjemnego)

 

Wchodzi Kobietka, zatrzymuje się w pół kroku, jakby nie chciała przerwać mu nastroju. 

Polityk zauważa ją, wkłada ulotkę do kieszeni. Witają się jak dawni znajomi.

 

POLITYK

Pani jak zwykle piękna i nieprzemijająca.

 

KOBIETKA

A pan jak zwykle przystojny i elegancki.

 

POLITYK

Czytała pani ulotkę, którą zaśmiecił dziś ktoś nasze miasto?

 

KOBIETKA

Na ulicy zawsze tyle ulotek.

 

POLITYK

(wyjmuje z kieszeni ulotkę i czyta)

 

Sprzedam sztuczne rzęsy, spod których nie widać szklanych oczu… Wie pani, kto to napisał?

 

KOBIETKA

Bardziej mnie interesuje, który jest pan dziś w rankingu?

 

POLITYK

594. To dosyć marna pozycja.

 

KOBIETKA

Znam się nieco na pozycjach. Ale żeby było ich aż tyle?

 

POLITYK

Ach wy, kobietki, kobietki.

 

KOBIETKA

Ja znam kilka niezmiennych pozycji od lat. To są stare, dobre pozycje, proszę pana. Te dzisiejsze zmieniają się z dnia na dzień, nim człowiek zdąży się przyzwyczaić.

 

Słychać sygnał telefonu komórkowego. Polityk odbiera.

 

POLITYK

Zadzwonili właśnie, że po ostatnim sondażu plasuję się na 537 pozycji. Jak pani widzi, idę w górę.

 

KOBIETKA

(kokieteryjnie)

 

A ja spadam. To do miłego.

 

POLITYK

(odejmuje grę językową)

 

Proszę jeszcze nie spadać. Według ostatniej prognozy na najbliższym notowaniu powinienem zejść poniżej pięćsetki. Powiada się, że potem następuje przełom i wszystko dzieje się już lawinowo.

 

KOBIETKA

Jak zaczną spływać czeki na pańskie konto, proszę dać mi znać. Pomogę panu przetrwać ten upadek.

 

POLITYK

Tak. To ekscytujące i smutne zarazem. Rodzi się polityk i umiera człowiek. Pewnego dnia ktoś nada mi imię, może stanę się sławny jak Henryk VIII.

 

KOBIETKA

A ja będę pańską ostatnią żoną.

 

Słychać odgłosy zbliżającej się osoby.

 

POLITYK

Chyba idzie mój promotor. Remontują mu gabinet. Dlatego on przychodzi do mnie.

 

KOBIETKA

Mówi pan o tym senatorze, który od lat deprawuje dzieci swoich sojuszników?

 

POLITYK

(konfidencjonalnie)

 

On tylko bawi się z nimi w doktora. Przecież na takim piętrze władzy napięcie jest nie do wytrzymania…

 

KOBIETKA

Ach, wy politycy. Seks to wasz jedyny temat.

 

POLITYK

Dzięki wam, drogie kobietki. Dzięki wam.

 

SCENA II

Kobietka wychodząc, zderza się z Senatorem, który otrzepuje się, jakby zetknął się z kimś nieczystym. Polityk kłania się Senatorowi bardzo nisko.

 

SENATOR

Przestań w końcu spotykać się z tą zdzirą, ona sprowadzi cię na złą drogę.

 

POLITYK

Panie senatorze, ja z nią nawet nie jestem na „ty”.

 

SENATOR

Pies ją trącał. Wiesz już pewnie, że w rankingu opuściłem się poniżej setki i to mnie tak podniosło, że dostałem w końcu imię – Waldemar XIV. Często śni mi się, że się spuszczam po linie w taką ciemną jamę. A jak już jestem na dnie, to nagle się okazuje, że stoję na szczycie góry, w słońcu. Pode mną falujący tłum, chce się żyć.

 

POLITYK

To paradoks.

 

SENATOR

Para co? À propos czego?

 

POLITYK

A propo, jak ktoś się opuszcza i podnosi jednocześnie.

 

SENATOR

Coś mi tu ściemniasz, kolego.

 

POLITYK

A propo kobietek. Zna pan to?… Gdzie diabeł nie może…

 

SENATOR

(Sili się twórczo)

 

To ja ci… przyłożę… Albo „włożę”? No, jak lepiej?

 

POLITYK

Zależy co do czego.

 

SENATOR

(uśmiecha się chytrze)

 

I w „co”.

 

POLITYK

Najlepiej w szkło.

 

SENATOR

A ty mi tu tak nie dowcipaskuj… W szkło. Też ci wymyślił… Miałem taką panienkę, co często mówiła: „nie myśl, bo zostaniesz myśliwym”. Ja sobie tak kombinuję, takie słowo „myśliwy”. „My” – to wiadomo co, na przykład ja i ty. „Śliwy” – też. Ale do kupy to zupełnie bez sensu. My śliwy?

 

POLITYK

Jakie śliwy?

 

SENATOR

No takie, co rosną na drzewach.

 

POLITYK

Rzeczywiście. Nigdy bym na to nie wpadł.

 

SENATOR

No, widzi pan.

 

POLITYK

Panie Waldemarze XIV, a jak się pan czuje w nowej roli?

 

SENATOR

To nie żadne tam miody. Gdyby te paroby wiedziały jak tu trzeba harować, żeby wszyscy uwierzyli w ciebie jak w zbawiciela.

 

POLITYK

Cóż, nie mamy wyjścia. Musimy zbawiać się samoobsługowo.

 

SENATOR

À propos samoobsługi, ja tam wolę, jak ktoś mnie obsługuje. Sondaże mówią, że niedługo mogę zejść nawet do pierwszej dziesiątki. Czujesz bluesa? A ty zbliżyłbyś się do setki.

 

POLITYK

Czekam na zlecenia. Gotowy jestem do najbardziej wyrafinowanych zadań.

 

SENATOR

À propos rafinerii, to będzie odrębny temat.

 

POLITYK

Ciszej… W naszym zawodzie ściany mają uszy. Jeden fałszywy krok i…

 

SCENA III

Polityk daje znak ręką. Muzyka, zaczyna się lekcja tańca. Na początku menuet, potem kaczuchy, „Let`s kiss” i…

 

POLITYK

Zatańczy pan?

 

SENATOR

(zaskoczony)

 

Co ty?…

 

POLITYK

Przecież zbliża się posiedzenie sejmu. Trzeba potrenować.

 

Senator wyjmuje z kieszeni piersiówkę, wypija spory łyk, podaje Politykowi, który też wypija. Tańczą, gęsto zakrapiając. Menuet nie za bardzo wychodzi Senatorowi. Próbuje pokracznie, ale bez rezultatu. Przerywa zły i zniecierpliwiony.

 

SENATOR

To dobre dla pedałów. Daj coś z jajem.

 

POLITYK

Bardzo proszę.

 

Daje ręką znak, wchodzą „kaczuchy”. Senator rozpromienia się i zaczyna w ślad za Politykiem podrygiwać.

 

SENATOR

(rozpromieniony)

 

Tu się fika, gra muzyka.

 

POLITYK

Ma pan talent poetycki.

 

SENATOR

Staram się. Co nieco zapisuję.

 

POLITYK

Może by wydać jakiś tomik i pochwalić się przed elektoratem?

 

SENATOR

W dupie mam tomiki! Mam ważniejsze sprawy.

 

Kończą tańczyć. Senator wygląda na znudzonego.

 

POLITYK

Może spróbujemy czegoś w bardziej wysublimowanym klimacie.

 

SENATOR

À propos klimatów. Dostałem nową brykę z klimą. Niezła suka. Chciałoby się ją wydymać.

 

POLITYK

(śmiejąc się)

 

Nie słyszałem jeszcze o takiej perwersji.

 

SENATOR

Per co?

 

Polityk daje znak ręką, włącza się „Let`s kiss”. Porywa ich. Bawią się wesoło.

 

SENATOR

Super. To jest to! Coca cola!

 

POLITYK

Jaka coca-cola?

 

SENATOR

Bo tu pasuje „to jest to”. Tak się mówi…

 

POLITYK

Świetnie mi się z panem tańczy.

 

SENATOR

(Po chwili skakania)

 

To też pedalskie, ale z sensem… Ale się zmordowałem.

 

Przerywają taniec zdyszani.

 

POLITYK

Muszę stwierdzić, że jest pan również utalentowany baletowo.

 

SENATOR

W życiu robiło się różne balety… A ty skończ z tym panowaniem… Mnie jest Waldek, niekoniecznie XIV. O, mam cię… Mówi się per ty! A tam też było per… ale?

 

POLITYK

Wersja.

 

SENATOR

Acha… Ten język to daje w dupę. Można się pogubić.

 

Podchodzą do siebie, jak przy brudziu.

 

SENATOR

Waldek.

 

POLITYK

Przykro mi, ale nie mam jeszcze imienia.

 

SENATOR

To ja nazwę cię… Pikuś. No powiedz – „Pikuś”.

 

POLITYK

Pikuś.

 

Całują się, ściskają

 

SENATOR

To będzie taka utajniona ksywa…

 

(wyjmuje piersiówkę, popijają)

 

Nie masz tam jeszcze co do zatańczenia. Patrz, członki same mi się ruszają.

 

POLITYK

(patrzy)

 

Rzeczywiście. Mam dla pana, to znaczy, dla ciebie nowy taniec. Nazywa się Ho–Hoł.

 

SENATOR

Ho-hoł? A jak to się pisze?

 

POLITYK

Tak jak się słyszy.

 

SENATOR

No, bo po angielsku pisałoby się ho–how. Ale czytałoby się hou – hał. Wczoraj na lekcji powtarzaliśmy cały dzień: hał du ju du. Hał, hał, hał. Aleśmy se poszczekali. Te… lektory nie mogły nas uspokoić… Poszczekamy se, co?

 

Senator przyjmuje pozę psa, gotowy do szczekania. Polityk nie podejmuje tematu.

 

POLITYK

Pobalujmy lepiej.

 

SENATOR

Ho-Hoł. Ekstra. A jakby to przetłumaczyć na angielski?

 

POLITYK

Byłoby Ho–Hol.

 

SENATOR

Też ładnie… A co to znaczy?

 

POLITYK

Myślę, że nic.

 

SENATOR

To super. Dawaj!

 

(Polityk daje znak ręką. Włącza się muzyka ho-hoła. Bardzo żywa, beztroska i ogłupiająca. Ludowe techno. Tańczą, pokrzykując: „ho-hoł”.)

 

SENATOR

(pełen zachwytu)

 

To jest to. Coco-cola. Tym można by zacząć nasz bal zamiast tego bucowatego poloneza.

 

SENATOR

(po chwili ho-holenia)

 

Jestem facet, jak się to mówi, z wigrą, no nie?

 

POLITYK

Raczej z wiagrą.

 

(zatrzymują się i rozmawiają, kołysząc się w rytmie)

 

SENATOR

A co tam, połknąłem tylko jedna literkę. Dzisiaj na lekcji pisania zjadłem też kilka, to się zdarza. Wypadek przy pracy, wypadeczek.

 

(przyjmuje pozycje, jakby chciał coś do „wypadeczku” zrymować, ale mu nie wychodzi, macha ręką)

 

POLITYK

Faktycznie, nie ma się co przejmować… Z „Wigrą”. Czy wiesz, że to jest neologizm?

 

SENATOR

Coś ty? To też jakieś świństwo?

 

POLITYK

(w swoim toku)

 

A gdyby dodać „a” i wyrzucić „g”, to wyszłoby z „wiarą”. Facet z wiarą.

 

SENATOR

Ty wiesz, gdzie ja mam wiarę?

 

POLITYK

Podejrzewam.

 

SENATOR

W naszym interesie chodzi o pewność, a nie o jakąś tam wiarę.

 

POLITYK

Posłuchaj, a jakby tak z tej „wigry” wyrzucić „w”, „g” zamienić na „k”, to byłoby z „ikrą”.

 

SENATOR

Co ty pieprzysz. Chcesz ze mnie jakąś rybę zrobić? Ryby i dzieci… Znasz to chyba… À propos „ikry”, nażarłem się ostatnio tego obrzydliwego, czarnego paskudztwa, co mówią na to…

 

POLITYK

Kawior.

 

SENATOR

No właśnie. Cholera, czasem robią mi się dziury w głowie.

 

POLITYK

Za dużo jesz szwajcarskiego sera.

 

SENATOR

Co?

 

POLITYK

Uczeni mówią, że szwajcarski ser powoduje zaniki pamięci.

 

SENATOR

Pies im mordę lizał. Jak oni już coś wymyślą…

 

POLITYK

Ale robili naukowe eksperymenty na szympansie. Przez trzy miesiące jadł tylko szwajcarski ser i dostał zaniku mózgu… A ty, od kiedy jesz ten ser?

 

SENATOR

Co?

 

POLITYK

Na początku to ten szympans ogłuchł.

 

SENATOR

Co? 

 

(reflektuje się)

 

No, może byłoby to niegłupie jeść jak dawniej twarożek… Wiesz, co wymyśliłem? Żeby podać na balu jedno danie, czarny kawior.

 

POLITYK

Przecież…

 

SENATOR

A niech się buce porzygają.

 

(Senator wyjmuje piersiówkę, popijają)

 

POLITYK

No to może…

 

SENATOR

Ho-hoł.

 

Taniec znów wybucha, osiąga apogeum i przygasa. Zmordowani opadają na stół.

 

SCENA IV

Przy stole. Senator i Polityk.

 

SENATOR

Czuję dziwną pustkę. W głowie wiruje mi jakiś taki porypany refren: „usrała się bida i płacze, usrała się…”. I tak w kółko.

 

POLITYK

Jesteś zbyt wrażliwy, uspokój się. Już niedługo będziesz mógł czerpać pełnymi garściami.

 

SENATOR

I ty przy okazji. Po moich plecach. Oczywiście zawsze będziesz o dwa, trzy szczeble niżej, ale to i tak wysoko. Jak się nie jest z-a-aklimatyzowanym, można dostać zawrotu głowy i porzygać się na starcie.

 

POLITYK

Szczerość za szczerość. Ja obiecuję ci profesjonalną obsługę i lojalność, jeśli ty zagwarantujesz mi, no, powiedzmy 15 foteli w parlamencie.

 

SENATOR

Jak wszystko pójdzie dobrze, dam ci nawet 25. Ale góra 30… Czy mogą być wyściełane dermą?

 

POLITYK

Bez przesady. Nasze tyłki domagają się aksamitów.

 

SENATOR

Albo delikatnej skórki, co?… A niech stracę… À propos, wpierw jednak musimy usunąć wszystkie zawalidrogi, żeby nikt nam nie wpieprzał się w paradę.

 

POLITYK

Wpadłeś mi w słowo, kochany. Przygotowałem właśnie listę osób, które przydałoby się zlikwidować… psychicznie oczywiście, to znaczy uczynić z nich polityczne trupy i przetransferować w polityczny niebyt.

 

SENATOR

(otwiera aż gębę, usiłując coś zrozumieć)

 

„Prze” co?

 

POLITYK

Słucham?

 

SENATOR

O takiej jednej powiadają, że jest „prze”?…

 

POLITYK

(nie podejmuje słownej gierki)

 

Żeby osiągnąć swoje cele, musimy być twardzi…

 

SENATOR

Ja nie o tym. Zastanawiam się tylko, czy by ich po prostu nie ukatrupić.

 

POLITYK

To zbyt staroświeckie, modne w czasach Szekspira, może Dostojewskiego, ale dzisiaj w demokracji to niehumanitarne. Jacyś wścibscy dziennikarze mogliby odkryć prawdę i co, ich też byś ukatrupił?

 

SENATOR

A dlaczego by nie. Widzisz w tym coś złego? Przecież to tylko polityczna, męska gra… Może mamy im w nagrodę zrobić fajkę, a potem wysłać do jakiegoś zagranicznego burdelu na wakacje?

 

POLITYK

Posłuchaj, istnienie żywych politycznych trupów wzmacnia naszą wiarygodność, że… tworzymy autentyczną demokrację. Masy nabiorą się na nasz teatrzyk, jeśli na scenie fikać będą różne, znane skądinąd marionetki. A my pozwolimy im hasać, do pewnych granic. I w odpowiednim momencie…

 

SENATOR

Utniemy im… co potrzeba.

 

POLITYK

Jak zwykle trafiłeś w dziesiątkę. Niech sobie robią te swoje polityczne ruchy, niech tam sobie gardłują. Dajmy im trochę potrzymać władzy. To dyletanci, oni sami się wykoleją i to będzie woda na nasz młyn. Dzisiaj na scenie politycznej potrzebni są profesjonaliści.

 

SENATOR

Jak zwykle umiesz mnie przekonać. Co ja bym bez ciebie zrobił?

 

POLITYK

Jednak musimy się określić, czy przejmiemy władzę od razu, czy oddamy ją na trochę… najlepiej jakiemuś psychopatycznemu półanalfabecie, który wiadomo, że na wejściu od razu coś spieprzy…

 

SENATOR

Chcę jak najszybciej. Czka mi się już tym czekaniem.

 

POLITYK

Co za piękna, słowna gierka.

 

SENATOR

Bije od niej blask orderka.

 

Polityk przejmuje zabawę i rapują przez chwilę, bawiąc się świetnie.

 

SENATOR

(udając węża)

 

Prezzzes mafii też nie chce już czekać. Na dzień dzisiejszy zdecydowany jest udzielić nam poparcia. Inssspiruje mnie, żebyśmy ukatrupili tego i owego, ma się rozumieć w obronie narodu. Potem rozzzpisze się wybory i szafa gra.

 

POLITYK

Pięknie robisz węża.

 

SENATOR

(sycząc i poruszając języczkiem)

 

Inssspiruje mnie ta gierka.

 

(porusza się charakterystycznie, jakby miał zacząć rapować)

 

POLITYK

(z podziwem)

 

Jesteś genialnym aktorem… Ja też bym się ku temu skłaniał. Oto lista i sugerowana przeze mnie poetyka działań.

 

SENATOR

Sssugerowana, powiadasz. To tak jak po angielsku, pisze się „sugar” a czyta się: szszszszuger… szszszuger bejbi law, law…

 

W dalekim tle pojawia się muzyka znanego przeboju, Senator zbliża się tanecznym krokiem do Polityka.

 

SENATOR

Operuje się już tym języczkiem, co?

 

Gaśnie światło, pozostawiając sytuacyjny niedosyt.

 

SCENA V

 

Światło bardziej kameralne, przy stole Konrad i Kobietka. Konrad trzyma ręce na zeszycie i patrzy jej w oczy.

 

KONRAD

Dziękuję, że pani… że przyszłaś. To bardzo miła niespodzianka.

 

KOBIETKA

Siedzisz w tej samotni jak jakiś więzień albo pustelnik. Żal mi ciebie.

 

KONRAD

Mnie też ciebie żal, bo wierzę, że masz szlachetną duszę, choć zadajesz się z tymi szujami.

 

KOBIETKA

Ja żyję w realnym świecie a ty jesteś… poetą.

 

KONRAD

Uważasz, że poeta to ktoś nierzeczywisty? Przecież możesz mnie dotknąć.

 

KOBIETKA

Boję się o ciebie.

 

KONRAD

A cóż oni mogą mi zrobić?

 

KOBIETKA

Oni mogą…

 

KONRAD

(przerywa)

 

Może zamkną mnie do pudła, jak to już nie raz bywało. Ale to dobra wiadomość, tam będę mógł cierpieć do woli i za kratami napiszę mój najwspanialszy wiersz. (wyjmuje z teczki kilka kartek, patrzy pytająco na Kobietkę)

 

KOBIETKA

Przeczytaj, proszę.

 

KONRAD

(czyta wiersz)

 

POLITYK

zawiązała się nowa partia
kanibali bezstronnych
szefem jest chudy facet
z ropiejącą raną nad okiem
a program jest atrakcyjny
spodziewają się porwać tłumy
nie chodzi tam bynajmniej
o zjadanie się nawzajem
właściwie o nic tam nie chodzi
bo nikt nie zna programu
podobno w ogóle go nie ma
to nasz największy atut
mówi facet z raną
czarny ptak siadł mu na twarzy
poszerza dziobem otwór
jest już na tyle duży
że mógłby tam zamieszkać
lecz macha tylko skrzydłem
przenosi się gdzie indziej
na jakąś inną wyspę
której nikt jeszcze nie widział
ta twarz jest mózgiem partii
jej cel to ropiejąca pustka

 

KONRAD

To może jeszcze jeden?

 

KOBIETKA

Coś bardziej optymistycznego.

 

KONRAD

(przebiera w tekstach)

 

Może ten.

 

(czyta)

 

LIST DO O.

piszę do ciebie osamo
mój umiłowany wrogu
uczono mnie kochać nieprzyjaciół
uwierzyłem Spoglądającemu na twoje dzieło -
który mienisz się obrońcą prawdziwej wiary
grający w samolociki zasiewasz śmierć i trwasz
gdzieś w grocie bezpieczny od zemsty matki ameryki
która w atmosferze westernów i thrillerów wciąż rodzi
wyścigowe szczury, coca-colę i wiele przedmiotów tak cennych
że warto się bić

 

KOBIETKA

(czując się nieco nieswojo)

 

Jednak oprócz poetów istnieją też zwykli, uczciwi ludzie, o poetycznych duszach.

 

KONRAD

O „poetycznych duszach”?

 

KOBIETKA

…którzy dostrzegają się wzajemnie nie tylko dlatego, że mają piękne wille i luksusowe samochody, ale że są po prostu ludźmi. Jak ludzie potrzebują wsparcia, również tego duchowego.

 

(siada mu na kolanach)

 

Oni też chcą bliskości, takiej jak ty i ja… I dają ją sobie.

 

KONRAD

(odsuwa ją delikatnie)

 

Niedawno wyszła książka „ambitnego” pisarza, która kończy się totalną orgią. Wojska wysłane do rozgromienia buntowników ogarnia dzikie, seksualne podniecenie. Wszyscy zrzucają w pośpiechu ubrania. Wojskowi i cywile, i zaczynają się kopulować jak w jakimś apokaliptycznym śnie. Całą noc, aż do świtu.

 

KOBIETKA

(rozmarzona)

 

A jak przyjdzie świt?

 

KONRAD

Rano budzą się ze snu. Pośród sterty porzuconych karabinów, pomiędzy czołgami. Generałowie, żołnierze i zwykli zjadacze chleba. Tacy jak ja czy ty… Pojawiają się rydwany pełne owoców i napojów tak delikatnych jak ambrozja. Ludzie przecierają oczy, posilają się, rozmawiają ze sobą serdecznie, jak kochankowie, którzy dopiero co się odnaleźli. Niektórzy płaczą ze wzruszenia i dzielą się pieniędzmi z uboższymi.

 

KOBIETKA

Bardzo piękny sen.

 

KONRAD

Raczej niedorzeczna paranoja. Czysta komercja.

 

Rozlega się odległa muzyka bębnów.

 

KOBIETKA

Jednak to mnie pociąga. Widzę, jak spragnieni siebie ludzie zrzucają ubrania i padają sobie w objęcia. 

 

KONRAD

(przedrzeźnia ją)

 

I raz po raz wwierca się w niebo orgiastyczny krzyk rozkoszy.

 

W rytm narastającej muzyki bębnów Kobietka i Konrad rozbierają się, zbliżają do siebie. Wolno gaśnie światło.

 

SCENA VI

Muzyka. Jak ze snu. Polityk i Senator przy stole. Przed nimi stosy akt i wielka karafka z gorzałą, z której nalewają sobie raz po raz. Scena sądu i wykonywania wyroków.

 

POLITYK

Co myślisz o Gustawie IV? Ta jego doktryna dziewiczej miłości może nam nieco rozłożyć koncepcję przemysłu erotycznego opartego na wynaturzeniach z sadomasochizmem, pedofilią, gerontofilią włącznie. Zwróć uwagę, jak nowatorskie jest tu połączenie pedofilii z gerontofilią. To swoisty układ komplementarny.

 

SENATOR

A czy afiliacja jest zboczeniem?

 

POLITYK

Afiliacja? Skąd ci to przyszło do głowy?

 

SENATOR

Ostatnio tak przygniata mnie ciężar odpowiedzialności, że dużo studiuję.

 

POLITYK

Co takiego?

 

SENATOR

No, głównie słownik wyrazów obcych, opasłe tomisko. Tyle tam tych słówek, których…

 

(jakby się wstydził)

 

W ogóle ich nie rozumiem.

 

POLITYK

A po co masz rozumieć? Jesteś przecież swój chłop.

 

SENATOR

Ta pier… nie będę się wyrażał… a-filicja przykleiła się do mnie jak gówno do okrętu. I nie wiem. Co się nauczę, zaraz zapominam. Już śni mi się po nocach.

 

POLITYK

Powróćmy do Gustawa IV. Czy będziemy go afiliować?

 

SENATOR

(męczy się z odpowiedzią)

 

Dla większej pewności proponuję… udusić go… sznurkiem do snopowiązałki.

 

Werbel, światło skupia się na katach, którzy prowadzą skazańca, zatrzymują się w miejscu kaźni.

 

HOSTESSA I

(do skazańca)

 

Czy ma pan jeszcze coś do powiedzenia?

 

GUSTAW IV

Precz z perwersją!

 

HOSTESSA II

(imitując taniec na rurze)

 

To nie będzie ci oszczędzone.

 

Gustaw IV jak patrzy zaczarowany na Hostessę II, Hostessa I zachodzi go od tyłu, dusi sznurkiem do snopowiązałki i chichocząc wywlekają go za nogi ze sceny.

 

POLITYK

(patrząc za nimi z podziwem)

 

Profesjonalistki. Teraz weźmy się za Teodora VII, który upiera się przy zasadzie wierności małżeńskiej. To uderza w nasz przemysł antykoncepcyjny i znakomicie rozwijającą się sieć osiedlowych agencji… Jak go załatwimy?

 

SENATOR

Przecinakiem w kręgosłup, na wysokości krzyża.

 

Werbel, światło skupia się na katach, którzy prowadzą skazańca, zatrzymują się w miejscu kaźni.

 

HOSTESSA I

Czy ma pan jeszcze coś do powiedzenia?

 

TEODOR VII

Precz z lewym seksem.

 

HOSTESSA II

Prawy czeka cię w niebie.

 

Hostessa I podchodzi i gwałci go symbolicznie, a Hostessa II uderza przecinakiem w kręgosłup, chichocząc, wywlekają go za nogi ze sceny.

 

POLITYK

Piotr XVIII. Ten kazirodca namawia do wyznawania jednego tylko boga. To zatruwa naszą tak dobrze sprzedającą się filozofię wielobóstwa, zgodnie z zasadą: każdemu według potrzeb. Przecież nekrofil czy seryjny zabójca też ma prawo mieć swojego boga. Zatem…

 

SENATOR

Przewleczenie języka przez odbyt. Niech ma…

 

Werbel, światło skupia się na katach, którzy prowadzą skazańca, zatrzymują się w miejscu kaźni.

 

HOSTESSA I

Czy ma pan jeszcze coś do powiedzenia?

 

TEODOR XVIII

Duch ponad wszystko!

 

HOSTESSA II

…uber alles!

 

Hostessy, chichocząc, rzucają się na niego, rozrywają na strzępy i znikają.

 

SENATOR

(bardzo podochocony)

 

No, dalej, dalej. Czy to jest afiliacja?

 

POLITYK

(ignoruje go)

 

Teraz Alfons IX. Ten zatęchły dysydent upiera się, że człowiek posiadający legitymację władzy nie ma prawa zabijać bez podania ważnej przyczyny.

 

SENATOR

Proponuję ssseperację ssserca od rozzzumu.

 

Werbel, światło skupia się na katach, którzy prowadzą skazańca, zatrzymują się w miejscu kaźni i bez słowa, w scence pantomimicznej, jedna pożera serce, druga rozum.

 

POLITYK

(przygląda im się zachwycony)

 

Jak pięknie ująłeś to słowami.

 

SENATOR

Nauczyłem się tego słówka na mojej rozzzprawie rozwodowej, kiedy w końcu uwolniłem się od tej starej rury… Ssseperacja, co za piękne słówko.

 

POLITYK

Jeszcze trochę i zostaniesz językoznawcą.

 

SENATOR

Niegłupia myśl.

 

POLITYK

A gdy dokonamy jeszcze kilku takich ssseparacji, to wszystkie sssynekury popłyną do jednej sssakiewki. A ty w niedalekiej przyszłości ssstaniesz się największym Sss…

 

SENATOR

No, dalej, kto tam w kolejce?

 

POLITYK

Tomasz III. Obsesyjnie promuje doktrynę nienaruszalnej własności prywatnej.

 

SENATOR

No to co?

 

POLITYK

Prawo do nienaruszalnej własności prywatnej powinni mieć jedynie politycy z imieniem, według zasad uchwalonych przez sejm. Mam już wstępny projekt.

 

(czyta)

 

„Skala procentowa własności prywatnej polityków winna być ustalona według kolejności alfabetycznej i liczby porządkowej imienia”.

 

SENATOR

Tylko, że moje imię rozpoczyna się na „W”… Chyba że tych wszystkich przed „w”…

 

(pokazuje kciukiem w dół)

 

POLITYK

A czy nie lepiej byłoby wprowadzić tajny alfabet, który u nas zaczynałby od „w”? Dla dobra państwa nie wiedziałby o tym nawet sejm, a jedynie specjalna komisja, której byłbyś przewodniczącym.

 

SENATOR

Ty to masz jednak łeb… Tomasz III do golenia!

 

Werbel, światło skupia się na katach, którzy prowadzą skazańca, jeden z nich uderza go pałką głowę i wywlekają go ze sceny.

 

POLITYK

Teraz kolej na Chryzostoma XIII. Antycypowałbym, żeby zrobić z tego jakąś pokazówkę. Wpierw dokonać egzekucji dóbr i w czasie nawiązującego do tradycji obcinania łba toporem, w wykonaniu jakiegoś znanego zapaśnika albo restlera, rozrzucić jego majątek wśród tłumu.

 

SENATOR

(rozogniony)

 

Chryzostom XIII…

 

Werbel, światło skupia się na katach, którzy prowadzą skazańca…

 

POLITYK

(wstrzymuje ich gestem, robiąc porozumiewawcze oko do Senatora)

 

Rozprawa odroczona. Na tę okazję pisze się specjalny scenariusz.

 

Kaci wyprowadzają skazańca. Światło zmienia się na realne.

 

SENATOR

(podejmując wątek)

 

Powiedziałeś tam takie słówko, anty…

 

POLITYK

…cypacja.

 

SENATOR

Coś ty? Cipacja? I jeszcze anty. No, antykoncepcja, wiem w czym rzecz… Ale jajca… Ja tak sobie kombinuję… Para doks. Para to rozumiem, ale co to jest „doks”? A para sol. „Para” to wiem, ale „sol”?

 

POLITYK

„Sole” to po włosku „słońce”. O sole mio.

 

SENATOR

Niby tak. Ale jak to? Słońce na parę?

 

POLITYK

Jakoś tak wyszło.

 

SENATOR

A ostatnio się mówi: para noja. Para noja. No „para” to ci już mówiłem, ale ta „noja”?

 

POLITYK

„Noja” to od…

 

SENATOR

Dobra, nie tłumacz mi. To i tak niczego nie zmieni. A wszyscy główkują, dlaczego ludzie nie mogą się dogadać.

 

POLITYK

W tym coś jest.

 

SENATOR

Ja powiem więcej.

 

(zbliżając się do Polityka, porusza językiem)

 

Ten język to jajcarz. Można sobie nim nieźle po operować. To dobre.

 

POLITYK

Jesteś wybitnym językoznawcą, masz przynajmniej zadatki.

 

SENATOR

Zzzarąbiście mnie to inssspiruje.

 

POLITYK

Par excellence. Congratulation. Co teraz czytasz, Waldku?

 

SENATOR

Words, words, words. To po naszemu się wykłada: słowa, słowa, słowa. Szekspir. Niezłe jajca.

 

POLITYK

A pro po naszej pokazówki z Chryzostomem XIII. Zróbmy to na zasadzie happeningu, w sadzawce pod pomnikiem wieszcza. Każemy im rozebrać się do naga… Wyobrażasz sobie te obwisłe cielska i gęby w świetle czerwonych reflektorów? A każdy z nich ma coś na sumieniu… A nad nimi gołębie pokoju…

 

SENATOR

(łapie pomysł zachwycony)

 

Porazimy ich prądem. Jak byłem dzieckiem, tak we wsi łowiliśmy ryby. Mówię ci, wypływały całymi masami. Nie do przeżarcia.

 

POLITYK

Potem podrzucimy ich do piwnicy rezydencji Chryzostoma XIII i oskarżymy go o tę zbrodnię…

 

SENATOR

(podrajcowany)

 

Afiliuję! Afiljuję! Co za profesjonalizm. „Pro-fe-sjo-na-lizm”. Kurewsko pokręcone słówko. Ni z gruchy, ni z pietruchy. To dobre, bardzo dobre.

 

POLITYK

Można by jeszcze poświęcić dla dobra sprawy majątki golasów, tak na wszelki wypadek, jakby się tłum wystarczająco nie nasycił.

 

SENATOR

Myślę, że tamte im wystarczą… Ale genialnie to wymyśliłeś. Sam na to wpadłeś?

 

POLITYK

Nie całkiem. Kiedyś wsławił się tym niejaki Ubu Król, twój, par excellence, antenat.

 

SENATOR

Antenat?… To jakiś rodzaj pedryla?

 

POLITYK

(karcąco, z lekkim przestrachem)

 

Nie bądź monotematyczny.

 

Scena prawie erotyczna. Senator zachowuje się coraz bardziej molestująco. Polityk broni się jak panienka.

 

POLITYK

Zostaw, jeszcze ktoś zobaczy i pomyśli czort wie co. 

 

SENATOR

A co mi tam. Czytałem, że u Greków, to była najwyższa forma miłości. Podobno Sokrates i Platon… I uczniom też kazali. Ty wyobrażasz to sobie? W szkole!

 

POLITYK

(prawie krzyczy, uwalniając się z objęć Senatora)

 

Zapomnieliśmy o jednym!…

 

Senator zatrzymuje się zawiedziony, patrzy pytająco.

 

POLITYK

Co zrobimy z naszym poetą Konradem? Ludzie go kochają, recytują jego wiersze…

 

SENATOR

(kpiąco)

 

Jak kiedyś zostałem burmistrzem, to taki radny poeta podarował mi jego tomik. Jak to szło? „Szedł piesek na smyczy, żmija z trawy syczy”.

 

POLITYK

To były jego literackie juwenilia.

 

SENATOR

To znaczy te… męskie, w całości, no nie?

 

POLITYK

Rzeczywiście w całości, ale młodoliterackie.

 

SENATOR

No co, nie jest jeszcze ze mną tak źle? Czasem coś mi dzwoni.

 

(wsłuchuje się w siebie)

 

POLITYK

W dzwonieniu to faktycznie jesteś dobry.

 

SENATOR

(śpiewa)

 

Komu dzwonią, temu dzwonią,
Mnie nie dzwoni żaden dzwon…

 

POLITYK

A co z rzeszą poetów bezimiennych? Oni dla naszego status quo też stanowią pewne zagrożenie.

 

SENATOR

Przecież nikt o nich nic nie wie i nigdy się nie dowie. Niech tam sobie tworzą w tych swoich „artystycznych” piwnicach. Od czasu do czasu zezwolimy na wypromowanie jakiegoś głupka. Przecież każdy władca powinien mieć chociaż jednego buntowszczika… W razie czego utłuczemy go po prostu w jakiejś cuchnącej szczyną bramie i jak kamień w wodę… Ryby też muszą coś z tego mieć.

 

(śmieją się)

 

POLITYK

Ryby muszą jakoś żyć…

 

SENATOR

(podchwytuje)

 

Żeby władza chciała śnić.

 

Robią z tego rap. Zabawiają się, zaśmiewają.

 

SCENA VII

Konrad i Kobietka na stole, upojeni miłością. Scena jakby na granicy snu na tle delikatnej muzyki. Stylizacja sielanki.

 

KOBIETKA

Być blisko, to takie cudowne.

 

KONRAD

Jedynie miłość sprawia, że chcemy istnieć, mimo wszystko…

 

(przytula ją do siebie)

 

Jesteśmy bezpieczni.

 

KOBIETKA

Jestem twoja, a ty mój.

 

KONRAD

Zostaniesz ze mną?

 

KOBIETKA

Ty i ja to tajemnica świata.

 

KONRAD

(wchodzi w formę, stylizuje)

 

Ukochana. Nie zdepczą nas laserowe wojska. Nie zatruje wirtualna paranoja. Z nas zrodzi się nie mściciel, ale…

 

KOBIETKA

(przejmuje patetyczną grę)

 

Apostoł miłości. Otwierajcie okna na oścież krzyczcie razem z nami: „Świecie mój, kocham cię. Jestem tu, żeby ci służyć”.

 

KONRAD

(jakby się ocknął)

 

Obawiam się, że to tylko sen. Nic więcej.

 

KOBIETKA

Dzięki Bogu, takie sny pojawiają się czasami i dzięki nim ten świat jeszcze trwa. O!

 

(jakby miała wizję)

 

Przed oczami tańczą mi kolorowe motyle.

 

KONRAD

(podśpiewuje)

 

Na głowie ma kraśny wianek,
W ręku zielony badylek,
A przed nią bieży baranek,
A nad nią leci motylek…

 

Podśpiewują razem, trzymając się za ręce.

 

KOBIETKA

(przywiera do Konrada)

 

Boję się.

 

KONRAD

Nie bój się, jestem z tobą.

 

KOBIETKA

(patrzy na niego z lękiem i czułością)

 

Boję się.

 

KONRAD

(odwzajemnia jej wypełniony duchem stylizacji poetyckiej)

 

Mój nieśmiertelny motylku, promyku światła. Ty nie jesteś wietrzną istotą. Tyś jest wieczności przedprożem.

 

KOBIETKA

Ten świat jest taki obcy. On nas takimi nie oczekuje.

 

KONRAD

(podnosi ją, wstają ze stołu)

 

Oni chcą przekształcić ten świat w nieustający jarmark. Podsycają nasze zmysły, byśmy chcieli mieć jak najwięcej. Są jak plugawa szarańcza, jak rak rozsadzający opokę miłości. Mówią, że wszystko można kupić, że na tym świecie nie ma jednej, niezmiennej podstawy, bo… nie sposób wejść dwa razy do tej samej rzeki… „Wiem, że nic nie wiem” odczytali jako niemożność poznania, a nie jako klucz do zgłębiania Jednej Prawdy.

 

KOBIETKA

Ty dajesz mi poczucie trwałości…

 

KONRAD

Bo trwałe jest to, co ulotne, a to, co trwałe, ulega zniszczeniu.

 

KOBIETKA

Mówisz jak paranoik, ale kocham cię za to. To poezja.

 

KONRAD

(jakby ktoś w niego wstąpił)

 

Na początku była poezja, a została nam jeno magnezja. Jeno błysk, który oślepia.

 

(powraca do rzeczywistości)

 

Młodzi poeci bełkoczą coś i szydzą, a święty ogień płonie w służbie temu, który kreuje świat rzeczy łudząco nieśmiertelnych. Ja, stary poeta, muszę dźwigać na sobie ciężar miłości, tej, co przenosi góry…

 

KOBIETKA

Niech miłość rozwali mur, pod którym przycupnęła ludzkość…

 

KONRAD

(z poczuciem bezsilności)

 

Co robić?

 

KOBIETKA

A może oświecony terroryzm byłby jakimś rozwiązaniem?

 

KONRAD

Raczej artystyczna prowokacja.

 

KOBIETKA

Uważaj, Waldemar XIV wygląda na głupka, ale może być niebezpieczny.

 

KONRAD

Pójdę do niego jak człowiek do człowieka. Może on ma jeszcze serce i sumienie.

 

KOBIETKA

Jesteś bardzo naiwny.

 

KONRAD

Jeśli świat ma iść takim torem, to lepiej podjąć to ryzyko niż poddać się władzy fetyszy. Czy nie widzisz, jak człowiek patrzy na drugiego z obawą, że ten w każdej chwili może go okraść, zabić?… Jeśli boskie przykazania zostały splugawione, poddane niecnej, komercyjnej obróbce… 

(Światło przygasa wolno, muzyka cichnie. Ciemność.)

 

SCENA VIII

Skąpe światło. Konrad sam w pokoju. Na stole, oprócz różnych szpargałów, rozłożona księga. Otwiera ją, czyta.

 

KONRAD

(jakby rozmawiał z niewidzialnym)

 

Samotność, cóż po ludziach…

 

(odkłada książkę)

 

Mnie ludzie są potrzebni. Nie urodziłem się samotnie i samotnie nie chciałbym umierać. Przez całe lata tworzyłem poezję samotności i ty złapałeś się na ten lep. W skrytości ducha tęsknisz za czymś paranoicznie niebezpiecznym. Lubisz się bać? Ze strachu rodzi się śmiech, który dźwięczy wszędzie. Jako miedź brzęcząca, jako cymbał brzmiący… Czy śmiech z naszej bezradności to wszystko, na co nas stać?

 

(atakuje)

 

„Sprzedam sztuczne rzęsy, spod których nie widać szklanych oczu!”

 

(bierze kwiatek, obrywa płatki)

 

…Ale oni budują wciąż kolorowe łagry – hipermarkety… „Jedyna niepowtarzalna okazja. Nie przegap swojej szansy. Ta pasta jest boska. Ta szynka jak marzenie. Tym autem jedzie się do raju”. I… exodus – kasy połykające żarłocznie twoje życie. I to dzikie podniecenie, jakby ktoś chciał oszukać śmierć i udowodnić za wszelką cenę, że świat rzeczy jest wieczny.

 

Narasta muzyka bębnów, Konrad recytuje poemat, usiłując przekrzyczeć jazgot. Muzyka cichnie. Strofy poematu królują. W tle pantomimiczny świat rozgestykulowanych postaci bez twarzy. Po zakończeniu poematu rośnie narastający śmiech.

 

KONRAD

Atman –Duch „konkretny” jest i rzeczywisty,
nawet dla najzwyklejszego człowieka.
Rzecz można, iż „nelli” na dłoni
jest, z nim w porównaniu, złudzeniem:
Duch, który w Sercu jak Słońce jaśnieje
rzeczywisty jest i wszechprzenikający.
A objawia się, gdy złudne sczezną myśli
i nie pozostanie żadnej. Bowiem to myśl
jest złudnych zjawisk i ciała przyczyną,
i tego świata ułudnych form,
co rzeczywiste zdają się być
i od Atmana zgoła niezależne.
A on wszak jeden niezmienny trwa,
stały i wieczny, jak opoka.
Gdy Duch rozbłyśnie, znika mrok,
rozprasza cierpienie, szczęśliwość sama trwa.

 

(Ciemność i narastający śmiech.)

 

SCENA IX

Senator i Kobietka przejmują śmiech z ciemności.

 

SENATOR

(śmieje się)

 

Powiadasz, że obiecałaś mu dozgonną wierność.

 

KOBIETKA

(śmiejąc się)

 

I miłość, oczywiście.

 

SENATOR

Sypiasz z nim z poczucia humoru?

 

KOBIETKA

Sypiam z nim dla ciebie.

 

SENATOR

Ciekawe. Z nim dla mnie i to z poczucia humoru… Bardzo ciekawe językowo.

 

(porusza języczkiem)

 

Będę chyba musiał jeszcze trochę po szczekać?

 

(robi pieska, szczeka, łasi się)

 

KOBIETKA

Na razie to tylko wstępna gra.

 

SENATOR

(zawiedziony)

 

Bardzo wstępna.

 

KOBIETKA

Jak będzie już po wszystkim, posiądziesz mnie, jak nikt nigdy nikogo nie posiadł.

 

SENATOR

(łasi się)

 

Mów do mnie jeszcze.

 

KOBIETKA

Widzę, że kochasz poezję?

 

SENATOR

Zdecydowanie miłosną.

 

Kobietka pręży się w erotycznym tańcu, podkręcając tym Senatora.

 

SENATOR

Ty jesteś lepsza niż siwucha. Jak jestem z tobą to… nie muszę wcale pić i… tak bardzo chce się żyć.

 

(Klaszcze w dłonie, przyjmuje charakterystyczną pozę, po chwili rapuje)

 

Gdy jesteś ty, nie muszę pić
I tak bardzo chce się żyć.

 

KOBIETKA

Powinieneś zostać profesjonalnym raperem. W historii wielu znaczących władców zajmowało się sztuką.

 

SENATOR

No, było nas kilku.

 

KOBIETKA

(z podziwem)

 

Masz takie chętne i wrażliwe pióro.

 

SENATOR

(nie reaguje na jej aluzję, smutnieje, coś go nosi)

 

KOBIETKA

Co cię ugryzło?

 

SENATOR

(śmieje się)

Nie wiem. Może sumienie?

 

KOBIETKA

Ty masz sumienie?

 

SENATOR

To przez tą pieprzoną szkołę. Takiego Dostojewszczaka udusiłbym własnymi rękami.

 

KOBIETKA

Daj spokój, on już nie żyje. To tylko literatura.

 

SENATOR

Nie ma go, a franca gryzie… Ot, sumienie… Raskolnikow miał świętą rację. Żeby osiągnąć jakiś postęp, trzeba iść po trupach. Przerabialiśmy to ostatnio.

 

KOBIETKA

Oj, jaki ty jesteś zapracowany. Chodź no tu. Zrobię ci taki masaż, że twoje wyrzuty sumienia będą pękać jak młodzieńczy trądzik.

 

SENATOR

(wzdycha rozmarzony)

 

Przed nami kupa roboty: podróże, sesje, po sesje. To jest takie… chary zmatyczne. Wiesz, od czasu, gdy profesjonalnie zajmuję się językoznawstwem, to robi mi się kocioł. No bo niby wiem, co to jest „chara”, ale to „zmatyczne”? Jak zlepić do kupy to…? Ale wszyscy tak mówią, jak jest super… Na Olimpiadzie był wyścig wioślarzy, co za umięśnione chłopy… A ten komentor, sory, komen tator oczywiście, no, mówię ci, ryczał jakby się miał za chwilę… no wiesz. „Proszę państwa, Kanadyjczycy wyprzedzają Amerykanów o pół dzioba. To jest takie chary zma tyczne!”. To on też pewnie jakiś pedał albo Żyd…

 

KOBIETKA

Jesteś naprawdę zabawny.

 

SENATOR

To mam u ciebie szanse?… Z poczucia humoru?

 

(Senator rusza na Kobietkę, która ucieka kokieteryjnie)

 

Ja dam im taki raj, gdzie nie będzie nocy ani dnia. Ani pór roku. Ani za zimno, ani za gorąco. Tutaj będzie się sobie pracować i wydawać pieniąchy. Sprawimy, żeby zarabiali dużo, a wydawali jeszcze więcej. Każdego dnia, więcej i więcej. Damy im tyle per wersyjnych rzeczy, że za wszelką cenę będą chcieli je mieć.

 

KOBIETKA

Jesteś geniuszem poezji czynu. Taka jestem szczęśliwa, że współtworzymy nowy świat – ojczyznę dobrobytu.

 

SENATOR

(tknięty demonicznym geniuszem)

 

Tak. Ja jestem poetą czynu. To ja podpaliłem Rzym. To ja w czasie jednej z ostatnich wojen użyłem gazów bojowych. To ja zbudowałem łagry i obozy koncentracyjne. Przerabiałem ludzi na mydło i na nowe, użyteczne idee. To ja stworzyłem religie i sprawiłem, że od wieków bliźni zarzynają się nawzajem w imię jedynego, sprawiedliwego Boga. To ja uprowadziłem te samolociki i rozwaliłem World Trade Center. Od lat sieję zniszczenie na Wschodzie i Zachodzie w imię miłości i sprawiedliwości dla wszystkich… Dlatego udaję głupka, dobrodusznego i nieszkodliwego psychopatę, żeby nikt nie rozpoznał mojej prawdziwej twarzy i nie zdążył mi się przeciwstawić.

 

KOBIETKA

Jestem twoja, zrób ze mną, co zechcesz.

 

SENATOR

(zatrzymuje się i zmienia front)

 

Przyprowadź do mnie tego buntowszczika Konrada, który walczy o prawa jednostki i narodu… Dzisiaj korzenie tożsamości muszą zostać odrąbane. Jednostka może być tylko jedna – miary. A miarą wszechrzeczy jest pieniądz.

 

KOBIETKA

(jakby zawiedziona, może urażona)

 

Przyprowadzę ci Konrada. On zrobi dla mnie wszystko.

 

SENATOR

(drapieżnie, ogarnięty zazdrością)

 

I ty z tym starym, wyliniałym knurem?

 

KOBIETKA

(delektuje się jego stanem)

 

Jest tylko trochę starszy od ciebie… Ty jesteś zazdrosny?!

 

SENATOR

Dzięki tobie znów rosnę. O!… Złapałem pięknego rapa! „Jestem zazdrosny i rosnę”.

 

(czaruje ją, rapując)

 

KOBIETKA

To cudne i takie lapidarne.

 

SENATOR

(przerywa rap)

 

Lapi co?… O, mam nowy… Lapi co, lapi nic, oddam życie za twój cyc.

 

Rapują, przeciągają się, przekomarzają, rozbierają. Gaśnie światło.

 

SCENA X

Wchodzi Polityk. Senator i Kobietka w akcji. Pełne światło.

 

SENATOR

(zapinając spodnie)

 

Zawsze przychodzisz w porę.

 

POLITYK

Lata praktyki, panie Waldemarze XIV.

 

KOBIETKA

(do Senatora)

 

Uwielbiam to imię.

 

SENATOR

Właśnie rozmawialiśmy o perspektywach polityki i o tym, jak bardzo rosnę.

 

POLITYK

(lustruje go)

 

To nawet widać gołym okiem.

 

SENATOR

Ta kobietka zagrzewa mnie do walki o szczęście ludzkości.

 

KOBIETKA

To wielka radość służyć panu, Waldemarze XIV.

 

POLITYK

A czy pani mogłaby mi dopomóc, żebym też trochę urósł?

 

KOBIETKA

Jeśli spodoba mi się pański projekt?

 

POLITYK

(rozwija mapę, to mogą być slajdy lub projekcja video)

 

To na razie tylko mapa… Idea hipermarketu rodziła się powoli… 

 

SENATOR

(przerywa mu)

 

Hiper market. „Market” to znam. Marketing i te inne pierdoły. Ale po co ten „hiper”?

 

POLITYK 

„Hiper”, znaczy ponad wszystko.

 

SENATOR

Market, market uber alles.

 

POLITYK

Jak tak dalej pójdzie, to zostaniesz poliglotą.

 

SENATOR

Jestem ze Śląska. „Mein kampf” czytałem chyba z dziesięć razy. Ten facio miał łeb.

 

POLITYK

Ale mu nie wyszło.

 

SENATOR

Jednym wychodzi, drugim nie. Takie jest życie. Ale on do dzisiaj ma swoich fanów. A o Konradzie, kto będzie pamiętał?

 

POLITYK

Ludzie go kochają.

 

SENATOR

Nas też będą kochać, jak damy im po garach. Słodziutkiej marcheweczki i w łeb. Ćwiczyłem to z moją Zdzichą.

 

KOBIETKA

Może jednak kontynuujmy.

 

POLITYK

A więc idea hipermarketu rodziła się powoli. Od zarania dziejów ludzkości najtęższe umysły świata czyniły wysiłki, żeby ulżyć borykającemu się z przeciwnościami losu człowiekowi, który nie szczędząc trudu, usiłował okiełznać wrogą mu naturę…

 

SENATOR

Do rzeczy. Nie traktuj nas jak debili.

 

KOBIETKA

Pan Waldemar XIV ma rację. Proszę nie czytać nam całej pańskiej dysertacji. Mamy jeszcze tyle spraw do załatwienia.

 

SENATOR

Rozwijaliśmy właśnie bardzo ważną myśl…

 

KOBIETKA

I dochodziliśmy do fascynującej konkluzji.

 

POLITYK

Jak państwo chcecie do niej dojść w tym momencie, to przyjdę innym razem.

 

SENATOR

Nie bądź taki obrażalski. Jak się powiedzie, to nasze nazwiska przejdą do historii, a nawet do… Pisma Świętego.

 

POLITYK

Pisma Świętego to ja bym tu nie mieszał. Tak na wszelki wypadek.

 

SENATOR

Dobrze, pracujmy na własny rachunek.

 

POLITYK

Mogę kontynuować?

 

SENATOR

Konty nuuj.

 

(do Kobietki)

 

My skończymy innym razem.

 

POLITYK

Zbiliście mnie z pantałyku. To był dobry wstęp uzasadniający wielopłaszczyznowość i wieloaspektowość naszego projektu.

 

SENATOR

(przedrzeźniając)

 

Wielopłaszczyznowość i wieloaspektowość… Dawaj czyste mięso.

 

KOBIETKA

Pachnące czystością mięsko.

 

POLITYK

…ale tak zupełnie bez wstępu? To jakby zacząć uprawiać miłość bez żadnej gry…

 

KOBIETKA

(kokietuje Senatora)

 

Załóżmy, że gra już była.

 

(Polityk nie może zacząć)

 

SENATOR

(uspokaja Kobietkę)

 

No trudno, skoro nie można inaczej, to niech będzie jeszcze raz.

 

POLITYK

Potraktujmy to jako próbę przed pańskim wystąpieniem na najbliższym balu, to znaczy na najbliższym posiedzeniu sejmu.

 

SENATOR

Świetny pomysł. Jak zostanę Pierwszym…

 

KOBIETKA

(zachwycona)

 

To się to kroi?

 

SENATOR

(rechocze, patrząc na nią)

 

Kroić to się dopiero będzie.

 

POLITYK

Krawiec kraje, jak mu w porę staje.

 

KOBIETKA

Miał pan na myśli: „jak mu materii staje”.

 

SENATOR

To prawda. Cała rzecz polega na stawaniu w porę.

 

POLITYK

(do Senatora)

 

Czy wiesz, że geniusze rodzą się w pozycji stojącej?

 

SENATOR

Sssugerujesz, że moja matka urodziła mnie na ssstojaka? A ja czytałem, że to „drzewa umierają, stojąc”.

 

(puszy się swoją erudycją)

 

POLITYK

Posłuchaj. Taki mógłby być początek twojego życiorysu: „Powstawszy, porodziła go, a on, nie oglądając się na nikogo, stanął na nogi”. Jak ci się to podoba?

 

SENATOR

(do Kobietki, podejrzliwie)

 

Od czasu jak przepiłem z nim brudzia, chyba za bardzo się spoufala.

 

(wyjmuje piersiówkę)

 

SENATOR

(do Polityka)

 

To może teraz przepijmy na „per pan”.

 

KOBIETKA

(do Senatora)

 

Niech się pan nie irytuje.

 

SENATOR

Żartowałem.

 

(patrzy na nią)

 

Ja, par excellence, tak z poczucia humoru.

 

POLITYK

(nieco jadowicie)

 

Szczerze ci gratuluję. Nad podziw wyszlifowałeś swój język.

 

Senator porusza znacząco językiem, patrząc to na Polityka, to na Kobietkę.

 

SENATOR

Zawdzięczam to tej stręczycielce.

 

KOBIETKA

(poruszając języczkiem)

 

Oj, panie Waldemarze XIV.

 

POLITYK

Jak tak dalej pójdzie, zostanie pani naszym nowym papieżem.

 

KOBIETKA

Jeśli pan jest Duchem Świętym, to kto wie?

 

SENATOR

Konkrety, drodzy państwo, konkrety. To nie sejm.

 

POLITYK

Powracając do koncepcji hipermarketu. W oryginale jest już tego kilkaset stron, to na początek. Ale cała istotna treść zawarta jest na jednej stronie. A może i w jednym zdaniu.

 

SENATOR

Właśnie, ostatnio przerabialiśmy o zdaniu. Powiem więcej. To może być zdanie współrzędnie złożone: Bierzmy co się da i używajmy, ile wlezie.

 

(śmieją się)

 

KOBIETKA

Ale na naszym balu przydałoby się trochę ideologizowania. Potencjalni buntownicy nie śpią.

 

SENATOR

Powiadają: „licho nie śpi”. O!…

 

(Senator poruszony, jakby szukał tematu do rapu)

 

KOBIETKA

Na szczęście to tylko potencja, która nie znajdzie nigdzie ujścia. W przeciwieństwie do pańskiej…

 

(do Senatora)

 

…która ujście ma już zagwarantowane.

 

POLITYK

Proszę państwa, powołaliśmy do życia perpetuum mobile, perfekcyjnie samonapędzającą się maszynę… to będzie nasz nowy kościół.

 

SENATOR

Którego ona będzie papieżem…

 

(podejmuje ton)

 

KOBIETKA

Którego ja będę papieżem.

 

SENATOR

(łapie rap)

 

Jest!!!… Ja będę jeżem, a ty…

 

KOBIETKA

Papieżem!

 

Senator i Kobietka rapują. Polityk się nie przyłącza. Stara się ich przekrzyczeć, czytając dysertację, w miarę jego haseł zatrzymują się, jakby chcieli wyłowić z tego rap.

 

POLITYK

(w tle ich rapowania)

 

A za szklanym murem perfekcyjnie zaprogramowana sieć produkcji. Niedawni klienci zmieniają kostiumy i rekwizyty. Teraz projektują, produkują, opracowują strategię marketingu i promocji. I jak okiem sięgnąć hasła: „Praca czyni wolnym. Urodziłeś się by mieć. Jesteś bogaty, więc jesteś. Twój towar wierny jak pies”. 

 

SENATOR

O, to jest to. Coco-cola. Twój towar wierny jak pies. To będzie tak: yes, yes, yes, yes, yes, yes – twój towar wierny jak pies!

 

WSZYSCY

(rapują)

 

Yes, yes, yes, yes, yes, yes – twój towar wierny jak pies.

 

Sytuacja podobna do ludowej konwencji przyśpiewek. Jeden rap się wypala i zaraz ktoś następny inicjuje kolejny rap.

 

POLITYK

(wskakuje na środek)

 

Po raz pierwszy w historii kosmosu, jesteśmy kowalami własnego losu.

 

SENATOR

(podchwytuje to i przerabia artystycznie)

 

Maleńka aranżacyjka… Po raz pierwszy w historii kosmosu kowalami śmy są własnego losu.

 

KOBIETKA

(klaszcze, podchwytuje rap)

 

Po raz pierwszy w historii kosmosu…

 

SENATOR

Kowalami śmy są własnego losu.

 

Rapują. Ogólna euforia.

 

KOBIETKA

(do Senatora)

 

Młodzież będzie zachwycona. Pan jest największym poetą. Konrad to przy panu pestka. W pańskich ustach brzmi to tak cudownie bosko. Amen.

 

POLITYK

(przerywa zabawę)

 

Co za amen! Oszalała pani, czy co!?

 

KOBIETKA

To przecież w skrócie: niech się stanie.

 

SENATOR

(grozi jej palcem)

 

Znowu o tym stawaniu. Wczuła się pani w rolę.

 

POLITYK

(ignoruje Senatora)

 

„Amen” źle się kojarzy. Znam nawet takich, którzy niedawno jeszcze mówili „ament”.

 

(patrzy kpiąco na Senatora)

 

Tak czy inaczej, to kojarzy się ze śmiercią. A my nie wierzymy w śmierć.

 

SENATOR

Tylko bez osobistych ucieczek… Przecież nie robilibyśmy tego wszystkiego, gdybyśmy nie wierzyli w śmierć.

 

POLITYK

Gdybyśmy wierzyli w śmierć, panie przyszły Pierwszy, to byśmy tego raczej nie robili.

 

SENATOR

(stropiony)

 

Tak, będzie lepiej, jak się tego nauczę na pamięć. Zbyt często nie jestem pewny, czy ma być „nie” czy „tak”. Na przykład, kiedy mówię: ten towar jest wystarczający czy niewystarczający, by zaspokoić nasze niezaspokojone czy zaspokojone assspiracje… No nie wiem, wszystko mi się pieprzy.

 

POLITYK

A dla kogo dziś ma to jakieś znaczenie, czy coś jest tak, czy nie? Byle szło do przodu, byle się napędzało.

 

KOBIETKA

(do Senatora)

 

Zastanawiam się, czy nie nagrać pańskiego wystąpienia, oczywiście w najlepszym wykonaniu… Poruszałby pan ustami, z półplejbeku, z jakąś seksowną muzyczką w tle.

 

SENATOR

(wyraźnie mu się to podoba)

 

Z półpjebeku.

 

(porusza ustami, imitując przemówienie)

 

POLITYK

Z jakąś seksowną muzyczką w tle, ach ty suczko jedna.

 

KOBIETKA

(grozi mu paluszkiem)

 

Niech pan się liczy ze słowami.

 

POLITYK

To nie te czasy, kochana. To nie te czasy. Dzisiaj każdy może mówić to, co mu ślina na język przyniesie.

 

SENATOR

W razie co, to poniektóre można obciąć.

 

(Senator odchodzi na bok i biedzi się, usiłując wykrzesać z siebie kolejny rap.)

 

POLITYK

„Z półplejbeku, z seksowna muzyczką w tle”. Okej, a nawet spoko.

 

(do Kobietki)

 

Staniesz za nim blisko i gdyby poza protokołem wykrzywiał się nie na temat, uszczypniesz go odpowiednio, okej?

 

KOBIETKA

Dokładnie. Nie martw się, nie będzie wpadki. A tej „suczki” nie będę ci pamiętać, skowroneczku.

 

POLITYK

A może jednak troszeczkę?

 

SENATOR

(budzi się z pracy twórczej)

 

A co z Konradem? On w tych swoich knotach wyraźnie do nas pije. Słyszałem, jak wczoraj na ulicy śpiewali jego piosenkę. Czy nie zdrowiej by było… zwabić go do jakiejś ciemnej bramy i tam grzecznie stuknąć?

 

POLITYK

(jakby chciał bronić Konrada)

 

W istocie on jest pionkiem.

 

KOBIETKA

Jakkolwiek by nie było, on nikomu nie przeszkadza. A nawet przydaje szczególnej pikanterii.

 

POLITYK

Czas na mnie. Do zobaczenia na balu.

 

Polityk wychodzi. Senator i Kobietka mierzą się wzrokiem.

 

SENATOR

To jesteśmy umówieni?

 

KOBIETKA

Mów do mnie „suczko”.

 

Kobietka chichocze, wabi go, być może podśpiewuje jakąś pioseneczkę, jakiegoś subtelnego rapcia.

 

KOBIETKA

W istocie tak i w istocie nie. Tak tak, nie nie, tak tak…

 

To przeradza się w swawolny rapik: „w istocie tak, w istocie nie”. Muzyczka narasta. W tańcu rui zbliżają się do siebie. Światło powoli przygasa. Ciemność.

 

SCENA XI

Konrad mocuje się ze sobą.

 

KONRAD

Co robić? W którą zwrócić się stronę? Czy zaświadczyć prawdzie? Czy czerpać z życia, ile się da i jak topór zakopać ideały… Być albo nie być? Co po jednej, a co po drugiej stronie? A może istnieje coś, co nie zaczyna się i nie kończy granicą, murem, barierą? Być czymś więcej niż laserowy ptak – widzieć z daleka i z bliska. Być gdzieś w środku… Ale czy jest jakiś środek? Nie złoty, ale serdecznie rozumny, gdzie każdy zna swoja rolę – pod przyjazną, lecz czujną ręką reżysera potrafi ją poprowadzić tak, żeby ludzkie życie miało sens i nasze słowa… 

Pojawiają się i znikają wypowiadane mimochodem. „Verba volant”. Dziś wypowiedziane „tak” jutro tłumaczy się jako „nie”. I świat toczy się, jakby nic się nie stało… A przecież każde, najmniejsze nawet słówko wypowiedziane w przestrzeń trwa – jest zdolne przekształcić świat, gdy pójdą za nim czyny… Dziś słowo „miłość” sprowadza się do współodczuwania orgazmu i śmierci, która została jeszcze w miarę niezafałszowana. Słowo „odpowiedzialność” utknęło na mieliźnie, dlatego czujemy się pozbawieni oparcia w Kimś, bo nikogo nie ma. „Sumienie” oddaliło się i nikt go nie przyzywa. A Bóg, któremu wciąż jeszcze wznosi się kościoły, tkwi jak marmurowy dinozaur ponad naszym ładem. A nad nami niebo rozgwieżdżone. A ład moralny w nas to tylko układanka zależna od widzimisię władcy. Dziś władcą może być każdy, jeśli nie dla kogoś, to przynajmniej dla siebie. Dziś można wszystko. Czyż nie znaczy to, że nie można niczego? Tak łatwo znieważyć, złamać każde święte tabu. Wyzwolona wyobraźnia produkuje monstra, na oczach świata zabija się ludzi, gwałci kobiety, deprawuje dzieci. Ten świat stał się wesołym miasteczkiem absurdu i okrucieństwa. Śmiejemy się z cierpienia, zaśmiewamy się ze śmierci. Tak pełzniemy, od rzeczy do rzeczy. Podrygujemy jak kukły, z dnia na dzień tracąc siebie… Jest nas coraz mniej, tak trudno nam się porozumieć, bo dzisiaj słowa służą do omijania prawdy, do owijania jej kolczastym drutem, żeby nikt jej nie dotknął. Bo co stałoby się ze światem, gdyby runął ten najperfidniejszy w historii, niewolniczy system zwany demokracją?… O paradoksie, ludu władza stała się ludu niewolą. Skoro tak ma już być, nazwijmy go…

 

SCENA XII

Wchodzi Polityk. Być może podsłuchuje Konrada. Przyglądają się sobie jak ludzie znani sobie od dawna, jednak z pewną podejrzliwością.

 

POLITYK

Sprzedam sztuczne rzęsy.

 

KONRAD

Spod których nie widać szklanych oczu.

 

POLITYK

Świetnie wyglądasz.

 

KONRAD

Miło cię widzieć po latach.

 

POLITYK

Wiele słyszałem o tobie.

 

KONRAD

(mierząc go wzrokiem)

 

A ty gdzie się ukrywasz?

 

POLITYK

(uśmiecha się żartobliwie)

 

Czuwam nad obrotem rzeczy.

 

KONRAD

(odwzajemnia uśmiech)

 

Wciąż pociągasz za sznureczki?

 

POLITYK

To mój prywatny puppet show.

 

KONRAD

Czy nie widzisz, gdzie to prowadzi?

 

POLITYK

Ludzie chcą żyć wygodnie, chcą się bawić.

 

KONRAD

Dlatego trzeba zrobić ich niewolnikami?

 

POLITYK

Oni pragną jedynie ślizgać się po powierzchni i używać, ile się da.

 

KONRAD

To wygodna filozofijka dla producentów władzy… Co tak patrzysz? Przecież wiesz, że dzisiaj produkuje się władców jak maszyny… Pamiętasz, jak kiedyś pragnęliśmy stworzyć inny świat? „Make love, not war” – pamiętasz? Spotykaliśmy się na placach miast, szczęśliwi, że jesteśmy razem, że dopóki żyjemy, ten świat nie zaginie… I co z tego pozostało? „Make love, not war” przetłumaczono – „pieprzmy się, a nie wojujmy”.

 

POLITYK

A ty wciąż walczysz z całym światem? Jesteś sam?

 

KONRAD

Nie wiem.

 

POLITYK

(tonem nieco żartobliwym)

 

Przecież wiesz, że w jedności siła. Co znaczy jeden, choćby i poeta. Zrozum, ludzie chcą naszego hipermarketu. Ten zgiełk zabija w nich lęk… przed śmiercią. Fetysz zastępuje im Boga, którego już nie ma.

 

KONRAD

Którego wyrzuciliście, jak On was kiedyś ze świątyni.

 

POLITYK

Mocne słowa. A Pismo Święte jeszcze działa?

 

KONRAD

Wy wszystko umiecie sprowadzić do targowiska.

 

POLITYK

To ludzi podnieca i sprawia, że świat nie podciął sobie jeszcze żył, z nudów.

 

KONRAD

Ten świat podetnie sobie żyły, z nadmiaru wrażeń. Nie udźwigniemy tego potęgującego się z dnia na dzień natłoku rzeczy.

 

POLITYK

Hipermarket jest perfekt. To kwintesencja naszej cywilizacji. Perpetuum mobile – nasza jedyna wieczność.

 

KONRAD

Kto tam wejdzie, staje się żywym trupem podrygującym pomiędzy półkami. I Wszędzie coraz więcej napisów: private, własność prywatna, ale czyja!? Was, kacyków polityki i biznesu pomazanych nie wiadomo czym i przez kogo… Istotą władzy jest służyć, a nie zniewalać. Władcy winni dawać, nie zabierać. A wy wyrwalibyście z gardła nawet największemu nędzarzowi.

 

POLITYK

Łatwo jest oskarżać, kiedy nie dźwiga się na sobie odpowiedzialności za… widzialne losy tego świata. Tak łatwo dać ponieść się mrzonkom i artystycznej ułudzie. Ale ludzie chcą jeść. Nie nakarmisz ich ideami. Nie pożywisz ich Panem Bogiem.

 

KONRAD

(bardzo skupiony recytuje)

 

Atman –Duch „konkretny” jest i rzeczywisty,
nawet dla najzwyklejszego człowieka.
Rzecz można, iż „nelli” na dłoni
jest, z nim w porównaniu, złudzeniem:
Duch, który w Sercu jak Słońce jaśnieje
rzeczywisty jest i wszechprzenikający.
A objawia się, gdy złudne sczezną myśli
i nie pozostanie żadnej. Bowiem to myśl
jest złudnych zjawisk i ciała przyczyną,
i tego świata ułudnych form,
co rzeczywiste zdają się być
i od Atmana zgoła niezależne.
A on wszak jeden niezmienny trwa,
stały i wieczny jak opoka.
Gdy Duch rozbłyśnie, znika mrok,
rozprasza cierpienie, szczęśliwość sama trwa.

 

POLITYK

(przerywając mu)

 

Czy ty naprawdę wierzysz w inną perspektywę niż ta, którą ludzkość stwarza sobie przez wieki?

 

KONRAD

Ten świat wy stwarzacie dla siebie, spychając ludzkość do roli cierpliwego tłuka. A jak tłuk ma dość i się zbuntuje, co za problem spreparować mu kolejną rewolucyjkę? Niech się tłuk wyżyje, wyszumi, wyniesie nowego pana wyzwoliciela… Władcy przemijają, ale wy zostajecie – mistyczne hieny władzy, służalcy mamony. Wysysacie cielsko tego świata, nie pozwalając, by Duch w nim zamieszkał.

 

POLITYK

To bardzo efektowne. Niezwykle efektowne. Szczerze cię podziwiam. Jesteś naprawdę wielkim poetą. Twoje słowa mają ogromną siłę. I tacy jak ty są nam dzisiaj potrzebni, by ludzie uwierzyli, że hipermarket jest ich ostatecznym celem… Gdybyś z takim żarem, tak jak mówisz do mnie, potwierdził to na balu. A będziesz żył do końca swoich dni w dobrobycie, o jakim nawet nie śniłeś, gdzieś na rajskiej wysepce, ze swoja ukochaną Kobietką… Będziesz pisał poematy…

 

KONRAD

(o Kobietce)

 

Skąd wiesz?

 

POLITYK

Już wszystkie wróble ćwierkają, że kochasz ją nieprzytomnie – wyjesz do niej po nocach.

Czy nie tak?

 

Konrad nie odpowiada.

 

POLITYK

Skończ już z tą młodzieńcza fanfaronadą. Świat jest jaki jest. Zacznij w końcu normalne życie, z kobietką u twego boku. Tak trzeba.

 

KONRAD

Byście mogli, bez żadnego sprzeciwu, cieszyć się z głupoty niewolników pełzających u waszych stóp.

 

POLITYK

A ty, poeto, nie pragniesz władzy!? Ty hipokryto, czy nie pragniesz rządu dusz!? My chcemy tylko materii, a ty tego, co jest wieczne! Twoje uzurpacje są bardziej groźne niż broń masowej zagłady… Przestrzegam cię, jeżeli nie będziesz z nami…

 

KONRAD

(zdecydowanie)

 

Nie byłem, nie jestem i nie będę z wami!… Moje królestwo nie z tego jest świata.

 

Polityk wybucha śmiechem.

 

POLITYK

Ty masz paranoję. Powinieneś się leczyć… Taka jest twoja odpowiedź?

 

KONRAD

Tak.

 

POLITYK

(jest zawiedziony)

 

Mimo wszystko pamiętaj, ja nie przestałem być twoim przyjacielem i…

 

(robi niewyraźny gest, jakby usiłował go dotknąć)

 

KONRAD

Na tym świecie nie ma już dla mnie ocalenia.

 

POLITYK

A może jednak… Jeszcze czas. Wystarczy jedno twoje słowo.

 

KONRAD

Moje słowa umarły we mnie.

 

POLITYK

Proszę cię, podejmij ten kompromis i daj ludziom choć trochę nadziei, że istnieje coś więcej. Oni czekają na ciebie. Ten świat bez poezji zdziczeje, stanie się nie do zniesienia… Bo nikt nie zwalczy hipermarketu – jak przyjdzie czas, zrobimy to sami…

 

KONRAD

(jakby się obudził ze snu)

 

Nie rozumiem, o czym mówisz.

 

POLITYK

Na znak, że jestem twoim przyjacielem, wyjawię ci największa tajemnicę. Doceń to i zgódź się… Tak, masz rację. Tym światem rządzi pieniądz, władza i kobietka. To wydaje się absurdalne, ale ten świat jest jaki jest. Nasz świat mówi: jestem, bo jestem. I nigdy nie było jeszcze takiego zjednoczenia światowych elit władzy. Z nami jest wielka mafia, kościoły, światowe centra terroryzmu. Tworzymy niespotykaną dotychczas w dziejach oligarchię wzajemnych interesów. Wierz mi, nas nic nie przemoże.

 

KONRAD

Ale też nic nie uchroni was przed gniewem ludu, co wzbiera jak nieuchronny sztorm.

 

POLITYK

Dzisiaj latarnie są już za wysoko. Za wysoko! Czy ty tego nie rozumiesz?!… Gdy przyjdzie czas, puścimy tylko sygnał i nasi terroryści wysadzą w powietrze ten pieprzony hipermarket… A my zaczniemy nasz biznes od początku. Czy to cię nie przekonuje?

 

Konrad jest coraz bardziej zmiażdżony, z trudem łapie powietrze.

 

POLITYK

To można jeszcze odwlec. Może da się jeszcze tego uniknąć. Od ciebie tak wiele zależy… Jeszcze jedno. Twoja kobietka… ma na imię Róża… Wiedziałeś o tym?… Co, nie powiedziała ci nawet swojego imienia?

 

KONRAD

(po dłuższej chwili)

 

Zgadzam się.

 

POLITYK

(z ulgą)

 

Bardzo się cieszę. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę.

 

KONRAD

Przygotuj umowę.

 

POLITYK

(sięga za pazuchę)

 

Czeka gotowiusieńka… tylko podpisz.

 

Konrad bierze umowę, czyta i podpisuje. Polityk wyrywa mu ją prawie, zabiera kopię i oddaje oryginał z ręki, Konrad patrzy w kartkę.

 

POLITYK

(ton bardziej urzędowy)

 

To standardowa umowa o dzieło. Trzeba tylko pojawić się w odpowiednim momencie i przeczytać zakontraktowany poemat… W imieniu zarządu gratuluję i dziękuję, że skorzystał pan z naszej oferty.

 

KONRAD

 

Mógłbyś to sobie darować.

 

POLITYK

To tylko urzędowa formuła, która musi zostać wypowiedziana… Przyjrzyj się lepiej cyfrom. Oczywiście przelejemy na konto. I kamień w wodę. Pobijesz chyba rekord Guinnessa.

 

KONRAD

(jakby rozjaśniony)

 

Kamień w wodę. Jeszcze jako młody chłopak lubiłem bić rekordy.

 

POLITYK

I strzelać gole.

 

(śmieje się)

 

Pamiętam… Może nie byłoby to takie głupie, gdyby na balu odbyły się wasze zaręczyny?

 

Żegnają się serdecznie.

 

POLITYK

 

Bądź zdrów, przyjacielu, do zobaczenia na balu.

 

KONRAD

 

Dziękuję za troskę. Bądź zdrów.

 

Gwałtownie gaśnie światło.

 

SCENA XIII

Konrad przegląda umowę. Chowa ją, gdy wchodzi Kobietka. Efektownie ubrana, niezwykle kusząca – witają się jak kochankowie.

 

KONRAD

Prześlicznie dziś wyglądasz, Różo.

 

KOBIETKA

(chwila zawahania)

 

To dla ciebie, mój ty poeto.

 

KONRAD

Być może dla kogoś jeszcze?

 

KOBIETKA

Ty jesteś najważniejszy.

 

KONRAD

Padła właśnie propozycja, żeby w czasie balu odbyły się nasze zaręczyny.

 

KOBIETKA

Docenili cię jednak.

 

KONRAD

Więc zgadzasz się?

 

Kobietka zarzuca mu ręce na szyję.

 

KOBIETKA

O niczym innym nie marzę.

 

KONRAD

Ty naprawdę masz na imię Róża?

 

KOBIETKA

Nie wiedziałeś o tym, głuptasku?

 

Sentymentalna, słodka muzyka. Zbliżają się do siebie i obejmują. Ciemność. Światła widowni.

 

Przerwa

W czasie przerwy hostessy roznoszą wśród wodzów ciasteczka i reklamy-zaproszenia na bal.

 

ODSŁONA DRUGA

SCENA XIV

Bal, czyli posiedzenie sejmu. Na pierwszym planie wielki stół przygotowany do przyjęcia. W głębi obwiązany wstęgą ogromny wór z prezentami. Trwają rozmowy w grupach. Z jednej strony Polityk i Kobietka, z drugiej – dwie hostessy i młody człowiek przysłuchujący się rozmowie starszych.

 

POLITYK

Gratuluję narzeczonej tak szczęśliwego wyboru narzeczonego.

 

KOBIETKA

(kokieteryjnie)

 

Dzięki.

 

POLITYK

Grunt to mieć poczucie, że jest się młodym i wolnym.

 

Polityk podchodzi do hostess, zaczynają zabawę w salonowca.

 

MŁODY CZŁOWIEK

(do Polityka)

 

Wolnym każdy być może, gdy robi to, co chce.

 

KOBIETKA

A gdy robi to, czego nie chce?

 

MŁODY CZŁOWIEK

(podchodząc do Kobietki)

 

Wtedy jest niewolnikiem.

 

Bawiące się z Politykiem Hostessy śmieją się aprobująco.

 

POLITYK

Widzi pani, jaka prostolinijna i dojrzała jest dzisiejsza młodzież… A gdybym teraz kazał panu wyszorować sejmowe schody, to kim by pan był?

 

MŁODY CZŁOWIEK

Oczywiście wolnym człowiekiem. Dla pana i dla pani, madam, zrobiłbym to z przyjemnością.

 

Bawiące się z Politykiem hostessy śmieją się aprobująco.

 

KOBIETKA

(do Młodego Człowieka)

 

A czy istnieje jakieś zwierzę, którego szczególnie pan nie lubi?

 

MŁODY CZŁOWIEK

Szczerze powiedziawszy, nie cierpię żab i pająków.

 

KOBIETKA

Bardziej zielonych czy tych ropuchowatych, z gruzełkami na grzbiecie?

 

MŁODY CZŁOWIEK

Mam wrażenie, że tych ropuchowatych.

 

KOBIETKA

To proszę sobie wyobrazić, że w tej chwili kazałabym się panu rozebrać do naga i udawać ropuchę… Czy też czułby się pan wolny?

 

MŁODY CZŁOWIEK

(z nieco większą trudnością, lecz z pełnym przekonaniem)

 

Myślę, że byłoby to do pomyślenia.

 

Bawiące się z Politykiem hostessy śmieją się aprobująco, nieco histerycznie.

 

KOBIETKA

A gdybym kazała panu zjeść żywą ropuchę, potem położyć się spać do łóżka wypełnionego pająkami?

 

MŁODY CZŁOWIEK

(nieco zaniepokojony)

 

A co ja bym z tego miał?

 

KOBIETKA

A jak kopa w tyłek?

 

MŁODY CZŁOWIEK

Myślę, że można by to potraktować jako swoistą promocję.

 

KOBIETKA

Promocję czego?

 

MŁODY CZŁOWIEK

Choćby mojego profesjonalizmu, gotowości do oddanej pracy.

 

KOBIETKA

Taka praca jest dla pana wolnością?

 

MŁODY CZŁOWIEK

Żeby rządzić, proszę pani, trzeba nauczyć się służyć. Na początku należy wykonywać wszystko, nawet, jak to pani powiedziała, spać w łóżku z pająkami. To wpajano nam na uniwersytecie. Człowiek, który chce osiągnąć sukces, musi być zdolny do wszystkiego.

 

Bawiące się z Politykiem hostessy śmieją się histerycznie.

 

KOBIETKA

A gdybym, na przykład, w imię pańskiej kariery kazała panu skrzywdzić kogoś, kogo pan nie lubi?

 

MŁODY CZŁOWIEK

Na służbie się nie krzywdzi, proszę pani, na służbie się działa.

 

KOBIETKA

A gdybym kazała panu zabić bliską osobę? No, powiedzmy taką, którą pan lubi i ceni.

 

MŁODY CZŁOWIEK

(po chwili zastanowienia)

 

Proszę pani, istnieje coś, co nazywamy zasadą wyższej konieczności.

 

KOBIETKA

I nie byłoby panu żal?

 

MŁODY CZŁOWIEK

Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy, proszę pani.

 

Bawiące się z Politykiem hostessy śmieją się histerycznie.

 

KOBIETKA

(śmieje się razem z nimi)

 

Róż, pan powiada… A zna pan jakąś Różę, powiedzmy: Rózię?

 

MŁODY CZŁOWIEK

Mówi pani o kwiatku, czy o imieniu kobietki?

 

KOBIETKA

(teatralnym, drapieżnym szeptem)

 

A gdybym wydała panu służbowe polecenie, żeby się pan powiesił?

 

MŁODY CZŁOWIEK

(nieco rozbawiony)

 

Naprawdę i skutecznie?

 

KOBIETKA

Skutecznie i naprawdę.

 

MŁODY CZŁOWIEK

To… chyba bym się powiesił.

 

Bawiące się z Politykiem hostessy śmieją się kurewsko histerycznie.

 

KOBIETKA

(zdecydowanie ucisza je gestem)

 

No i co, zmartwychwstałby pan później?

 

MŁODY CZŁOWIEK

Przyznam, że zaskoczyła mnie pani. Musiałbym to dokładniej przeanalizować.

 

Polityk podchodzi z hostessami.

 

POLITYK

Bawimy się świetnie, ale jest nas trochę mało.

 

HOSTESSA I

Wiadomo już kto kogo i to jest tak trochę bez sensu.

 

HOSTESSA II

(do Młodego Człowieka)

 

Proponuję, żeby pan się teraz nadstawił.

 

MŁODY CZŁOWIEK

Jestem otwarty na propozycje.

 

Zabawa w salonowca trwa jeszcze przez chwilę, do momentu fanfar.

 

SCENA XV

Fanfary, wchodzi Senator z Konradem. Wszyscy pierzchają na boki, biją brawo.

Senator zajmuje naczelne miejsce za stołem. Goście uciszają się.

 

SENATOR

Witam państwa najserdeczniej. To nasz wielki dzień i jestem przekonany, że historia zapisze go wielkimi zgłoskami. Na posiedzeniu komisji otrzymałem właśnie imię Alfa Pierwszy, co niniejszym ogłaszam.

 

Aplauz, burza oklasków.

 

POLITYK

Gratuluję panu, senatorze, Waldemarze używać ile się da XIV, Alfo Pierwszy.

 

(zwraca się do wszystkich)

 

Tak oto przechodzi się do historii.

 

Hostessy odwiązują wstęgę z wora z prezentami i rozciągają ją na scenie. Senator podchodzi z nożyczkami i przecina.

 

SENATOR

(przecina wstęgę)

 

Najnowszą erę czasów hipernowożytnych uważam za otwartą.

 

Aplauz nie do opisania.

 

POLITYK

Dziś z nami są największe umysły i serca. Z radością i satysfakcją przedstawiam państwu sumienie narodu, poetę Konrada, który swoim poematem uwieczni tę chwilę…

 

Rozlegają się mizerne brawka.

 

Ale zanim to nastąpi, chciałbym ogłosić jego zaręczyny z tą oto przepiękną kobietką o imieniu Róża.

 

Brawa trochę większe. Młody Człowiek powtarza rozbawiony.

 

MŁODY CZŁOWIEK

(z podziwem)

 

Róża, Rózia. Ależ to się pani udało.

 

HOSTESSA I

(do Hostessy II o Konradzie, niby na stronie)

 

Taki stary dziad i ma jeszcze coś do powiedzenia?

 

Hostessy chichoczą do siebie.

 

HOSTESSA II

(do Hostessy I, niby na stronie)

 

Takie dziadzisko, a jeszcze czegoś mu się zachciewa.

 

Hostessy chichoczą do siebie.

 

MŁODY CZŁOWIEK

(na stronie, do hostess)

 

Uspokójcie się, to świetny poeta. Jest w nim tyle buntu i cierpienia. Czyta się go z przyjemnością.

 

SENATOR

(ucisza ich gestem, uśmiechając się pobłażliwie)

 

Proszę państwa, dla pobudzenia apetytu na razie przeczytam tylko listę zjawiskowych prezentów dla naszych charyzmatycznych narzeczonych.

 

Polityk daje mu znaki ręką.

 

SENATOR

Zacznijmy jednak od duchowej uczty. Prezenty nam nie uciekną.

 

(na mgnienie oka robi ruch, jakby tworzył nowy rap)

 

POLITYK

Dziękuję panu Elf… przepraszam, panu Pierwszemu Alfie… Alfie Pierwszemu… przepraszam, to ze wzruszenia… Proszę państwa, jesteśmy świadkami tworzenia się historii. To nasze wspólne dzieło. Zapamiętajcie ten dzień. Zapamiętajcie też, że dzisiaj przed wami wystąpił, to znaczy za chwilę wystąpi, wielki poeta Konrad, sumienie narodu.

 

Następuje cisza. Konrad wychodzi przed stół i zwraca się do prezydium.

 

KONRAD

Panie Alfo Pierwszy, panie, panowie. Oto mój poemat, oto mój wkład w historię…

 

(zaczyna czytać spokojnie, potem z coraz większą pasją, pod koniec wybucha jak szalejący ogień)

 

dziękuję ci szatanie za twe wszystkie dary
dziękuję za wygodne krzesło obrotowe
na którym chce mi się siedzieć i wiercić bez końca
dziękuję za codzienne okno, przez które twój świat mnie zachwyca
dziękuję za drzwi, tę cudowną możliwość
zatrzaśnięcia się w każdej chwili
dziękuję za upragnioną wolność i demokrację
dziękuję za Amerykę tak starannie odzierającą mnie ze złudzeń
dziękuję za masę rzeczy tak wartych zachodu
dzięki nim moje życie nabrało wymiernej wartości
A ja pod dyktando twych tkliwych podszeptów
nabrałem wody w usta, by żyć bez uprzedzeń
dziękuję, że nauczyłeś mnie sztuki orgazmu
i tak nieodłącznej życiu sztuki zabijania
wzrokiem słowem dotykiem gestem sprowadzającym w nicość
kobietę uczyniłeś centrum mojego pożądania
wciąż widzę ją czającą się leniwie na smoczej skórze
w rezydencji na rajskiej wyspie
dzięki tobie znów stałem się bezwzględnym właścicielem
zachłannych snów o potędze
neofitą wierzącym w misję przezwyciężenia własnego przeznaczenia
o śmierci powiedziałeś mi, że jest przyjemna
jak orgazm – twoja najszczytniejsza teologia
sprowadziłeś ją do nieistnienia
roztaczając przede mną wizję nieśmiertelnego życia
i użycia uległych przedmiotów i ludzi
zapomniałeś o sercu i chwała ci za to
moje zahartowane pięści walą w głuchy bęben telewizora
niech wie każde stworzenie, żeś ty tu jest panem
hipermarketu rakiety kosmicznej i łechtaczki
twojej przenajświętszej trójcy
tak skutecznie przesłaniającej nam oczy
przed wizją nieuchronności naszego upadku

 

W miarę recytacji zaciekawienie przeradza się w osłupienie, Senator daje dyskretne znaki Politykowi, ale ten uspokaja go gestem ręki i robi dobrą minę do złej gry. Na końcu rozlegają się niepewne oklaski.

 

POLITYK

(hamując wściekłość)

 

Cóż, dziękujemy poecie za to przejmujące przesłanie. Gratuluję wrażliwości.

 

SENATOR

No, to…

 

Melodyjka telefonu komórkowego, Polityk odbiera i rozmawia na stronie. Konrad i Kobietka cały czas patrzą na siebie. Konrad opuszcza głowę i wychodzi.

 

POLITYK

Bardzo mi przykro, panie Alfo Pierwszy, ale bezzwłocznie musimy się oddalić.

 

SENATOR

(coraz widoczniej odczuwający dyskomfort sytuacji)

 

Cóż, służba nie drużba. Prezenty nie uciekną. Bawcie się państwo dobrze.

 

POLITYK

Służba nie drużba. Takie stare, a prawdziwe. Ale zanim ich opuścimy, panie Alfo Pierwszy, poloneza czas zacząć.

 

SENATOR

Jakiego tam poloneza. Nowa hiper era to i nowy taniec. A jego imię HO-HOŁ.

 

POLITYK

To tylko taki idiom, panie Alfo Pierwszy. Ja wyraziłem się idiomatycznie.

 

Senator nieco zawieszony, jakby się zastanawiał nad „idiomem”. Polityk daje znak ręką, startuje muzyka. Senator jak husarz rzuca się do tańca, a za nim Polityk i cały sejm. HO-HOŁ. Ho-holą wokół sali. Po trzecim nawrocie Polityk z Senatorem odłączają się od korowodu. Wszyscy żegnają ich oklaskami. Światło powoli przygasa, HO-HOŁ oddala się i cichnie, zabierając ze sobą stół i wszystkie rekwizyty.

 

SCENA XVI

Pusta scena. Cisza. W półmroku pojawia się Polityk. Czeka chwilę. Nas scenę wchodzi Konrad. Zauważa Polityka.

 

KONRAD

Czekasz na mnie?

 

POLITYK

(z wyrzutem)

 

Czy to musiało się tak skończyć?

 

KONRAD

Jestem tylko poetą.

 

POLITYK

Dlaczego mnie zdradziłeś?

 

KONRAD

Ty wcześniej zdradziłeś mnie.

 

POLITYK

Nie czas, żeby się licytować… Słuchaj, myślę, że wszystko da się jeszcze odkręcić. Ogłosimy, że to był tylko happening…Wystarczy, żebyś wydał tylko odpowiednie oświadczenie, wystąpił w telewizji… Twoja Róża jest załamana. Ona wciąż wierzy w ciebie… Prezenty czekają i przelew.

 

KONRAD

Już wszystko skończone. Ty wiesz o tym lepiej niż ja.

 

POLITYK

(jakby nie wierzył)

 

Nie. To nie może się tak skończyć.

 

KONRAD

To nie może skończyć się inaczej.

 

Chwila ciszy. Konrad i Polityk patrzą na siebie.

 

POLITYK

To ostatecznie co?

 

KONRAD

Nic.

 

Trwa przedłużająca się cisza.

 

POLITYK

Jesteś o tym przekonany?

 

Konrad nie odpowiada. Jest jakby nieobecny. Polityk podnosi do góry rękę, i nie patrząc na Konrada, wychodzi.

 

SCENA XVII

Na scenie pojawia się Młody Człowiek w długim, ciemnym płaszczu.

 

MŁODY CZŁOWIEK

(twardo i bezosobowo)

 

Czy ma pan jeszcze coś do powiedzenia?

 

KONRAD

Tak… 

 

(mówi wolno, w ciemność)

 

Samotność… Cóż po ludziach… Czym śpiewak dla ludu…

 

Młody Człowiek wyjmuje znienacka karabin maszynowy, wybucha salwa. Karabiny jazgoczą ze wszystkich stron. Konrad pada na scenie. Ciemność i cisza… Zapala się punkter. W miejscu, gdzie leżał Konrad, bieleje jakaś kartka. Wolno zapalają się światła widowni.

 

Kielce – Kraków, lipiec – listopad 2004

 

Tekst opublikowano w ramach programu „Tarcza dla literatów”.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Szczęsny Wroński, HIPERMARKET, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...