Kazimierz Brakoniecki: przede wszystkim poeta
Kosmopolak, światolog: egzystencjalna praktyka poezji świata otwartego
Kazimierz Brakoniecki: Kosmopolak, światolog i Borussianin
„Wypisy z ksiąg użytecznych”
Na początku drogi poetyckiej pod koniec lat 70. minionego stulecia uprawiałem z różnym powodzeniem metaforyzację rzeczywistości. Moja dość gęsta metaforyka nie wynikała z prób upiększania świata za pomocą stylu ani też z wyboru gry lingwistycznej jako dominującego środka wypowiedzi. Pojawiała się ona w bardzo osobistych, ale zaszyfrowanych wierszach, nie tyle z powodu cenzorskich presji i autocenzury (chociaż tego zupełnie nie mogę wykluczyć), ile z nieumiejętności odpowiednio klarowną mową poetycką do „istoty” życia (na to potrzebowałem czasu, życiowej mądrości, no i… wolności). Krótko mówiąc, była intymną, ale ekspresyjnie zmetaforyzowaną odpowiedzią na coraz bardziej rosnące we mnie poczucie nierealności życia w PRL-uK. Brakoniecki, Kosmopolak, światolog: egzystencjalna praktyka poezji świata otwartego…, s. 91. [5].
Dwie uwagi do tego inicjacyjnego i inicjalnego cytatu. Pierwsza, generacyjno-historycznoliteracka, a może tylko genetyczny drobiazg dotyczący indywidualnego wyboru w zakresie poetyki: Brakoniecki urodził się w 1952 roku, czyli wtedy, gdy na świat przychodzili zarówno najważniejsi młodzi poeci stanu wojennego: Bronisław Maj (1953), Jan Polkowski (1953) czy Antoni Pawlak (1952), ale także poeci Nowej Prywatności, zwłaszcza tej gdańskiej, związanej z grupą „Wspólność” i… Marią Janion: Zbigniew Joachimiak (1950), Anna Czekanowicz (1952) czy Władysław Zawistowski (1954), zresztą nie tylko kontestatorzy Nowej Fali, ale także – z czasem – autorzy tekstów przeciw temu, co wydarzyło się w Polsce po 13 grudnia 1981 roku. Na tym tle uwagi Brakonieckiego mogą być cenne (typowe, a nawet symptomatyczne) ze względu na wskazanie przyczyn, dla których przyszli literaccy opozycjoniści zaczynali od wierszy tak skutecznie broniących swej prywatności i autoteliczności, że aż funkcjonujących na zasadzie szyfru, zmetaforyzowanego. Uwaga druga, chciałoby się napisać aksjologiczna, ale przede wszystkim nagrodowa, ponieważ w 1980 roku Kazimierz Brakoniecki za swój debiutancki tomik Zrosty otrzymał laur redakcji „Nowego Wyrazu”. Informacja dodatkowa: Zrosty zostały opublikowane przez wydawnictwo olsztyńskiego stowarzyszenia „Pojezierze”, o którym Brakoniecki mówił tak:
Mieliśmy świadomość [my, borussianie – uzup. D.K.], że przed nami działało (i to nieźle jak na tamte czasy!), powstałe na fali popaździernikowej, olsztyńskie stowarzyszenie „Pojezierze”, ale my po raz pierwszy decydowaliśmy o wszystkim samodzielnie bez tzw. czapki, nie mając żadnego wsparcia z zewnątrz
Dyskusja…, s. 198. [6].
Koniec lat 70., czas poetyckiego debiutu Brakonieckiego, to okres, kiedy Nowa Fala została wyeliminowana z oficjalnego obiegu, a Nowa Prywatność korzystając z tej sytuacji, nie czuła się komfortowo
Nazwisko Brakonieckiego pojawia się w Kalendarium pięć razy. Nie chodzi o literacką buchalterię, chodzi o znaczenie umieszczonych w kronice informacji.
„Czas Kultury” rozpoczyna od numeru 3/4 druk odpowiedzi na ankietę dotyczącą: 1) aktualnej kondycji polskiej literatury; 2) ważnych książek z ostatniej dekady; 3) interesujących autorów młodego pokolenia. Odpowiedzi m.in.: Z. Machej, Koniec epoki Koryfeuszy? ważne książki to Bohiń T. Konwickiego i Weiser Dawidek P. Huellego; L. Szaruga, Wychodzenie z chaosu (nr 3/4, 5): literatura polska znajduje się w okresie przesilenia, a dominującą strategią ludzi kultury była w ostatnich latach „grupowość” i „stadność”, autorzy interesujący to: W. Paźniewski, P. Huelle, A. Jurewicz, K. Brakoniecki […]
P. Czapliński, M, Leciński, E. Szybowicz, B. Warkocki, Kalendarium życia literackiego 1976–2000…, s. 344 [28]. [10].
W notatce pojawia się jeszcze opinia Sergiusza Sterny-Wachowiaka, ale nazwisko autora Zrostów nie wraca. Na wszelki wypadek: w dziale Recenzji „Borussii” – obok Widnoksięgu
Drugi raz nazwisko autora Zrostów zostało odnotowane w tej części Bilansów rocznych (1991), która nosi tytuł Pisma – pierwsze numery. Informacja brzmi: „«Borussia. Kultura, Historia, Literatura». Olsztyn. Półrocznik. Redaktor naczelny: K. Brakoniecki. Wydawca: Wspólnota Kulturowa «Borussia»”
Wspominałem już o nagrodzie paryskiej „Kultury”. Kalendarium zawiera fragment komunikatu jury („Tym razem – dla podkreślenia, jak wielkie znaczenie dla Polski mają regiony pograniczne – nagrody przyznaliśmy pismom i redaktorom zajmującym się tym problemem”) oraz zestawienie wyróżnionych tytułów i nazwisk redaktorów: „Ziemia Kłodzka” (red. J. Kwas), „Borussia” (red. K. Brakoniecki), „Krasnogruda” (red. K. Czyżewski)”
Pominę notatkę o nagrodzeniu Brakonieckiego Nagrodą Literackiej Fundacji Kultury
Ukazuje się Borussia. Ziemia i ludzie. Antologia literacka pod red. K. Brakonieckiego i W. Lipschera, zawierająca obszerny wybór tekstów poświęconych Warmii i Mazurom od średniowiecza do współczesności. Ze wstępu: „Bohaterem naszej antologii jest historyczna kraina (która zwana była Prusami, a teraz Warmią i Mazurami, obwodem kaliningradzkim…), jak również jej mieszkańcy bez względu na przynależność narodową i społeczną”
Tamże, s. 532–533 [34]. [15].
Bilans personalny. Na pięć wzmianek o autorze Zrostów w Kalendarium dwie dotyczą przyznanych mu nagród, dwie mają związek z „Borussią” (raz chodzi o pismo, raz o antologię), jedna, pierwsza wskazuje Brakonieckiego jako jednego z interesujących autorów młodego pokolenia. Ale Przemysław Czapliński to przede wszystkim specjalista od prozy. W wielu firmowanych przez niego publikacjach poezją zajmował się Piotr Śliwiński. Dlatego zdecydowałem się na jeszcze jedną pozycję, na Poezję polską po 1968 roku, przygotowaną przez Śliwińskiego razem z Anną Legeżyńską
Książka ta w oczywisty sposób nawiązuje do monografii Edwarda Balcerzana poświęconych poezji polskiej lat 1939–1965
Gdy chodzi o młodych poetów, zainteresowanie krytyki wzbudziły m.in. nowe prozy poetyckie Kazimierza Brakonieckiego (ur. 1952). Debiutował on obiecującym zbiorem Zrosty już w 1979 r., a w ciągu ostatnich trzech lat [cytowany fragment pochodzi z Aneksu. Ważniejsze pozycje w literaturze polskiej lat 1992–1994 – uzup. D.K.] opublikował nowe zbiory: Olśnienia (1992) i Zeszyty jedynego (1993)
R. Matuszewski, Literatura polska 1939–1991, wyd. drugie poprawione i uzupełnione, Warszawa 1995, s. 471. Pierwodruk: 1992. [21].
Wracając poznańskim tropem, poprzez Balcerzana i Czaplińskiego, do Anny Legeżyńskiej i Piotra Śliwińskiego (wszyscy reprezentują Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu), a za ich pośrednictwem do Kazimierza Brakonieckiego, z ksiąg użytecznych cytuję dalej. Poezja polska po 1968 roku, część II Po Sierpniu. Liryczne obowiązki poetów lat osiemdziesiątych.
Poeci urodzeni około 1950 roku [określani mianem Nowych Roczników – uzup. D.K.], spośród których warto kilka nazwisk zapamiętać: […] Kazimierz Brakoniecki, […] Anna Czekanowicz, […] Anna Janko, Tomasz Jastrun, Aleksander Jurewicz, Krzysztof Lisowski, […] Bronisław Maj, Grzegorz Musiał, Antoni Pawlak, Jan Polkowski, […] Władysław Zawistowski, […] i wielu innych (których trudno tu wyliczyć, było ich bowiem sporo) nie mieli w swojej biografii jednego, wyrazistego przeżycia pokoleniowego. Otarli się o doświadczenie Marca `68, nie uczestniczyli w nim jednak bezpośrednio – byli wówczas jeszcze uczniami. Debiutowali w różnych momentach; jedni na początku, inni na końcu dekady [jak Kazimierz Brakoniecki – uzup. D.K.]. […] Ich świadomość poetycka i obywatelska kształtowała się w późnej gierkowskiej epoce, kiedy Nowa Fala okres „burzy i naporu” miała już za sobą, w Polsce zaś poczęła intensywnie dojrzewać niezależna myśl polityczna. Zanim jednak zaowocowała ona potężnym wybuchem (Sierpień 1989); wstępujące pokolenie znalazło się – jak to określił jeden z badaczy literatury, Stanisław Burkot – w strefie „martwej fali”
A. Legeżyńska, P. Śliwiński, Poezja polska po 1968 roku…, s. 69. [22].
Kazimierz Brakoniecki własne doświadczenie „martwej fali” nazywa oględnie „metaforyzacją rzeczywistości”
Anna Janko, Mała Zagłada, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2015
Pod koniec kwietnia 2016 „Mała Zagłada” Anny Janko otrzymała literacką nagrodę miasta Warszawy w dziale prozy. Całkowicie zasłużenie. Chciałoby się powiedzieć: wreszcie! Jest to bardzo poruszająca historia rodzinna, w której autorka, już w średnim wieku, postanawia zejść w piekło doświadczeń wojennych swojej matki, poetki Teresy Ferenc. Teresa Ferenc mieszkała we wsi rodzinnej Sochy na Zamojszczyźnie i wieś ta, wraz z licznymi jej mieszkańcami, w tym rodzicami małej Tereski, została spalona, zabita przez wojska niemieckie 1 czerwca 1943 roku. Zresztą podobny los spotkał dziesiątki innych wsi polskich.[…] Samo posłużenie się zwrotem „Zagłada” (nawet jeśli poprzedzone epitetem „mała”) niektórych zirytowało. Niesłusznie, bo nie chodziło o odebranie nikomu „Zagłady”, ale o przypomnienie swojego prawa do pamięci i rachunku w kontekście całości tragedii Człowieka historycznego i moralnego.
[…]
Tak, chodzi w tym wypadku o uczciwość emocjonalną, intelektualną, etyczną wobec wielkich i małych historii, o samą istotę pamięci
K. Brakoniecki, Widnoksiąg, „Borussia” 2016, nr 57, s. 266–267. [24].
Pewną niezręcznością, a może nawet niestosownością jest cytowanie podobnych fragmentów w Polsce, w pierwszych miesiącach 2018 roku, ale rzecz dotyczy Kazimierza Brakonieckiego, nie ma więc problemów ze świadomością wyjątkowości losu Żydów podczas drugiej wojny światowej, tak samo jak nie ma problemu ze świadomością tragizmu naznaczonego historią losu Warmiaków i Mazurów, Rosjan z obwodu kaliningradzkiego i Litwinów z dorzecza Niemna, warmińskich i mazurskich Niemców, warmińskich i mazurskich Polaków, osób innych narodowości i innych tożsamości związanych z ziemią między dolną Wisłą i Niemnem, z Prusami, z Borussią. A i to za mało, bo Kosmopolak Brakoniecki wie, że każdy los to szekspirowska katastrofa, której uniwersalny i powszechny charakter posiada konkretny adres geograficzny i konkretny kalendarz, w którym historyczne zapaści towarzyszą indywidualnym, egzystencjalnym dramatom. Katastrofom największym, takim jak nieporównywalna z niczym Zagłada, towarzyszą apokalipsy o skali mniejszej, ale tak jak ocalając jednego człowieka ocala się cały świat, tak skazując na śmierć jedną osobę, zabija się świat cały, a ta elementarna skala nie powinna ginąć w cieniu skali globalnej, historycznej, która ma sens tylko wówczas, gdy to, co wyjątkowe ze względu na aberracyjne motywy i niemożliwą ani do wyobrażenia, ani do zaakceptowania skalę, zachowuje wymiar indywidualny i osobowy. Zresztą za dużo tu mojego komentarza, a właściwie sprawozdania. Zanim wrócę do Poezji polskiej po 1968 roku niech przemówi sam Kazimierz Brakoniecki, bo jego omówienie książki Anny Janko Mała Zagłada wywołało kwestie i słowa (Kosmopolak!) wymagające wiarygodnego, autorskiego wyjaśnienia. Zacznę od tego, co najprostsze, bo najbardziej konkretne.
W latach 80. bliskie stało mi się pojęcie Kosmopolaka, którego autorem jest emigracyjny pisarz Andrzej Bobkowski. Kosmopolak – w odróżnieniu od pospolitego kosmopolity, któremu wszędzie jest dobrze, jako że jest bezideowym oraz beztroskim turystą świata – to twórczo oraz krytycznie myślący Polak, który uwalnia się od szowinistycznych, rasowych, agresywnych uczuć, resentymentów, poglądów. Nie przecenia ani nie gardzi swoją partykularną tożsamością, posługując się nią w szlachetnej praktyce życiowej jako koniecznym uzupełnieniem (wzbogaceniem) uniwersalnych wartości kulturowych i etycznych. W ten sposób buduje otwarty światoobraz skomplikowanej i różnorodnej rzeczywistości, zachowując i poszerzając twórczo lokalne, narodowe i regionalne zakorzenienie w planetarną tożsamość ludzkiej wspólnoty należącej do bogatego (ale też przygodnego) świata przyrody/natury.
Bobkowskiemu, a po nim bardowi Jackowi Kaczmarskiemu, może bardziej chodziło o swobodną kreację losu polskiego emigranta, któremu przejadła się idea polskości i polactwa (ze zrozumiałych powodów historycznych i politycznych), ale mnie bardziej (poza oczywistym odrzuceniem „polactwa”) stała się bliska idea Kosmopolaka jako etycznego projektu światologiczno-antropologicznego. Taki idealny Kosmopolak (Kosmoniemiec albo Kosmorosjanin) jest symbolem wolnego, rozumnego, odpowiedzialnego obywatela świata, wyznającego wartości uznane powszechnie za etyczne, który znając i ceniąc swoje oraz innych pojedynczych ludzi czy całych społeczeństw nabyte cechy partykularne, osobowościowe, narodowe, włącza je w sposób twórczy i szlachetny w system uniwersalnej praktyki społecznej preferującej humanistyczne, oświeceniowe, ekologiczne, holistyczne, braterskie wartości wspólnotowe (!). Taki empatyczny Kosmopolak to w sumie miejscowy człowiek planetarny, czyli patriota Ziemi, co wzmacnia w jego (idealistycznym) portrecie wymiar kosmiczny
K. Brakoniecki, Kosmopolak, światolog: egzystencjalna praktyka poezji świata otwartego…, s. 93–94. W trzecim zdaniu cytatu pozwoliłem sobie na drobną korektę. W oryginale jest: „Nie przecenia ani nie gardzi swoją partykularną tożsamością, posługując się nią w szlachetnej praktyce życiowej jako konieczne uzupełnienie (wzbogacenie) uniwersalnych wartości kulturowych i etycznych”. Tamże, s. 93. [25].
Przyznaję, wolę czytać poezję Brakonieckiego niż jego manifesty, ale jakie to ma znaczenie wobec wagi tych ostatnich. Jedno nie ulega wątpliwości: przy okazji książki Anny Janko udało się przywołać wystarczająco ważny fragment autodiagnozy i autoprezentacji autora Chiazmy, by nie było naglącej potrzeby wracać do tego rodzaju, niezbędnych, enuncjacji, które o wiele lepiej wypadają w poetyckiej realizacji niż w prozatorskich zapowiedziach. Więcej, paradoksalnie wydaje się, że wiersze Brakonieckiego mogą być czytane tak, jakby cytowanych tu manifestów nie było. Pytanie: jeśli taka lektura jest możliwa, a moim zdaniem jest czy należy ją akceptować, czy raczej eliminować? Odpowiem już teraz: warto ją wykorzystać. Ale nie ma potrzeby uzależniać się od niej.
Póki co: Poezja polska po 1968 roku, część II Po Sierpniu. Liryczne obowiązki poetów lat osiemdziesiątych. Punkt trzeci: Idee i tematy stanu wojennego. Śródtytuł: Pole walki.
Najważniejsza była pamięć, ponieważ od niej zależało i jednostkowe, i zbiorowe poczucie tożsamości. Brak pamięci, jak w świecie Orwellowskim, oznaczał podatność na manipulację, wykorzenienie z kultury, zanik wzorów i instynktów moralnych. Nieprzypadkowo Pan Cogito, bohater wierszy Zbigniewa Herberta, starał się odtworzyć symboliczną genealogię współczesnego człowieka, ożywić kategorię tradycji i związane z nią poczucie rozmaitych zobowiązań. Szukanie korzeni miało w tamtym czasie również bardziej konkretny charakter. Chodzi o ten rodzaj literatury, który zwykło się zaliczać do tematycznego kręgu określanego mianem „małych ojczyzn”. Spośród poetów rozwijali go między innymi Lothar Herbst, Kazimierz Brakoniecki, Aleksander Jurewicz, Erwin Kruk, a ze szczególnym powodzeniem Adam Zagajewski w tomie Jechać do Lwowa
A. Legeżyńska, P. Śliwiński, Poezja polska po 1968 roku…, s. 81. [26].
Trochę nieproporcjonalne wobec wymienionych w cytacie poetów wydaje mi się przywołanie Zagajewskiego, który do Lwowa pojechał, wrócił i podbił cały, czyli niezbyt duży, zainteresowany poezją świat. Herbst zaplątany w swoją tożsamość i wiersze o stanie wojennym w III RP nie przetrwał jako liryk. Brakoniecki, Jurewicz i Kruk zapisali się w swoich „małych ojczyznach” i wciąż z nimi przede wszystkim bywają kojarzeni, niezależnie od tego, jak bardzo uniwersalna, egzystencjalna i otwarta na świat jest ich twórczość. Z drugiej strony, właściwszej mam nadzieję, Zagajewski umieszczony nieco wyżej, ale w jednym szeregu obok czterech innych autorów to z jednej strony miara docenienia „małych ojczyzn”, a z drugiej tych, którzy – niech mi Adam Zagajewski wybaczy – pozostali im wierni.
Ważniejsze wydaje mi się coś innego: umieszczenie Brakonieckiego w kontekście, a przynajmniej w okolicach poezji Herberta. Przyglądając się temu zestawieniu na poziomie kategorii ważnych ze względu na opisywanie wierszy obu poetów, łatwo zauważyć przewagę Herbertowskiego słowa „tradycja” nad ważnym dla autora Chiazmy dużo bardziej nieokreślonym (bo rozległym) słowem „kosmos”. Owszem, tradycję można wybierać, ona po prostu wybierana bywa, ale nie trzeba nadmiernego idealizmu, by przyjąć, że ona po prostu jest: śródziemnomorska, judeochrześcijańska, obok towarzyszącej jej, już ukształtowanej tradycji myślenia o kulturze (i o cywilizacji) w kategoriach postmodernistycznych, którą tu pominę. Pozostanę przy tradycji zapisanej w esejach T.S. Eliota
O „geopoetyce” Brakoniecki pisze tak:
W […] latach 90. zetknąłem się z literacką i filozoficzną twórczością szkockiego poety i myśliciela Kennetha White`a, który wychodząc od filozofii Nietzschego oraz głównie Heideggera (np. przymierze z ziemią, które ja oczywiście zamieniłem na przymierze ze światem), od fascynacji filozofiami i religiami dalekowschodnimi doszedł do ciekawych koncepcji kosmopoetyckich opartych na konceptach geografii, przestrzeni, kosmosu, odchodząc w nich od antropocentryzmu na rzecz jedności świata organicznego i nieorganicznego. Jego głównym i najbardziej rozpowszechnionym pomysłem stało się pojęcie „geopoetyki”: doświadczanie i uprawianie (geografii realnej i wyobrażonej) świata w wyniku spotkania twórczego umysłu z zasadą Ziemi. Świat jako ożywcza przestrzeń do wszelakiej, sensotwórczej penetracji horyzontalnej (zmysłowej) i wertykalnej (umysłowej). Geopoetyka mocno zaważyła na mojej koncepcji światologii
K. Brakoniecki, Kosmopolak, światolog: egzystencjalna praktyka poezji świata otwartego…, s. 94. [30].
Taka „geopoetyka” więcej ma wspólnego z ponowoczesną ekologią Olgi Tokarczuk
Przyznaję się. Użyteczne są dla mnie te księgi, które pozwalają umieścić twórczość Kazimierza Brakonieckiego w kontekście polskiej literatury powojennej (1944–1989) i polskiej literatury współczesnej (po 1989 roku). Kontekst, jaki wyznaczają światologiczne wypowiedzi poety, najcenniejszy wydaje się ze względu na diagnozowanie zmian, jakie zachodziły w tematyce i poetyce jego wierszy. Można oczywiście traktować je jako komunikaty istotne same w sobie, a nawet w taki właśnie sposób traktować je należy, ale szczególnie cenne jest to wówczas, gdy dotyczy Borussii: wyidealizowanej krainy, której służy Wspólnota Kulturowa „Borussia” i pismo opatrzone takim samym tytułem. Problemy zaczynają się wtedy, gdy intelektualne fascynacje Brakonieckiego wymykają się spod, nomen omen, pruskiej dyscypliny podporządkowanej wspieraniu „kulturotwórczych inicjatyw proeuropejskich”
Można to ująć inaczej. Eseje Kazimierza Brakonieckiego, zwłaszcza autotematyczne, charakteryzują się znacznym uporządkowaniem. Daje się opowiedzieć je za pomocą trzech słów: świat, egzystencja, etyka. Jest w nich coś z dramatów Szekspira, bo jeśli nawet akcja Hamleta dzieje się na zamku w Elsynorze, to jego duńskość, choć konkretna, poparta odniesieniami do Norwegii, Polski, Anglii czy Włoch i tak pozostaje światowa, czyli wspólna, uniwersalna, dotycząca egzystencji każdego z nas, egzystencji zdeterminowanej przez etykę, czyli przez odpowiedzialność za nasze czyny, odpowiedzialność wobec najbliższych: ojca, matki, ukochanej, przyjaciół (Rozenkranc i Gildenstern?, raczej Horatio), ale także wobec ojczyzny, a właściwie królestwa i książęcych obowiązków (obowiązków następcy tronu). W sumie jest to odpowiedzialność wobec Nieba, jeśli tym mianem nazwiemy wszelką zewnętrzną (społeczną, kulturową, religijną) sankcję, która w indywidualnym i egzystencjalnym dramacie Szekspira zdaje się posiadać charakter transcendentny
Podobnie jest w poezji Brakonieckiego. Obraz rzeczywistości jest w niej światem, który dopiero wtedy staje się nasz, wspólny, gdy jest mój, lokalny. Uniwersalizuje się go nie za sprawą światologii, ale dzięki egzystencjalnej wiarygodności: osobistej i w ten prosty sposób konsekwentnie potwierdzanej. Ten uniwersalnie partykularny świat rekonstruuje się po to, by mogli się w nim spotkać wszyscy jego obywatele niezależnie od narodowości, tożsamości, społecznego adresu i czasu zamieszkiwania Borussii. Brakoniecki weryfikuje ich jako poeta nie ze względu na to, co nazywa się jeszcze czasami genius loci, ale poprzez etykę. Stąd trzy słowa: świat, egzystencja, etyka.
Ale czas wrócić do wypisów, do Poezji polskiej po 1968 roku. Niezmiennie część II Po Sierpniu. Liryczne obowiązki poetów lat osiemdziesiątych. Punkt czwarty: Od solidarności do suwerenności. Śródtytuł: „Nowa dykcja”.
Tak [„Nowa dykcja” – uzup. D.K.] Stanisław Barańczak zatytułował swoją recenzję z tomu poezji Piotra Sommera Czynnik liryczny i inne wiersze (1988). […] Ważniejsze, że w tym samym roku w „Czytelniku” wyszedł zbiór wierszy Bohdana Zadury Starzy znajomi, pokazujący nowe oblicze tego poety kojarzonego dotąd z neoklasycyzmem. […]
Dla Sommera i Zadury poezja nie jest już czymś, co wyrasta ponad poziom zjawisk określających charakter zwykłego bytowania. (…) W twórczości Sommera i Zadury poezja zostaje zdeheroizowana.
Ale i wysokie style miały przed sobą przyszłość. Z politycznego uścisku poezja wyrwała się bowiem nie tylko w stronę prawdy życiowej, weryfikowanej „tu i teraz”, objawiającej się w codziennym doświadczeniu, lecz również ku prawdom wiecznym (religijnym) lub uniwersalnym (kulturowym). Dzięki nim jednostka odnajdywała się w przestrzeni otwartej na Boga, tajemnicę, arcydzieło, tradycję, w porządku nadrzędnym wobec doraźnych spraw politycznych. Tak dzieje się w wierszach Zagajewskiego (Płótno), Ernesta Brylla, Kazimierza Nowosielskiego, Kazimierza Brakonieckiego, Macieja Niemca, Janusza Drzewuckiego, Krzysztofa Ćwiklińskiego i wielu innych poetów różnych pokoleńA. Legeżyńska, P. Śliwiński, Poezja polska po 1968 roku…, s. 88. [38].
Po raz ostatni nazwisko Brakonieckiego wraca w książce Legeżyńskiej i Śliwińskiego w części IV Przed końcem wieku. O poezji Starych Mistrzów w latach dziewięćdziesiątych jako jedno z wielu.
Trzeba pamiętać, że choć twórczość starych mistrzów [Różewicza, Białoszewskiego, Herberta, Szymborskiej – uzup. D.K.] wciąż skupia na sobie uwagę odbiorców, wywołując najwięcej ciekawości i podziwu, to przecież obok nich sytuują się poeci mniej popularni, lecz nie mniej frapujący: […] Rymkiewicz […], Julia Hartwig, […] Artur Międzyrzecki […]. Nie wolno zapomnieć także o Jerzym Ficowskim, Jacku Łukasiewiczu, Piotrze Matywieckim, Marku Skwarnickim, Kazimierzu Brakonieckim […]
Tamże, s. 162–163. Wymienionych nazwisk jest znacznie więcej, ale i te, które cytuję, dobrze określają sugerowaną przez autorów hierarchię i miejsce w niej, poczesne, Kazimierza Brakonieckiego. [39].
Oto wynikająca z ksiąg użytecznych konkluzja dotycząca poezji Kazimierza Brakonieckiego, podwójna: tematyczna i wartościująca. Puentująca w taki sposób, jaki dostępny bywa syntezom o historycznoliterackich ambicjach: oględnie, ogólnie, ale zbagatelizować się tego nie da. Pierwszy cytat mówi o wysokim stylu, który wyborem bezinteresownym nie jest, ponieważ wynika z tego, czego wiersze pisane nim dotyczą, otwarte ku prawdom uniwersalnym, odnajdujące się „w porządku nadrzędnym wobec doraźnych spraw politycznych”
[…] moim podejściu zawsze chodziło o samorealizację poetycką i egzystencjalną w wymiarze etycznym […].
W takiej wizji jest miejsce dla Kosmopolaka […] oraz dla geopoetyki […]; kreacja poczucia realności i sensowności istnienia dzięki po-etyce światologicznej, pojmowanej jako egzystencjalna praktyka odpowiedzialności za świat […]K. Brakoniecki, Kosmopolak, światolog: egzystencjalna praktyka poezji świata otwartego…, s. 95. [41].
Chiazma
W 2013 roku „Orfeusza Mazurskiego” za najlepszy tom wydany w 2012 roku w Polsce północno-wschodniej (Warmia, Mazury, Podlasie) otrzymał Kazimierz Brakoniecki za tom Chiazma. Laureatem Nagrody im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego „Orfeusz” za najlepszy tom poetycki roku 2012 został Jan Polkowski za tom Głosy.
Brakoniecki to dojrzały spadkobierca poezji Tadeusza Różewicza. Świat przedstawiany w jego poezji to nie tylko rzeczywistość po katastrofie, ale także egzystencjalna katastrofa, spełniająca się w czasie, który jest historią ideologicznych zbrodni i w przestrzeni, która jak czas jest ofiarą historii, ale bywa naznaczana przez każdego z nas, zarówno mimowolnie („tu się urodziłem, tu skończyłem studia, tam założyłem rodzinę”), jak i świadomie: „jestem stąd, tu jest moje miejsce, to jest mój świat”. Chociaż pisząc o przestrzeni w taki „mimowolny i świadomy” sposób, w większym stopniu dokonuję projekcji redaktorskich zatrudnień Brakonieckiego, niż czytam Chiazmę. Będę na podobne projekcje uważał, bo chociaż nie wolno pominąć tego, co Brakoniecki robi, gdy wierszy nie pisze, kiedy już jego wiersze się czyta, najbezpieczniej jest odsunąć nieco wszelkie pozapoetyckie aktywności olsztynianina. O przestrzeni wystarczy tyle: świat poezji Brakonieckiego jest nie tylko ziemią jałową po Hitlerze i Stalinie, ale przede wszystkim otchłanią bez Boga. Rajem utraconym sensu i całości.
Brakoniecki jest dojrzałym spadkobiercą Różewicza, bo nauczył się od niego takiej reakcji na cierpienie Marsjasza
Czas przed i po moim urodzeniu.
Stalin jeszcze żył. Diabeł w uniformie ze krwi i gówna
stał nad dołami pomordowanych i zamrożonych i kazał.
Kazał kałowi komunizmu grać hymn zła. Mordować.
Głodzić. Niszczyć. Upadlać. Okłamywać.
Czas przed i po moim urodzeniu.
Siedem lat po wojnie faszystów z komunistami.
Adolf Hitler, niech jego imię będzie przeklęte,
Józef Stalin, niech jego imię będzie przeklęte
jak i innych szalonych z nienawiści morderców
w Azji, Europie, Afryce i Ameryce.
Nie zauważyli. Dali przeżyć. Zignorowali.
Moją niewinną i czystą matkę, która patrzy na mnie
ze zdjęcia w Kirgizji w 1944 roku uratowana po tyfusie.
(…)
Zdradziłem Jezusa, Boga mojej Matki,
jego wąsatemu ojcu Jahwe-Allahowi-Hitlerowi-Stalinowi
odciąłem genitalia – padlina, padlina, padlinaK. Brakoniecki, Święto Epifanii [w:] tegoż, Chiazma, Sopot 2012, s. 5. Finał tego tekstu ma coś w sobie z kompleksu Edypa, z kastracyjnego lęku przed zazdrosnym o matkę ojcem, ale zamiast powoływać się na Freuda – chociaż Brakoniecki gdzie indziej pisze: „Moi synowie, / pożrą mnie / jak i ja pochłonąłem ojca”. (K. Brakoniecki, Śniarz [w:] tamże, s. 33) – wolę zwrócić uwagę na najważniejszą w tomie relację z matką i na towarzyszące jej napięcie między ojcem i synem. Rzecz zasługuje na osobne opisanie i na konfrontację z książką Matka odchodzi Różewicza, zawierającą także Wiersze dla ojca, między innymi słynne dwie siekierki. Teraz tylko trzy symptomatyczne cytaty z Chiazmy: „Kilka razy chciałem / zabić swojego ojca”. K. Brakoniecki, Lamentarz I [w:] tamże, s. 15. „W komodzie w piwnicy po śmierci ojca / znalazłem […] / jego oficerki, w których tak lubił paradować / po 1956 roku, jako że był akowcem i teraz za to nie karali. / Oficerki, duma ojca, stały zawsze za wersalką, / […] / Nie można było ich wyjmować […] / […] / Dopuszczony byłem natomiast do zdejmowania oficerek, / co było dla nas dwóch mordęgą, szczególnie gdy ojciec podpił”. K. Brakoniecki, Oficerki [w:] tamże, s. 26. „Samotność ojca. / Sam na nią zasłużył. / Ale nie tak pyta miłosierdzie. / […] // A jednak łza / w oku umierającego ojca. // Może sobie wybaczył?”. K. Brakoniecki, Wybaczenie [w:] tamże, s. 50. [43].
Brakoniecki bluźni. Jego blasfemia dotyczy nie tylko zbrodniarzy, którzy odpowiadają za historię, ale także/przede wszystkim Boga, który w kulturze Morza Śródziemnego, kulturze judeochrześcijańskiej, odpowiada za wszystko. Brakoniecki (darujmy sobie podmioty mówiące i inne depersonalizujące znieczulacze rodem z podręczników do poetyki) bluźni Bogu, w którego nie wierzy. Bluźni, bo nie wierzy
Tak jak strach jest najpowszechniej i najczęściej doświadczaną emocją
Brakoniecki starszy o 22 lata od Wojcieszka umie bluźnić, ale nie potrafi przeklinać
Poezja Brakonieckiego rozgrywa się na skrzyżowaniu historii i egzystencji, czyli tam, gdzie to, co zewnętrzne, wspólne, historyczne, ale także powtarzające się w czasie staje się częścią tego, co wewnętrzne, indywidualne, osobiste i powielane w czasie przez każdego z nas. Krzyż Brakonieckiego to wyrok skazujący go na przeżywanie własnego życia jako konsekwencji życia innych, czyli naszej wspólnej historii pozostającej pod kontrolą tyranów i Boga, którego nie ma, bo gdyby był, odpowiadałby za ten krzyż. Byłby jak inni tyrani.
Matka jest w tej historyczno-egzystencjalnej tragedii ocaleniem, chociaż to ona rodząc, kładzie każdego z nas na krzyżu. Jej miłość nie ma innego wyboru. Matka jest jak Jezus. „Jezus […] jest moją matką”
Jezusie mojego religijnego dzieciństwa
w mieście ogłuszonym wojną, komunizmem, prowizorką.
Całowałem cię na przywitanie, na dobranoc, na pamięć.
Jezusie mojej matki, mojego śniegu, mojego przerażenia
twoim cierpieniem, złem historii, zdradą niewinnych.
Jezusie zamęczonych, którzy nie powrócili, zamarzli,
których powieszono, którzy wieszali, byli bici i sami bili.
Jezusie staruszek, Jezusie bohaterów, szarych ludzi,
Jezusie odrzuconych przez władzę, kłamstwa, kościół,
szukający ratunku wśród dzieci, śnieżnej pustaci,
Jezusie zdradzony przez Boga, Ojca, Świat,
wierzyłem, że kiedyś razem zemścimy się na wszystkim i wszystkichK. Brakoniecki, W pamiętniku [w:] tamże, s. 52. [58].
Nie ma w tej poezji problemu grzechu pierworodnego. Jest krzyż, czyli wyrok. Są nie tylko bici, ale także ci, którzy bili, a wszystkich i tak zdradził Bóg.
Wobec takiej katastrofy można krzyczeć jak Różewicz, ale można także wiedzieć o tym, o czym pamiętał Herbert, jeśli nie o trwałości sztuki, to przynajmniej o użyteczności języka i poezji.
Wierszu ty mój jeszcze ciepły,
który robisz mi sztuczne oddychanie usta usta
z przerwą na reklamę wieczności,
wiedz, że bez ciebie nie potrafię żyć,
śmiać się, kochać, wędrować.
Jesteś moim trzeźwym alkoholemK. Brakoniecki, Notes [w:] tamże, s. 62. Wiersz/poemat opatrzony jest mottem z Kierkegaarda: Całe życie poety jest grzechem. Tamże, s. 60. [59].
Ciekawszy wydaje mi się inny fragment: „Mój język mnie kaleczy. / Bóg to grób języka”
Tekst pochodzący z książki Z ducha Orfeusza: studia o polskiej poezji lat 2010-2016, red. W. Kass, J. Ławski, Pranie, Białystok 2017.