12.03.2020

Konwicki i Orwell… (nawiązania intertekstualne w „Małej apokalipsie”)

Tytuł wydanej w 1979 roku w podziemnym wydawnictwie „Zapis” powieści Mała apokalipsa Tadeusza Konwickiego w sposób wyraźny odsyła do innego tekstu – do Apokalipsy św. Jana Apostoła. Jest to wyraźny zabieg intertekstualny. Takie, a nie inne zatytułowanie powieści ukierunkowuje proces jej recepcji, każe wręcz czytać powieść przez pryzmat innego „utworu”. W najbardziej oczywistych zestawieniach powieści Konwickiego i Objawienia narzuca się przede wszystkim podobieństwo sytuacyjne – oba „utwory” naznaczone są piętnem katastrofizmu. Apokalipsa... zapowiada szereg wydarzeń, których ostatecznym efektem ma być koniec (zagłada) starego świata. Apokalipsa św. Jana Apostoła zawiera jednak i pierwiastek optymistyczny – po wszystkich próbach i prześladowaniach nastanie Królestwo Boże, a ci, którzy wytrwają zostaną mieszkańcami Nowego Jeruzalem. W powieści Konwickiego próżno szukać takiego „pocieszenia”. Jest tu raczej heroizm pozbawiony nadziei, heroizm wbrew wszystkiemu...

Jednak zestawienie powieści Konwickiego z tekstem biblijnym nie wyczerpuje lekturowych/intertekstualnych odniesień tego dzieła. Można, nawiązując do koncepcji Michaiła Bachtina, powiedzieć, że wchodzi ono w dialog z całym szeregiem innych utworów literackich i tekstów kultury.

Wśród tych nawiązań odnaleźć można i własną twórczość autora Sennika współczesnego. Jeden z bohaterów powieści – Tadzio Skórko – recytuje fragmenty wcześniejszych utworów Konwickiego (Judith Arlt, która badała pod tym kątem Mała apokalipsę, wymienia powieści Władza, Dziura w niebie, Kronika wypadków miłosnych i niby-dziennik Kalendarz i klepsydraZob. J. Arlt, Mój Konwicki, Kraków 2002, s. 27–30.[1]). Ilość tych cytatów (7) pozwala doszukiwać się i tu odwołań do Biblii. W ostatniej księdze Nowego Testamentu – Apokalipsie świętego Jana wielokroć pojawia się właśnie liczba siedem (siedmiu aniołów, siedem trąb, siedem czasz, siedem pieczęci, a niosące zagładę Smok i Bestia mają siedem głów). W tym kontekście apokaliptyczne „siódemki” przyjmują w powieści postać siedmiu autocytatów. Apokaliptyczny wymiar tej siódemki może być podkreślany w pewnym sensie także przez nawiązanie do opisu stworzenia świata z otwierającej Stary Testament Księgi Rodzaju. O ile jednak tam mieliśmy do czynienia z zapisem powoływania świata do istnienia, to „siódemka” z Małej apokalipsy jest zapisem zbliżania się do kresu (większość cytatów mówi wprost o śmierci lub przemijaniu).

Jeszcze jednym z możliwych odniesień literackich dla powieści Konwickiego jest tragedia grecka. Układ fabularny powieści przypomina bowiem pod wieloma względami schemat tragedii antycznej. Bohater otrzymuje rano ze strony znajomych opozycjonistów Huberta i Rysia „propozycję” samospalenia jako formy protestu przeciw istniejącej sytuacji (jest to w zasadzie coś w rodzaju wyroku), po czym przez cały dzień waha się lub wręcz dąży do tego, by uniknąć śmierci, na koniec zaś podąża na miejsce „dobrowolnej kaźni”. Sytuacja taka przypomina perypetie bohatera greckiej tragedii usiłującego uniknąć przeznaczonego mu przez Fatum losu.

Wędrówka bohatera przypomina też, na co zwróciła pierwsza uwagę Judith Arlt, Drogę Krzyżową. Analogie z ofiarą/męką Chrystusa pojawiają się w niektórych wypowiedziach bohaterów lub monologach bohatera-narratora dotyczących jego wędrówki ulicami Warszawy do miejsca, w którym ma popełnić samobójstwo.drodze na spotkanie z Haliną i Nadieżdą bohaterowi przychodzi do głowy myśl, by „w ostatniej chwili umknąć gdzie pieprz rośnieT. Konwicki, Mała apokalipsa, Warszawa 1988, s. 39.[2]. Na razie jednak postanawia udawać lojalność.

Będę szedł wytrwale po tych stacjach męki, które mi wyznaczył tajemniczy areopag zbuntowanych. Niewidzialne biuro polityczne ostatnich, którzy cierpią na bezsenność w tym uśpionym krajuTamże, s. 39.[3] [wyróżnienie – R.B.].

Określenie „stacje męki” wywołuje asocjacje, które zrównują wędrówkę bohatera właśnie z Drogą Krzyżową. Jeszcze wyraźniej na związki te wskazują wypowiedzi towarzyszącego głównemu bohaterowi w wędrówce ulicami Warszawy Tadzia Skórki, który w restauracji „Paradyz” wydaje bohatera w ręce Służby Bezpieczeństwa, a później tłumaczy się przed nim: „Ja nie mam w kieszeni srebrników. Moim honorarium będzie pięć stron prozy, jeśli po drodze nie ukradną tematu”Tamże, s. 190.[4], co czyni zeń swoisty inwariant Judasza. Tuż przed dotarciem do miejsca przeznaczenia Tadzio Skórko mówi: „Powinienem otrzeć chustą pana twarz. Ale nie mam chusty”Tamże, s. 189.[5]. Bohater, jakby w odpowiedzi na to stwierdzenie, pyta: „To była ostatnia stacja naszej męki?”. W wypowiedziach tych analogie z Drogą Krzyżową są już wyrażone niemal explicite. Tadzio nie odgrywa tu jednak roli Weroniki – nie ociera twarzy bohaterowi. Natomiast przez cały dzień – jak Szymon Cyrenejczyk – nosi za nim „narzędzie” śmierci – niebieski kanister z benzynąJako jeszcze jedno nawiązanie do Drogi Krzyżowej można rozpatrywać przesłuchanie bohatera w podziemiach restauracji „Paradyz” przez pracowników Służby Bezpieczeństwa. Funkcjonariusze dają mu tam specjalny zastrzyk, po którym najsłabsze dotknięcie odczuwa jako silny ból, a następnie kilkakrotnie go uderzają (co można potraktować jako odpowiednik biczowania).[6].

Jeśli rozpoznamy w utworze Konwickiego odwołania do Drogi Krzyżowej, także pewne na pozór neutralne elementy topografii Warszawy (etapy jego wędrówki – istniejące w świecie rzeczywistym i przez to na poziomie „mimetycznym” neutralne) zyskać mogą dodatkowe znaczenie. Po wyjściu z baru „Familijny”, bohater kieruje się Nowym Światem do przystanku autobusu 155, by dojechać nim na Powiśle. W realiach warszawskich przystanek ten znajduje się (i znajdował w czasach powstania powieści) na ulicy Świętokrzyskiej (na kartach powieści nazwa ta się nie pojawia). Rozpoznanie odwołań do Drogi Krzyżowej sprawia, że uaktywniać się może etymologia tej nazwy. Jeśli założyć, że Konwicki odwołuje się do pozatekstowej wiedzy czytelnika (jego znajomości topografii stolicy i jej komunikacji), to należałoby dopatrywać się w tym jeszcze jednej aluzji (wskazówki) interpretacyjnej. W sposób analogiczny można rozpatrywać fakt, że po wyjściu z restauracji „Paradyz” kieruje się bohater na Plac Trzech Krzyży. Ikonografia chrześcijańska przedstawia bardzo często Chrystusa ukrzyżowanego pomiędzy dwoma „łotrami” (apokryficzna Ewangelia Nikodema wymienia ich imiona – Gestas i Dismas), to znaczy właśnie trzy krzyżeSpośród bogatego zbioru przedstawień tego typu wymieńmy obrazy prezentujące motyw ukrzyżowania autorstwa Mistrza legendy świętej Urszuli (przed 1480 rokiem) ze zbiorów Wallraf-Richard Museum w Köln, Ukrzyżowanie (około 1526 roku) Alberta Altdorfera ze zbiorów Gemaldegalerie w Berlinie czy Ukrzyżowanie (1475–1476) Antonellego da Messiny z kolekcji Królewskiego Muzeum Sztuk Pięknych w Antwerpii.​​​​​​​[7]

Można się zresztą doszukiwać w powieści Konwickiego i innych odwołań do tekstów biblijnych i chrześcijańskiej tradycji. Sala w restauracji „Paradyz” przypomina bohaterowi wizję Sądu Ostatecznego: „Huczało wokół jak w dolinie Jozafata w przedwieczerz dnia osta­tecznego. Wszystkie głosy zlewały się w jeden przejmujący, żałosny jęk. Z góry, jakby z czyśćca, obserwowały nas twarze złych aniołów”T. Konwicki, Mała…, s. 114.[8].

Z kolei w podziemiach tegoż „Paradyzu” – wraz z kilkorgiem towarzyszy – ogląda stoły przygotowywane na partyjny bankiet. Uczta ta ma się odbyć po zjeździe Partii, na którym Polska ma zostać ogłoszona kandydatem do wstąpienia w skład Związku Radzieckiego. Jest to swoista Ostatnia Wieczerza w zachowującej jeszcze przynajmniej pozory niezależnego bytu PRL.

Wśród najważniejszych odniesień literackich, jakich doszukać się można w Małej apokalipsie, wymienić należy jeszcze Rok 1984 (Nineteen Eighty-Four) George’a Orwella.

Stwierdzenie, że Mała apokalipsa Tadeusza Konwickiego zawiera wiele aluzji do powieści Orwella nie jest niczym nowym. Opinie takie, co prawda bardzo ogólnikowe, pojawiały się już w niektórych pracach z lat osiemdziesiątych XX wieku. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że obie te powieści zestawia się przede wszystkim jako dwie literackie wizje antyutopii, zaś kwestię bezpośrednich odwołań pozostawia się niejako na uboczu. Tymczasem Mała apokalipsa nieomal wskazuje na dzieło Orwella jako swój hipotekst (w terminologii Genette’aZob. M. Głowiński, O intertekstualności [w:] Nowe problemy metodologiczne literaturoznawstwa, red. H. Markiewicz, J. Sławiński, Kraków 1992, s. 185–212.[9]).

Akcja powieści Konwickiego rozgrywa się jednego dnia (w ciągu około 12. godzin) w Warszawie w okresie socjalizmu. Na ulicach miasta trwają uroczyste obchody rocznicy powstania Polski Ludowej („Święto Odrodzenia Polski” obchodzone w rocznicę proklamacji Manifestu PKWN – 22 lipca 1944 roku), połączone z powitaniem przybywającego z tej okazji do Polski I Sekretarza KPZR. Jednak poszczególne grupy manifestantów obchodzą w tym samym dniu różne rocznice (w świecie powieści daje się to wyjaśnić zrealizowanymi przez te grupy planami pięcioletnimi – jedne wykonały ich mniej, inne więcej). Rozpiętość jest tu dość duża. Podczas gdy jedni obchodzą trzydziestą piątą (to znaczy, że byłby to rok 1979) rocznicę PRL, inni świętują rocznicę pięćdziesiątą (przypadającą na rok 1994), a nawet sześćdziesiątą (2004 rok!). Oficjalnie obchodzi się rocznicę czterdziestą (jest to jedyna rocznica, o której wspomina się na kartach powieści kilkakrotnie), co sytuowałoby prezentowane wydarzenia właśnie w Orwellowskim roku 1984.

Na „pokrewieństwo” z Rokiem 1984 wskazywać może również nazwisko jednej z postaci Małej apokalipsy. Bohaterem powieści Orwella jest Winston SmithNawiasem mówiąc, jest to taki angielski „Kowalski”, a przecież bohater Konwickiego mówi o sobie, podkreślając swoją typowość: „Jestem jednym z was. Jestem doskonałym anonimem Homo Sapiens” (s. 8).[10], podczas gdy w utworze Konwickiego jeden z opozycjonistów, którzy przychodzą do bohatera z propozycją samospalenia nazywa się Ryszard (Rysio) Szmidt. Podobieństwo brzmieniowe obu nazwisk wydaje się nieprzypadkowe.

Czytana przez pryzmat powieści Orwella, Mała apokalipsa ujawnia wiele innych podobieństw z Rokiem 1984.

Najwyraźniej widać to w sposobie kształtowania czasu w obu powieściach. Zarówno w Roku 1984, jak i w Małej apokalipsie nikt nie zna dokładnej daty, a nawet nie wie, jaki jest aktualnie rok. Bohater powieści Orwella – Winston Smith – siadając do pisania pamiętnika „wcale nie był przekonany, czy rzeczywiście jest rok 1984”G. Orwell, Rok 1984, przeł. T. Markowicz, Warszawa 1993, s. 11. Dalej: „Wydawało mu się to całkiem prawdopodobne, gdyż raczej nie wątpił, że ma trzydzieści dziewięć lat, a wiedział, że urodził się albo w 1944, albo w 1945; jednakże w obecnych czasach nie dało się określić żadnej daty z większą dokładnością niż do roku lub dwóch”.[11] („he did not know with any certainty that this was 1984”), gdyż „w obecnych czasach nie dało się określić żadnej daty z większą dokładnością niż do roku lub dwóch” („but it was never possible now a days to pin down any date within a year or two”). Było to przede wszystkim wynikiem działań Partii (za pośrednictwem Ministerstwa Prawdy), która chciała, by wszyscy mieszkańcy Oceanii wierzyli w jej nieomylność i to, że jest ona gwarantem dobrobytu. W efekcieWszystko rozmazywało się w świecie ułudy i w końcu nawet to, który jest rok, nie było już pewneTamże, s. 45.[12].

Z analogiczną sytuacją mamy do czynienia u Konwickiego. Ustalenie dokładnej daty, a nawet pory roku, w której mają miejsce przedstawiane wydarzenia jest niemożliwe. Ani kalendarz, ani cykl pór roku nie mogą już stanowić adekwatnego punktu odniesienia w sto­sunku do sfery temporalnej przedstawionej w utworze. W ciągu 12 godzin trwania akcji występują niemal wszystkie możliwe dla naszej strefy geograficznej zjawiska atmosferyczneCo ciekawe, o ile widać warunki atmosferyczne typowe dla różnych pór roku, a ludzie spotkani na ulicy mówią bohaterowi, że jest środek lata (22 lipca), to on sam jest przeświadczony, że jest jesień i nie zmienia swego zdania mimo tych „dowodów” na jego nieprawdziwość. Wynika to zapewne z faktu, że bohater przechodzi właśnie swoisty okres przejściowy – mówi o sobie, że jego Nowy Rok (a więc właśnie moment przejścia) „zaczyna się w końcu lata albo na początku jesieni” (s. 10). Należy tu dodać, że w takim samym momencie przejściowym znajduje się i PRL, która obchodzi kolejną (oficjalnie czterdziestą) rocznicę swego istnienia – a więc właśnie wkracza w nowy rok swego istnienia.[13]. Spisujący go na ulicy milicjanci zapytani o datę odpowiadają, że jest 22 lipcaT. Konwicki, Mała…, s. 29.[14], z okna mieszkania na ulicy Wiślanej 63 widzi, jak „Zapłonęło ogromne czyste słońce i zrobiło się gorąco jak w sierpniu”Tamże, s. 53.[15], a później jeszcze kilkakrotnie w trakcie wędrówki słyszy, że jest połowa lata. Wreszcie wieczorem, przed Salą Kongresową i na moment przed samospaleniem bohatera „Śnieg sypie, jakby chciał załagodzić, znieczulić, uśpić”Tamże, s. 194.[16]. Sytuację i zjawiska przyrodnicze najlepiej oddają słowa Haliny – jednej z bohaterek, które mają pomóc bohaterowi w sprawach „techniki”: „Rozmydlili nawet pory roku – […]. Wszystko leci razem: śnieg, słońce, wicher, deszcz”Tamże, s. 58. Konwicki w rozmowach ze Stanisławem Beresiem mówi na ten temat: Natomiast w Małej apokalipsie [aura] jest zdeptana totalnie. To jest jedna pora roku na wszystko. Krótko mówiąc, mamy tu obraz świata zgnojonego, zniszczonego, w którym odebrano nam nawet pory roku. To się ściśle wiąże z tym, co poprzednio mówiliśmy o stratowaniu dorobku i konwencji. Ale jest to również protest polityczny obywatela tego kraju przeciwko temu, co się stało. Wszystko jest nieważne, skłamane, zniszczone – rzeki, lasy, pogoda, kalendarz, godność ludzka. (S. Bereś, Pół wieku czyśćca. Rozmowy z Tadeuszem Konwickim. Kraków 2003, s. 210).[17]. Daty nie można określić na podstawie prasy – „Od dawna daty w gazetach jakieś takie rozgniecione, jakby ktoś na litery obcasem nastąpił”T. Konwicki, Mała…, s. 28.[18], a nawet za pomocą kalendarza. W trakcie swojej wędrówki bohater widzi kilka kalendarzy, jednak każdy z nich wskazuje inną datę (różnice wahają się od kilku miesięcy do ponad roku). Chaos pogłębiają jeszcze wędrujące ulicami pochody, z których każdy świętuje inną rocznicę PRL. Monopol na wiedzę o czasie/dacie ma jedynie Służba Bezpieczeństwa, gdzie „Importowany kalendarz wisi w sejfie wielkim jak prawdziwy pokój. Co­dziennie minister z zachowaniem ceremoniału wchodzi tam w ścisłej tajem­nicy i zdziera kartkę, którą automat spala na popiół”W Roku 1984 bohater i inni więźniowie, znajdujący się (najprawdopodobniej) w gmachu Ministerstwa Miłości, mają kłopoty z mierzeniem upływu czasu i określeniem dokładnej daty. Można, uwzględniając ten fakt, postawić tezę, że świat Małej apokalipsy jest w pewnym sensie więzieniem dla żyjących w nim ludzi…[19].

Kolejne współzależności w warstwach temporalnych obu powieści dotyczą wewnętrznego sposobu „pomiaru czasu” obu przedstawionych realności. Chodzi o to, że zarówno w świecie Małej apokalipsy, jak i Roku 1984 podstawową jednostką miary czasu jest w panującym ustroju „plan”. Winston Smith słyszy dobiegające z teleekranu informacje „o wytopie surówki i przekroczeniu Dziewiątego Planu Trzyletniego”G. Orwell, Rok 1984, s. 6.[20]. Natomiast na warszawskich ulicach w świecie Małej apokalipsy poszczególne grupy manifestantów świętują wykonanie kolejnych planów pięcioletnichTrzeba zaznaczyć, że chaos temporalny w powieści Konwickiego może być w pewnym stopniu właśnie wynikiem innego sposobu pomiaru czasu w państwie socjalistycznym. Tu nie ma żadnych „obiektywnych” jednostek czasu (typu kalendarza uniwersalnego), a podstawową jego „jednostką” jest „plan” i termin jego realizacji (zob.: J. Faryno, Будущее / Przyszłość / The Future. [w:] Идеи в России – Idee w Rosji – Ideas in Russia. Leksykon rosyjsko-polsko-angielski pod redakcją Andrzeja de Lazari. Tom 3., Łódź 2000, s. 68–72). Skutkiem tego stanu rzeczy inną rocznicę Polski Ludowej mogą obchodzić ogrodnicy, a inną manifestanci na ulicy.[21].

Jeszcze inną cechą wspólną dla warstwy temporalnej tych powieści jest fakt, że w obu utworach jednym z elementów akcji jest święto – czynnik organizujący czas wewnętrzny utworu. W powieści Orwella przez niemal cały czas (niemal do momentu uwięzienia Smitha i Julii) trwają przygotowania do Tygodnia Nienawiści („Hate Week”). Z kolei bohater Małej apokalipsy widzi na ulicach manifestantów świętujących rocznicę powstania PRL (Odrodzenia Polski).

Pewne podobieństwa zauważalne są również w sposobie kształtowania przestrzeni w tych utworach. W obu przypadkach mamy do czynienia z akcją umiejscowioną w środowisku wielkiego miasta. U Orwella jest to Londyn (z punktu widzenia czasów powstania powieści – Londyn przyszłości), u Konwickiego – Warszawa przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku (to jest Warszawa współczesna momentowi powstania Małej apokalipsy). W obu też przypadkach rolę swoistego centrum tej przestrzeni odgrywają budowle monumentalne, związane w sposób bezpośredni z panującym ustrojem: w Roku 1984 gmachy czterech ministerstw, w powieści Konwickiego – Pałac Kultury i NaukiNie od rzeczy byłoby dla możliwie dokładnego prześledzenia zależności pomiędzy obu utworami zestawienie Orwellowskich ministerstw z instytucjami mającymi swoje siedziby w warszawskim Pałacu Kultury i Nauki w okresie powstania powieści Konwickiego.[22]. Co więcej, w obu utworach mamy do czynienia z przestrzenią, która ulega daleko idącej „de-nominalizacji”. Chodzi najogólniej o to, że tak w świecie Roku 1984, jak i w Małej apokalipsie nastąpiła zamiana dotychczasowych, tradycyjnych nazw na nowe. Winston SmithWiedział, że wtedy wszystko było inne. Nawet nazwy państw i ich kontury na mapach. Na przykład Pas Startowy Jeden nazywał się przed laty Anglią lub Brytanią, choć Londyn – co do tego raczej nie miał wątpliwości – zawsze nazywał się Londynem”G. Orwell, Rok 1984, s. 36.[23].

Z kolei w świecie powieści Konwickiego część nazw topograficznych przestrzeni miejskiej albo uległa swoistemu rozmyciu/zatarciu („W tej chmurze albo w tych kilku scalonych chmurach jesiennych nurza się Pałac Kultury, który kiedyś, za młodu był Pałacem Kultury i Nauki imienia Józefa Stalina”T. Konwicki, Mała…, s. 6.[24]), albo wręcz przemianowaniu. Najwyraźniej widać to na przykładzie kina „Wołga”, do którego bohater spieszy na wieść, że zasłabł w nim Hubert:

No i dopadliśmy kina „Wołga”, które za moich czasów nazywało się jeszcze „Skarpa”. Na frontonie wyszczerbiony neon anonsował radziecką komedię muzyczno-satyryczną Świetlana przyszłość, ale ja wiedziałem, że pod tym szyldem idzie tu w tej chwili premiera rodzimego filmu pt. Transfuzja w reżyserii Władysława BułataTamże, s. 67.[25].

Cechą wspólną obu powieści jest również szeroko rozumiany rozkład świata. Londyn Orwella jest zniszczony, brudny i zaniedbany, a co jakiś czas, wskutek bombardowania jakiś z budynków ulega zniszczeniu. Na rzeczywistość Oceanii składały się „sypiące się miasta”G. Orwell, Rok 1984, s. 79.[26], a Londyn jest „jedną ogromną ruiną”Tamże.[27]. Natomiast w Małej apokalipsie świat jako taki jest w stanie totalnego rozkładu, a jednym z tego przejawów jest rozpadanie się (bez wyraźnej przyczyny lub z powodu wybuchu gazuMonter, który przyszedł odciąć bohaterowi gaz, mówi: „Codziennie jakiś dom wylatuje w powietrze, to żeby była podkładka, każą odcinać” Zob. tamże, s. 24.[28]) budynków. Bohater powieści widzi, jak z Pałacu Kultury odpada kawał betonu, a później rozpada się przęsło mostu Poniatowskiego. Sam zaś opisuje restaurację „Paradyz” i otaczający świat w sposób następujący: „Współcześnie «Paradyz» prezentował styl modern w stanie ruiny. To znaczy architektonicznie i w wystroju nadążał za standardem światowym, lecz przypominał zarazem ruinę tuż przed zawaleniem. Taki był zresztą styl całego państwa”Tamże, s. 110.[29].

Oprócz tego daje się wskazać jeszcze szereg podobieństw między tymi powieściami – zarówno na poziomie szeroko rozumianej motywiki, jak i ogólnego przesłania.

Oba utwory są dość podobne na poziomie realiów przedstawionego świata. Zarówno w świecie Orwellowskim, jak i u Konwickiego, pełnia władzy znajduje się w rękach partii i jej organów bezpieczeństwa. W obu przypadkach służba bezpieczeństwa (u Orwella – Policja Myśli (Thought Police), u Konwickiego – SB i milicja) jest wszechobecna. Winston Smith za każdym razem, kiedy zapuszcza się w dzielnice, w których członkowie Partii Zewnętrznej (do której należy on sam) bywać nie powinni, obawia się, że może go spotkać jakiś patrol lub, że może być śledzony przez agentów. W końcu okazuje się, że inwigilowany był przez cały czas. Bohater Malej apokalipsy jest na każdym kroku legitymowany przez umundurowanych milicjantów i cywilnych agentów, a podczas przesłuchania w tajnym lokalu w restauracji „Paradyz” dowiaduje się, że agenci podczas jego nieobecności włamywali się do jego mieszkania. W obu przypadkach w trakcie przesłuchania oprawca przedstawia siebie jako „pozytywnego opozycjonistę” (O’Brien mówi do Smitha: „Lubię z tobą gawędzić. Pociąga mnie twój umysł. Jest podobny do mojego, z tą różnicą, że ty jesteś szalony”G. Orwell, Rok 1984, s. 261.[30], natomiast bohater powieści Konwickiego słyszy z ust przesłuchujących go agentów SB, że „[…] jesteśmy opozycjonistami, choć pan jest opozycjonistą negatywnym, a ja pozytywnym. […] Powiem panu więcej […] Pierwszy sekretarz też jest naszym człowiekiem. Należy do wielkiej armii opozycjonistów pozytywnych, choć jej nie przewodzi”T. Konwicki, Mała…, s. 99–100.[31]).

Jeśli już mowa o przesłuchaniu, to w opisie obu znaleźć możemy elementy wspólne. Zarówno Smith, jak i bohater powieści Konwickiego, dostają w jego trakcie zastrzyk, po którym odczuwają ból w stopniu zwielokrotnionym. W Małej apokalipsie major Żorżyk mówi do przesłuchiwanego bohatera: „Teraz jest pan jednym wielkim jądrem, nawet przeciąg pana zaboli”Tamże, s. 98.[32]. Z kolei Winston Smith nie wie nawet, czy „katują go naprawdę, czy też wrażenie bólu powstaje za sprawą prądu […]”G. Orwell, Rok 1984, s. 247.[33]. Obaj mają przy tym bardzo podobne odczucia: bohater powieści Konwickiego poczuł się tak, jakby „niewidzialne obcęgi spróbowały urwać” jego „biedną głowę z gwintu kręgosłupa”T. Konwicki, Mała…, s. 98.[34], zaś bohaterowi Roku 1984 „zdawało się, że ciało rozszarpują mu szczypce, a stawy wyłamuje jakaś siła”G. Orwell, Rok 1984, s. 247. W oryginale fragment ten brzmi następująco: „He did not know whether the thing was really happening, or whether the effect was electrically produced; but his body was being wrenched out of shape, the joints were being slowly torn apart”. Zamiast „szczypiec” czy „obcęgów” mamy tu zatem jedynie sam „efekt” – „rozdzieranie/rozdarcie”. Jeśli uznać, że Mała apokalipsa nawiązuje w tym miejscu do powieści Orwella, to należałoby zakładać, że Konwicki opierał się na przekładzie tego utworu. Wyróżnienia w cytatach moje – [R.B.].[35]. Także ten ostatni obawia się o swój kręgosłup.

Inną cechą charakterystyczną dla światów obu powieści jest specjalny, odmienny status członków partii, ze szczególnym uwzględnieniem partyjnych dygnitarzy. Społeczeństwo Orwellowskiej Oceanii ma strukturę hierarchiczną. Na dole tej swoistej piramidy znajdują się prole, uważani przez większość członków partii za podgatunek, wręcz za nie-ludzi. Piętro wyżej sytuują się członkowie Partii Zewnętrznej – w przeważającej większości pracownicy aparatu państwowego (reprezentowanego na kartach powieści przez cztery ministerstwa: Prawdy, Miłości, Obfitości i Pokoju). Obiektywnie rzecz biorąc ich sytuacja materialna niewiele różniła się od sytuacji proli. Odróżniało ich przede wszystkim zatrudnienie w aparacie państwowym, partyjne mundury, świadomość permanentnej inwigilacji i wieczna obawa przed aresztowaniem. Jeszcze wyżej stoją w tej hierarchii członkowie Partii Wewnętrznej (reprezentuje ich na kartach powieści O’Brien, który okazuje się być wysoko postawionym pracownikiem Ministerstwa Miłości), którzy mają przywilej wyłączania teleekranów, lepsze mieszkania i służących. Teoretycznie na szczycie tej piramidy znajduje się Wielki Brat, co do którego nie ma jednak pewności, że istnieje naprawdę, a nie jest tylko wytworem partyjno-państwowej propagandy. W świecie Małej apokalipsy aż takiego rozwarstwienia nie widaćNa marginesie warto zaznaczyć, że bohater powieści Konwickiego był przez pewien czas członkiem partii, lecz został z niej wyrzucony.[36]. Pewnymi przywilejami cieszą się jedynie partyjni dygnitarze. Większość z nich mieszka w „zamczystych willach” w dzielnicy rządowejInformacja taka daje się wyprowadzić z charakterystyki partyjnego dygnitarza, zamieszkującego poza ta dzielnicą, w bliskim sąsiedztwie bohatera: „Był to oryginał i dziwak, dygnitarz, który z niewiadomych powodów nie wybudował sobie zamczystej willi w rządowej dzielnicy i dalej mieszkał razem z nami, zwykłym bydłem peerelowskim”. Zob. T. Konwicki, Mała…, s 27. Nazwanie dygnitarza dziwakiem dowodzi, że jego zachowanie odbiega od przyjętych w realiach powieści norm.[37]. Są też lepiej zaopatrywani w produkty spożywczeBohater Małej apokalipsy interesował się życiem sąsiada-dygnitarza, przeczuwając, że ich losy splotą się ze sobą. Dlatego przyjmował życzliwie „pojawianie się rządowej chłodni, która przywoziła mu serwolatkę, karkówkę, podroby i twarożki niskotłuszczowe”. Zob. T. Konwicki, Mała…, s. 27. Produkty te, z jednej strony, świadczą o pospolitych i bardzo skromnych wymaganiach dygnitarza (w realiach PRL były jednak często bardzo trudne do zdobycia dla zwykłych obywateli), z drugiej, fakt, że dostarczano je specjalną chłodnią dla pojedynczego odbiorcy, świadczy o jego uprzywilejowanej pozycji społecznej.[38].

Podobieństwa pomiędzy obu dziełami widać również w sposobie prezentacji/charakteryzowania postaci oraz na poziomie fabularnym.

W przypadku świata postaci nie mamy w Małej apokalipsie „czystego” odwzorowania dzieła Orwella, lecz raczej kontaminowanie cech różnych osób lub „swobodną adaptację” ich cech czy funkcji do przedstawianych realiów. I jakkolwiek główny bohater powieści Konwickiego powiela niektóre cechy Winstona Smitha, to pewne „pierwiastki” jego powieściowej biografii znajdują swoje analogie na przykład w opowiadaniu towarzysza Kobiałki, ale także w postaci Rysia czy Władysława Bułata. Kobiałko przygotowywał swoje przemówienie poza domem, w ścisłej tajemnicy, przez wiele lat i „po nocach sam do siebie w myślach”T. Konwicki, Mała…, s. 103.[39] je wygłaszał. Smith zaś, siadając do pisania pamiętnika „miał jedynie przelać na papier nieprzerwany, gorączkowy monolog, który brzęczał mu w głowie od wielu lat”G. Orwell, Rok 1984, s. 11.[40]. Kiedy już bohater Orwella zaczyna pisać, gubi „najpierw duże litery, a w końcu i znaki przestankowe”Tamże, s. 12.[41]. W Małej apokalipsie znajdujemy zaś informację, że prozę bez znaków przestankowych pisał Rysio Szmidt. Winston Smith pracuje w Ministerstwie Prawdy. Jego zadaniem jest przekształcanie tekstów wydanych wcześniej gazet, tak, by ich treść zgadzała się z aktualną sytuacją i polityką Partii. Przekształca między innymi teksty świadczące o tym, że Oceania prowadziła wojnę z Eurazją. W efekcie raz pisze teksty szkalujące Eurazję, innym zaś razem pochwalne w stosunku do niej jako obecnego sojusznika. Podobnie zachowuje się w swoim życiu Bułat z powieści Konwickiego, który tak charakteryzuje swoją twórczość:

[…] zacząłem od filmu, który szkalował AK, czyli środowisko, z którego wyszedłem, następnie skręciłem obraz gloryfikujący to nieszczęsne AK.

​​​​​​​

[…] kolorowo realizowałem linię partii, razem z nią kulałem od błędu do błęduT. Konwicki, Mała…, s. 79.[42].

Co do analogii na poziomie fabuły, to są one zauważalne już na początkowych kartach interesujących nas utworów. Bohater powieści Orwella po przyjściu (w czasie przerwy obiadowej) do domu, pije filiżankę dżinu zwycięstwa, a następnie zapala papierosa. Bezimienny bohater powieści Konwickiego po przebudzeniu najpierw zapala papierosa, a później, już w towarzystwie Huberta i Rysia (opozycjonistów, którzy przyszli do jego mieszkania), wypija kieliszek wódki.

Obaj bohaterowie widzą ze swego okna podobne budynki. Za oknem Smitha widoczny jest gmach Ministerstwa Prawdy, który „odbijał się zdecydowanie od wszystkich innych budowli w okolicy” („was startlingly different from any other object in sight”) i wyglądał jak „ogromna piramida z lśniącego białego betonu, pnąca się tarasami w górę” („It was an enormous pyramidal structure of glittering white concrete, soaring up, terrace after terrace, 300 metres into the air”). Bohater Małej apokalipsy widzi ze swego okna obłożony białym piaskowcem Pałac Kultury. W jego oczach to „ogromna spiczasta budowla”, która „budziła strach, nienawiść, magiczną grozę”. We wcześniejszych latach bohater postrzegał go jak „straszny kurhan” (a zatem, tak jak i piramida – grób/grobowiec), „w którym pokutują złe duchy”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że cechy przypisywane Pałacowi Kultury czynią zeń swoistą syntezę/kontaminację Orwellowskich ministerstw (z przewagą cech Ministerstwa Miłości, a to ze względu na konceptualizowanie go jako kurhanu czy symbolu zniewolenia).

W fabule obu powieści bohaterowie wysłuchują podczas posiłku intelektualnych wywodów na temat języka. W Roku 1984 Winstona Smitha zaczepia jego przyjaciel Syme – pracownik Departamentu Badań, „filolog i specjalista od nowomowy”, który „należał do ogromnego zespołu ekspertów redagujących jedenaste wydanie Słownika nowomowyG. Orwell, Rok 1984, s. 53.[43]. Obaj najpierw rozmawiają stojąc w kolejce na stołówce, a później przy stoliku. Syme wygłasza tu pochwalny pean na cześć nowomowy. Autorzy Słownika… zajmują się, jak sam twierdzi, niszczeniem słów (co w świetle jego wypowiedzi ma charakter pozytywny), by sprowadzić język do takiego stanu, kiedy nie da się w nim pomyśleć nic, co byłoby niezgodne z linią partii. Z kolei bohatera powieści Konwickiego zaczepia w barze mlecznym „Familijny”Bar o tej nazwie istnieje na Nowym Świecie do dziś i mieści się nieopodal miejsca zamieszkania Tadeusza Konwickiego.[44] brat Rysia Szmidta – Edward, który prowadzi w cenzurze wykłady zlecone na temat aluzji. Jego zdaniem aluzja

nie nazywając rzeczy po imieniu, ujawnia ją, sugeruje i doprowadza do podświadomości odbiorcy. Zatem prawda nieobjawiona staje się prawdą publiczną. […] Po jakimś czasie odbiorca będzie przedkładał aluzję do prawdy nad samą prawdę. […] Aluzja to prawda ubrana w szatę metaforyT. Konwicki, Mała…, s. 32.[45].

I docent Szmidt zajmuje się zatem takim kształtowaniem języka, by nie dało się w nim mówić prawdyNa marginesie warto zaznaczyć, że wzmianka o aluzji pojawia się w dziele w znacznym stopniu aluzje zawierającym. Można ten fakt uznać za kolejną autorską wskazówkę lekturową.[46].

Jednym ze wspólnych dla obu utworów motywów jest motyw telewizora. Co prawda w Roku 1984 o telewizorze jako takim jeszcze się nie mówi, ale pojawia się tam urządzenie o zbliżonej do telewizora (i telewizora Konwickiego) zasadzie działania i funkcji – „teleekran”W oryginale angielskim urządzenie to nosi nazwę „telescreen”.[47]. Orwellowski teleekran

służył równocześnie za odbiornik i nadajnik, dostatecznie czuły, żeby wychwycić każdy dźwięk głośniejszy od zniżonego szeptu; co więcej, jak długo Winston pozostawał w zasięgu metalowej płyty, był nie tylko słyszalny, ale także widocznyG. Orwell, Rok 1984, s. 7.[48].

Urządzenie to było wykorzystywane przede wszystkim do celów propagandowych (na kartach powieści Orwella płyną zeń albo wojenne komunikaty donoszące o kolejnych zwycięstwach, albo optymistyczne raporty Ministerstwa Obfitości), ale także do inwigilacji obywateli Oceanii. Teleekrany znajdują się w świecie Roku 1984 niemal wszędzie – w „prywatnych” mieszkaniach, na ulicach, w stołówkach, a nawet w lesie i nikt (z wyjątkiem członków Wewnętrznej Partii) nie ma prawa ich wyłączyć.

Telewizor w Małej apokalipsie jest po prostu sprzętem domowym i nie służy do niczego więcej niż w świecie rzeczywistym. Wspólnym mianownikiem dla Orwellowskiego teleekranu i telewizorów z powieści Konwickiego są treści emitowane przez odbiorniki i (w pewnym stopniu) „częstotliwość”, z jaką bohaterowie obu utworów „spotykają się” z nimi.

W trakcie swojej wędrówki bohater powieści Konwickiego widzi telewizory. W zestawieniu z realiami historycznymi ich wszechobecność została przez Konwickiego silnie uwypuklona. Pojawiają się nawet w bardzo nietypowych miejscach, jak bar mleczny (gdzie w rzeczywistości było to niemal niewyobrażalne), biuro w kinie, czy witryna sklepu pasmanteryjnego. Takie lokalizacje sugerują, że telewizory nie zostały wprowadzone w świat powieści z powodu motywacji realistycznej, a raczej dla jakichś powodów konceptualnych, związanych z semantyką całego utworu.

Na telewizyjnym ekranie niemal nieprzerwanie (z wyjątkiem wystąpienia towarzysza Kobiałki) pokazuje się rytuał powitania Pierwszego Sekretarza KPZR przez przedstawicieli różnych grup zawodowych i społecznych. I tu zatem, podobnie jak u Orwella, mamy do czynienia z propagandowym wykorzystaniem telewizji. Cechą łączącą obie powieści jest i to, że o ile w świecie powieści Orwella urządzenia te można wyciszyć. Korzystają z tego zwłaszcza bohaterowie Małej apokalipsy – telewizor ma tu niemal zawsze wyłączoną fonię (czynią tak nawet funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa), natomiast (i w tym podobny jest do Orwellowskiego teleekranu) zwykle się go na kartach powieści nie wyłączaSzerzej na temat funkcji telewizora w Małej apokalipsie zob. R. Bobryk, Telewizor w „Małej apokalipsie” Tadeusza Konwickiego. „Europa Orientalis” XXIX / 2010, p. 209–223.[49].

W obu powieściach pojawia się też motyw gazety. Winston Smith pracuje w Ministerstwie Prawdy. Jego zadaniem jest ciągłe poprawianie/przerabianie różnych starych tekstów (głównie gazetowych) w taki sposób, żeby nawet treść artykułów czy przemówień z odległej przeszłości utwierdzała mieszkańców Oceanii w wierze w nieomylność Partii i Wielkiego Brata. Sam Smith ma świadomość, że w ten sposób prawda raz na zawsze została zafałszowana (jego ukochana – Julia – stwierdza zaś, że wszyscy wiedzą, że gazety kłamią). W Małej apokalipsie mamy do czynienia ze swoistą zamianą perspektywy, z prezentacją tego motywu ze strony odbiorcy/czytelnika gazet. W świecie powieści Konwickiego również nie wierzy się gazetom. Wprawdzie pierwsze swoje kroki bohater-narrator kieruje do kiosku i chce kupić gazetę (co mu się zresztą nie udaje), ale zaraz potem pojawia się stwierdzenie, że „Gazet nikt nie czytał, choć zdobycie ich kosztowało wiele trudu”T. Konwicki, Mała…, s. 26.[50]. Chwilę później wyrywa napotkanemu staruszkowi kawałek gazety. W jego rękach pozostaje „drogocenna połowa z repertuarem kin, teatrów, z programem telewizji, z ostrymi dyżurami szpitali i aptek, z zawiadomieniami o odczytach i zlikwidowanych liniach komunikacyjnych”, podczas gdy staruszkowi została „druga połowa, której nikt nigdy nie czytał: depesze polityczne, przemówienia, […], eseje o rozpadzie kapitalizmu i apele o zwiększenie ideowości”Tamże, s. 28.[51]. Wynika stąd, że wśród treści gazetowych aprobowane są w Małej apokalipsie tylko te o charakterze stricte informacyjnym, zapewne ze względu na niemożność wykorzystania ich do celów propagandowych.

W obu powieściach pojawia się też od pierwszych stron motyw czystego papieru. Smith kupił w ubogim sklepiku z rupieciami stary zeszyt (co w świecie powieści Orwella uchodziło za przestępstwo) i rozpoczyna pisanie pamiętnika. Z kolei bohater Małej apokalipsy jest literatem, który wprawdzie potrafił wyzwolić się spod władzy cenzury, ale jednocześnie przestał pisać. Na łamach powieści pojawiają się stwierdzenia, że jego ostatnim dziełem ma być jego testament. Słowo to pojawia się jednak w takich kontekstach, że w zasadzie trudno byłoby jednoznacznie stwierdzić, czy miałby to być testament w sensie dosłownym, czy metaforycznym. Bardziej prawdopodobne jest to drugie. Chodziłoby zatem o przesłanie bohatera do rodaków (świadków jego śmierci). Bohater Małej apokalipsy układa, czy wręcz wygłasza (na co wskazuje retoryczna konstrukcja tej „ostatniej woli”) swój testament jedynie w myślach. Czyni to dwukrotnie. Po raz pierwszy wówczas, kiedy idzie z opozycjonistką Haliną do kina „Wołga” (dawniej „Skarpa”), gdzie zasłabł jeden z przywódców opozycji – Hubert. Drugi raz bohater układa w myślach swój testament w szpitalu (lub tuż po wyjściu z niego), w którym Hubert leży podłączony do aparatury podtrzymującej życie. Motyw testamentu łączy się tu zatem z postacią Huberta. Być może należałoby się przy tym doszukiwać w powieści Konwickiego jakiejś symetrii na poziomie strukturalnym… Co do samej treści obu testamentów, to ich elementem wspólnym jest przekonanie o potrzebie zachowania pamięci o przeszłości (jakkolwiek zostało ono w obu przypadkach wyartykułowane w sposób co najmniej nie „typowy” dla testamentu jako określonego gatunku wypowiedzi i dla samego tematu pamięci). W pierwszym testamencie „spadkiem”, jaki pozostawić chce po sobie bohater są dwie stare recepty na maść i miksturę przeciw łupieżowi, domowy przepis na zaparcia i sposób na wygraną w grze karcianej „oko”. Wszystkie te „elementy” cechują się swoistą „długowiecznością” – mają swoje źródła w odległej przeszłości i są przekazywane niejako z pokolenia na pokolenie. W tym sensie wiążą się z pamięcią i historią/tradycją; trwają, podczas gdy świat współczesny ulega w powieści rozkładowi, rozpada się. W drugim testamencie czyni bohater swoim dziedzictwem „przepis” na udane współżycie seksualne. Ten testament kończy się podsumowującym: „Ćwiczmy więc przede wszystkim pamięć”G. Orwell, Rok 1984, s. 164.[52]. Tymczasem to właśnie brak jakiejkolwiek społecznej pamięci, uległość wobec machiny propagandowej Oceanii jest w oczach Winstona Smitha jedną z głównych wad otaczającego go świata. W świecie tym zbrodnią jest pisanie pamiętnika czy opowiadanie/pamięć o wydarzeniach z przeszłości. W Orwellowskiej Oceanii przeszłości jako takiej nie ma – jest ona sztucznie kształtowana na potrzeby sytuacji teraźniejszej.

Przykłady podobieństw między Rokiem 1984 Orwella a Małą apokalipsą można mnożyć. Jeśli jednak mielibyśmy traktować powieść Konwickiego wyłącznie jako powielenie schematów naszkicowanych przez autora Folwarku zwierzęcego, to dzieło to zostałoby bardzo spłycone. Konwicki tymczasem potrafił nadać swemu dziełu nie tylko lokalnego kolorytu, ale i uczynił je niezaprzeczalnie utworem diametralnie od powieści Orwella różnym, zdecydowanie bardziej wieloznacznym i osadzonym w szerokim kontekście literackim. Sensy wynikające z odkrywanych nawiązań literackich ulegać mogą w tym przypadku rozmaitym kontaminacjom, składając się razem na całość trudną do ogarnięcia. Być może zresztą taka swoista otwartość na interpretację i niewyczerpalność interpretacyjna tekstu leżała w zamyśle autorskim. Rok 1984 jest jedynie jednym z kluczy ułatwiających i ukierunkowujących proces odbioru…

*

Lektura konkretnego utworu literackiego przez pryzmat innego tekstu (lektura intertekstualna) z jednej strony w znaczny sposób wzbogaca proces interpretacyjny (włączając w odczytanie dzieła dodatkowe sensy, generowane przez ewentualny hipotekst), z drugiej jednak niesie ze sobą pewne zagrożenia. Odbiór taki może bowiem doprowadzić do nadmiernego doszukiwania się nawiązań międzytekstowych. To zaś może prowadzić do wypaczenia sensu tak poszczególnych motywów czy elementów fabuły, jak i całości dzieła. Świadomość tego stanu rzeczy jest warunkiem niezbędnym dla wszelkich prób takiej interpretacji.

Artykuł opublikowany w: „Conversatoria Litteraria. Międzynarodowy Rocznik Naukowy” 4–5: Współczesna komparatystyka i jej wymiary hermeneutyczne, red. D. Szymonik, R. Bobryk i R. Mnich, Siedlce – Banská Bystrica 2012, s. 303–318.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Roman Bobryk, Konwicki i Orwell… (nawiązania intertekstualne w „Małej apokalipsie”), Czytelnia, nowynapis.eu, 2020

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...