Krajobraz z dziecięcym wózkiem
W ciszę dzień wkracza niepewnością. krok po kroku.
wciąż do przodu. ku byle jakiej śmierci.
poprzez rozległe dorzecze i wydeptane chodniki
tli się moja chora wyobraźnia. obok usycha drzewo
z nadmiaru szronu i soli.
ten mężczyzna niewierny z dziecięcym wózkiemtrwa przy drzewie lecz nie śpiewa zamiast pomarszczonej kory.
z kategorią „d” błądzi gdzieś między nawiasami.
nie tak dawno byłby tylko niebieskim ptakiem
z odrąbaną w dniu swoich narodzin prawą ręką.
gdy noc wyjastrzębia ostrość dnia w świetle latarni
z kanałów ulicznych barłogów zatęchłych klatek schodowych
wypełza bywalec codzienności i rytualnego patroszenia sarkofagów
wygrzebując skarby. te małe historie z wyrzuconych fotografii.
w butelkach z metalicznym dźwiękiem zamieszkuje przestrzeń.
trwa niczym chrapliwy koncert bez Armstronga i Elli Fitzgerald.
zza śmietnika jaśnieje krajobraz z dziecięcym wózkiem
bo nagle mężczyzna przegrywa wyścig z psem i szczurem.
dostrzegam kontur topoli wokół której płoży się liryzm.
przez chwilę nasiąka dreszczem pod skórą moja wrażliwość.
a potem już wrasta w omszały kamień.