linia zmiany daty
miała to coś. zdarty głos jak janis joplin, lubiła jazz i przyjęła mnie, wędrowca pod swój dach.
nie było dla mnie lepszego miejsca dla narodzin boga. zrobiliśmy sobie białe święta i jedliśmy
śnieg jak dzieci (garściami). była zima, najcięższa zima tamtej epoki i zatrzymaliśmy pociągi.
spóźniłem się do niej tak bardzo, że byłem starcem a wskazówki ocierały tarcze ze zdumienia.
miała to coś. po kilku dniach była dla mnie jak matka, której się spowiadałem z każdej blizny.
gdyby miała gryźć i drapać, przyjąłbym ból z jej ręki, bo była drugą kochanką, pierwszą była
śmierć. utrzymywaliśmy ogień jak sakrament, na języku. tak było. mówiliśmy jednym tchem:
taksówka, wino, prysznic i bielizna. i nie opowiem jej w żadnym wierszu. nawet się nie łudzę.