Metanoia
Wiersz ze zbioru Z Księgi Przejścia.
Być drogą pośród łąk, kwitnącym liliowo
chabrem, pąsowym owocem głogu. Być
trawą pod stopami, pokrętnym nurtem rzeki,
tym samym i nowym wciąż świętem wędrówki.
Być trzciną przybrzeżną, drobniutkim drżeniem fal
w słońcu południa, wiatrem, co marszczy wodę.
Być przewoźnikiem promu, zgarbionym
starcem o krzepkich barach i liną, wyprężoną
pod ciężarem krypy. I jeszcze tym dwojgiem
spracowanych ludzi, przeprawiających się
na drugą stronę po skoszeniu łąki nad rzeką.
Być parą białych łabędzi na ciemnych wodach
dopływu, szumem starego dębu i skwirem jaskółek
nad głową. Wierzyć, że ciągle tu są – chociaż
wkrótce jesień – i dzień po dniu stawać
pod otwartym ich lotem niebem. Być tym jedynym,
ostatnim dniem lata, ostatnią nocą, wrzaskiem kota
w ciemności, wysoką pełnią księżyca.
Wierzyć u progu snu w nieśmiertelność świtu
i wejść – z zamkniętymi oczami – w światło
nowego poranka. Iść, ciągle wierząc, po strunie
wszechświata tak małej, że niewymierzalnej.
Nie będąc już – być bijącym wciąż tętnem
pracowitego zachwytu.