Podróż
Na bułanych koniach jechaliśmy stępa płytkim potokiem
W stronę zachodzącego słońca. Zdawało się, że płatki
Czerwone z wieczorniejącego nieba spadają nam
Na głowy i ramiona, a potem bez plusku toną
W ledwie szemrzącej wodzie.
Konie niekiedy parskały jakby chciały rozproszyć nasze
Bezwolne zamyślenie i czuły bliskość celu. Cel znała też rzeka,
Wiedziała skąd pochodzi i dokąd zmierza.
Było nas troje – ty, ja i ten nieznajomy
W długim, srebrzyście połyskującym płaszczu.
Domyślałem się kim jest i nie śmiałem
O nic pytać. Może widziałem go przed laty
W „Siódmej pieczęci” Bergmana. Prowadził wtedy na wzgórze
Korowód niewinnych a skazanych. Konie pochylały łby,
Złote krople wody spadały im z pysków.
Wiedziałem: za kępą modrzewi, z których osypywały się igły
Będzie zatoczka i łacha ziarnistego piasku.
Wiedziałem – tam zostanę. Ty pojedziesz za nim
Aż do wschodzącego słońca, a potem jeszcze dalej.
A ja zostanę. Obok szkieletu bułanego konia,
Nad wysychającym, niemym strumieniem.
I będę czekał.
A on powróci.
Marzec, 2019
Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów.