Prostaczek wśród literatów
Opowiadanie z minionych lat
31 lipca 1945 r.
– Ale – mówię – nie udała się panu ta sztuka, kompletna klapa, panie, co?
Spojrzał na mnie krzywo.
– Jak to? Co pan przez to rozumie?
– Ano nic, tylko wydaje mi się, żeś pan sknocił ten dramat, ale grunt się nie przejmować, ma pan dopiero pięćdziesiątkę, wyrobi się pan jeszcze.
– A można wiedzieć – pyta dramaturg – co się wam nie podobało w mojej sztuce?
– Widzicie – mówię – ja nie byłem na waszym Dzwonku niedzielnym, ale widać coś nie w porządku, kiedy go zdjęli po trzech dniach z afisza. Pogrzebowy dzwonek – zażartowałem ze śmiechem.
– Autor Dzwonka niedzielnego ukłonił mi się ozięble i nie podając ręki odszedł na stronę. W tej samej chwili usiadł przy moim stoliku pewien poeta liryczny. Poklepał mnie po ramieniu i mówi:
– Ach, młody, naiwny człowieku. Wroga sobie zrobiłeś w autorze Dzwonka niedzielnego, a to źle, bardzo źle, stary prowadzi recenzję w „Czkawce Kulturalnej”...
– Jak to – powiadam – wroga? Przecież wszyscy to mówią o Dzwonku niedzielnym. Wiadomo, szmira.
– No tak, tak – uśmiechnął się mój rozmówca – wiemy o tym, ale to nie w tej formie, nie w tej formie... no, mniejsza z nim, wiadomo, stary dureń, grafoman... Ale cóż powiecie o moim Listku kaliny?To nie jest, oczywiście, nic nadzwyczajnego, nic epokowego, ale...
– Tak – mówię – macie rację, kolego. Ten wasz Listek kaliny nie jest nadzwyczajny, nic oryginalnego, nic nowego, macie rację, nie rozpocznie się od Listka nowa epoka, przepraszam, chcieliście jeszcze coś powiedzieć…
Autor Listka kaliny spojrzał na mnie tak twardo i źle, że zrobiło mi się nieprzyjemnie.
– Co wam się stało – pytam – gdzie idziecie?
– Odszedł bez słowa. „Trudno – myślę – ludzie są teraz trochę przewrażliwieni, nerwy, wojna; ale co mu się stało?”.
Zabrałem się do przerwanego obiadu. Obok mnie znów wolne miejsce.
W tym czasie przyszła pewna znajoma, która pisze powieść. Zaczęliśmy rozmawiać o obiadach, o przydziałach. Ale znajoma wplątała w to swoją powieść.
– Tak – powiadam – to trudna sprawa, trzeba pracować, geniuszów między nami chwilowo nie ma.
Koleżanka spoważniała i zamilkła. Rozejrzałem się dokoła, ale zauważyłem, że wszyscy są odęci i jakby czymś osobiście urażeni. Po chwili milczenia znajoma spytała:
– A kolega pisze coś nowego?
– Mam – mówię – dłuższe opowiadanie, ale to nic niewarte, po prostu liche. Ano nie wydarzyło się i już...
– Ale, co kolega mówi, jestem pewna...
– Słowo daję, podła rzecz, odrzucili w „Czkawce Kulturalnej”, żeby tak umieścili chociaż w „Wodzie Literackiej”. Posłałem na wszelki wypadek.
1 stycznia 1946 r.
Siedzę przy obiedzie. Patrzę, wchodzi autor Dzwonka niedzielnego. Zrywam się, kłaniam, zacieram rączki z uśmiechem, podbiegam.
– Mistrzu – powiadam – mam właśnie pańską powieść Dzwon na trwogę,pragnę prosić o dedykację, to jest wspaniałe... – jąkam – zachwycające, my młodzi czekamy na słowo... Dzwon ozwał się w nas... – i bełkocę dalej w tym sensie.
Mistrz poklepał mnie po ramieniu:
– Aaa, czytałem opowiadanie kolegi w „Wodzie Literackiej”, dlaczego kolega nie przysłał czegoś do „Czkawki”? Bardzo miłe to opowiadanie...
– Mistrzu – powiadam – czy nie wznowią pańskiego dramatu, ach, nie mogę odżałować, że nie widziałem Dzwonka niedzielnego, niestety, złamana noga...
Autor Dzwonka niedzielnego uśmiechnął się i uścisnąwszy mi mocno prawicę, podszedł do bufetu.
Ledwo ochłonąłem, a tu idzie twórca Listka kaliny, poeta. Wymieniamy ukłony, uśmiecham się, podchodzę, nawiązuję rozmowę.
– Wie pan – powiadam – czytałem drugi i trzeci raz Listek kaliny, tak, to są wiersze, do których wracamy... trzeba się przegryźć przez nie, żeby się dogryźć do rdzenia, lecz ten rdzeń... ta nadzwyczajna szczerość lirycznego wzruszenia... pragnę panu podziękować w imieniu wszystkich młodych, niezapomniane chwile spędziłem...
– Aaa, to pan... bardzo mi miło – tu przymknął oczy – a nad czym pan teraz pracuje, czytałem pańskie opowiadanie w „Wodzie Literackiej”, bardzo przyjemne. A propos proza, czy pan czytał to potworne powieścidło Dzwon na trwogę? Co też ten pryk wysiedział. Mam nawet przy sobie, ot, takie wodogłowie ten cały Dzwon na trwogę.
– Tak, tak, oczywiście – zgadzam się z twórcą Listka kaliny. Następuje serdeczny uścisk dłoni, uśmiechy. Obróciłem się na pięcie i wpadłem na uroczą znajomą, która pisze powieść. Ściskam jej dłonie, nie dopuszczam do słowa.
– Och – powiadam – pamięta pani, jak się śmiała mamusia, ciocie i wujkowie z pierwszej książki Balzaka, a później, proszę... geniusz. A wielu innych... Wyrobili się, a też grafomanili, cóż... taka kolej rzeczy, w każdym z nas jest ukryty geniusz.
Zjedliśmy razem obiad, no i na deser po ptysiu, a tu do nas podchodzi mój znajomy, też młody człowiek, krytyk.
– Kolego – powiadam i sadzam go w środku – jak wam się podobało moje opowiadanie w „Wodzie Literackiej”? Wprawdzie to nic specjalnego...
– Wiecie – powiada młody krytyk – rzeczywiście, słabe to wasze opowiadanie i anemiczne. Kompozycja szwankuje, a nawet zdania trochę niestylistycznie budujecie, tak, no, ale...
Spojrzałem ze zdumieniem i gniewem na młodego bałwana.