Przygoda w Domu Pracy Twórczej
Stróż Władysław patrzy na mnie oczkiem z mgły.
– Panie rektorze, panie aktorze… panie redaktorze – poprawia się – te pchły rodzą się z kurzu albo z trocin!
– Mnie się zdaje, że one wyskakują z ogona Gapka – odpowiadam.
„Skąd tu róże pachną?” – myślę.
– Panie aktorze, przysięgam Bogu! Z trocin… kiedy byłem drwalem…
Acha, to Władysław pachnie różą. Pachnie oszałamiająco jak pierś odaliski. Z jego jamy ustnej, przez spróchniałe pieńki zębów, płynie strumień róż.
Otwierają się białe, lakierowane drzwi. Wchodzi kierowniczka Domu Pracy Twórczej z kryształową gwiazdą na dłoni i mówi głosem ostrym.
– Ktoś mi wypił wodę kwiatową.
Stróż Władysław przerywa w połowie swój wywód o pochodzeniu pcheł i odchodzi z Gapkiem przy nodze, z ustami szczelnie zamkniętymi.
1956, Szklarska Poręba