01.07.2020

Recepta na maść jako testament w „Małej apokalipsie” Konwickiego

Mała apokalipsa Tadeusza Konwickiego ukazała się po raz pierwszy w 1979 roku (jako odrębny numer podziemnego kwartalnika „Zapis”), czyli w okresie bezpośrednio poprzedzającym strajki na Wybrzeżu i powstanie Solidarności. Z kolei jej pierwsze oficjalne wydanie (1988) wyszło w przededniu tak znaczącego momentu w historii powojennej Polski jak Okrągły Stół i wynikających zeń zmian ustrojowychMiędzy rokiem 1979 a 1988 powieść ta była publikowana łącznie 8 razy, jednak tylko raz oficjalnie (1988). W pełni zasługuje więc na miano „bestselleru drugiego obiegu” (określenie Przemysława Czaplińskiego: „Tadeusz Konwicki”, Poznań 1994, s. 150).[1]. Już sam ten kontekst historyczny skazywał książkę na bardzo jednostronne odczytanie. Zarówno przy lekturze przez zwykłego (ale wyrobionego) czytelnika, jak i w omówieniach profesjonalnych zwracano uwagę głównie na wymowę warstwy fabularnej utworu i na społeczne oraz polityczne realia, w jakich dzieje się jego akcja. Innymi słowy, ważny dla odbiorców był sam bohater (przede wszystkim to, co się z nim dzieje podczas jego całodziennej wędrówki po Warszawie) i kondycja otaczającego go świata. Rzecz jasna, przy takim odbiorze całe fragmenty powieści (zwłaszcza te o charakterze „statycznym”, które przyhamowują rozwój akcji, opisy i dłuższe monologi wewnętrzne narratora) zdają się być mało istotne, a często podczas czytania bywają pomijane jako coś „zbędnego”, „niepotrzebnego” dla jej „treści”.

Lektura semiotyczna traktuje tekst inaczej. Wymaga ona powtórnego przeczytania utworu i zwrócenia uwagi na jego konstrukcję paradygmatyczną. Z tego punktu widzenia w tekście literackim nie ma nic przypadkowego. Każdy jego element, począwszy od warstwy brzmieniowej czy graficznej, a na większych jednostkach strukturalnych kończąc, jest elementem znaczącym i nie daje się zastąpić dowolnym innym ekwiwalentnym elementem (w przypadku słów – synonimem). Rola badacza nie ogranicza się przy tym do odpowiedzi na odwiecznie powtarzane pytanie: „co powiedzieć chciał poeta?”. Przekaz literacki jest tu traktowany jako rezultat autorskiego wyboru poszczególnych elementów języka i relacji zachodzących między tymi elementami w przestrzeni tekstu. A zasadnicze pytanie przy takim pojmowaniu utworu brzmiałoby: „dlaczego w tekście zostały użyte takie właśnie, a nie inne elementy językowe?”. I następne: „dlaczego owe elementy zostały zestawione w taki, a nie inny sposób?”.

***

Jednym z epizodów, które przy powierzchownym czytaniu Małej apokalipsy mogłyby zostać uznane za niepotrzebne, jest rozwlekły, osobliwy testament głównego bohatera (narratora). Powstaje on (pojawia się w tekście) w trakcie jego wędrówki z Powiśla do kina Wołga (dawniej Skarpa), gdzie zasłabł jeden z (nielicznych) jego przyjaciół – Hubert. Dziwność tego testamentu polega między innymi na tym, że powstaje on jedynie w świadomości bohatera – nie zostaje spisany, a nawet głośno wypowiedziany. Przy tym i spadek, o którym się tu mówi, jest co najmniej nietypowy:

Mój testament. Moja ostatnia wola. Kłopotliwy dokument, bo nie ma spadku, nie ma spuścizny. Niczego się nie dorobiłem i niczego nie zdobyłem. Nawet ten szmelc pamiątkowy mnie się nie trzymał. Żadnych ciekawych listów od wybitnych ludzi. Żadnych suwenirów z podróży, żadnych śladów literackiej wegetacji. Jedyne dobro materialne, jeśli je tak można nazwać, moje zwłoki, zapisuję z ochotą prosektorium Akademii Medycznej dla ćwiczeń młodych chirurgów.

Ale przecież wstyd odchodzić niczego nie zostawiając. Coś wypada zapisać żywym, żeby była choć najmniejsza korzyść z mojego życia, z mojej krótkiej obecności na ziemi, gdzie zajmowałem miejsce innym, gdzie odejmowałem bliźnim smaczne kęsy od ust, gdzie czasami psułem krew współczesnym.

Szperam w myślach po tych paru szufladach kryjących mój dobytek duchowy i materialny. Kilka starych fotografii, trochę nieaktualnych dokumentów, zaschnięte długopisy, uszkodzone pióro, co kiedyś przynosiło szczęście, a potem przestało przynosić. Spinki do mankietów otrzymane na któreś imieniny, małe żaróweczki do nie wiadomo czego, czyjaś praca magisterska o mnie, kiedy byłem krótko modny, jakiś nie zniszczony przez roztargnienie list z komplementami od osoby ułomnej, zwietrzała pigułka na nadkwasotę, paprochy tytoniu, ślady nadpaleń po zapomnianych papierosach.

A jednak widzę coś, co z pewnym onieśmieleniem mógłbym ofiarować potomnym. To są dwie stare, wielokroć wznawiane recepty, dwie różowe wstążki papierowe z niemodnym przedpotopowym nadrukiem. Wypisał mi je kiedyś, nie pamiętam już kiedy, zaprzyjaźniony lekarz, który dawno wyjechał z kraju, przepadł bez wieści, wyekspirował z naszego życia. Te dwie recepty dotyczą marnej, wstydliwej dolegliwości. I dlatego mówię o nich z pewnym zażenowaniem. Lecz przecież wiem, że te paskudne, nieapetyczne, niehonorowe skazy najwięcej przysparzają zmartwień. A ludzie delikatni nie ośmielają się szukać porady i borykają się przez lata z takim niemiłym kalectwem. Więc nie mogąc wiele, chcę być – wzorem moich mistrzów – pożyteczny w małym.

Przystępując do rzeczy zapisuję swoim biednym potomnym cierpiącym na łupież wypróbowany środek, który ich uwolni z kompleksów, uczyni choćby na krótko szczęśliwymi.

 

Oto recepta na maść:
Ac. Salicyl.                 2,0
Liq. carb. deterg.
Sulfuri ppt. aa.            4,0
Ol. Ricini                     6,0
Aelops suille ad          40,0


A to recepta na miksturę:
Ac. Salicylici              2,0
Ac. Biborici                2,0
T-rae chinae  5,0
Ol. Ricini                     1,5

Spir. vini 70 ad           100,0

Najpierw o maści. To smarowidło należy wetrzeć w skórę głowy dość obficie i najlepiej przed nocą. Żeby nie pobrudzić poduszki, doradzam całą głowę obwiązać starym ręcznikiem albo nałożyć po prostu jakiś plastikowy czepiec kąpielowy czy coś w tym rodzaju. Maść powinna pozostawać na głowie przez całą noc. Rano, biorąc kąpiel, proszę bardzo starannie wymyć głowę, może nawet kilkakrotnie. Uwaga na oczy. Oczy strzec przed maścią.

Taka kuracja, nawet jednorazowa, da z pewnością pozytywny wynik. Aby utrzymać chędogi stan skóry na głowie polecam nacierać ją raz w tygodniu drugą miksturą. Jeśliby po jakimś czasie wróciła dolegliwość, należy kurację maściową powtórzyć. A miksturę zalecam co tydzień, w połowie okresu między jednym myciem głowy a drugim.

Poruszę dyskretnie inną ohydną przypadłość. Otóż nawet najwspanialszym, najpiękniejszym i najbardziej uduchowionym osobom zdarzają się tak zwane zaparcia, czasem krótkotrwałe, sporadyczne, czasem okropne, trwające miesiącami. A takie uporczywe zaparcie, wstyd powiedzieć, zdoła uprzykrzyć najwznioślejszą egzystancję. Dlatego i w tym względzie śpieszę z dyskretną pomocą. Oczywiście moja rada nie wszystkim pomoże, ale wielu czcigodnym ludziom może przynieść ulgę.

Zachęcam więc tych, którzy mi ufają, aby rano, po obudzeniu się, na czczo wypili szklaneczkę zimnej, przegotowanej wody. Dużo dobrego spowodują także spożyte wieczorem, przed snem, suszone śliwki. W momentach krytycznych, kiedy już doprawdy życie obrzydnie, należy w miłym gronie golnąć sobie gorzały, ale zazna­czam, że nie mniej niż dwie sety, a najlepiej tak około trzech.

Jeśli moje recepty w poszczególnym przypadku nie odniosą należytych skutków, co może się zdarzyć, bardzo przepraszam i w formie pocieszenia darowuję poszkodowanym niesłychanie skuteczny przepis na powodzenie w grze karcianej zwanej „oko”.Nauczono mnie tego w dzieciństwie i później wiele razy błyszczałem wśród hazardzistów. Pokazał mi tę sztuczkę jakiś ludowy znachor, tajemniczy włóczęga albo stary Cygan przed śmiercią. Była to w każdym razie postać magiczna i jakby nie z tego świata.

Podaję dwa sposoby, bo w moich stronach grano w „oko” w dwóch wariantach: talią od dziewiątek i talią całą. Otóż, gdy zostaniesz, bracie, bankierem przy talii od dziewiątek, wyselekcjonuj na dwa oddzielne stosy wszystkie figury i osobno dziesiątki oraz dziewiątki. Następnie obie te kupki kart potasuj z niedbałą nonszalancją. Rzecz jasna, któryś z graczy dostrzeże twoje manipulacje, zarzuci ci, że układałeś karty, więc zaproponuj mu, żeby sam je potasował. A on z mściwym uśmiechem będzie je długo tasował, nieraz kilka minut, żeby zlikwidować skutki twoich manipulacji. Przyglądaj się temu niby z przestrachem, ale bądź spokojny. Im dłużej tasuje, tym kategoryczniej przybliża swą klęskę. Bo w każdej prawie rozgrywce, albo przynajmniej w statystycznej większości, twój przeciwnik będzie miał tak zwaną „furę”.

Przy całej talii na dwa osobne stosy trzeba rozdzielić figury razem z dziesiątkami i dziewiątkami oraz resztę od ósemek w dół. Tasowanie jak poprzednio.

Powiem szczerze, że nie wiem, na czym polega ta sztuka. I nigdy tego nie dochodziłem. Uważam nawet, że lepiej nie ulegać pokusie wścibstwa. Wystarczy, że sposób jest skuteczny.

Można natomiast mieć wątpliwości, czy godzi się w ostatniej woli zdradzać sekrety szalbierstw karcianych. Ale myślę sobie z pokorą, że ci, którym całe życie wali karta, roześmieją się tylko z naiwnych guseł. Natomiast fachowcy popróbują raz, drugi mojegosposobu i ograją czasem szczęśliwców karcianych, doprowadzając do chwilowej równowagi szale wagi NemezisT. Konwicki, „Mała apokalipsa”, Warszawa 1988, s. 68–70.[2].

Przypomnijmy, że akcja powieści rozgrywa się od rana do wieczora jednego przeważnie „jesiennego” i świątecznego (raczej „22 lipca”) dnia, w Warszawie okresu Polski Ludowej (lata 70.). Do (bezimiennego) głównego bohatera (pisarza, który popadł w kryzys twórczy) przychodzą dwaj działacze opozycyjni – Hubert i Rysio. Proponują mu, by „o ósmej wieczorem spalił się pod gmachem Centralnego Komitetu Partii”. Później miejsce podpalenia się będzie zmienione na plac przed Salą Kongresową Pałacu Kultury i Nauki (gdzie odbywa się zjazd partii). Miejsca te nadają (przyszłej) śmierci bohatera charakter aktu protestu – taki sam charakter powinien mieć zatem i jego testament. Tymczasem zamiast oczekiwanego przesłania ideowego dla potomnych mamy tu przepisy na pozbycie się najbardziej pospolitych i „wstydliwych” ludzkich dolegliwości (łupieżu i zaparć) i wygranie w grze karcianej (oko).

„Dziwność” tego testamentu wynika i z kontrastu między tym, kim jest jego autor, a jego zawartością. Bohater-narrator nie jest prostym człowiekiem z ludu, który mógłby opowiadać o sprawach najprostszych, najbardziej przyziemnych (typu łupież i zaparcia). Przeciwnie, jest on inteligentem, członkiem elity kulturalnej narodu, twórcą kultury – twórcą literackim i filmowym. Jest on przy tym (przynajmniej w pewnym stopniu) działaczem opozycji politycznej, dysydentem. Za sprawą Huberta i Rysia podpisywał „dziesiątki petycji, memoriałów i protestów kierowanych przez lata do naszego małomównego w tym względzie reżymu”Tamże, s. 12.[3], a skutkiem tej działalności była kilkukrotna utrata pracy i różne szykany ze strony władz (szykany te dotknęły też jego twórczości – „moje filmy oraz książki poleciały w przepaść w sejfach niewidkach” Tamże, s. 9.[4]). Bohater jest przy tym postacią dość znaną – Hubert przekonując go do samospalenia, mówi:

Jesteś znany naszym czytelnikom, a i na Zachodzie gdzieniegdzie słyszano o tobie. Twój życiorys i twój charakter jak najbardziej pasują do tej sytuacjiTamże, s. 15.[5]. 

Taki status społeczny bohatera, jego przynależność do elit kulturalnych społeczeństwa, a tym bardziej jego przynależność do ruchu opozycyjnego, sugerowałyby, że jego testament powinien być zbiorem zasad postępowania dla potomnych lub swoistą summą moralną, a nie czymś dotyczącym najniższych, także fizjologicznych (łupież i zaparcia), poziomów ludzkiej egzystencji.

Kontrast między charakterem mającego nastąpić samobójstwa i ostatnią wolą samobójcy, między tym, kim jest bohater, a tym, co pozostawia ludzkości w swojej ostatniej woli, każe doszukiwać się w niej jakiejś dodatkowej symboliki.

Testament i recepta

Podobne zdziwienie wywołać może sam fakt, że zasadniczy testament bohatera stanowi zwykła recepta (recepty). Jest to spadek co najmniej nietypowy.

Co do samej recepty, to słowo to ma kilka znaczeń. Najbardziej rozpowszechnione znaczenie to „pisemne zlecenie lekarskie, na którego podstawie apteka sporządza lekarstwa lub wydaje leki gotowe” i „przepis podający składniki i sposób przygotowania jakiegoś roztworu, mieszaniny, potrawy itp.”„Słownik języka polskiego”, t. III: R–Z, red. M. Szymczak, Warszawa 1998, s. 26.[6]. Recepta z Małej apokalipsy spełnia warunki stawiane przez drugą z cytowanych definicji. Prócz tego słowo „recepta” odnosi się potocznie do wszystkiego, co można określić jako „sposób na coś”.

W kulturze przyjęło się też kilka sposobów pojmowania słowa „testament”. W słownikowym znaczeniu jest to „akt prawny, za pomocą którego spadkodawca rozporządza własnym majątkiem na wypadek swej śmierci”Tamże, s. 463.[7]. Testamentalnie przekazuje się przede wszystkim rzeczy cenne, ważne rodzinne pamiątki. Tymczasem w powieści Konwickiego mamy do czynienia niemal z zaprzeczeniem takiego typu testamentu. Zapis bohatera ma charakter z jednej strony dość niezwykły – przekazuje rzeczy nietypowe, z drugiej jednak są to „przedmioty” bardzo zwyczajne, związane z najbardziej powszednimi dziedzinami życia ludzkiego (pospolite dolegliwości, hazard) i przez to naruszające swoistą „poetykę testamentu”. Jeśli weźmiemy przy tym pod uwagę fakt, że autor testamentu jest literatem i filmowcem, jego ostatnia wola wyda się nam jeszcze bardziej „niecodzienna”. Takie autorstwo powinno lub może wpisywać go w skonwencjonalizowany szereg testamentów literackich. Tu jednak pojawia się kolejna „nieodpowiedniość” na poziomie tematu. Testamenty poetyckie/literackie ze słynnym wierszem Testament mój Słowackiego na czele mają zwykle na celu przekazanie potomnym – zwykle pojmowanym jako naród, społeczność – (szlachetnych) idei i wskazówek co do dalszego postępowania i istnienia danego narodu. Testament bohatera Małej apokalipsy dotyczy spraw codziennych, wręcz wstydliwych i ukrywanych przez ludzi. Nie ma w nim podniosłości właściwej duchowym testamentom romantyków czy różnych bojowników i działaczy.

Co do faktu, że w ostatniej woli bohater-narrator powieści pozostawia potomnym recepty, to byłoby jeszcze zrozumiałe, gdyby były to recepty na jakieś cudowne leki lub tajemne alchemiczne przepisy na mikstury dla uzyskania kamienia filozoficznego. Tu jednak mamy do czynienia z najzwyklejszymi przepisami na środki przeciw łupieżowi, ludowe sposoby na zaparcia i wygraną w karcianą grę hazardową „oko”. Przy tym i same recepty nie są wynalazkiem jakiegoś geniusza farmaceutycznego, a przeciwnie, mówi się o nich, że „to są dwie stare, wielokroć wznawiane recepty”, zatem coś powszechnie znanego.

Ofiara

W zamierzeniach Huberta i Rysia ofiara bohatera ma „wstrząsnąć ludźmi w kraju i wszędzie za granicą”T. Konwicki, „Mała apokalipsa…”, dz. cyt., s. 15.[8]. Ma to być akt spektakularny, o czysto politycznym charakterze. Sam sposób, w jaki miałby zginąć, również można uznać za „polityczny” – wywołuje skojarzenia na przykład z samobójczą śmiercią Jana Palaha i innymi tego typu aktami o podłożu politycznym.

Jednak miejsce, gdzie ma się dokonać samospalenie (jego określenia w powieści), wywołuje jeszcze i inne konotacje. Na początku Pałac Kultury i Nauki postrzegany jest przez bohatera jako sprofanowane „uroczysko”, „straszny kurhan, w którym pokutują złe duchy”. Później nazywa się go jeszcze „kamienną górą”Tamże, s. 154.[9] i „wielkim białym słupem”Tamże, s. 181.[10], przy czym jest on „wybielony przez reflektory”, łuszczy się „z kamiennych płyt niczym gigantyczna ryba”. Bije od niego fioletowy blask reflektorów wojskowych, „jakby od błyskawicy, która zamarła na wieki” – co mogłoby wywoływać skojarzenia z biblijnym obrazem Bożego objawienia na górzeO symbolice góry i jej związkach z bóstwem patrz Мифы народов мира. Энциклопедия. Том 1: А – К. „Советская Энциклопедия”, Москва 1987, c. 311–315; M. Lurker, Przesłanie symboli w mitach, kulturach i religiach, tłum. R. Wojnakowski, „Znak”, Kraków 1994, s. 404. O górze jako miejscu objawienia i sprawowania kultu (także o jej związku z ołtarzem) patrz Słownik teologii biblijnej, red. X. Léon-Dufour, tłum. i oprac. bp K. Romaniuk, „Pallotinum”, Poznań 1994, s. 299–303.[11] Synaj, ale tym razem byłoby to objawienie „sprofanowane” rodzajem światła. Samo pochodzenie światła od „zamarłej błyskawicy” nadaje i samemu światłu, i oświetlonemu nim Pałacowi charakter negatywny, wiąże je ze światem śmierci. Explicite semantyka ta wyrażona zostaje w słowach „Przeczuwałem od lat, że to mój grobowiec i określeniu „trupie widmo mojego Pałacu”T. Konwicki, „Mała apokalipsa…”, dz. cyt., s. 182.[12]. Dopełnienia zaś tego porównanie Pałacu do księżyca świecącego „cudzym światłem reflektorów”Warszawski Pałac Kultury ze swoją nazwą jest przy tym budowlą w jakimś stopniu „fałszywą” i „zastępczą”. „Prawdziwy” Pałac Kultury ma (miał) bowiem wymiar duchowy: „Ostatnia wojna zdruzgotała niechcąco i przypadkowo wielki pałac kultury europejskiej moralności, estetyki, obyczaju. W rolls-royce’ach, mercedesach i moskwiczach ludzkość wjechała z powrotem do mrocznych pieczar i lodowatych jaskiń” (T. Konwicki, „Mała apokalipsa…”, dz. cyt., s. 8).[13].

Na ostatnich stronach powieści ta „grobowo-śmiertelna” semantyka Pałacu zostaje wzbogacona o nowy aspekt. To „ołtarz ofiarny” – a więc miejsce uświęcone, związane z kultem, miejsce, gdzie składa się ofiary bóstwu. W tym przypadku można mówić nie tylko o zwykłej ofierze całopalnej (typu starotestamentalnego), lecz także w jakimś stopniu o ofierze eucharystycznej – mowa przecież o „bielejącym w zadymce wysokim do nieba ikonostasie Pałacu”Słowo „ikonostas” wiąże przy tym Pałac Kultury i Nauki z obrzędowością wschodniego odłamu chrześcijaństwa. Owa „wschodniość” Pałacu może mieć wiele uzasadnień. W płaszczyźnie świata realnego – jest to „dar bratniego narodu radzieckiego” dla zniszczonej Warszawy (przez długie lata nosił on imię Józefa Stalina). W płaszczyźnie tekstu – odbywają się tam uroczystości związane z kolejnym jubileuszem Polski Ludowej, podczas których Polska ma zostać obdarzona tytułem „Pierwszego Kandydata do wstąpienia w skład związku Socjalistycznych Republik Radzieckich”, a z estrady dolatuje głos wodzireja „Krakawiak wot tak ja!” (T. Konwicki, „Mała apokalipsa…”, dz. cyt., s. 26).[14]. Już sam Pałac-ikonostas łączy niebo z ziemią. A za ikonostasem znajduje się przecież „miejsce święte”, do którego wstęp mają tylko wybrani. W miejscu tym odbywa się ofiara eucharystyczna – pamiątka śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Ofiara Chrystusa zaś miała na celu odkupienie całej ludzkości. W Małej apokalipsie też ma nastąpić swoiste ofiarowanie siebie za ludzi/naród. Trudno jednak powiedzieć, czy i w jakim stopniu ma to być powtórzenie ofiary Chrystusa.

Wyraźniejsze analogie z ofiarą/męką Chrystusa pojawiają się w niektórych wypowiedziach bohaterów lub monologach bohatera-narratora dotyczących jego całodziennej wędrówki ulicami Warszawy do miejsca, w którym ma się dokonać samospalenie. W drodze na spotkanie z Haliną i Nadieżdą bohaterowi przychodzi do głowy myśl, by „w ostatniej chwili umknąć gdzie pieprz rośnie”T. Konwicki, „Mała apokalipsa…”, dz. cyt., s. 39.[15]. Na razie jednak postanawia udawać lojalność.

Będę szedł wytrwale po tych stacjach męki, które mi wyznaczył tajemniczy aeropag zbuntowanych. Niewidzialne biuro polityczne ostatnich, którzy cierpią na bezsenność w tym uśpionym kraju [podkr. RB]Tamże, s. 39.[16].

Określenie „stacje męki” wywołuje asocjacje, które zrównują wędrówkę bohatera ze (znaną przede wszystkim z katolickiego nabożeństwa) Drogą Krzyżową. Jeszcze wyraźniej są one widoczne na ostatnich stronach powieści. Tuż przed dotarciem do miejsca przeznaczenia towarzyszący bohaterowi w jego całodziennej wędrówce po Warszawie „chłopiec z prowincji” – Tadzio Skórko mówi: „Powinienem otrzeć chustą pana twarz. Ale nie mam chusty”Tamże, s. 189.[17]. Ten, jakby w odpowiedzi na to stwierdzenie, pyta: „To była ostatnia stacja naszej męki?”. W wypowiedziach tych analogie z Drogą Krzyżową są już wyrażone niemal explicite. Tadzio nie odgrywa tu jednak roli Weroniki – nie ociera przecież twarzy bohaterowi. Natomiast przez cały dzień jak Szymon CyrenejczykTadzio odgrywa też w pewnym momencie rolę Judasza – przed obiadem w restauracji Paradyz wydaje bohatera w ręce tajnych służb (zob. J. Arlt, „Chłopiec z prowincji” w „Małej Apokalipsie” Tadeusza Konwickiego [w:] Tematy i pryzmaty. Studia o prozie polskiej XX wieku, red. A. Brodzka, i Z. Ziątek, Wrocław – Warszawa – Kraków 2000, s. 118). Jednakże i z tej roli „wycofuje się” i już pod Pałacem Kultury mówi: „Ja nie mam w kieszeniach srebrników. Moim honorarium będzie pięć stron prozy, jeśli po drodze nie ukradną tematu” (T. Konwicki, „Mała apokalipsa…”, dz. cyt., s. 190).[18] nosi za nim „narzędzie” śmierci – niebieski kanister z benzynąKanister z benzyną wydaje się tu jednocześnie „narzędziem” śmierci i „narzędziem” uzdrowienia/odkupienia. Sam bohater mówi o swojej śmierci jako o „śmiertelnym grzechu”, o złamaniu najświętszego Bożego prawa. Owo złamanie prawa ma się jednak dokonać, paradoksalnie, z miłości do Bożych praw (T. Konwicki, Mała apokalipsa…, dz. cyt., s. 195). Benzyna z kanistra jest przy tym porównana do „krwi do transfuzji” (tamże, s. 133), a więc jest niezbędna do ozdrowienia; jest źródłem nowego życia (zmartwychwstania?). Taki sam cel powinna mieć w tym kontekście i mająca się dokonać za jej pomocą ofiara.[19].

Takie określenia pozwalają, a nawet podpowiadają poszukiwać analogii między całodzienną wędrówką bohatera a Drogą Krzyżową i między jego (planowaną) samobójczą śmiercią a ofiarą Chrystusa. Z małym jednakże zastrzeżeniem – ostatnią stacją Drogi Krzyżowej nie jest śmierć Jezusa, tylko złożenie do grobu. W takim odniesieniu bardziej zrozumiałe stają się wszystkie „grobowo-śmiertelne” określenia Pałacu Kultury. Ale jednocześnie podważałoby to w jakimś stopniu sens poszukiwania analogii między śmiercią Chrystusa i bohatera. Pierwsza miała charakter odkupieńczy, druga natomiast byłaby „śmiercią dla śmierci”, gdyby nie to, że ma się ona dokonać za pomocą benzyny chlupiącej „jak krew do transfuzji”Zob. przyp. 17.[20], a więc „środka życiodajnego”, czy nawet dającego „nowe życie”O symbolice krwi i jej związku z życiem i zbawieniem/wybawieniem patrz Słownik teologii…, dz. cyt., s. 393–396; o związku krwi z życiem i ofiarą patrz też Маковский: Сравнительный словарь мифологической символики в индоевропейских языках. Образы мира и мир образов. „Гуманитарный издательский центр ВЛАДОС”, Москва 1996, c. 204–206; Язык – миф – культура. Символы жизни и жизнь символов. Москва 1996, c. 71–73.[21]. Także ta śmierć wydaje się więc w rezultacie prowadzić do (nowego) życia…

Jeśli zaś śmierć bohatera, poza manifestowanym w słowach Huberta i Rysia aktem sprzeciwu, ma być sposobem odkupienia, to i sens jego „testamentu” może być inny niż tylko trywialna chęć przekazania czegoś potomnym. Tym bardziej, że tak naprawdę „nie ma spadku, nie ma spuścizny”T. Konwicki, „Mała apokalipsa…”, dz. cyt., s. 68.[22] – cały zapis ma w pewnym sensie wymiar duchowy.

„To są dwie stare, wielekroć wznawiane recepty…”

Akcja Małej apokalipsy rozgrywa się w ciągu jednego dnia (22 lipca); trwają obchody kolejnej rocznicy powstania Polski Ludowej. Nikt z bohaterów nie wie jednak, która to rocznica. Nad tłumem manifestantów na Nowym Świecie łopotał transparent z napisem „Niech żyje czterdziesta rocznica Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”Tamże, s. 27.[23], byłby to więc znany z lektury Orwella 1984 rok, ale już staruszek na ulicy twierdzi, że „Dodali sobie parę ładnych lat”; na innym transparencie pojawia się już rok 1999 (notabene byłby to ostatni rok drugiego tysiąclecia, a zatem w jakiś sposób data apokaliptyczna, poprzedzająca koniec świata). Z kolei kalendarz w barze Familijnym pokazuje kwiecień 1980 roku, ale i w tym przypadku nie ma pewności, czy to właściwa data („I nie wiedziałem, czy to stary, zapomniany kalendarz, czy nowy, który jeszcze nie rozpoczął swojej kadencji”Tamże, s. 33.[24]). Właściwej daty nie można poznać nawet z gazet („Od dawna daty w gazetach jakieś takie rozgniecione, jakby ktoś na litery obcasem nastąpił”Tamże, s. 28.[25]), jeden z zapytanych o nią milicjantów odpowiada „A po co to panu?”, a po chwili drugi dopowiada „Dwudziestego drugiego lipca”, mimo że jak zauważa bohater-narrator, „Przecież już późna jesień. Grad pada”Tamże, s. 28–29.[26]. W świecie panuje powszechny „chaos temporalny”„Chaos” ten przenosi się i na wiek niektórych bohaterów: „młody” Tadzio Skórko, nazwany początkowo „chłopcem z prowincji”, po rozpoznaniu w nim agenta Służby Bezpieczeństwa przyznaje się, że ma 33 lata, ale później jest nazywany przez narratora czterdziestolatkiem. Warto przy tym przypomnieć, że i w płaszczyźnie symbolicznej nie jest to postać jednolita: Tadzio wypełnia kilka funkcji – Judasza (w Paradyzie wydaje bohatera w ręce Służby Bezpieczeństwa), Weroniki (chce otrzeć jego twarz przed Salą Kongresową) i Szymona Cyrenejczyka (nosi za bohaterem kanister z benzyną).[27]:

Nikt nie zna daty, bo przez lata a to prześcigano terminy, a to zawalano. Raz goniono, goniono Zachód i przegoniono, w innym momencie goniono i pozostano w tyle. Każda gałąź przemysłu, każda instytucja, każdy PGR mieli swój kalendarz i z nim się zmagali. Pięć miesięcy do przodu, później dwanaście do tyłu. 1974 w 1972, potem 1977 w 1979. I wszystko się pokićkało. Nikt nic nie wie. Po słońcu, panie sąsiedzie, jakoś jedziemyT. Konwicki, „Mała apokalipsa…”, dz. cyt., s. 105.[28]

I w innym miejscu:

Rozmydlili nawet pory roku – rzekła [Halina]. Wszystko leci razem: śnieg, słońce, wicher, deszczTamże, s. 58.[29]

„Chaos” ten jest w pewnym stopniu wynikiem innego sposobu pomiaru czasu w państwie socjalistycznym. Tu nie ma żadnych „obiektywnych” jednostek czasu (typu kalendarza uniwersalnego), a podstawową jego „jednostką” jest „plan” i termin jego realizacjiZob. J. Faryno, Будущее / Przyszłość / The Future [w:] Идеи в России – Idee w Rosji – Ideas in Russia. Leksykon rosyjsko-polsko-angielski pod redakcją Andrzeja de Lazari, t. 3, Łódź 2000, s. 68–72.[30]. Skutkiem tego stanu rzeczy inną rocznicę Polski Ludowej mogą obchodzić ogrodnicy, a inną manifestanci na ulicy.

Przy takim zamęcie chronologicznym panującym w świecie powieści „dwie stare, wielokroć wznawiane recepty, dwie różowe wstążki papierowe z niemodnym przedpotopowym nadrukiem”, wypisane przy tym „kiedyś, nie pamiętam już kiedy” przez lekarza, który „dawno wyjechał z kraju, przepadł bez wieści, wyekspirował z naszego życia”, a więc po wielokroć nieokreślone, mogą zostać odczytane jako jeszcze jeden przejaw tego chaosu.

Jest to jednak nieokreśloność innego typu niż kłopoty z określeniem daty i różne rocznice Polski Ludowej obchodzone przez różne grupy manifestantów. Recepta jest tu reliktem, a raczej pamiątką, poprzedniej epoki. Są one przy tym „wyszperane z pamięci” narratora, pochodzą z dawnych czasów, kiedy wszystko wyglądało jeszcze „normalnie”, inaczej niż teraz. „Przedpotopowość” nadruku sugeruje, że został on wykonany przed poprzednią katastrofą ludzkości (można się jedynie domyślać, że chodzi o drugą wojnę światową). W takim przypadku owe kawałki różowego papieru nie będą tylko zwykłymi receptami, ale, na innym poziomie, pamiątkami, a ich „wielokrotne wznawianie” – świadectwem jakiejś ciągłości. W zmiennym i chaotycznym świecie powieści są one czymś stałym.

Owa niezmienność (powtarzalność składu/ciągłość) recept stoi w opozycji nie tylko do panującego wokół chaosu chronologicznego, ale i do całego otaczającego bohatera świata. Zarówno składniki leków, jak i proporcje, w jakich powinny zostać ze sobą połączone, pozostają nieprzerwanie takie same, podczas gdy dookoła rozpadają się budowle (most Poniatowskiego, Pałac Kultury i tak dalej), „mieszają się” ze sobą opozycjoniści i zwolennicy panującego systemu (opozycjoniści utrzymują się z wcześniejszych swoich publikacji, w których przypodchlebiali się władzy, a major SB nazywa siebie i Pierwszego Sekretarza „pozytywnymi opozycjonistami”), a nawet herby Polski i Związku Radzieckiego.

„Oto recepta na maść: Ac. Salicyl. 2,0”

Recepty na maść i miksturę charakteryzują się nie tylko niezmiennością składników i ich proporcji w przeciwieństwie do zmienności, chwiejności i niestałości otaczającego świata. Ich odrębność, specjalny status dostrzec można i na poziomie graficznym tekstu – oba przepisy zostały wyodrębnione z narracji (w wydaniu z 1988 roku między innymi wielkością czcionki). Podobny zapis ma w tekście powieści jedynie fragment wiersza zmarłego przyjaciela bohatera, poety Antoniego S.

Recepty charakteryzują się też dokładnością, niemalże matematyczną ścisłością. Ilości wszystkich składników podane zostały z dokładnością do dziesiątej części (grama?). Nie podaje się tu jednak jednostek, w jakich należy odmierzać poszczególne składniki, co sprawia, że recepty nabierają specjalistycznego charakteru, są nie do końca zrozumiałe dla laików.

Jeszcze inną cechą wyróżniającą receptury na maść i miksturę jest język, w jakim zostały zapisane – łacina. W całej przestrzeni tekstu jest to jedyny fragment w tym języku. Jednocześnie jest to jedyny fragment, w którym pojawia się w powieści język obcy w „czystej postaci” – Kolka Nachałow mówi łamaną polszczyzną, w którą wplata słowa rosyjskie, a i w innych miejscach rosyjski przeplata się z polskim. Fakt ten w jakimś stopniu mógłby sugerować szczególny status tego fragmentu.

Łacina może odgrywać tu różne role. Jest (także w świecie rzeczywistym) językiem medycyny i recept lekarskich. Jest też jednocześnie w historii kultury europejskiej jednym z nielicznych języków „uniwersalnych”, używanych dość powszechnie przez warstwy wykształcone wszystkich narodów europejskich. Sama łacina jest przy tym językiem związanym z kolebką tej kultury (rejonem śródziemnomorskim). Prócz tego zarówno sam język (a ściślej jego niezrozumiałość dla przeciętnego czytelnika), jak i sposób zapisu recept (użyte skróty, podawanie ilości poszczególnych składników jedynie w wartościach liczbowych bez określenia rodzaju jednostek tych ilości) nadają im charakter niezrozumiałych dla zwykłego człowieka magicznych formuł. A tym samym taki status otrzymałby i cały „duchowy testament” bohatera.

 

Po co komu taki spadek…

Testament bohatera dotyczy jednak przede wszystkim spraw jak najbardziej przyziemnych, codziennych bolączek zwykłego człowieka. Są to jednocześnie sprawy tak trywialne, że trudno znaleźć odpowiedź na pytanie, po co on w ogóle powstał (w głowie narratora). Zwłaszcza, że podawane w nim przepisy w większości niewiele mają wspólnego z jakąkolwiek wiedzą i nie gwarantują żadnej pewności co do swojej skuteczności. Wprawdzie recepty na maść i miksturę przeciw łupieżowi zostały przepisane bohaterowi w bardzo odległej przeszłości przez znajomego lekarza, a i wszelkie rady i pouczenia bohatera-narratora mają w ich przypadku wiele ze ścisłości lekarskich poleceń dotyczących stosowania lekarstw, ale już inne pozostawiane w spadku przepisy mają charakter podanych do wierzenia „ludowych” mądrości. Świadczą o tym przede wszystkim wypowiedzi samego narratora. Przy opisie sposobów walki z zaparciami mówi on „zachęcam więc tych, którzy mi ufają” (a tym samym przyznaje się do ich autorstwa), a później jeszcze tłumaczy się z możliwej/prawdopodobnej ich nieskuteczności: 

Jeśli moje recepty w poszczególnym przypadku nie odniosą należytych skutków, co może się zdarzyć, bardzo przepraszam […]. 

Gwarancje skuteczności daje bohater dla oferowanego w zamian w ramach rekompensaty przepisu na wygranie w „oko”:

[…] w formie pocieszenia darowuję poszkodowanym niesłychanie skuteczny przepis na powodzenie w grze karcianej zwanej „oko”. 

 

[…] Wystarczy, że sposób jest skuteczny.

W tym przypadku przepis ma charakter tajemniczy i magiczny. Bohater poznał tę sztuczkę od jakiegoś „ludowego znachora, tajemniczego włóczęgi albo starego Cygana”, przy czym jego zdaniem „była to postać magiczna i jakby nie z tego świata”. Jak przystało na informację o takim magicznym pochodzeniu, nie poddaje się ona racjonalnemu objaśnieniu. Jako taka zaś „skazana” jest na przekazywanie z ust do ust i z pokolenia na pokolenie.

Wspólną zatem cechą wszystkich zapisanych ludzkości w spadku „przedmiotów” jest ich wielokrotna powtarzalność, przekazywanie z pokolenia na pokolenie. Wszystkie są w jakiś sposób swoistymi łącznikami z przeszłością i szeroko pojmowaną kulturą narodową (przede wszystkim z tak zwaną kulturą niską). A jako takie stają się w kontekście powieściowej rzeczywistości symbolami trwałości i niezmienności w rozpadającym się świecie, w którym wszystko ze wszystkim się przemieszało.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Roman Bobryk, Recepta na maść jako testament w „Małej apokalipsie” Konwickiego, Czytelnia, nowynapis.eu, 2020

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...