Szesnastu. Poemat dygresyjny (osiem pierwszych pieśni)
I.
Wieś Szczęśliwice, pustki na peronie,
Mężczyźni w płaszczach czekają na pociąg.
Po chwili miejsca zajmują w wagonie.
Dzień już się dawno porachował z nocą,
Jest ósma rano, świat za oknem tonie
W promieniach słońca, kałuże się pocą.
Ten opis może za bardzo się dłuży,
Lecz muszę tutaj mieć motyw podróży.
Droga na szafot. Mężczyźni nie wiedzą,
Co będzie, chcieliby wrócić do dzieci,
Mieć zwykłe życie, dlatego wciąż siedzą
W pociągu, pociąg do Pruszkowa leci.
Nazwiska pewnie nic wam nie powiedzą:
Jankowski, Pajdak, Pużak – ten był trzeci.
Bazyli, Traugutt, Doktor to ich pseudonimy.
Niech sobie jadą. Tak ich zostawimy.
II.
Jest w domu Ojca mieszkań wiele, zadba
Batiuszka dobry o każdego. Wierzę,
Że kurs historii orientację dał wam
I wiecie, kto zacz. O tym bohaterze
Śpiewało wielu. Dziś znacznie opadła
Fala zachwytów – ktoś inny przy sterze,
Inne pozory, inne procedury.
Batiuszka wysłał generała, który
Miał wziąć pod skrzydła wędrowców z pociągu
I wielu innych z różnych części kraju
Pieścić i głaskać (tu myślę o drągu),
Więc doń gremialnie wszyscy przybywają
I w sieni dworu jego drżą w przeciągu.
Generał czuły zowie się Iwanow
Lub Sierow. Z drewna dwór, podmurowany,
Uszy w nim własne wszystkie mają ściany.
III.
W progu Gospodarz wita ich i wiedzie
W komnaty dalsze, szczęśliwcy więc krzesła
W krąg zasiadają (za chwilę czaj wjedzie).
Gadają długo, godzina niewczesna,
Chcą wstawać, iść już, lecz Gospodarz wie, gdzie
Dziś być powinni – gdzie przestrzeń bezkresna
Nieb. Woła: „Druzja, tu potrzeba czynu,
Otóż samolot, lećmyż do Londynu!”.
Przystają. Sierow lata zachwycony.
Na zawilgłego przestwór nieboskłonu
Wpływają. W dole pola, drogi, domy,
Wędrówka ludów. Fale Acheronu
Lśnią krwawo. „To Bug – rzekł Bień – niech Bóg broni!
Zdrada!” Lecz Sierow do głosu nikomu
Więcej dojść nie dał, a Iwanow dzielny
Śmiał się. Dodajmy: śmiech to był piekielny.
IV.
Płaskim, nie leda skrzydłem opatrzony
Samolot zniżył lot swój i podchodził
Do lądowania od zachodniej strony,
Potem jak żuraw w kopnym śniegu brodził,
Wył silnik, pilot, mocno już zdrożony,
Pot otarł z czoła niczym sternik łodzi,
Gdy się sztormowej wymknie zawierusze
I szepnie: „Żywot ocaliłem”. Muszę
Powieści akcję pchnąć na nowe tory,
Bo mnie narracja taka bardzo męczy.
Pędźmy w Maskwu, już czynią tam honory
Gościom iz Polszy. Car nad mapą ślęczy,
Ołówkiem nowe zajętych kontury
Państw kreśli. Łuna odeń na kształt tęczy
Bije. (Jak twierdzi świadków grupa liczna,
Postać to była wielce bajroniczna.)
V.
Przybyszom cele sposobią strażnicy,
Wnoszą chleb, wodę, lampą świecą w oczy,
Spać im nie dają, budzą po próżnicy,
Bywa: pokrzyczą. Ktoś się z pryczy stoczy.
Tego, owego wtrącą do ciemnicy,
Ten i ów łzami (mówię: łzami!) broczy.
Cóż, gdy w ruiny wali się świat stary,
By wykuć nowy – potrzeba ofiary.
Po dniach czterdziestu mają ich zeznania:
Na naszych tyłach urządzali jatki,
Z Germańcem knuli, proces wyzwalania
Chcieli powstrzymać, Zeitgeistu pariadki
Kwestionowali. Śledczy więźniów skłania
Do podpisania, protokół z odsiadki
Pod nos podtyka – Generallissimus
Ugodę ceni wyżej niźli przymus.
VI.
Był w Moskwie krasnej pałac, co się zowie.
Miejscowi wdzięcznym mianem go Łubianka
Ochrzcili. W nim to siedzieli więźniowie,
Strażnicy liczni tkwili wciąż na blankach,
Wieżycach, w bramach kwitli dozorcowie
W czerwonych, reprezentacyjnych wdziankach.
Zresztą, nie pałac był to, lecz gotycki
Zamek, budynek zgoła azjatycki.
Stamtąd to właśnie wiozą ich karocą
Albo… kibitką? Pamięć figle płata!
W ławach sadzają. W sali lampy kopcą
Naftowe. Sędzia skinął wnet na kata.
Zaraz! A wyrok?! Mówią: ciemną nocą
Zapadł był. Brawa. Wzywają sołdata.
Wuj Sam w fotelu ruszył się i jęknął,
Zakwilił, westchnął, prychnął, machnął ręką
VII.
Umytą. Dalszy ciąg? Powracających
Znany przyjął hotel. Gazety grzmiały.
Podpisano układ. Faktów jątrzących
Nie było. Stygło. Liście opadały
Z drzew. Raz Opolski, niedomagający,
We drzwi wszedł cały i nie wrócił cały.
Kurz grubą warstwą epokowe czyny
Przykrył. U kraty puchły pajęczyny.
Świat się odmienił, dążyły pochody,
Z chorągwią, śpiewem, na świetlane szlaki,
Zmieniał się język, upływały wody.
Poeta pisał wierszyk lada jaki:
O świecie, że się zmienia, że pochody,
Że z werwą, z śpiewem, że na nowe szlaki.
Skamieniał język. Ty do drzwi kamienia
Zastukaj. Słyszysz co? Nic prócz milczenia.
VIII.
Wigilia, śnieży, w drzwiach celi Niedźwiadka
Klucz zgrzyta. Ściana zatrzymuje głosy.
Szamotanina, coś jak płaczu ślad. Tka
Sieć siwą pająk – to anielskie włosy.
Od krzyku cała drży drewniana klatka,
Wigilia. Śnieży. Zorza. Płoną stosy.
Głuchymi ciosy dudni martwa ściana
(Z dębowych desek, lecz podmurowana).
Jest gdzieś, za mglistą linią rozumienia,
Miasto przedziwne, miejsce czaszki, stary
Matecznik krzyku, jęku, snu, cierpienia.
I oni idą tam, w głąb puszczy, w jary.
Nikt ich nie woła, nikną w strefie cienia,
Wsysają ich mokradła, mdłe obszary.
Kiedyś odemknie się ta przestrzeń niema.
Bo jest gdzieś kraj. Jest lub go nie ma.
31.03–04.04.2012