21.06.2021

Tłumacz wspólnoty. Laudacja dla Tomasza Burka

Pisać pochwałę krytyki uprawianej od blisko sześćdziesięciu lat przez Tomasza Burka to jakby zabierać się za pean na cześć polskiej literatury. Przymioty wszak, którymi odznacza się pisarstwo autora Niewybaczalnych sentymentów: niezłomność, maksymalizm, wiara w posłannictwo pisania, w misję utrwalania wartości, surowość, ale i niebywała empatia w odsłuchiwaniu dykcji i idiomów – wszystkie one, i wiele innych, cnoty stanowią po prostu, a pochwała tychże zawsze narażona jest na bycie czczą gadaniną lub dokładaniem słów, które brzytwą ciąć by należało. Gdybyż jeszcze mowa być miała o twórcy zapoznanym, niedocenionym, lecz idzie przecie o krytyka, którego kolejnych dzieł każdorazowo wypatruje, a później w nie w zachwyceniu wnika, kilka pokoleń polskich czytelników. Po wielu ważnych szkicach, esejach czy całych rozprawach poświęconych twórczości Tomasza Burka (zwłaszcza wnikliwym i przejmującym mikrostudium Macieja Urbanowskiego pod tytułem Krytyczny maksymalizm Tomasza Burka, napisanym na siedemdziesięciolecie Autora) laudatorom potrzebny jest dodatkowy zmysł uważności…

Dwadzieścia lat temu w gorzkim – ale przez to jakże krzepiącym – tekście Literatura, niepoważne zajęcie przyznawał, że ma „poczucie szarlatanerii”, kiedy patrzy wstecz na czterdzieści lat własnego pisania o literaturze i wyznaje, że towarzyszenie przygodom awangard XX wieku było dlań zajęciem jałowym, bowiem nie towarzyszyło temu pragnienie – nieobecne przede wszystkim w literaturze tego czasu – przedarcia się z własnym słowem w zdekonstruowaną sferę Absolutu. To żadna kokieteria, przejście tej drogi i powrót do źródła – metafizyki! – wymagały, zwłaszcza w ostatnich latach, nieustępliwości i odwagi niepośledniej!

A przecież Tomasz Burek zawsze przenosił wzrok nad pyłem nieistotności ku temu, co istotne. Kiedy pisze o konieczności przeżycia wartości i wniesienia ich w teraźniejszość u Herberta (w Żadnych marzeń), kiedy tropi postawy „odwagi cywilnej” pisarza ramię w ramię z Herlingiem-Grudzińskim, kiedy odtwarza celowo zepsute powieściowe formy u Czycza, będące tyleż lustrem dla rzeczywistości, co trampoliną pozwalającą uciec od współczesnych demonów zła, zgnuśnienia, nudy, niewiary i anarchii, kiedy po prostu sięga po pióro – uparcie i z odradzającą się z popiołów wiarą w nazewniczą i porządkującą moc słowa – po raz kolejny, ze spokojem i powściągliwością, ale także pełną pogody i mężnej pokory otwartością, za którą kryje się ciekawość dla tego, jakie dialogi wyłonią się z nowych literackich światów, kiedy więc pisze – stają kołem nad kartą maszynopisu, w naturalnym pojednaniu i wespół: Etyka, Historia, Metafizyka i koniecznie Absolut (działający, jak sądzę, wewnątrz niepowtarzalnej osobowości krytyka). Być może to właśnie sprawia, że mądra wspólnota skupiająca się wokół pisarstwa autora Dalej aktualnych staje się ludzkim przymierzem – trwalszym i bardziej spoistym.

Czytać Tomasza Burka więc to tyle, co współuczestniczyć w nieustającym przepływie znaczeń, jakie biorą się z doświadczania zapasów między doczesnością a wiecznością, egzystencją i esencją, fizyką i metafizyką – uprawianych przez tych, za którymi warto podążać. Tak widzi literaturę autor Dzieła niczyjego, z taką energią, pasją, uporczywością i nieustępliwością, od tylu lat, że nie sposób mu nie wierzyć, nie dać się porwać tej czułości i czujności lekturowej zarazem, tej odwadze, z jaką głosi i cierpliwie stosuje swoje – dlaczegóż niepopularne? – artystyczne i intelektualne kryteria czytania, wreszcie powadze, z jaką traktuje słowo.

W ważnym dla mnie tekście o Andrzeju Kijowskim (Umysł nienasycony z tomu Dzieło niczyje) pisze Tomasz Burek, cytując autora Tropów, o twórcach, którym „literatura nie wystarcza”. Tak, literatura nie wystarcza. To nie talent do układania słów, lecz ów zmysł niepozwalający zostawić świata, ludzi i ich historii w spokoju ustanowił w centrum swoich poszukiwań autor Dziennika kwarantanny. Kto wie, czy nie ważniejsze to jest w ostatecznym – tak ziemskim, jak i boskim – planie aniżeli sprawne ćwiczenia naszej zdolności zachwytu, czyli mimikry (ważniejsze, bo wymaga większej odwagi?).

Wciąż wsłuchuję się w głos Tomasza Burka, każde jego pytanie, za którym stoi mądrość i troska o stan polskiej literatury, będącej przecież wciąż i jeszcze symboliczną komunikacją naszej wspólnoty, które jest jak oścień wbity w ustalone przez literacki mainstream porządki.

Opowieść, która…, poświęcona wierszom Jana Polkowskiego, otwarta zostaje przez takie oto – tyleż dyskretne, co stanowcze – napomnienie:

Czy poezja XXI wieku musi być antypoetycka, autodestrukcyjna, czy musi kwestionować siebie samą, lżyć siebie, podcinać sobie żyły (na estradzie), czy musi być wulgarna i programowo banalistyczna, to znaczy zajmować się marginaliami, a milczeć o rzeczach najważniejszych?

Dopóki tak pyta Tomasz Burek, wiem, że nie musi.

Bo trwa krytyk, którego dzieło odgrywa rolę „żywej i czujnej samowiedzy społecznej”, jak pisał jego Stanisław Brzozowski: „Więc żadna karta pustą nie zostanie…”

Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Adrian Gleń, Tłumacz wspólnoty. Laudacja dla Tomasza Burka, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...