Wszystko, co rozproszone
Wiersz ze zbioru Z Księgi Przejścia.
Kiedy, krojąc mięso dla psa, znajduję źdźbło trawy w przełyku martwej krowy, myślę o kole śmierci, toczącym się przez świat. Myślę o stadach mordowanych zwierząt, które nigdy nie wąchały ziół dzikiego stepu, uwiązane łańcuchem do zimnego żłobu. Myślę o swoim psie, który już nie pamięta, co to znaczy polować, czaić się w cieniu szumiącego dębu na skrzydlaty płomyk bażanta.
Za oknem mróz: kawki na balkonie kłócą się o kęs słoniny, która też jest ofiarą. Dobrze pamiętam przestronne podwórze dzieciństwa z bielonym chlewem na skraju i prosięta przyssane do brzucha wielkiej matki. Jej oczy śledziły mnie bez żalu, gdy wyjadałam z kubła ich ciepłą, dymiącą strawę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że śmierć patrzy także na mnie, syci się moim głodem, ostrzy pazury o mój dziecięcy lęk. A zajęczy omyk i wyjęty z brzucha ryby pęcherz – moje najświętsze skarby – zaprowadzą mnie prosto na wielki śmietnik niebieski, gdzie poskładamy w triumfujące JEDNO wszystko, co rozproszone. Odnajdzie swoje miejsce każdy upokorzony drobiazg, każdy, odcięty kiedyś psi ogon, co musiał tutaj cierpieć tę straszną osobność.