ZAPALCIE NAD TATRAMI LATARNIĘ
niech się gwiazdy rozżarzą jak dawniej
wtedy przejrzą się panny skrzydlate
w wielobarwnym lśnieniu potoków
wymyją włosy łopianowym wywarem
rozczeszą kosodrzewinowym grzebieniem
potem siądą przy brzegu i zaplotą
wieńce z kwiatów rosy
gdy przyjdzie pora obsieją śnieżnym
ziarnem hale i zamkną góry w szkle
te niczym szarokapturowi mnisi
odmówią przedwieczną modlitwę ciszy
a potem zbiorą plon
zapalcie tatrzańską latarnię
by duchy gazdów nie błąkały się po niebie
chociaż słyszą złóbcokowe granie to nie widzą
Mlecznej Drogi a ona prowadzi pod Piotrowe
dźwierza – pilnuje ich brunatny harnaś
łagodny niczym mgła nad Szatanem
światło z latarni sprawi że za cieniem pójdzie
człowiek w załomach skał schowa niepokoje
niepewność i pragnienia
nad szczytami drzew furtki do nieba
tędy przemkną tacy jak Azrafael i Szemkel
Aniołowie wykreowani przez Herberta w utworze Siódmy anioł. [1]
bez strachu zsuną się po grotach jodeł
potem z Sieczką Rojem Walami niespiesznie
podążą w kierunku Świnicy lub Lodowego
może przystaną na którejś przełęczy i popłynie
psalm kłusowników hen ku Dolinie Pięciu
zapalcie a świ(a)t zacznie wszystko od początku
niewidomi zobaczą kolory nie tylko nocy
głusi usłyszą szepty limb i cisów
nieczułych wzruszą korony rojników
nikt nie uplecie tojadowych wieńców
tylko zapalcie latarnię