Zegarki zdarte z rąk – o wierszu Przemysława Dakowicza
Razem z numerem 1–2 dwumiesięcznika „Topos” ukazał się w 2013 roku tom Przemysława Dakowicza Teoria wiersza polskiego. Wcześniej autor opublikował zbiory wierszy Süßmayr, śmierć i miłość (2002), Albo–Albo (2006), Place zabaw ostatecznych (2011). Utwory w tej książce dotykają bardzo bolesnych i trudnych spraw.
Na początku jednak muszę pozwolić sobie na sentymentalną i historyczną dygresję, chociaż związaną tematem z jednym z utworów. Zanim jednak ją uczynię, zacytuję pierwszą strofę wiersza Wersyfikacja polska z Teorii wiersza polskiego:
Taka ładna metafora: pociąg czasu.
Zaaresztowali czas (wrota, żeliwne zasuwy)
i pędzą na złamanie karku.
Pociąg tyka, zegarowy niewybuch.
A jak to? A tak to.
Trzeba wyjaśnić, co znaczy „zaaresztowali czas” i kto „pędzi na złamanie karku”. Zwrotka kończy się zapytaniem i odpowiedzią z dziecięcej zabawy zgaduj-zgadula, sugerującymi, że odpowiedź na nie może być oczywista, niemal intuicyjna: „A jak to? A tak to”. „Zegarowy niewybuch” kojarzy się z bombą zegarową, która nie wybuchła dotychczas, ale może w każdej chwili eksplodować. Jest jak śmiercionośny niewypał. W kolejnych strofach wiersza mowa jest o suchym stepie, Kozaku, Tadżykistanie i katakumbach Azerbejdżanu – możemy się domyślić, że chodzi o ZSRR. Wymienione miasta przed wojną należały do Polski, a po wojnie zostały utracone: Nowogródek, Lwów, Tarnopol, Krzemieniec, Drohobycz. Możemy określić czas, do którego wiersz się odnosi, jego początek to 17 września 1939 roku, dzień agresji sowieckiej na Polskę.
Jeden z moich dziadków, ojciec Mamy, Stefan Brożyna, był w Raciborzu zegarmistrzem i cukiernikiem. Zegarmistrzem na tyle znanym, że przysyłano mu do naprawy zegary i zegarki z całej Polski. Wojenne losy rzuciły rodzinę mojej Mamy najpierw do Myślenic. Po wojnie wrócili do Raciborza, jednak musieli uciekać przed UB. Dziadka nie poznałem, bo zmarł na serce w 1953 roku. Warsztat zegarmistrzowski dziadka odziedziczył jeden z synów. Nie będę wymieniał jego imienia, bo życie mu się nie udało, a nie chcę mitologizować. Jednak od dzieciństwa bywałem w jego warsztacie, miejscu, gdzie naprawiało się nie tylko zegary i zegarki, ale naprawiało się czas.
Dlatego nie sądziłem, że na początku XXI wieku trzeba się będzie udać do muzeum, by zobaczyć prawdziwy zegarek. Bo chociaż współcześnie otaczają nas zegary, są obecne wszędzie: na rękach, w telefonach komórkowych, we wszelkiego rodzaju wyświetlaczach, to jednak są to zegary elektroniczne, kwarcowe, a nie mechaniczne, te prawdziwe. Prawdziwy zegarek, który dostawało się na komunię świętą jako cenny prezent, posiada mechanizm sprężynowy. Prawdziwy to taki, który trzeba było raz na dobę nakręcać, który tykał, zamknięty w metalowej, stalowej albo srebrnej, albo złotej kopercie. Po otwarciu koperty można było zobaczyć wirujące maleńkie kółka zębate i pulsującą, zwiniętą sprężynę. Zanim pojawiły się zegarki na rękę, zapinane na pasku, noszono je na łańcuszkach i chowano w kieszonce marynarki lub surduta. Na otwieranym wieczku, zasłaniającym cyferblat, grawerowano sentencje, dedykacje lub wyklejano zdjęcia ukochanej osoby. Jeszcze długie lata po wojnie był to przedmiot luksusowy i drogi. Zegarki się dziedziczyło – przechodziły z ojca na syna, przekazywano je jako rodzinne pamiątki. Traktowane były jako cenny prezent wręczany z okazji ważnych okazji albo jako zabezpieczenie na gorsze czasy. Traktowano je jak walutę – dolary albo złoto. W czasach PRL przyjął się zwyczaj obdarowywania zasłużonych pracowników, towarzyszy przy okazji świąt partyjnych albo państwowych. Były to oczywiście zegarki wyprodukowane w Związku Sowieckim lub w NRD.
Zegarek został wynaleziony przez norymberskiego konstruktora Petera Henleina w 1504 roku, zatem jego historia trwa około 500 lat. Wraz z mechanicznymi zegarkami odszedł w przeszłość zawód zegarmistrza. Jak prestiżowy i wymagający był to zawód świadczy to, że nie było w nim pośredniego stopnia czeladnika. Obecnie zegarki nie tykają.
Wstęp o zegarkach jest potrzebny, by zrozumieć wiersz Przemysława Dakowicza Wersyfikacja polska, bowiem jest w nim mowa o zegarkach i zegarach, a poeta odwołuje się do naszej dziecięcej świadomości. Możemy teraz zrozumieć, jak cenna i poszukiwana to była rzecz – zegarek – w porewolucyjnej Rosji, w której w wichrzycielskim szale nie tylko zniszczono i rozszabrowano manufaktury produkujące zegarki, ale i niebezpiecznie było być zegarmistrzem; przed rewolucją – członkiem bogatszej części mieszczaństwa. Niebezpiecznie było nawet posiadać zegarek, który był oznaką zamożności lub „niewłaściwego” pochodzenia. Ogół społeczeństwa skazany był na publiczne zegary lub informacje o czasie ogłaszane z wież kościołów, cerkwi za pomocą dzwonów lub dzięki hejnałom miejskim. Trzeba pamiętać, że Armia Czerwona w olbrzymiej większości składała się z analfabetów i półanalfabetów. A analfabeci nie umieli się posługiwać zegarkami. Zamknięcie cerkwi po rewolucji pozbawiało lud rosyjski również informacji o czasie, bowiem dzwony zamilkły.
Jak cennym przedmiotem był zegarek jeszcze w przedrewolucyjnej Rosji może świadczyć to, że Rodion Raskolnikow zastawił u Alony Iwanowny pierścionek siostry i zegarek, jaki miał po ojcu. Chociaż lichwiarka dała Raskolnikowowi tylko rubla i piętnaście kopiejek, to z powieści Dostojewskiego dowiadujemy się, że była lichwiarką najgorzej płacącą w okolicy. A i tak za rubla można było przeżyć dziesięć dni, a nawet dwa tygodnie.
Kiedy skończyła się rewolucyjna, zegarki i zegary okazały się oczywiście niezbędne do rozwoju, do przeprowadzenia rewolucji przemysłowej, jaką zadekretował Włodzimierz Lenin. Mimo upływu lat, zegarek był przedmiotem deficytowym i rzadkim, aż do uruchomienia masowej produkcji po II wojnie światowej. Zrozumiałe są więc słowa anonimowego, prześmiewczego wiersza, ułożonego w czasie wojny przez polskich żołnierzy:
[…]
Czy wy wiecie chrobre bojcy
Wy gieroje i mołojcy
I Kirgizy i Tatary,
Że Niemcy mają zegary?
I budziki, zegary, zegarki
I to najprzedniejszej marki
Ze złota, srebra i tombaku
A jest tego niby maku.
Trzeba Niemca sukinsyna
Prędzej pognać do Berlina.
A tam kak by uż nie było
Po diesiat czasow na ryło!
Bojców chętka więc napadła
I szukają wkrąg „cykadła”.
Słychać wycie aż w Berlinie
Oddaj czasy sukinsynie!
Prosty, „żołnierski” wiersz pokazuje, jak wielka była przepaść między żołnierzami Armii Czerwonej po rewolucji i stalinowskich czystkach a żołnierzami polskimi.
Zatem metafora „zaaresztowali czas” odnosić się może do fali masowych aresztowań w Związku Sowieckim w latach trzydziestych, do cywilizacyjnej zapaści, w jaką popadła Rosja po rewolucji, jak i politycznej, a także fizycznej likwidacji warstw średnich i inteligencji rosyjskiej. Aresztowany czas, to czas wyjęty spod prawa, zamknięty za wrotami i żeliwnymi zasuwami. To czas, który inaczej płynie w więzieniach i łagrach. Rzecz ciekawa, w całym Innym świecie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego występują tylko trzy zegarki. Właścicielką jednego z nich była już stara i zubożała arystokratka Krugłowa. Właścicielem drugiego – opasły obozowy strażnik Blumen, który obnosił się „z olbrzymim złotym zegarkiem na przegubie prawej ręki i niezliczoną ilością pierścieni na palcach obu rąk”, trzeciego – sowiecki żołnierz, który fotografował się z rodziną na dworcu w Swierdłowsku: „nie pozwolił fotografowi nacisnąć gumowej gruszki dopóty, dopóki nie wydobył na wierzch spod rękawa szynelu ogromnego zegarka ręcznego”. Te przykłady dowodzą, jak rzadkim i trudno dostępnym przedmiotem był zegarek w Sowieckiej Rosji jeszcze w latach czterdziestych. Dodam, że w relacji I powraca wiatr Władimira Bukowskiego, który był więziony w latach 60. i 70. XX wieku, znajdziemy postać zegarmistrza Fiedorkowa z Chabarowska i jeden zegarek, należący do sędziny odbierającej podpisy od skazanych na wyrokach. Jeszcze w czasach Bukowskiego zegarek był oznaką przynależności do elity społecznej.
Jeżeli czas został „zaaresztowany”, to pociągi nie mogą „przyjeżdżać na czas”, ale mogą „wozić” czas lub gnać „na złamanie karku”. Bo kiedy czas został „zaaresztowany”, to „nie ma już czasu”. „Na nic trzeba gnać”, jak w żołnierskim wierszu. Słychać tu echa Rozkładu jazdy Tymoteusza Karpowicza – skoro „zaaresztowano czas”, to „jazda się rozłożyła” i nie ma sensu. To też aluzja do marksistowskiej tezy głoszącej tak zwaną konieczność dziejową w dążeniu do ustanowienia komunizmu, który miał być ostatecznym ustrojem w społecznym rozwoju człowieka. Dakowicz bawi się z czytelnikiem w pozornie niewinny sposób – wciągając w dziecięce gry i zabawy językowe, w zgaduj-zgadulę, wydobywa z naszej postpamięci to, co wcześniej wyparliśmy. W rozmowie z Maciejem Robertem, zamieszczonej w 5 numerze Toposu (2013), poeta wyjaśnia znaczenie terminu postpamięć:
By precyzyjnie przedstawić moje stanowisko, muszę odwołać się do terminu Marianne Hirsch, terminu stosowanego przede wszystkim w dyskusjach na temat Holokaustu. Termin ten to „postpamięć”. Postpamięć jest elementem doświadczenia potomków ofiar historii. Młody człowiek wzrasta w cieniu traumy swoich rodziców lub dziadków; budując własną dojrzałość, wciąż musi wysłuchiwać narracji z przeszłości. Opowieści rodziców czy dziadków odbiera jako doświadczenie nieprzepracowane, tzn. takie, które pozostawiło głębokie rany, ale zostało zepchnięte do podświadomości. I młody człowiek dochodzi do wniosku, że musi tę historię, tę traumę opowiedzieć do końca. Jego własna przeszłość, jego własne wspomnienia zostają wyparte przez przeszłość i wspomnienia przodków.
Traumę przodków trzeba przepracować, by uwolnić się od niej i móc samemu rozwijać. W wyświetleniu treści zawartych w postpamięci pomóc może dziecięca zabawa, która naprowadza nas na niewyjaśnioną „ciemną materię”. Dlatego zegarki „tykają”. Dlatego „pociąg tyka, zegarowy niewybuch.”
Poznajemy miejsca, skąd te zegarki przybywają. By czas odzyskać, nie zapaść się w jego otchłani, potrzeba go czymś mierzyć. A jeśli nie znamy się na zegarkach, nie potrafimy odczytać czasu, to przypominają one piękne, carskie medale. A jeśli nie carskie, to przynajmniej rewolucyjne. Błyszczą się, wykonane ze srebra, złota. Można je poprzypinać do brudnego munduru i pięknie wyglądać – jak carski generał albo ludowy komisarz: „Zegarki Lwowa, zegarki Nowogródka, /
zegarki Wilna, zegarki Tarnopola, / tykają, tykają, tykają”.
W strofie piątej wiersza znajdziemy taki obraz:
[…] Święci zstępują
z ikon, przypinają sobie zegarki, po trzy
na lewym przedramieniu, po cztery
na prawym.
Przypomina się obsypany złotem strażnik z Innego świata Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Być może są to święci z bogato inkrustowanych złotem i drogimi kamieniami ikon z cerkwi w Moskwie i Kijowie, a może „nowi święci”, obdarowani medalami przez Lenina i Stalina. Być może nie żyją, stając się ofiarami kolejnej czystki, a ich portrety wiszą, bo nie miał kto przekazać wiadomości, że zostali już strąceni – kulą w tył głowy. Przestali być świętymi, zdradziwszy rewolucję.
Tu można przywołać wiersz Inny czas Wystana Hugh Audena, który z uwagą obserwował, co się dzieje w Europie:
Dla nas, tak jak dla innych Zbiegów, o czym nie wiemy,
Dla nas niezliczonych kwiatów, które liczby nie znają,
Dla zwierząt, które nie muszą pamiętać, a więc nie pamiętają,
Jest tylko jedno Dzisiaj, dzień, w którym żyjemy.
[…]
Nie dziw więc, że tak wielu z żalu w mrok śmierci się kryje,
I nie dziw, że są tak samotni w chwili konania;
Nikt nie lubi, nie wierzy kłamstwu, przed którym się wzbrania:
Że inny Czas ma inne życie, które żyje.
[Tłum. Jerzy S. Sito]
Ale wróćmy do trzeciej strofy Dakowicza, na razie pominiętej w lekturze: „Pociąg mknie przez suchy step, / dokąd pędzisz Kozacze? / Na stypę, na bankiet, na kondukt, na raut.” Można dalej badać, cytując Malczewskiego z Marii: „dziki, mężny, wśrzód dzikiej natury / […] czegóż tak ponury?”.Gertrudę Komorowską, którą Malczewski upamiętnił jako Marię, zabić mieli Kozacy przebrani za Rosjan, będący na usługach Franciszka Potockiego.
Zwracają uwagę w ostatnim wersie krótkiej strofy Przemysława Dakowicza cztery równoważniki zdań. Każdy zbudowany z trzech sylab, złożonych z zaimka „na” i rzeczownika. Daje to wrażenie przyspieszenia, wzmocnienia „tykania” zegarów, stukotu pędzącego pociągu albo kołatania serca. Przeciwstawione są tu bankiet i raut – które symbolizują pełnię, obfitość życia, konduktowi i stypie – a więc zatraceniu, śmierci, szaleństwu, symbolizowanemu przez pociąg. Kiedyś Kozacy wspólnie z Polakami odpierali najazdy Tatarów, a teraz służący zatraceniu Polski i własnemu w szeregach Armii Czerwonej. W pędzie nie ma spokoju i równowagi. Można uzupełnić pytanie słowami Juliana Tuwima: „A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost. / Po torze, po torze, po torze. Przez most…/ Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!”.
Wyjaśnienia są niepotrzebne, zbędne. Tak musi być. I koniec. Można też odpowiedzieć pierwszym zdaniem Manifestu komunistycznego Karola Marksa i Fryderyka Engelsa: „Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu”.
Pisze o podróży tym, a może innym pociągiem Blaise Cendrars. Rewolucja Październikowa bowiem wcale się nie skończyła. Ona trwa, gdyż istotą rewolucji jest walka. Walka klas, ale także walka o zapanowanie komunizmu na świecie. Obojętnie, czy mamy wrzesień 1939 w Polsce, we Lwowie, czy maj 1945 w Berlinie, rewolucja trwa, gdyż tak chciał, życzył sobie Józef Lenin. Zresztą rewolucja miała zacząć się w Niemczech, jak sądzili Karol Marks i Fryderyk Engels, lub miała tam dotrzeć razem z Armią Czerwoną. I dotarła. Tak to widział francuski poeta:
Byłem w Moskwie i chciałem się karmić ogniem
I nie dość mi było wież i dworców obwieszonych moimi spojrzeniami
Na Syberii działa huczały była to wojna
Mróz głód zaraz cholera
Muliste wody Amuru toczyły tysiące rozkładających się trupów
Na wszystkich dworcach widziałem ostatnie odjazdy pociągów
Nikt już nie mógł odjechać bo nie sprzedawano biletów
[Proza transsyberyjskiej kolei i małej Żanny z Francji, tłum. Adam Ważyk]
Pociąg wiezie zrabowane dobra, tak potrzebne Rewolucji. Wróćmy do utworu Przemysława Dakowicza:
Zegary z kukułką, zegary z pozytywką,
zegary wygrywające mazurki dąbrowskich,
sygnaturki, dzwonnice, wieże, bramy, stiuki.
Na stypę, na kondukt…
Mamy obraz Polski, w której „czas idzie” do przodu, słychać go – dlatego zegarki „tykają”. Polski,której zasobność można zobaczyć i usłyszeć, liczoną ilością zegarków, przeciwstawiony komunistycznej otchłani wyjętej spod upływu czasu. Oznaki bogactwa błyszczą i kuszą bolszewików zarażonych ideą postępu. Można by powiedzieć, że rabując zegary, jakby chcieli nadrobić stracony czas; pociągi są tak przeładowane. Przywołajmy jeszcze raz Lokomotywę Tuwima:
Wagony do niej podoczepiali
Wielkie i ciężkie, z żelaza, stali,
I pełno ludzi w każdym wagonie,
A w jednym krowy, a w drugim konie,
A w trzecim siedzą same grubasy,
Siedzą i jedzą tłuste kiełbasy.
A czwarty wagon pełen bananów,
A w piątym stoi sześć fortepianów,
W szóstym armata, o! jaka wielka!
Pod każdym kołem żelazna belka!
W siódmym dębowe stoły i szafy,
W ósmym słoń, niedźwiedź i dwie żyrafy,
W dziewiątym - same tuczone świnie,
W dziesiątym - kufry, paki i skrzynie,
A tych wagonów jest ze czterdzieści,
Sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści.
Wiersz jest adresowany do dzieci. Przytoczona strofa to wyliczanka, zapisana dziewięciozgłoskowcem, z męskimi rymami. Dzięki temu łatwo się ją czyta, szybko i wydaje się, że ma żartobliwy charakter. Jednak, jeśli się dobrze przyjrzeć opisowi i zastanowić, to czy przypadkiem nie znajdziemy tu wspomnień Juliana Tuwima z Łodzi lub Warszawy, kiedy wycofywali się Rosjanie? Czy nie są to opisy wojennego lub rewolucyjnego szabrownictwa? Widok załadowanego łupami wojennymi pociągu? Ponury kiedyś widok grabieży, po latach mógł się wydawać groteskowy, a nawet zabawny – bo przypominał młodość. Jak to możliwe, że przeoczyła to cenzura w PRL? Do wyliczanki Juliana Tuwima dodajmy spis Przemysława Dakowicza, który dokumentuje to, co wydarzyło się zaledwie trzy lata po opublikowaniu („Wiadomości Literackie” 1936, nr 16) wiersza Tuwima:
Zegarki Lwowa jadą do lwowskich dzieci
śpiących w ziemi. Zegarki Krzemieńca
witane są przez krzemienieckie wdowy
w katakumbach Azerbejdżanu. Pani Salomea
macha zgniłą ręką. List pisze do syna.
Jest to bilans strat nie tylko materialnych strat, ale i też ludzkich. Tom Teoria wiersza polskiego otwiera krótki utwór Słowacki. Słowo i czyn. Zatem pani Salomea, to przecież Salomea z Januszewskich, później Bécu, matka Juliusza, aresztowana w 1838 roku przez carską Ochranę i uwięziona w Żytomierzu. Do listy strat w ludziach Przemysław Dakowicz dopisuje:
Pierwszy Bruno z przestrzeloną głową
przygarnia bezdomne kukułki Drohobycza.
Drugi Bruno, w Tadżykistanie, robi miejsce
dla kukułek wygłaszających samokrytykę.
A jak to? A tak to.
Nietrudno skojarzyć Brunona z Drohobycza – to przecież Bruno Schulz, który po 24 września 1939 roku, kiedy Armia Czerwona wkroczyła do Drohobycza, najpierw jako nauczyciel zasiadał w radzieckiej komisji wyborczej, następnie z własnej inicjatywy próbował nawiązać współpracę z komunistyczną redakcją czasopisma „Nowe Widnokręgi”, którą kierowała Wanda Wasilewska, po wojnie wieloletnia członkini Rady Najwyższej Związku Sowieckiego. Zlekceważony przez Sowietów Schulz nie ewakuował się w głąb Związku Sowieckiego po wkroczeniu w lipcu 1941 roku wojsk hitlerowskich. Trafił do getta, a później pracował dla gestapowca Felixa Landaua – zbrodniarza wojennego, odpowiedzialnego między innymi za współudział w mordzie profesorów lwowskich, skazanego w 1963 roku na dożywocie. Nie pomogła mu Wanda Wasilewska ani nie uratował Landau – Schulz zginął zastrzelony w odwecie przez innego gestapowca.
„Drugi Bruno” to oczywiście Bruno Jasieński, który po skandalach z powieścią Palę Paryż wyemigrował w 1929 roku do Związku Sowieckiego. Tam zerwał stosunki ze środowiskami polonijnymi i wstąpił do Związku Pisarzy Radzieckich, działał aktywnie jako radziecki komisarz w Tadżykistanie. Aresztowany w maju 1937 roku w czasie tak zwanej „wielkiej czystki” został skazany przez sąd wojskowy 17 listopada 1938 i w tym samym dniu rozstrzelany. Słowa wiersza Przemysława Dakowicza, odnoszące się do Bruno Jasieńskiego: „robi miejsce / dla kukułek wygłaszających samokrytykę” – to właściwie stwierdzenie pewnego faktu, bowiem praca w sowieckim aparacie propagandy w „pionie politycznym” wiązała się z bliską współpracą z NKWD, z udziałem w całym mechanizmie opresji i denuncjacji.
Zwrotka znowu kończy się retorycznym pytaniem i taką samą, wymijającą odpowiedzią: „A jak to? A tak to”. To jakby siła wyższa, dziejowa konieczność, o której pisał Miłosz. Wiersz kończą trzy wersy: „Zegarki zdarte z rąk / Zegary uwolnione od ścian / Tykają”.
Każdy z tych zegarków ma swoją historię, inaczej mierzy czas, uruchamia inne skojarzenia i procesy. Przytoczmy słowa z pierwszej strofy, są: „jak zegarowe niewybuchy”. Nie da ich się zignorować, uwolnić od nich, jak tylko cierpliwie pochylić się nad nimi i bezpiecznie je rozbroić – daje nam do zrozumienia poeta Przemysław Dakowicz. Postświadomość i podświadomość nie dadzą nam spokoju, wrócą do nas, obudzą w środku nocy swoim tykaniem. Taki zamiar przyświecał poecie, kiedy pisał wiersz Wersyfikacja polska czy Szesnastu. Poemat dygresyjny. Dlaczego więc Wersyfikacja polska i Teoria wiersza polskiego?
Utwór Wersyfikacja polska jest wierszem nieregularnym. Strofy mają różną długość i różną liczbę wersów. Właściwie nie ma w nim rymów. Wiersz jest jakby bilansem strat polskich w relacjach ze Związkiem Sowieckim, a wcześniej z imperialną Rosją carską. Jest wierszowanym esejem o splątanych losach polskich, dziejach literatury, a właściwie poezji polskiej, nowym Traktatem moralnym napisanym przez poetę, który – w odróżnieniu od Miłosza – z komunizmem nigdy nie miał nic wspólnego. Urodził się w PRL, w roku 1977, przeżył w tym państwie zaledwie trzynaście lat, nie należał do żadnej partii ani struktur, dojrzewał już w innej, przebudzonej Polsce. Jako poeta nie musiał liczyć się z oficjalną cenzurą. Może będzie musiał liczyć się z nią w jakiejś formie. Oby nie. W wierszu Kompozycja zamknięta pojawia się dwóch panów. Jeden z zachodnim akcentem zachęca do przejścia na drugą stronę mostu, gdzie kwartet smyczkowy gra Beethovena. W połowie mostu bohater liryczny wiersza zauważa kogoś „po lewicy, w czapie z czerwonym otokiem”, znoszonego przez fale rzeki, który: „[…] prosi, błaga: / wracajcie, źródła, pamięć o źródłach”.
Droga przez most, łączący, a może dzielący, kończy się decyzją: „Zawracamy. I tak w kółko”. To opis rozdarcia. Pokus, którymi jesteśmy targani, braku poczucia wspólnoty. Przemysław Dakowicz odwołuje się do różnych poetów i pisarzy tworzących w języku polskim. Nie tylko pisarzy. Jakby nie było scalających rymów, męskich lub żeńskich. Jeśli Maria Janion głosiła koniec paradygmatu romantycznego, to Przemysław Dakowicz kieruje naszą uwagę właśnie ku romantyzmowi i podkreśla wartość romantycznych postaw i wyborów jako scalających. Nawet jeśli były one tragiczne dla jednostek. Bo jednostki poświęcały się dla dobra wspólnego – i to był ich wybór, ich prawo. Natomiast wspólnota nie ma prawa poświęcać jednostek lub decydować za nie, bo rozpadnie się jako wspólnota. Raczej trzeba szukać harmonii – między tym, co wspólne i tym, co jednostkowe. Dlatego Przemysław Dakowicz odwołuje się do Cypriana Kamila Norwida i Juliusza Słowackiego.
Rym, rytm, wers są miarami czasu w wierszu – tykająjak zegary w życiu. Bez tych miar, bez zegarów, które pokazują czas, stracimy możliwość wglądu w historię, możliwość jej uporządkowania i zrozumienia. Stanie się ona niezrozumiała, nielogiczna, straci sens. Wiersz Wersyfikacja polska, jak i cały zbiór Teoria wiersza polskiego, zdaje się być przestrogą przed tym, abyśmy nie stracili miary, wezwaniem, abyśmy mogli wrócić i wracali do źródeł. Bo wtedy będzie możliwa wspólnota. Nie wolno w historii pomijać miejsc trudnych, nawet naznaczonych zdradą lub hańbą – jak losy Wandy Wasilewskiej czy Brunona Jasieńskiego, który za zdradę i współpracę z siłami zła zapłacił najwyższą cenę. W pewnym sensie Wasilewska zrobiła to, co dziś nazwalibyśmy podwójnym obywatelstwem – wybrała lojalność wobec drugiego państwa, działając przeciwko wspólnocie, z której wyszła. Stała się „internacjonałem”, odrzucając polskość, sama siebie określała mianem „była Polka”. W jej postawie „internacjonalistycznej komunistki” można się dopatrywać podobieństw do propagowanego ostatnio modelu europejskości. Ale czy chodzi nam o europejskość wywiedzioną z Manifestu komunistycznego i dekretów Włodzimierza Lenina? Wyzbytą przynależności narodowej i tradycji? Przywoływany wcześniej Władimir Bukowski przestrzega przed totalitaryzmem europejskim. Wanda Wasilewska akceptowała jednak ludobójstwo Józefa Stalina i Włodzimierza Lenina, popierała swoją postawą zbrodnię katyńską. Takie wybory stają się obecnie również naszym udziałem. Musimy mieć świadomość, że będziemy ponosili odpowiedzialność za nie. Ich wyborom musimy przeciwstawić wybory i odwagę Szesnastu, o których nie wolno zapomnieć. Wersyfikacja polska jest próbą upomnienia się o naszą, własną miarę czasu, wiersza, która pozwoli ocenić, scalić. No, właśnie, co ocenić? Co scalić?
Zbigniew Herbert w Raporcie z oblężonego miasta pisał, odwołując się do tragicznych grudniów i tragicznych wrześniów w historii Polski: „mam być dokładny lecz nie wiem kiedy zaczął się najazd / przed dwustu laty w grudniu wrześniu może wczoraj o świcie / wszyscy chorują tutaj na zanik poczucia czasu…”.
Każdy czytelnik podpowie mi, że chodzi o grudzień 1981 roku, kiedy dawny partyjny towarzysz Wandy Wasilewskiej wprowadził stan wojenny. A wrzesień, to wrzesień 1939 roku – najazd Adolfa Hitlera i Związku Sowieckiego na Polskę.
Ale czy na pewno? 18 września 1772 roku Rosja, Prusy i Austria przedłożyły królowi i Senatowi polskiemu traktaty rozbiorowe, które zostały ratyfikowane 30 września 1773 roku przez Sejm Rozbiorowy. Tragicznych grudni mieliśmy kilka w historii… Zresztą 13 grudnia 1981 roku nie był pierwszym tragicznym grudniem z udziałem partyjnego kolegi Wandy Wasilewskiej.
Przemysław Dakowicz o tym pamięta, wie, że jeżeli o tym zapomnimy, kolejny najazd może zacząć się o świcie.