ZŁODZIEJKI SNÓW
Jedna to zadbana, starsza pani w platynowym
kostiumie i jaśminowym, modnym kapeluszu.
W ręku bukiet piór. Z roku na rok piękniejszy,
bo dokłada doń nowe okazy, wyjątkowe.
Idzie niespiesznie, a czas jej przyjacielem.
W młodości nosiła inne stroje – bywa, że płaszcz
purpurowy, kiedy indziej zgrzebną, lnianą suknię
wyszywaną prostym haftem krzyżykowym.
Nie wstydziła się swej anorektycznej postury.
Naga pozwalała portretować się najlepszym,
lecz nikt nie potrafił namalować twarzy.
Idzie, a tam, gdzie kieruje swój krok, milknie
ulica. Od czasu do czasu wita ją kuzynka Mgła,
niekiedy widzi jak bracia Zmierzch i Przedświt
kłócą się, bo jeden zapala, a drugi gasi gwiazdy.
W sennej dzielnicy ciche domy zanurzone
w półbycie. Na straży stoją anioły lub pegazy.
Niektóre mają jedno, inne są dwuskrzydłe.
Staruszka podchodzi, a one składają je,
posłuszne niczym przedwieczni żołnierze.
Wtedy przekracza próg. Czasem potknie się
o buty rzucone przez niewprawnego kochanka,
czasem pomyli pokoje, posłucha taktownych
zegarów. Najczęściej idzie prosto do celu.
Na dębowym biurku leży pióro. To nim
ktoś zapisał najpiękniejsze metafory.
W komputerze ostatnie poprawki,
półki zapełnione przewrotną liryką.
Przy łóżku otwarty tomik, na marginesie
trzy słowa „droga do Edenu”, więcej nic.
Potem kobieta pochyla się nad głową śpiącego
i kradnie sen, a człowiek zastyga w bezdechu.
Kiedy złodziejka wsuwa do bukietu piór
kolejne, pokój pachnie mroźnym jaśminem.
* * *
Stroszą się ostróżki w ziołoroślach, wznoszą
kielichy ku górom jak poeci wina puchary.
Nieco wyżej dębiki ścielą swe śnieżne kobierce,
delikatne, lecz mocne niczym dusza górala,
mienią piargi słowem zmysłowym i twardym -
kwiatem, jakiego nie uświadczysz nigdzie.
W Dolinie Białej Wody mieszka ta druga.
Piękna i surowa, poprawia czapy szczytom, białym
jak czuchy błogosławionych z podhalańskich
świątyń, czasem poleruje drobne krople złotej
rosy, kiedy indziej żywym ogniem słońca okrywa
gryfy dumnych świerków i na upłazach lepnice.
Czeka na tych, którzy pójdą hen, ścieżką, z nią –
przewodniczką ostatnią, lecz najważniejszą.
Gdy wyruszą, zagrają na gęślikach drobne palce
wiatru. Potem pani przyjrzy się w martwym lustrze
Zmarzłego Stawu, przeczesze włosy prastarym
kamiennym grzebieniem, przytuli, by odebrać sny
nieświadomym, a góry pokryje płaszczem mroku.
* * *
Właśnie tak odchodzą poeci.