29.04.2020

Źródła literatury

Tekst pochodzi ze zbioru Notatki do całości.

NIE MOŻNA ich odkryć przez wielkie słowa, poetykę ani ideologię. A trzeba je odkrywać nieustannie, żeby literatura nie zjadała sama siebie, jak jaszczurka. Bo tak naprawdę w literaturze nie chodzi o samą literaturę. Musi ona wciąż wychodzić poza siebie, poza swą językowość i sztuczność, aby pozostać sobą.

W naszych nawykach mówieniowych literatura jawi się od strony technicznej. Chętniej informujemy: „piszę tekst” niż na przykład: „tworzę wiersz” („tworzę” trąci patosem). „Pisać” wskazywało pierwotnie (a i dziś przede wszystkim wskazuje) na czynność stawiania znaków. Nie informowało o uprzedniej pracy wewnętrznej. Toteż właściwszym słowem w odniesieniu do uprawiania literatury jest „nazywać”. Czasownik ten u swoich etymologicznych początków ma związek ze słowami „przyzywać”, „przywoływać”. A przywołać można tylko to, co gdzieś trwa. Ta prawda o tworzeniu wyziera z wypowiedzianych mimochodem zdań poetów. Formuła Mickiewicza „widzę i opisuję”, czyli przywołuję to, czego doświadczam i oddaję w języku, ani trochę się nie zdezaktualizowała. Lecz poeta nie był w tej mierze nowatorem. O źródle tworzenia podobnie mówił Kochanowski: „Ja inaczej nie piszę, jeno jako żyję”.

Archetypowo źródła literatury przedstawia Księga Rodzaju (Rdz 18–20). Stworzyciel, ulepiwszy z gliny wszystkie zwierzęta lądowe i  ptaki, przyprowadził je do mężczyzny, aby ten je nazwał. W Biblii jest to chronologicznie pierwsza sytuacja, w której człowiek występuje nie jako przedmiot (owszem, Bożej miłości, troski, opieki), lecz jako podmiot: istota rozumna ma prawo nazywania tego, co jest. Bóg nie ingeruje w tę sprawę, swoje dzieło pozostawia samo, bo chce się przekonać, jak ono sobie poradzi. Widać więc, że nazywanie to akt najzupełniej samodzielny, akt uduchowienia i przejaw akceptacji nazywanego – to akt stwarzania na ludzką miarę. Toteż nie wierzę w kreacjonizm, w literaturę kreacyjną, bo jako taka musiałaby powstawać z niczego. Nie wierzę w czystą wyobraźnię, ponieważ nikt nie potrafi wytworzyć niczego sam z siebie. Jakiekolwiek utopie, fantasmagorie są jedynie przetworzoną w jakiś sposób rzeczywistością. Są więc tym, co doznane i uznane za realne, czy jest to uświadomione, czy też nie.

Wieczne zwracanie się poezji (także tej z ostatnich lat) ku temu, co najbliższe, co tak powszednie aż przezroczyste i unieważnione, rozumiem jako przejaw odnawiania i budowania nowej tożsamości (nie tyle zbiorowej, co jednostkowej, osobowej), nie skrępowanej przez abstrakcje, ideologie, stereotypy, kłamstwa. Ujawnia się nowa koncepcja człowieka, przewartościowująca to, co się o nim sądzi, odpowiadająca na pytania: jak, z czego, dla kogo, po co, z kim, za ile on żyje. Literatura wciąż mówi organicznie: człowiek jest tym, czym żyje. Właśnie w tym widzę zasadnicze źródła literatury. Dlatego między innymi bardzo cenię Białoszewskiego. Poeta wiernie nazywał to, czym żył. Tworzył swoją prawdziwą tożsamość. „Nosił sobą jakieś swoje własne miejsca”, o których wyraził się: „kiedy je stracę, to znaczy, że mnie nie ma”. Prawda o nas samych idzie do nas z miejsc naszej codzienności.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zbigniew Chojnowski, Źródła literatury, Czytelnia, nowynapis.eu, 2020

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...