10.05.2022

Czarne kamienie

Pojawił się strach i lęk. Lęk przed pojawieniem się tego lęku – jak przed czymś nieznanym, w nieznanym otoczeniu z nieznanych powodów, dla niewiadomych celów, zagrażający egzystencji. Łatwiejszy do zniesienia był więc strach, bo umożliwiał rozpoznanie przyczyn. Przemiana lęku w strach była już pierwszym krokiem w stronę poszukiwania remedium.

Był więc strach. Do udanych można było zaliczyć dzień, gdy tylko na tym kończyły się wszystkie doznania w drodze z i do domu, gdzie w połowie drogi, obok krawężnika, a więc nie do ominięcia, stała ta budka. Od dawna, od pierwszych budowli, jak zaplecze dla pierwszych osadników. Z czasem okazało się, że jest centralnym punktem. Były inne, ale z czasem plajtowały, znikały z powierzchni ziemi, na jakiś czas zostawiając tylko dziurę po swoim istnieniu. Potem dziury zasypywano, a obsiane trawą nie psuły już harmonii. Budka była nadal w centrum rozrastającej się przestrzeni do zamieszkania konstruowanej na planie koła. Była pamięcią początków, pierwszych więzi, podstaw egzystencji. Opierała się wszystkim nowym normom i regułom; jak nóż w rękach właścicielki, nóż nie z tej epoki, nóż wbijany w pasztet, a potem w biały ser.

Wzbudzało to odrazę, podobnie jak widok tych rąk, z czarnymi obwódkami pod paznokciami. Ta odraza była innej natury niż lęk. Jej biologiczne, fizjologiczne objawy były w pewnym sensie wbrew zinterioryzowanemu systemowi wartości, normom moralnym i zasadom dobrego wychowania. Odraza była też chyba nie do ukrycia. Kobieta z nożem dostrzegła ją. Wyłowiła z wielu innych spojrzeń wielu innych osób czekających w kolejce. I w tych okolicznościach nie tylko poddała głębokiej analizie sam fakt istnienia czegoś takiego, nie tylko odwołała się do swojej znajomości życia, ludzi, ale wsparła się nawet metafizyką, mistycyzmem, znajomością niezbadanych wyroków i profetyzmem, co zawarła w krótkim zdaniu: że zna wielu ludzi, a szczególnie jedną panią, która miała czyste ręce i już dawno nie żyje, a żyła krótko, zaś inni, którzy takich nie mieli, żyją, są zdrowi i zadowoleni.

Zdumienie po usłyszeniu tego stwierdzenia wpędziło ją wtedy w jakiś stan stuporu wykluczający zdolność nie tylko do dyskursu, ale jakiejkolwiek werbalnej reakcji. To była praprzyczyna strachu i lęku?

Wyznanie zdobyło za to uznanie pozostałych stojących w kolejce. Uznanie zostało wyrażone spojrzeniami, pomrukami, uśmiechami, gestami, wzniesieniem oczu w górę, w błękit nieba, nieskończoność.

Zrobiło się tajemniczo i strasznie, wręcz nierealistycznie, co jeszcze bardziej odbierało możliwość jakiegokolwiek odniesienia się do całej sytuacji. Bo jak poddać taki sąd falsyfikacji, jak w ogóle sformułować problem ogólny, doprowadzić do uszczegółowienia, do stworzenia hipotez, jak poddać wskaźnikowaniu? Jak? No, jak dobrać wskaźniki? Co może być wskaźnikiem prawdziwości takiego twierdzenia? Analiza przyczyn śmierci ludzi, ale których? Ogląd paznokci jakiejś wybranej grupy zmarłych?

Pozostała cicha rejterada z pola zwycięskiego przeciwnika. Następnego dnia, i kolejnego, i jeszcze kolejnego było tak samo.

Bo sytuacja wydawała się nie tylko dynamiczna, ale coraz bardziej oderwana od tamtego faktu, podlegająca generalizacji, stałej ewaluacji i ewolucji, a coraz bardziej nie do ominięcia. Tak jak sama budka, która była nie do ominięcia, chociażby z powodu robót drogowych, remontów, poustawianych gdzie popadnie rusztowań i stosów materiałów budowlanych.

Słychać było pomruki wrogości skierowane w stronę sylwetki en general, ale też poszczególnych jej elementów, sposobu poruszania się, a nawet garderoby.

Ludzie podlegali jednak pewnym prawom dającym się zaobserwować w miarę zmniejszania się liczebności grupy egzystującej wokół budki (o czym decydowały statusy ekonomiczne, pożeranie większych przez mniejszych, konkurencyjność cen, nieetyczne metody podbierania klientów różnymi atrakcjami, a nawet zwykła niemożność zapewnienia psom, kotom czy fretkom bezpieczeństwa w czasie zakupów). Odwrotnie proporcjonalnie do liczebności grupy wiernych rosła jej agresja i siła.

Dochodził do tego czynnik psychologiczny to przecież tam, u tych rekinów, pogardzano człowiekiem, to tam patrzono na ręce, oceniano je, zmuszano do zakładania rękawiczek przed zakupem bułek, stamtąd wyprowadzano, często w obstawie człowieka, którego domem są kanały, śmietniki, parkowe ławki. Na co tacy „czyści” mogą zasługiwać?

Była pobłażliwość dla każdego stanu człowieka, dla stanu jego monet, byle ich liczba się zgadzała. Bo ekonomia to ekonomia. Biznes to biznes. A dla jeszcze walczących, jeszcze na krawędzi, jeszcze pełnych nienawiści dla niektórych porządków świata był „zeszyt”, było wpisywanie tam jakichś losów, tak nierówno rozdzielanych łask – z oczekiwaniem jakiejś sprawiedliwości. Czekanie na sprawiedliwość nic nierozumiejących. To w tej grupie najliczniejsze były dowody solidarności w znajomości świata i jego praw wobec tej kobiety z nożem (ciągle tym samym, ciągle tak samo używanym).

A z powodu systemu komunikowania się zaczęły się nasuwać skojarzenia z filmami 3D, koncepcjami czasu i przestrzeni, ilustracjami współczesnych koncepcji Kosmosu obalającymi tezy o linearności, mówiącymi na temat ściskania się oraz rozciągania czasu i przestrzeni, upływu czasu w zależności od prędkości obserwatora.

Reakcje i trwanie w tych kosmicznych wymiarach funkcjonały też trochę jak koncepcje. Czegoś tam na podstawie analizy fal radiowych. Po nienawiści na twarzach albo pogardliwym spojrzeniu można było odczytać treść komentarzy.

To wszystko doprowadzało do wyróżnienia z tłumu wielbicieli naturalizmu, nasuwania się wielu myśli związanych z fizjologią i anatomią. Do swoistego doświadczania swojej cielesności, do kończenia procesu autodestrukcji, jego wskaźnikowania na… – może dotknąć nogi, ręki, płuc, żołądka… – lista nie miała końca.

Sytuacja ta zaczęła się przenosić na psyche. To było jedno z następstw, droga do odkrycia w sobie masochizmu, do utraty poczucia własnej wartości, obniżenia samooceny, co skutkowało z kolei czymś…. Czym to było? Sięganiem… po wszystko, co życie może oferować… z najniższej półki? I ta chęć izolowania się. Unikania sytuacji ekspozycji społecznej, a jeżeli już, z braku takiej możliwości, to z tym bagażem nieuświadamianych do tej pory pokładów masochizmu. Stąd – w którymś momencie przyszła refleksja – blisko do spełnienia się przepowiedni pani z nożem. Taki mechanizm samospełniającego się proroctwa. Na oczach kłębiącego się, coraz bardziej agresywnego tłumu okupującego okolice budki – jak się okazało nie tylko komentującego, ale także tworzącego fakty społeczno-polityczno-psychologiczne. Stymulującego, kreującego, diagnozującego. Co robić w rzadkich chwilach niemożności przejścia obok, pominięcia w drodze do siebie? Przechodząc przez tłumek, wtapiając się, ocierając o poszczególne elementy, stawało się mimowolnie elementem dywagacji o nierychliwości, ale sprawiedliwości, wobec tych, którzy myślą, że są ponad.

Wszystko to przybliżało do problemu pochodzenia, natury, a także skutków głoszonych sądów, oddalając jednak od szansy na znalezienie wyjścia z tej otchłani czy też z czarnej dziury; oddalając od rozwiązania jako etapu całego procesu badawczego wziętego z metodologii nauk społecznych (czy jakichkolwiek innych). A myśl o tym przecież była pierwsza, jeszcze przed pojawieniem się lęku i strachu. Było też odkrycie braku umiejętności radzenia sobie w obszarach metafizyki prezentowanej przy budce. Stąd chyba pojawiła się skłonność do ekspiacji, do szukania ścieżek, szczelin, luk w tym, co otaczało wyszczerbienie tego muru. Zmusiło to do samodyscypliny, do dźwignięcia się, do zademonstrowania niezłomności, przekonania się co do tego, że los jednak sprzyja mającym czyste ręce…

Okazało się to skuteczne tylko częściowo; wymusiło postawę uległości wobec tych, którym los sprzyja, ale i chęć ograbienia choćby z części, na różne sposoby i bez skrupułów. Stąd dziwne oczekiwanie wsparcia, dzielenia się, chęci zagrabienia czegoś tam, pozory grzeczności, prośby o coś… zawsze chodziło o jakieś dobra materialne, potem za każdy grosik obietnica ciągłości łaskawości losu. Agresja w razie odmowy, coraz większe wymagania.

Przypomniały się koncepcje totalnej spirali.

Dosyć skuteczne było przez jakiś czas łączenie się z kimś podobnym, przemieszczającym się po tej przestrzeni, z podobnym statusem, podobnym problemem; dołączenie do niego, stworzenie jakiegoś muru obronnego. W zimowej porze można było brnąć przez zasypane śniegiem trawniki.

Najbardziej pomogły jednak ziemniaki. Zwykłe, brudne, w otulinie czarnej ziemi. Jeden z nich, jeden, który wypadł z torby, potoczył się pod nogi jak czarny kamień. Czarny kamień!

– Brudny, brudny. Dało się słyszeć.

I jeszcze jeden.

– Brudny, ale dobry, nasz… naszych ludzi… naszych…

A na ironiczne uwagi, że pani takich nie kupi, bo przecież ma takie czyste ręce, zareagowała błyskawicznie.

To był chyba stan iluminacji!

– Kupię. Proszę. Proszę dwa kilogramy tych brudnych, czarnych. Są pyszne, takie nasze, takie… szkoda słów…

Kupowanie tych ziemniaków stało się rytuałem, a one same prawdziwym czarnym kamieniem, znalezionym, niewyprodukowanym w pracowniach alchemików, niesionym przez wszystkie ścieżki do swojego domu, uciszającym wszystkie głosy, pomruki, osadzającymi w realności zarówno społecznej, jak i duchowej.

Pomogły też czarne paznokcie. Prawdziwie czarne, pomalowane – modnym zresztą w tamtym sezonie – czarnym lakierem. To była prawdziwa czerń!

Sprzedaż ziemniaków wzrosła, bo inni też zaczęli kupować wiedzeni prostą chęcią robienia tego, co inni. Wreszcie zauważalni w życiu społeczności lokalnej, chociażby z powodu najczarniejszych z czarnych paznokci!

Te czarne kamienie stały się też kamieniem węgielnym specyficznej umowy społecznej osadzonym w prawach Kosmosu o nietykalności i ochronie swoich.

Był to też powrót do pierwszych lekcji o roli filozofii – królowej wszystkich nauk, nauczycielki mądrości.

Łza w oku się wtedy zakręciła. Taka… hedonistyczna, odpędzająca strachy i lęk.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wiesława Oramus, Czarne kamienie, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...