Diabeł
Pośród kruków krakania,
wśród topielisk, mokradeł
z kurhanu pod jaworem
wygramolił się diabeł.
Wstał, przeciągnął się, ziewnął,
poprawił marynarkę,
strzepnął żabę z rękawa
i sięgnął po golarkę.
Trzeba się oporządzić,
coś wypić i migiem zjeść,
bo na zegarku późno:
Już: szósta sześćdziesiąt sześć.
Pomarzył o wakacjach,
o wczasach, o urlopie,
a tutaj od roboty
aż gęsto na laptopie.
Cóż, kłopoty kadrowe,
nikt w pracy nie pomoże,orka, że szkoda gadać,
harówa, że… o Boże!
Na dźwięk słowa „o Boże”,
prychnął, splunął i warknął,
szybko zapalił skręta
i zaciągnął się siarką.
Poszybował w gąszcz miasta,
w ruchliwych ulic sploty
i bez zbędnych certacji
zabrał się do roboty.
Wiernemu małżonkowi
pomysł wrzucił ukradkiem,
by wieczorem znienacka
odwiedził swą sąsiadkę,
której mąż – niedołęga
ruszył w podróż do Kutna,
a ona siedzi w domu,
opuszczona i smutna.
Kierowcy co chlać wódę
skończył o bladym świcie,
wytłumaczył, że w sumie
czuje się znakomicie.
I wcale nie ma kaca,
a jak poprawi klinem
to może z powodzeniem
wieźć na wczasy rodzinę.
Małolacie co w chacie
poprawiała kokardki,
strojąc się i szykując
do pierwszej w życiu randki,
wbił w głowę, że powinna
iść na całość z kolegą,
bo pod żadnym pozorem
nie będzie dzieci z tego.
Damie co się odchudza,
w klubach fitness katując,
skasował silną wolę
tak węchem bajerując,
że zapachniały pani
zakazane desery
i wrąbała sześć pączków,
torcik i dwa eklery.
Licealiście, który
rączy, żwawy, wesoły,
kroczył do ekskluzywnej,
renomowanej szkoły,
szepnął, że tuż za rogiem,
za ciemnymi szybami
jest tani i uroczy
sklepik z dopalaczami.
Urzędniczce z ratusza
między papierów stertę
wsunął niepostrzeżenie
wypasioną kopertę.
Ta capnęła ją chciwie
patrząc z lękiem po sali,
a z CBA chłopaki
już do akcji wkraczali.
Chirurga, krojącego
kolejnego pacjenta,
niedostrzegalnym gestem
targnął lekko za rękaw.
Drgnęła ręka i skalpel
ciachnął nie to co trzeba,
a kolejna duszyczka
pofrunęła do nieba.
Palacza, który z trudem
zdołał rzucić palenie,
chytrą, pokrętną myślą
powiódł na pokuszenie.
Toż jeden nie zawadzi,
męczysz się od tygodnia,
jeden, bez zaciągania
i skrzętnie dał mu ognia.
Politykowi, który
troszeczkę się krygował,
gdy gadał z koleżkami,
szeptem zaproponował:
wal szczerze, bez ogródek,
mów co myślisz kochany!
W tej knajpie na sto procent
nie będziesz nagrywany.
Na koniec dnia zmęczony
przysiadł chyłkiem na sofie,
przy wielkim naukowcu,
przesławnym filozofie,
który głosił, że diabeł
to zabobon i ściema.
I mruknął mu: tak trzymaj!
Mów bracie, że mnie nie ma.
Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literata.