06.09.2023

Gdyby Polacy nie byli Polakami…

Z roku 1866. Inne rachunki

Powstanie rozpaczliwe 1863 roku obracało się w kole młodzieży, klasy średniej i ludzi uboższych: wszystko, co wyszło, uciekało prawie bez koszuli, najczęściej bez znajomości jakiegokolwiek języka, bez wyższego wykształcenia… W sakwach podróżnych tych nędzarzy była garść ziemi krwią zbroczona i wielka miłość ojczyzny. […] Jeden biedny, najuboższy, poczciwy kraik szwajcarski, nie odmówił nieszczęśliwym przytuliska… ścisnęli się tam, naturalne wszyscy ci, którzy żadnego nie mieli… może nie tak jakby należało odpłacili bratnią gościnność – ale też tym większa niech będzie cześć i pamięć wiekuista Szwajcarom… Oni jedni byli ludźmi…We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.[1]

– pisał o Szwajcarii i Szwajcarach Józef Ignacy Kraszewski w swoich Rachunkach (Poznań 1867). To była kolejna fala polskich emigrantów, którzy, uchodząc przed prześladowaniami, trafili do Szwajcarii. Dwie poprzednie, po insurekcji i powstaniu listopadowym, w większości ludzi majętnych, wykształconych, wywodzących się ze środowisk inteligenckich, zdążyły się tu zadomowić i zorganizować, budując struktury emigracyjnych stowarzyszeń samopomocowych.

– Jak jest z tą szwajcarską biedą? – myślę, pakując walizkę. Na podróż autobusem z Warszawy do Zurychu trzeba stracić mniej więcej dobę, samolot pokonuje ten dystans w dwie godziny. Świat stanął otworem: trudno traktować krótką podróż z całą należna jej powagą, to nie wyprawa na koniec świata. Może tylko nieufność, charakterystyczna dla ludzi wschodu, każe mi doszukiwać się potencjalnych zagrożeń w nudnej, uporządkowanej do przesady i dążącej do wyeliminowania wszelkiego ryzyka, starzejącej się Europie.

Szwajcaria jest przecież dzisiaj synonimem dobrobytu, bogactwa, wysokiego poziomu życia. Kojarzymy ją z bankami, zegarkami, serem, czekoladą. Za tym idzie przekonanie o szwajcarskiej solidności, która bierze się z uporu, rzetelnej pracy i precyzji. O uczciwości nie wspominając. Ze zdjęć i pocztówek patrzą na nas ośnieżone szczyty, w błękitnej toni jezior przeglądają się zadbane, pogodne miasteczka i wioski. Urok budynków podkreślają drewniane okiennice, wprowadzające w krajobraz przepełniony nadmiarem piękna element matematycznego porządku, zbudowanego na geometrii i powtarzalności. Brakuje tylko dymu z kominów (niestety – ekologia), a mielibyśmy kolorową ilustrację baśni Andersena.

W stereotypie, który po II wojnie światowej wypromowali Szwajcarzy, nie ma miejsca na biedę.

Cóż nam brakowało do zwycięstwa?

Nie był to bój rozpaczy, ale bój obowiązku, przewyższający potęgą moralną wszystkie inne, jakie naród polski od upadku swego z nieprzyjaciółmi staczał. Bez broni i skarbu, bez wojska i rządu odpowiedzialnego, w najgorszych warunkach tajemnej organizacyi, samą potęgą ducha, samym tylko natchnieniem potrzeby improwizował zbrojne hufce, walczył przez rok cały nie tylko z Moskwa, ale z pruską i austryacką nienawiścią. a walczył tak donośnie i tak stanowczo, że Europa cała pytać się poczęła, azali to nie była chwila zmartwychwstania narodu, którego upadek od stu lat miesza wszystkie szyki układu europejskiego.

Cóż nam brakowało do zwycięstwa? – pyta londyński „Głos Wolny” w numerze 60 z 1865 roku. – Brakowało nam tego, co przezorność patriotyczna dać może, co rozum publiczny sterników wyrobić a solidarność Obywatelska wobec ratunku Ojczyzny zabezpieczyć powinny.

Instytucja Czci i Chleba

Największe nasilenie postyczniowej emigracji przypada na okres bezpośrednio po upadku powstania: od marca 1864 do października 1865. Według różnych szacunków za granicami znalazło się od 8 do 10 tysięcy uczestników, zakłada się, że z tej liczby 20–25 procent uchodźców trafiło do Szwajcarii, trzeba jednak pamiętać, że dla wielu stanowiła ona tylko etap na tułaczym szlaku.

Wśród nowej, ubogiej emigracji dominowali rzemieślnicy oraz ludzie o zawodach inteligenckich, mało jednak przydatnych w obecnym środowisku; pokaźna była również grupa studentów i uczniów nieprzygotowanych zupełnie do pracy zawodowej. Uczestnicy powstania 1863 r. uchodzący z kraju po jego klęsce stanęli na Zachodzi przed problemami najbardziej elementarnymi

– tak oceniała sytuacje uchodźców w Szwajcarii Halina Florkowska (Struktura polskiej emigracji politycznej w Szwajcarii w latach sześćdziesiątych XIX wieku, Wrocław 1976).

Organizacje wspomagające emigrantów działały tam w innych warunkach niż te powstające we Francji, jak założone w 1862 roku Stowarzyszenie Podatkowe, które dwa lata później przekształciło się w Instytucję Czci i Chleba, chyba najdłużej, bo aż do I wojny światowej działającą organizację emigracyjną. Nie dowierzano Polakom, nawet jeśli deklarowali wyłącznie działalność samopomocowa i społeczną, podejrzewając, że wcześniej czy później przekształci się ona w działalność polityczną, która będzie pogwałceniem, zachowywanej od 1815 roku, szwajcarskiej neutralności. Nowi uciekinierzy, nie zawsze spotykali się z życzliwością starszej emigracyjnej braci, często mieli inną koncepcję walki o niepodległość, inne oczekiwania i inną wrażliwość. Dlatego tworzyli swoje odrębne organizacje samopomocowe, które ewoluowały, łączyły się i rozpadały, zaprzestawały działalności: Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Zurychu, Towarzystwo Kasy Oszczędności, Towarzystwo Bratniej Pomocy czy Stowarzyszenie Polskie „Kościuszko” z St. Gallen…

Jedno z dwojga: albo teraźniejsza Emigracya posiada warunki odpowiedzenia obowiązkom narodowym, jakie na nią nakłada jej położenie za granicą, a wtenczas organizacja polityczna Emigracyi powinna być dążnością wszystkich a bratnia czy wzajemna pomoc naturalnem i koniecznem następstwem tejże organizacji; albo też wychodźstwo polskie nie posiada tych warunków, a wtenczas ograniczyć się wypada ściśle do stowarzyszenia czyli do zjednoczenia mającego na celu udzielanie bratniej pomocy pozbawionym środków do życia i do kształcenia się. Podejściem, dyplomatyzowaniem i narzucaniem się z zakrycia dobrego celu nikt nie osiągnie, a szkodzić bardzo może, jak się to już w Zurych pokazało

– ostrzegał wspomniany już „Głos Wolny”.

„Odezwa do Współwygnańców w Szwajcaryi”

Nie dobro ogółu, nie pomoc wzajemna były celem Towarzystwa wzajemnej pomocy; rzeczywistem jego przeznaczeniem było oddanie władzy nad Emigracyą w ręce nikczemnej reakcji, która ostatnie powstanie nasze zwichnęła i na przyszłość widocznie szkodzić nam zamyśla. Bezustannie ajenci tejże podróżowali z Zurychu do Paryża i z Paryża do Zurychu; udało im się nareszcie ustalić dzieło swoje wprowadzeniem jednego ze swoich czynników do Wydziału Wykonawczego; myśleli oni, że tym sposobem już nas w swe sieci ułowili a z nimi i ogół wychodźców przebywających w Szwajcaryi.

Nie chcąc się wiązać w żadne polityczne korporacje, któryby Ojczyźnie naszej oswobodzenia się sposób przypisywać miały i narzucać swoje plany, które zamiast dopomódz szkodziłćby jej mogły; przeciwnie, mając zamiar wyczekiwania od niej inicjatywy w działaniach politycznych nie mogliśmy obojętnie patrzeć na fałszywy kierunek, jaki Towarzystwu wzajemnej pomocy narzucono. Nie mogliśmy przystać na to, aby Stowarzyszenie, które ma usunąć nędze z koła wygnańców, ulegało szkodliwym wpływom reakcyi, aby wydział wykonawczy, który zgodnie z nazwą swoją powinien być tylko wykonawcą naszych zadań, stawiał się nam jako władza, a pomiatając pomocą, jaką Rząd Szwajcarski nam udzielał, narażał ogół na niewynagrodzone straty.

(Zurych 29 stycznia 1865 r.)

Płacząc nad dziećmi…

Mimo wezwań do współdziałania:

Wielkie rzeczy zamilczeniem się mówią, więc schowajmy do serca tzw. wyższe cele (które pozwalamy sobie zbyt różnie tłumaczyć), choćby przez wzgląd na to, by nie narażać na dyplomatyczne zapytania republikańskiej gościnności, jakiej doznajemy w Szwajcarii […] ograniczmy się po prostu na celu wzajemnej pomocy. („Ojczyzna. Dziennik Polityczny, Literacki i Naukowy” nr 99 z 19.10.1864)

– nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie przenieśli politycznych sporów na emigracyjny grunt – najdobitniej świadczy o tym zacytowana anonimowa odezwa skierowana przeciw założycielom Towarzystwa Wzajemnej Pomocy w Zurychu.

Mimo braku współpracy i rozproszenia – Ile miast i wsi Emigracya zajmuje, tyle udzielnych korporacji i spółek („Głos Wolny”) – zwłaszcza po decyzji rządu federalnego Szwajcarii z października 1865 roku wycofującego się z akcji pomocy polskim emigrantom, działalność samopomocowych organizacji odegrała bardzo ważną rolę. Starano się zapewnić opiekę inwalidom i rannym, udzielano zapomóg i pożyczek, poszukiwano pracy dla potrzebujących, finansowano naukę języka i zawodu, zakup odzieży i narzędzi. Żeby przełamywać nieufność władz lokalnych, starano się o zachowanie przejrzystości i daleko idącej jawności: publikowano w emigracyjnej prasie sprawozdania z działalności, do udziału w zarządzaniu organizacjami samopomocowymi włączano rodowitych Szwajcarów. Tak było w wypadku Komisji Subsydiów dla Uczniów Polskich, w której aktywnie działali profesorowie Politechniki w Zurychu (Orelli, Zenner, Landolt), Centralnej Komisji Pomocy Polakom Szukającym Pracy czy Komitetu Budowy Domu dla Inwalidów Polskich (sędzia Karl Walder). To nie przeszkadzało jednak w prowadzeniu wewnątrz środowisk emigracyjnych bezpardonowej walki politycznej.

Obrazek w photoshopie czy rzeczywistość?

Do Rapperswilu wjeżdżamy od strony Zurychu, przez Stäfę i Kempraten.

Jezioro Zurychskie, którego malownicze brzegi gęsto są zaludnione, należy do najpiękniejszych w Szwajcarii. Wsie i miasteczka po obu jego stronach łączą się prawie jedną nieprzerwaną linią, tak iż zdaje się jakoby jedno tylko miasto siadło na tych brzegach, mających kilkanaście mil obwodu. Piękne domki, wspaniałe wille i pałace, liczne winnice na wzgórzach, ogrody przepyszne, a wyżej nieco pasmo wysokich gór ujmuje w prześliczne ramy to zielone zwierciadło jeziora, po którym kilkanaście statków parowych i wielkie mnóstwo łodzi porusza się nieustannie w rozmaitych kierunkach.

Zastanawiam się co, prócz napędu pływających po jeziorze statków zmieniło się od 1886 roku, kiedy Agaton Giller pisał powyższe słowa (Album Muzeum Narodowego w Rapperswyll, Poznań 1872).

Po prawej stronie nienaturalnie błękitne wody jeziora (niebiański błękit), roziskrzone w porannym słońcu (jakby przyprószone nadmiarem złota), po lewej lekko pożółkłe wzgórza, pozbawione o tej porze roku jaskrawej zieleni (początek grudnia), z winnicami na południowych stokach (geometryczna precyzja kreski, wzdłuż której posadzono krzewy winorośli). Finezyjna krzywa drogi wijącej się wzdłuż jeziora podkreśla linię brzegu, wyznaczając granicę kolorów. Po prawej, w punkcie, gdzie zbiega się perspektywa, pokazują się nam spiętrzone dachy z wyrastającą z nich zamkową wieżą, na tle ośnieżonych (lśniąca biel) alpejskich szczytów. Odbite od śniegu słońce razi oczy.

A jeśli rzeczywistość przerośnie wszelkie (o niej) wyobrażenia?

Rapperswil

Wobec tej nienawiści najezdników do wspomnień historycznych polskich stwierdzonej tylu dawnymi i świeżymi faktami rzeczą narodowego obowiązku jest pomyśleć o utworzeniu za granica we Francji lub w Szwajcarii „narodowego Muzeum”, w którym byśmy mogli pamiątki zamierzchłej przeszłości ochronić od zniszczenia […]

– ideę powołania placówki muzealnej gromadzącej pamiątki polskie rzucił w emigracyjnej „Ojczyźnie” członek powstańczego Rządu Narodowego, działacz polityczny, Agaton Giller w 1865 roku, (nr 76 z 20.09.1865). Przebywający w Szwajcarii od 1844 roku hrabia Władysław Plater, jeden z najbardziej wpływowych przedstawicieli emigracji polistopadowej myślał podobnie, z jego inicjatywy rozpoczęły się poszukiwania lokalizacji dla muzeum popowstaniowych pamiątek.

Pewnie tylko z nadmiaru przezorności, a może też w obawie przed napływem kolejnych emigrantów albo ze względu na dobre stosunki z Rosją i Prusami, władze kantonalne Zurychu nie wyraziły zgody na stworzenie tu domu inwalidów polskich, ani tym bardziej postawienie „Kolumny Barskiej” – pomnika upamiętniającego setną rocznicę konfederacji barskiej. Plater, zawiedziony tymi decyzjami, zdecydował się na wieczystą dzierżawę (dziewięćdziesiąt dziewięć lat) popadającego w ruinę średniowiecznego zamku w Rapperswilu (kanton Sankt Gallen), gdzie utworzył Muzeum Narodowe Polskie, gromadzące pamiątki narodowe, archiwalia i księgozbiory, ocalone przez uchodźców.

Opieki więc i bezpieczeństwa dla zabytków naszych niema nigdzie, i ta niepewność kazała hr. Platerowi szukać przytułku w Szwajcarij dla polskich pamiątek. […] Szwajcaria jest, dotąd przynajmniej, najbezpieczniejszem przytuliskiem i ludzi i skarbów… Ani można było piękniejszego wybrać miejsca, ani dogodniejszych wyrobić warunków

– pisał Kraszewski we wstępie do Albumu Muzeum Narodowego w Rapperswyll (Poznań 1872). Uroczyste otwarcie miało miejsce 23 października 1870 roku, już po roku od zawarcia wstępnego porozumienia z lokalnymi władzami i rozpoczęcia prac remontowych.

W braku reprezentanta uznanego całej Polski a nawet każdej z jej dzielnic, należy zastąpić go zbiorowo Instytucją, Ogniskiem Narodowem, systematycznej, wszechstronnej i praktycznej pracy. […] Jest to wcielenie tej idei w Instytucji zbierającej i szykującej żywioły odrodzenia. Jest to dążność systematyczna do państwa z ducha, zanim państwo materialne objawić się zdoła

– tymi słowami Władysław Plater uzasadniał potrzebę takiego przedsięwzięcia.

Muzeum Narodowe Polskie (1870–1927)

O Muzeum w Rapperswilu często mówi się, używając określenia: jedno z najstarszych. Nawiązywało do idei Izabelli z Flemingów Czartoryskiej, która w Puławach, noszących miano „Polskich Aten”, zapoczątkowała w 1801 roku gromadzenie pamiątek związanych z historią Polski. Kraszewski pisał:

Najważniejszym ze zbiorów po upadku polski zgromadzonym, w którym myśl patriotyczna jaśniała był puławski… Sybilla i domek gotycki zawierały poemat przeszłości naszej, całe zresztą Puławy były świątynią polskiej sławy i jakby kolebką nowego rozbudzającego się życia… Nikt wówczas nie śmiał za zło poczytywać narodowi nieszczęśliwemu, że popioły przodków gromadził i nad niemi płakał. Cesarz Aleksander ofiarował szklaną kopułę przykrywającą świątynię Sybilli. Za czasów pruskich utworzone towarzystwo przyjaciół nauk zbierało z całego kraju archeologiczne pamiątki… (Album Muzeum Narodowego w Rapperswyll)

Kolekcja, wraz z biblioteką, po upadku powstania listopadowego, w obawie przed konfiskatą przez władze carskie została wywieziona do Paryża, skąd po 1870 roku trafiła ostatecznie do Krakowa, stając się zaczątkiem Muzeum i Biblioteki Czartoryskich. W 1857 roku zainicjowało działalność Muzeum Starożytności Polskich w Poznaniu, w pięć lat później Muzeum Sztuk Pięknych w Warszawie. Skromna ekspozycja Muzeum Narodowego Polskiego w Rapperswilu, na którą, wedle relacji lokalnego pisma, w momencie otwarcia złożyły się: „obrazy, sztychy, herby, sztandary, książki, medale i monety, opowiadające o historii Polski”, szybko zaczęła się rozrastać na skutek darowizn napływających od emigrantów z całej Europy i świata. To wymagało rozwiązania problemu dziedziczenia zbiorów, dlatego w 1880 roku Władysław Plater złożył wobec Rady Miejskiej dość abstrakcyjne w tamtych realiach politycznych oświadczenie, że „następcą prawnym ma być Polska, to znaczy niepodległy rząd narodowy, który kiedyś ukonstytuuje się w kraju”. Rok później powołano Fundację (Zarząd) Muzeum Polskiego, w skład której weszli: Józef Ignacy Kraszewski, Agaton Giller, Stefan Buszczyński, Henryk Bukowski, i którą, zgodnie z obowiązującymi przepisami upoważniono do wykonywania woli fundatora po jego śmierci, przyjmowania darowizn i zarządzania zbiorami (wykonywania prawa własności).

W 1895 roku w baszcie prochowej na terenie zamku powstała kaplica – mauzoleum, w której złożono serce Tadeusza Kościuszki zmarłego 15 października 1817 roku na emigracji w Solurze (Solothurn) w Szwajcarii. Urnę do przechowywania tej narodowej relikwii wykonał Wincenty Trojanowski (1859–1928), przebywający wówczas w Paryżu polski malarz, założyciel Szkoły Artystycznej Sztuki Stosowanej w Warszawie w 1904 roku. Co interesujące, córki Emilii Zeltner, której zgodnie z wolą Kościuszki przekazano po śmierci jego serce, do darowizny na rzecz Muzeum w Rapperswilu skłonili Giuseppe Verdi i poeta Arigo Boito.

Epizod bez znaczenia

Pomysł sprzedaży broni pozostałej we Francji po powstaniu styczniowym i podzielenia tych pieniędzy między Szkołę Polska w Paryżu i Muzeum Rapperswilskie został zaakceptowany przez środowiska emigracyjne i Komitet Broni z prozaicznych przyczyn: wartość starzejącej się broni spadała, a koszty jej przechowywania rosły. Tę operację miało przygotować i przeprowadzić Muzeum: głównym problemem było znalezienie odbiorcy przestarzałego uzbrojenia. Padały dość fantastyczne propozycje sprzedania jej mieszkańcom wysp na Oceanie Spokojnym. Cała operacja zakończyła się latem 1881 roku.

„Nie zadowoli to Was, bo uzyskana suma nie wystarczy zapewne na restaurację domu muzealnego, ale cóż począć” – pisał do Agatona Gillera jeden z członków Komisji Broni. „Nie jest znana wysokość kwoty, która przypadła z tego tytułu rapperswilskiej placówce” – konstatuje Halina Florkowska- Frančić w książce Emigracyjna działalność Agatona Gillera po powstaniu styczniowym – „można jednak przypuszczać, że nie była nazbyt wysoka, nie mogła więc rozwiązać finansowych problemów Muzeum”. Tym bardziej że w planach było już utworzenie Panteonu Narodowego zasłużonych Polaków XIX wieku i powołanie wydawnictwa. Wspominał o tym pomyśle Agaton Giller:

Jakimi kto szedł drogami, jest rzeczą drugorzędną, główną – byle szedł do Polski niezależnej. Takich ludzi portrety, czy oni działali jako wojskowi, czy jako mężowie stanu, czy na polu literackim, czy naukowym, czy w Kościele, czy w rządzie, chciałbym zgromadzić w tej galerii dobrze zasłużonych.

Polskie piekło

Rapperswilskie Muzeum (a tym bardziej jego założyciel Władysław Plater) nie we wszystkich środowiskach w kraju i na emigracji było oceniane jednakowo. Często dochodziło do konfliktów, które toczyły się w przestrzeni publicznej. Tak było ze zbiorami Konstantego Schiddta-Ciążyńskiego, kolekcjonera z Londynu, które ofiarowane do Rapperswilu, trafiły do Krakowskiego Muzeum Narodowego w wyniku działań Karola Estreichera. Zakwestionował on ideę Rapperswilskiego Muzeum w wydanej w 1883 roku broszurze:

Założenie muzeum bezpiecznego od zaboru z myślą zwrócenia go w latach niepodległości narodowi, uzyskało poklask ogólny i poparcie, mianowicie w Galicyi. Mężowie zasług niespożytych jak Kraszewski i Lenartowicz przyłożyli rękę do tego dzieła, a ostatni wieszcząc, że katedrę krakowską, zbiory archeologiczne, czeka los Warszawy, Wilna i Częstochowy, napiera na ogołacanie dzielnic ojczystych na rzecz Rapperswilu. Mnie zawsze usuwanie roślin z niw ojczystych do cudzych cieplarń, z racyi, że je może kiedyś przechodzień podeptać, lub złośliwie pozrywać, wydało mi się potwornym, szkodliwym i sumieniu narodowemu wstrętnym, ogałacającym Polskę dobrowolnie z pamiątek, z tymże, a nawet gorszym skutkiem niż ogołacanie jej przez najezdników”. […] Wyojczyźnianie się dobrowolne (o koniecznem, klęskami kraju wywołanem nie mówię), jest u nas chorobą pospolitą, jest klęską niepowetowaną. […] Dlatego nigdy nie mogłem pogodzić się z celami i potrzebą powstania Muzeum Rapperswylskiego. (Pan Kostanty Schidt (Ciązyński) i jego zbiory, Kraków 1883)

Wolność jest wielką rzeczą (Magna res libertas)

Dla Szwajcarów „Kolumna Wolności” albo „Polska Kolumna”.

Z pewnym niepokojem myślę o tym, że to zawłaszczenie kolumny przez otaczającą szwajcarską rzeczywistość byłoby pełniejsze – patrzę na grupy fotografujących się na jej tle turystów – gdyby nie te napisy na cokole w obcym dla nich, polskim języku. Mam jednak nadzieję, że nikt nie wpadnie na taki pomysł, to przecież Szwajcaria.

Niespożyty duch polski stuletnią krwawą walką protestujący przeciw ciemiężącej go przemocy z wolnej ziemi Helwetów przemawia do sprawiedliwości Boga i świata

– czytam słowa, zamieszczone na podstawie kolumny, których autorem jest Kornel Ujejski. Podnoszę wzrok na orła zrywającego się do lotu, symbolizującego polskie zmagania w walce o niepodległość, którego rzeźbę wykonał szwajcarski artysta Louis Wethli.

Stanęła 18 sierpnia 1868 na skraju wzgórza zamkowego, na brzegu jeziora, autorem projektu był szwajcarski architekt, profesor Julius Stadler. Marmur jest szlachetnym, ale kruchym tworzywem, nie wytrzymał naporu wiatru i burz, dlatego odtworzono kolumnę z żeliwa, sytuując ją w 1872 roku na zamkowym dziedzińcu. Działania ludowych władz po II wojnie światowej, wykorzystujących muzealną placówkę dla propagowania idei komunizmu, doprowadziły do wypowiedzenia umowy dzierżawy przez rapperswilską gminę w 1948 roku. Jakiś czas zajęły odwołania i procesy, ostatecznie, w 1952 roku, Muzeum musiało opuścić zamek. W trakcie prac konserwatorskich Szwajcarskie Towarzystwo Zamków usunęło kolumnę z zamkowego dziedzińca. Złożono ją u stóp wzgórza w zamkowej fosie. Nie bez przeszkód (dwukrotnie rozbierano ją i montowano na nowo, bo okazało się, że współcześni specjaliści nie znali już „chwytów” mistrzów budowlanych z XIX wieku) wróciła przed wejście do zamku w 1968 roku, w setną rocznicę jej postawienia, dzięki staraniom Towarzystwa Przyjaciół Muzeum Polskiego w Rapperswilu.

Po oczyszczeniu i zakonserwowaniu w 2008 roku „Polska Kolumna” stała się jednym z piękniejszych elementów bajkowego miasteczka, o którym Żeromski w 1892 roku pisał w liście do narzeczonej:

Jest to cudowne miejsce: na cyplu górskim, oblane dookoła jeziorem, wisi miasteczko tak starożytne, że stanowi jeden numizmat: nad miasteczkiem stoi stary zamek, gdzie mieści się nasze muzeum.

Sejm II Rzeczpospolitej w 1922 roku podjął uchwałę o przeniesieniu zbiorów do Polski. W październiku 1927 roku w 13 wagonach przetransportowano do Warszawy ok. 3 tysięcy dzieł sztuki, 20 tysięcy sztychów, 9 tysięcy medali i monet, 92 tysiące książek i 27 tysięcy manuskryptów, 2 tysiące pamiątek historycznych, składających się na kolekcję Muzeum Narodowego Polskiego w Rapperswilu. Rękopisy i książki, zawierające między innymi archiwum Rządu Narodowego z 1863 roku, dokumenty związane z powstaniem listopadowym oraz Wielką Emigracją, przejęte przez tworzącą się dopiero Bibliotekę Narodową, uległy całkowitemu zniszczeniu w czasie II wojny światowej. Urnę z sercem Tadeusza Kościuszki udało się uratować, jest przechowywane na Zamku Królewskim w Warszawie.

W kwestii narodowej zgody

Szliśmy wedle idei różnych, w kierunkach odmiennych, niemogąc się zgodzić na środki i drogi – podział kraju podzielił też ludzi wychowując i kształcąc ich rozmaicie; – stąd rozbicie i rozproszenie groźne dla polski, która się skupić powinna. – Na polu piśmiennictwa, nauki i badań możemy zaradzić tej klęsce, bo tu ludzie wszech obozów zbliżyć się mogą i wspólnie podejmować trudy; – przeszłość, w której polska była cała a jedną, do wspólnej nad sobą pracy przywołuje, przejednywa, zbliża i skupia ludzi. Swoi i obcy obfity znajdą w niej materiał a ognisko to żywioły nawet sprzeczne gdzieindziej, rozbrojone ze sobą łączy

– pisał w Albumie Muzeum Narodowego w Rapperswyll (Poznań 1872) jego założyciel, Władysław Plater.

Naszych wrogów nie było stać na pobłażliwość i sympatię. Carski historyk, Mikołaj Berg pisał o Polakach: „płacząc nad dziećmi, przypasują pałasze i niosą siebie i wszystko co mają „na »ołtarz ojczyzny«”. Pewnie nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy w swoich słabościach nie znajdowali powodów do dumy. „…gdyby Polacy nie byli Polakami” – szydził Berg w swoich Zapiskach o polskich spiskach i powstaniach (Warszawa 1906):

tj. gdyby byli zgodniejsi i nie rozpadali się na tyle różnorodnych stronnictw, gdyby w swych działaniach politycznych okazali więcej ładu organicznego i wytrwałości, już by się Polska dawno wyzwoliła. Nieraz Polakom kładziono do ust wolność.

Trudno uciec od gorzkiej refleksji, że w kwestii narodowej zgody, niewiele się od tamtych czasów zmieniło.

 

Fragment książki Gdyby Polacy nie byli Polakami, Kraków 2019.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Pestka, Gdyby Polacy nie byli Polakami…, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...