27.04.2023

Jedenaście

Zza okna. Zza  wszystkich. Z nieznanego drzewa.

Nieznanymi dłońmi. Sypie mi się w twarz. Moja córka.

Na to drzewo nie ma miejsca wśród drzew.

Rośnie, bo się na mnie chyli. Chyli, ale jest napięte.

Czy się tak odbliźnia prastara głębia? Sukienka, gdy krawcowa

naciąga, aby podchylić? Bo nagie jest to drzewo.

Bo za chwilę w sukience.

I gdzieś na dole słychać stukanie obcasów

dziewczęcych.  Stań przodem, teraz  tyłem,

muszę wiedzieć, czy sukienka w sam raz. Dziecko,

nie kręć mi się tak. Stój przez chwilę w miejscu.

W kominie nasz wspólny znajomy, gołąb, chrypnie od arii miłosnych.

Zawsze na wiosnę tak. Aż chyba puchnie.

Ten sam chudy wiatr nagrywa, i odtwarza, i  puchną razem.

Palce zza okien, wyłuskane orzechy. Nagie do obłędu.

Rozsypywane po parapetach.

Muzyka bębnienia.

I sprawnego nacisku, gdy przez chwilę orzechy razem,

rozsypane, ale  z pnia, wrośnięte 

i szprycowane z gruszki, jak u wziętego pianisty. 

Muzyka  wgięć.

Wginam się ścianą klawiszy.

Ale ona się czepia parapetów, gdy wciśnięte.

To ja, twoja matka, matka wieżowiec spod gołębia.

jedenastu  wciśniętych pięter, 

jedenastu wyjętych szuflad,

matka, która się nie poznaje.

Wiersz pochodzi z tomu Rozdziały, z cyklu „Białe Requiem”.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tamara Bołdak-Janowska, Jedenaście, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...