Oto moje kamienne miasto
Idę ulicy kamiennym mostem.
Pode mną rzeka ziemi przepływa.
Po bokach szczelne bariery murów,
wzdłuż drzewa – rzeźby zielone.
Idę, zmagając się z tym powietrzem,
co winno rzeźwić, rozświetlać płuca,
uskrzydlać mięśnie.
Nade mną nieba
brudnosurowy marmur.
Idę, próbuję roztętnić beton.
Pode mną rzeka ziemi przepływa,
lecz coraz słabsze jej żyzne wiry.
Ledwo kret przebrnie.
– – – – – – – – – –
Wpisany w przestrzeń wymierną,
p o d z i w i a m bloki masywne
w schludnych pokrowcach tynku.
Jakżeż wzorcowo identyczne!
Do której – zgaduję – wejść bramy,
i którego zadzwonić mieszkania?
Similis simili gaudet –
wszędzie gościnny j e d n a k o w o
uśmiech – pod ten sam połysk mebli.
– – – – – – – – – –
Bezpiecznie odgrodzeni
odsunęliśmy się od pól,
odgrodzili od drzew murami,
szybami odpornymi na szum i śpiew.
Wszak wszystko z krajobrazu słonecznych zjaw
zostało już dawno opisane
(naga prawda wyłania się z szelestu kartek).
Wystarczy przymknąć oczy, by na ekranie wspomnień
rozpoznać kształty emocji.
Ze stromych klatek schodowych
spadamy
w kabiny aut.
Rozpędzone taśmociągi jezdni
przewożą n i e s k a ż o n e tlenem mózgi nasze
w zacisza laboratoriów.
W gabinety wszechwładnego Intelektu.
– – – – – – – – – –
Jakiż błogostan!
W trosce o stałą pogodę ducha
likwiduje się zmiany, co by mogły nastąpić
na czyjeś dobre i ważne imię,
czułe jak nagniotek.
W tę niezakłóconą niczym pogodę
nikt od nikogo niczego nie śmie…
Błogostan w sercach, spokój w gabinetach.
Jedyna gorycz… od smolistych cygar.
Spacer po żeber żelaznych upale
rozluźnia mięśnie skurczone fotelem
i chciwe powietrza nadwątlone płuca
przepełnia – nienagannym s p o k o j e m d u c h a.
Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów.