Papież, chłopiec i gołąb
1
W ogródkach działkowych wielkiego miasta – piętnastego
Dnia wakacji – odkryto dziesięcioletniego chłopca. Brudny
I głodny wykradał marchew, maliny, czerwieniejące pomidory.
Pragnął niewiele. Chciał zniknąć z oczu rówieśników, by potem
Opowiadać o wyprawie do odległych miejsc, na którą nigdy nie
Będzie stać jego bezrobotnych rodziców.
W nocy nie mogę zasnąć. Mógłbym mu tylko oddać swoje –
Sprzed lat – wyprawy z rodzicami na Hel i do Morskiego oka.
2
Senny dworzec. Autobus w konwulsjach a przed nim
Daleka droga. Skrzypek na ławce smętnie zawodzi –
Nie zostawiaj nigdy w potrzebie dziecka, kobiety
i ptaka, a obok gołąb ciągnie pod ławkę przetrącone
skrzydło. Ten obraz, bo nie śpiew, nie daje mi spokoju.
Rzucam garść monet w czapkę grajka, jakby on – niczym święty
Albo zwykły felczer – mógł znowu otworzyć
Niebo gołębiowi.
3
Z okna Watykanu
Papież kończy homilię. Błogosławi.
Zza jego pleców – widzę to wyraźnie na ekranie
Mojego telewizora – wychyla się ów chłopiec.
Już nie brudny i głodny. Uśmiechnięty. I wypuszcza
W niebo białego gołębia. Nie mogę się mylić.
To z pewnością ten, który parę dni temu ciągnął
w moim mieście
przetrącone skrzydło.