07.06.2023

Pewnego razu pod Białą

Wraca z działki Stasio Królik zamieszkały w Białej Podlaskiej. Ogorzały i chwacki, z bujną czupryną przetykaną srebrnymi nitkami siwizny. Wiezie na rowerze marchew, czosnek i buraczki. Wiemy już, że  Stasio krzepki i zdrowy, wiemy też, jaki jest czosnek, jak wyglądają buraczki i marchew. A jak prezentuje się jego rower? Ho, ho! To nie byle jaki sprzęt! Nie odczyta się już na ramie nazwy  firmy „bałtyk”, ale koła kręcą się od trzydziestu lat! Tym rowerem ojciec woził go do przedszkola. Teraz on omija dołki i kałuże, najwyraźniej oszczędza agregat. Rzecz godna pochwały, może bicykl będzie służył jego dzieciom? Jedzie, jedzie, rozkoszuje się jazdą, a przy drodze stoi starszy jegomość. Stanisława coś tknęło.

– Może podwieźć? – zapytał uprzejmie. – Służę bagażnikiem!

I siatkę z warzywami przełożył na kierownicę. Staruszek bez wahania wskoczył na bagażnik, cyklista zakręcił pedałami i pomknęli. Przejechali już ze trzy kilometry i wieżowce Białej Podlaskiej widać było jak na dłoni.

– Dziękuję, wysiadam – oświadczył  wtedy staruszek. – Ile należy się za przysługę? – zapytał i sięgnął po pugilares.

Na papierosy zarobiłem – ucieszył się w duchu przewoźnik. Ale cóż mi po kilku złotówkach? – pomyślał zaraz. I oznajmił: – Za Bóg zapłać!

– Skoro pan taki miły – rzecze staruszek – mam propozycję! Spełnię pańskie trzy życzenia. Nawet w tej chwili.

Stanisław pisywał wiersze, miniatury krytyczne, uporał się nawet z rozdziałem rozprawy doktorskiej, przemawiał na wiecach i zabierał głos w naukowych dysputach, a wtedy zapomniał języka. Żaden powód do śmiechu. W takiej sytuacji wielu nie przypomniałoby  sobie swego nazwiska. A Stasio – o czym nie wolno zapominać – to chłopak niezwykle oczytany. Nieobce mu myśli Pascala, aforyzmy Schopenhauera, zna też bajki ludowe. Pamiętał, jak nieodpowiedzialnie zachował się człowiek, kiedy podobny dobrodziej ofiarował mu tyle ziemi, ile zdoła obiec. Nieborak w czasie biegu wyzionął ducha. Inny, któremu złota rybka ofiarowała usługi, pragnął poprawić swe parametry fizyczne, chciał mieć przyrodzenie do samiutkiej ziemi! Niestety, rybka źle zinterpretowała życzenie,  nie przedłużyła fajfusa lecz – o, ironio! – skróciła nogi! Mało takich co zyskiwali, z tych co stracili, śmieją się ciągle.

Cóż on mógł stracić? Wiele! Choćby dobre samopoczucie. Z przedstawienia życzeń nie zamierzał rezygnować. Sprawiłby zawód ofiarodawcy.

Droga, którą jechali, była w kiepskim stanie Dlatego autobus nie dojeżdżał do Wólki Dziadowskiej, dzieci zaś musiał drałować do szkoły dziesięć kilometrów.

– Niech będzie dobra droga! – wyjawił życzenie i serce mu załomotało. Jeszcze każe mi naprawić – pomyślał przerażony. – Jutro o świcie będę zmuszony stawić się z łopatą i kilofem?

Stacho nie jest słaby. Pół hektara ziemi ornej potrafi łopatą przewrócić w trzy miesiące. Zrujnowanej szosy nie poprawiłby    jak się zdaje     nawet i w dwa lata. Nie dla niego tłuczenie kamieni.

– Tylko tyle? – zdziwił się staruszek. – Do jutra  załatwione.

I poczłapał w boczną uliczkę, a Stach przełożył warzywa na bagażnik. Następnego ranka udał się na zakupy. Patrzy i oczom nie wierzy, sprawna ekipa kończy kłaść asfalt, jeszcze się tylko  walec przekolebie po czarnym dywaniku i koniec pracy. Przedstawicieli władz miasta nie widać, decydenci z województwa też nie przyjechali. Nikt wstęgi nie będzie przecinał. Cud prawdziwy.

Wraca ze sprawunkami, nadal oczy przeciera ze zdumienia, spotyka staruszka. Zdziwił się ogromnie. Przyjąłby zakład o bułki i mleko, które niósł w torbie, że ich drogi nigdy się nie zejdą. Źle zrobiłby. Przegrałby śniadanie.

– Przyszedłem spełnić drugie życzenie – oznajmia.

Stanisław patrzy podejrzliwie, znowu nie dowierza. Trochę się też i boi. Wie jednak o kilku miejscowych bolączkach. Kuzynowi dach przecieka, bo nie ma pieniędzy na nową blachę i rynny, woda więc w piwnicy kompoty zalewa. Mógłby poprosić, aby deszcze nie wyrządzały szkód w kamienicy przy ulicy Budkiewicza. Ale jaki mógłby być finał? A nuż kazałby mu stać przez miesiąc, albo i dłużej, z miednicą pod dziurą w dachu?

– Proszę się decydować! – ponagla zniecierpliwiony życzeniospełniciel.

To dopiero trudny wybór! Nie ma w pobliżu żony, nie podpowie. Zresztą, jeśli wierzyć bajkom, żona w takich przypadkach nie była najlepszym doradcą. Znikąd pomocy, bo i córka w szkole. Może coś dla niej? Chińskie pióro albo kredki? Przypomniał sobie coś  konkretniejszego. Dzieciaki z jej klasy marzą o ludowych, krakowskich strojach. Na występy. Niech więc im da. Nie dla siebie prosi, dla drugoklasistów!  Może nie każe mu do końca świata hasać w pasiastych portkach i sukmanie? Próżne obawy. Jeszcze tego samego dnia przywieźli kostiumy do szkoły. Ot, z jakiejś firmy. Przyjechali, zostawili, odjechali. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo dokąd. Dowiedział się o tym od córki. Mała paradowała przed blokiem w gorsecie i kolorowej spódnicy. Cóż za radość w całym domu. Wszyscy zaaferowani. Staś zaś mógł spokojnie obejrzeć dziennik telewizyjny. Nagle mignęła mu na ekranie znajoma twarz staruszka. Hitchcook często pokazywał się na swoich filmach, czasem postępowali tak i polscy reżyserzy, Wajda i Zanussi. Ale przecież państwowa telewizja nie była chyba jego własnością?

– Trzecie życzenie! – krzyknął staruszek i wychylił się zza kiosku, w którym Stanisław kupował rankiem papierosy.

Królik zbaraniał. Tak to trzeba powiedzieć, choć niezbyt zręcznie takim zwrotem określać  zachowanie intelektualisty. Nie wierzył w kolejne spotkanie. Nie przygotował się. Gdyby się zastanowił, przemyślał, może wybrałby coś pięknego. Ale nie wybrał. Stoi więc i duma. A czas płynie. Córka krzyczy:

– Tato, spóźnię się do szkoły!

– Żeby się tylko nie spóźniła – mówi Stasio do staruszka i  wzrok ma błagalny.

– Chce pan polecieć z córką? –  pyta rzeczowo rozmówca.

– Chcę! – mówi zdesperowany i  wyobraża sobie, że z pewnością pogubi buty, kiedy będzie pomykał do szkoły w tempie 60 kilometrów na godzinę. Ale cóż tam pantofle! I tak zdarte. Byleby zdążyć do szkoły przed dzwonkiem.

– Lećcie więc! – wydaje tamten polecenie.

Stanisław widzi, jak z okna na pierwszym piętrze wypływa córeczka. Ma na sobie niebieski fartuszek z białym kołnierzykiem i trampki. Na plecach tornister. Szybuje chwilę nad podwórkiem. Ojciec wpatruje się w nią bez obaw. W zachwycie. Ale i jego jakaś siła wypycha w górę. Dołącza do niej na wysokości najwyższej topoli. To dobry kurs. Żadne nie zawadzi butem o przewody telefoniczne. U ramion mają skrzydła. Trzepocą jak motyle. Dzieci z podwórka zadzierają główki, machają rączkami. Starsi też dostrzegli, ale są powściągliwsi w reakcjach. Nie powiewają chusteczkami, tylko oczy przecierają ze zdumienia. A dobry nieznajomy staruszek uśmiecha się życzliwie. Też macha ręką. Na pożegnanie.

Może kiedyś spotka także i was, może zechce spełnić wasze najskrytsze życzenie. Mówcie śmiało, że chcecie dużo. Nie krępujcie się. Żądajcie wiele. Miejcie odwagę polecieć w chmury!

Czy Stasio myślał kiedykolwiek, że pofrunie?  Nie myślał.  A pofrunął. Wysoko.

Dobry człowiek uśmiecha się ciągle. Odszukajcie go w tłumie. Czy spełni wasze życzenia? Podejrzewam, że niewiele może zdziałać. Więcej zależy od was. Miejcie odwagę być szczęśliwymi.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zbigniew Włodzimierz Fronczek, Pewnego razu pod Białą, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...