12.05.2022

Przypowieść o bezpieczeństwie

„brzemienne klempa na bagnach się kryje
intruza tnie do krwi cibora
życie ma schronienie w życiu”

Młodzi małżonkowie Inga i Agnar zamieszkali w osadzie Rogheim, liczącej kilkanaście domostw. Było tam bezpiecznie i rzadko kiedy widziano w pobliżu kogoś z szerokiego świata. Zagubiona w lesie Hoddmimir osada żyła rytmem pór roku i wytwarzaniem smoły – daru okolicznych sosen przesyconych żywicą. Za smołę z Rogheim płacono najwyższą cenę, nikt więc nie musiał na zapas martwić się o byt. Częste wyprawy mężczyzn, głównie po srebro, również przynosiły spore zyski.

Agnar, pracowity i odważny, szybko zdobył szacunek otoczenia oraz znaczny majątek. Sypiał spokojnie, nie przypuszczając, że jego młodą żonę trawi lęk. Wprawdzie oczy jej wyrażały radość, gdy splatała się z mężem w miłosnym uścisku, lecz gdy on odpływał w sen, ona drżała z trwogi.

Nie szło tu o wroga, który mógłby spalić osadę, ani o pustą spiżarnię, ani też o Agnara, któremu prócz żony nie podobała się żadna inna kobieta. Inga nie umiała odpowiedzieć na pytanie, czego się właściwie boi…

– Powiedz, czego się lękasz? Gdy to nazwiesz, twój strach będzie mniejszy – zachęcała ją siostra.

– Boję się, co będzie, jak zasnę i co będzie, jak się obudzę… – szepnęła Inga.

Podczas dziennej krzątaniny jej lęk się kurczył, ale nocą olbrzymiał. Gdy w ciemności bała się zamknąć oczy, przytulała się do Agnara i słuchała jego oddechu, by się w nim schronić. Agnar, długo nieświadomy niepokojów żony, pewnego dnia dostrzegł jej struchlałą twarz i zapytał:

– Czy nie czujesz się tu bezpiecznie? Gdzie jest ten wróg, którego się obawiasz?

– Nie umiem go nazwać – z zakłopotaniem odrzekła Inga.

– Jak zwał, tak zwał. Chcesz się czuć bezpiecznie, stawaj do walki. Na wroga najlepszy jest miecz. Nauczę cię nim władać – powiedział Agnar pełen wiary w skuteczność swej rady. Szykował się na wyprawę i nie chciał zostawiać żony w złym stanie ducha.

Inga pilnie przykładała się do ćwiczeń i szybko opanowała sztukę władania bronią, choć właściwie nie wiedziała, do jakiej walki miałaby się sposobić. Intensywna zaprawa, wysiłek i zmęczenie, złagodziły nieco jej lęk.

Uspokojony Agnar wyruszył w podróż, a kiedy wrócił ze skrzynią pełną srebrnych ozdób i monet, zastał żonę zatrwożoną jak niegdyś.

– Czy władając mieczem, nie czujesz się bezpiecznie? – zapytał zdziwiony.

– Cóż mi po mieczu, kiedy nie umiem nazwać mojego wroga – odparła.

Agnar długo się zastanawiał, jak pomóc żonie i otoczył domostwo mocnym cokołem, a do bramy zrobił nowy skobel. Jednak Inga radowała się tylko wtedy, gdy mąż był przy niej. Pozostawiona sobie gasła, kąciki jej ust opadały, a oczy niespokojnie omiatały kąty izby.

– Czy palisada i miecz nie sprawiają, że czujesz się bezpiecznie?

– Cóż mi po tym, kiedy nie umiem nazwać tego, czego się boję – odpowiadała ze smutkiem Inga – Chyba nie ma dla mnie ratunku.

– Kiedyś ojciec dał mi amulet na lęk i strach. Zrobię ci podobny… – zadumał się Agnar.

Wyciął na kawałku leszczyny znak przypominający rozwidloną gałązkę i zabarwił go własną krwią. Okadził dymem z szałwi, przeciągnął nad płomieniem, pokropił wodą, posypał solą i wyszeptał trzy razy:

„Brzemienna klempa na bagnach się kryje, intruza tnie do krwi cibora”

– Co to za znak? – zapytała Inga, gdy mąż zawiesił jej amulet na szyi.

– To znak cibory porastającej bagna. Szeleści, gdy ją poruszyć i ostrzega łosie w mateczniku przed niebezpieczeństwem. Tyle mówią ludzie i znak cibory mają za ochronny amulet. Noś go, a gdy mnie nie będzie i ogarnie cię lęk, spal amulet, a popiół rozmieszaj z miodem i wypij.

Jednak po kolejnej wyprawie Agnar nie dostrzegł u żony poprawy. Smutna twarz i pełne lęku oczy Ingi niepokoiły go coraz bardziej, wreszcie wzbudziły irytację. Jak to możliwe, że on, silny i nieustraszony w walce na topory mężczyzna, nie umie zapewnić żonie bezpieczeństwa?

Przed kolejną podróżą zbudował osobną, niewielką chatkę z grubych bali i postanowił zamknąć w niej Ingę, a przy wejściu postawić straż.

– Powiedz Agnarowi, że już się nie boisz – radziła siostra zatrwożonej Indze.

– Nie chcę wolności za kłamstwo. Może więcej lęku w samotności pozwoli mi się z nim zmierzyć i lepiej poznać to, co czuję?

Gdy więc Agnar wyruszył na dość daleką tym razem wyprawę, Inga zamieszkała w pilnie strzeżonej chacie. Tak jak przeczuwała, w samotności jej strach był większy i bardziej dotkliwy niż wtedy, gdy przebywała z ludźmi. Jednak nie udało jej się ani poznać, ani nazwać lęku tak, jak sobie to wyobrażała. Przeszkodziło jej coś, czego nie przewidziała…

Otóż pewnego dnia zaskoczona odkryła, że jest brzemienna. Obecne w niej nowe życie sprawiło, że poczuła się jakby bezpieczniej, ale nie do końca. „Boję się i się nie boję” – powtarzała szeptem, by oswoić się z nową sytuacją i nowymi uczuciami. Nie chciała dziecku przekazać swojego strachu. Szarpały ją na przemian to radość, to trwoga, a troska o maleństwo pobudzała do działania. „Nie oddam wolności za złudną ochronę i bezpieczeństwo” – pomyślała pewnego dnia. Postanowiła użyć fortelu, by uciec z chaty i udać się po ratunek do wiedźmy Algizy mieszkającej pod lasem przy bagnach. Zaczekała do nowiu i gdy zapadł zmierzch, przekonała strażnika, że musi zebrać zioła łagodzące nudności, które nie dają jej jeść i spać. Pilnujący odprowadził kobietę na skraju lasu, a ona, zrywając niespiesznie kwiaty i liście, zbliżyła się do ściany lasu i ukryła w gęstwinie zieleni.

Wiedźma Algiza pojawiła się przed Ingą nagle, jakby na nią czekała i powitała pytaniem:

– Czego się właściwie boisz?

– Nie wiem… nie umiem tego nazwać – wyjąkała speszona Inga.

– W takim razie to najgorszy z lęków – zawyrokowała wiedźma.

– Miecz mi nie pomógł. Ani amulet z ciborą. Ani mój silny mąż Agnar, który zamknął mnie w chacie – wyrzuciła z siebie jednym tchem.

– Wiem, wiem… – przerwała wiedźma. – Weź więc gałązkę leszczyny i narysuj na ziemi swój lęk.

Inga stała dłuższą chwilę z patykiem w dłoni. Nic jej nie przychodziło na myśl, nic się nie pojawiało przed oczami. Stała bezradna i już miała złamać ze złością gałązkę, gdy usłyszała głos wiedźmy:

– Nie rysuj głową. Niech rysuje ręka. Zrób małą kreskę, a potem niech się dzieje, co ma się dziać.

Inga dotknęła patykiem podłoża. To wystarczyło, by rysunek sam się zaczął tworzyć. Powstało koło, a w nim mniejsze koło z jeszcze mniejszym i mniejszym w środku. Wyglądało to jak wir. Ze środka wiru Inga przeniosła patyk na największy krąg i otoczyła go falistą linią. Potem odrzuciła patyk i utkwiła wzrok w rysunku, ledwo widocznym nocą na nieporośniętym skrawku leśnej ziemi.

– Co narysowałaś? – spytała wiedźma.

– Wir. Wielkie usta. Dziób. Gardziel. Paszczę – Inga dodawała kolejne słowa.

– Czego ta paszcza chce od ciebie? – pytała dalej wiedźma.

– Chce mnie wchłonąć. Pożreć – mówiła przerażona kobieta.

– Nie bój się – odezwała się spokojnie wiedźma. – To nie ciebie chce pożreć. A ściśle mówiąc nie tylko ciebie. Bo to jakby nie ty się boisz. Nie tylko ty. Boi się w tobie każde stworzenie, ryba i ptak, i zając, i wilk, mała sikorka i wielki łoś… jedne istoty ginęły przez wieki z powodu drugich. Teraz jesteś sobą, ale wcześniej byłaś cząstką każdego żyjątka. I boi się w tobie wszystko, co nie chciało przestać istnieć.

– To straszniejsze niż mój strach! – krzyknęła Inga. – Nie chcę takiej przyszłości!

– To przeszłość. Czas, który minął. Przyszłość może być inna – mówiła Algiza z nadzieją.

– Jest nieznana, jest mroczna jak ten las – nie dawała za wygraną Inga.

– Więc ją rozjaśnij. Po prostu idź naprzód, skradaj się, biegnij, przedzieraj. Wtedy nie będziesz o przyszłości myśleć. Bo nie będzie czasu. By zwyciężyć lęk, stale podążaj naprzód.

– Ale dokąd?

– Idź do samego lęku – zdecydowanie rzekła Algiza. – Myślę, że jesteś gotowa. Weź na drogę tę maść i posmaruj sobie twarz oraz dłonie.

– Będę niewidzialna? – spytała Inga ufnie.

– Nie. Po prostu nic cię nie zrani i nie potnie – odparła rzeczowo wiedźma.

Inga otworzyła szkatułkę z maścią i posmarowała się miksturą. Gdy podniosła głowę, nikogo już przy niej nie było, Algiza zniknęła tak niespodziewanie, jak się pojawiła. Wokół było ciemno, Inga z trudem rozpoznawała pnie drzew i zarysy krzewów. Obracała się dookoła. Ze wszystkich stron las wyglądał tak samo, we wszystkich kierunkach rozciągała się nieprzenikniona przestrzeń. „Nie mogę tu tkwić, muszę gdzieś iść” – zaniepokoiła się.

W ciszy słyszała bicie swojego serca. Wyczuwała też delikatne pulsowanie tuż pod sercem. „Moje dziecko…” – wyszeptała i ogarnął ją znów lęk, ale nie tylko o siebie, bo także o nowe życie. Skupiła się na swoim brzuchu, który lekko zafalował. Dziecko poruszyło się, dając wyraźny znak istnienia. Kobieta bezwiednie zrobiła krok naprzód i zaczęła iść przed siebie.

Ziemia, początkowo twarda, stawała się coraz bardziej miękka, a drzewa i krzewy wyraźnie się przerzedziły. Poprawiła się też widoczność. Gdy stopy Ingi zaczęły grzęznąć w lepkim podłożu, zrozumiała, że znalazła się na bagnach. Bywała już niegdyś na ich skraju, lecz nigdy nie zapuszczała się daleko. Ludzie ostrzegali przed łosiami, które miały tu swój matecznik i bywały agresywne wobec śmiałków zakłócających im spokój. Niebezpieczne były zwłaszcza klempy – ciężarne i po urodzeniu łoszaków, gotowe zaatakować w obronie swoich dzieci. Inga wiedziała o tym, lecz szła nieustępliwie. Potrafiła w porę rozpoznać mniej grząskie oparcie dla stóp, a gdy poczuła ból dłoni, jakby od zacięcia nożem, zrozumiała, że dotarła do ostrej cibory, osłaniającej szpalerem domostwo łosi. Wyjęła szkatułkę z maścią od wiedźmy i raz jeszcze wysmarowała grubą warstwą twarz, szyję i ręce. Nagle nienazwany lęk Ingi wyparty został przez konkretny strach – przed tym, co się pojawi za szańcem bagiennej trawy.

Czy szelest cibory zdradził już łosiom bliską obecność człowieka? Inga odgarnęła ostatnią jej warstwę i stanęła tuż przed olbrzymią klempą, która jakby czekała na intruza pełna niepokoju i gotowa do ataku. Kobieta zamarła w bezruchu. Nie mogła iść naprzód, nie mogła się cofnąć. Czas dla niej przestał płynąć. Widziała w oczach klempy własną śmierć. To było właśnie to, czego się zawsze lękała…

Lecz nagle oczy klempy złagodniały. Samica łosia wydała z siebie przedziwny dźwięk, ni to jęk, ni to śpiew, jakby cichą skargę, w której była nadzieja i radość. Odwróciła się od kobiety i zaczęła podążać w głąb zarośli, a jej ślady znaczyła strużka krwi. Zatrzymała się, zrobiła jeszcze parę kroków i z jej ciała zaczęło wysuwać się ciałko małego łoszaczka. Inga bezwiednie dotknęła swojego brzucha. „Była śmierć, jest życie” – szepnęła raz i drugi. Powtarzając raz po raz te słowa jak zaklęcie, wycofywała się z matecznika łosi. „Może boję się śmierci, a może życia?” – pytała samą siebie.

– Gdy staniesz się matką, umrze w tobie niematka. Utracisz siebie, którą byłaś przedtem. Ale nadal będziesz. Uwierz w samo życie – usłyszała.

Przed nią stała wiedźma, jakby wyrosła spod ziemi i powtórzyła, przenikliwie patrząc Indze w oczy:

– Jest śmierć, ale uwierz w życie – uśmiechnęła się i dodała zachęcająco – a teraz chodź ze mną.

Inga podążała zamyślona za wiedźmą i za jakiś czas znalazła się w jej chacie. Podjęła decyzję, że nie wróci do swego domostwa, póki nie urodzi. Algiza zapewniła jej opiekę, a gdy nadszedł czas rozwiązania, spełniła rolę akuszerki. Kładąc położnicy na brzuchu nowo narodzone dziecko, powiedziała:

– Oto twoja córka, niech się nazywa Elahaz. Teraz wiesz, co czuła klempa przed porodem. Przestała się bać, skupiona tylko na tym, co było do zrobienia.

Inga zabawiła u Algizy, aż w pełni odzyskała siły i nauczyła się przyrządzać ziołowe napary przydatne dla niej oraz dla dziecka.

Wreszcie postanowiła wrócić do swego domostwa, przeczuwając, że Agnar niebawem przyjedzie z wyprawy. Doszła do skraju lasu, minęła łąkę i otworzyła furtkę od ogrodu, który rozciągał się za domem. Jakże zaskoczona była, widząc siedzącego na kamieniu swego męża! Ten dumny śmiałek trwał nieporuszony z opuszczoną głową między ramionami i zdawał się niczego nie widzieć i nie słyszeć.

– Agnarze! – zawołała.

Mężczyzna podniósł głowę, a w jego oczach Inga dostrzegła trwogę i rozpacz.

– Wszystko straciłem na wyprawie. Ledwo uszedłem z życiem. Opuściło mnie szczęście. Opuścili mnie bogowie i towarzysze. Teraz rozumiem twój lęk. Myślałem, że straciłem też ciebie – mówił Agnar łamiącym się głosem.

– Masz coś więcej, niż miałeś – uśmiechnęła się Inga – Masz nie tylko mnie. To twoja córka, ma na imię Elahaz, czyli cibora.

Agnar dopiero teraz dostrzegł przytulone do Ingi zawiniątko. Wziął dziecko w ramiona. Było maleńkie, delikatne i lekkie jak płatek śniegu, który niepostrzeżenie mógłby się rozpłynąć.

– To najpiękniejsza istota w całej Ziemi Run – szepnął wzruszony.

Trzymając córkę na ręku, Agnar poczuł, jak duże i mocne ma dłonie. Elahaz była bezbronna, a on mógł ją ochronić i zapewnić jej bezpieczeństwo. Na razie. Do czasu, kiedy sama zechce je odnaleźć.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Maria Jolanta Piasecka, Przypowieść o bezpieczeństwie, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...