09.06.2022

Rosolalia i rosolisy Wojciecha Kassa

Wiersz Wojciecha Kassa Modlitwa o łagodność rosiczki z tomu Wiry i sny jest najdłuższy w książce. Składa się z dwunastu pięciowersowych zwrotek, co daje razem sześćdziesiąt wersów. Jest to właściwie nieduży poemat. Razem z innym długim wierszem Tak się schowałeś, że nie potrafisz siebie znaleźć, który poprzedza Modlitwę…, stanowią swoiste centrum Wirów i snów; są jakby dwoma największymi wirami, które tworzą wspólnie środek tomu.

Wiersz Tak się schowałeś… ma dosyć złożoną strukturę. Jego strofy o charakterze nieco dydaktycznym, perswazyjnym i publicystycznym w dobrym sensie, pisane w drugiej osobie, przeplatane są strofami o charakterze lirycznym i refleksyjnym, nacechowanymi osobistym komentarzem i złożone kursywą.

Porównajmy różnicę stylów części dydaktycznych i lirycznych w tym wierszu. Zacytuję strofę pierwszą i piątą, zachowując oryginalną pisownię: „Gdy zmęczy cię dekonstrukcja wracaj do puszczy, / a odnajdziesz swój głos. Przełączę odbiornik z deliryki na lirykę, / z serca wykroję ci propagandę. Zyskasz na czasie, / siadając o świcie w rzece”.

To otwarty bunt przeciwko postmodernizmowi i dekonstrukcji, które czynią nas więźniami języka. To on czyni nas nieczułymi na to, co dotykalne i zmysłowe. Nie jest to ucieczka przed upływającym czasem, ale zachęta, by dany nam czas doświadczać pełniej. I strofa piąta, pisana kursywą, osobista:Dlaczego piszę? By nie zapomnieć tego, o czym miałem napisać. / Moja potrzeba to czujność wobec znikliwości – to co znika, / nadal trwa we mnie i dopomina się choćby migotliwej mgły”.

Postmodernistyczna pogoń „za wszystkim” sprawia, że stajemy się „językożercami”, karmieni jego konstruktami („Ty odpadzie łaciny – odludzie zaludni twój wers, wypełni głos"), za którymi znika to, co naturalnym darem, „ziemskim pokarmem”, bez którego nie istnielibyśmy: „Posłuchaj marzeń mojego synka: chce mieć ogródek, sadzić / kapustę i marchewkę, hodować szmaragdowe motylki i króliki, / które wypuści w las”.

O ile wiersz Tak się schowałeś… jest pisany językiem bezpośrednim, prostym i oszczędnym, to Modlitwa o łagodność rosiczki jest utworem symbolicznym, pełnym obrazów, różnych tropów i odwołań do podświadomości. Już sam tytuł wiersza, aczkolwiek bardzo piękny, jest nie lada wyzwaniem dla czytającego. Zapowiada modlitwę, ale nie do świętego, nie modlitwę maryjną, na przykład Modlitwę o łagodność Matki Bożej, a raczej pogańską, modlitwę o łaskę przypisaną roślinie, w dodatku znanej ze swojej drapieżności, owadożernej. Zatem chcąc wyjaśnić tytuł, trzeba przyjrzeć się temu tak ważnemu dla utworu zielu.

Rosiczka (Drosera L.), zwana też rosieńcem lub rośnikiem, to roślina występująca na wszystkich kontynentach zamieszkałych przez człowieka, w strefie klimatu umiarkowanego i monsunowego, na terenach ubogich w składniki odżywcze: kamienistych, piaszczystych, lub bagiennych. Brak niektórych składników odżywczych uzupełnia polując, zastawiając pułapki na owady, które są kuszone słodką wydzieliną pokrywającą liście, które zawijają i zamykają się wokół owada, paraliżowanego kwasem mrówkowym. Ciało ofiary zostaje strawione przez wydzielane enzymy, a powstała ciecz, bogata w składniki odżywcze, wchłaniana przez roślinę. Rosiczki należą do goździkowców (Caryophyllales) i tworzą w tym rzędzie klad bazalny, inaczej – najstarszą gałąź. Do goździkowatych należą wszystkie astry, dzbaneczniki, rdesty, rośliny tamaryszkowate, ale też i kaktusowate. Cała rodzina rosiczkowatych liczy około sto pięćdziesiąt gatunków. Najpowszechniejszą jest Drosera rotundifolia, czyli rosiczka okrągłolistna, występująca w Polsce, nazywana też rosą słoneczną (ros solis). Rosiczka zawiera cholinę i w medycynie ma zastosowanie jako środek przeciwbólowy. Od łacińskiej nazwy rosiczki pochodzi cała rodzina nalewek, zwanych rosolisami, używanych przeciwbólowo: na ból zęba, serca, żołądka. Nalewki te zostały tak dalece zapomniane, że Samuel Linde ich nazwę skojarzył z rosołem. Pomyłkę Samuela Lindego prostuje Józef Rostafiński, botanik i profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, w wydanym w 1887 roku zbiorze pod tytułem Ze świata przyrody. Szkice i opowiadania.

Z wielu gatunków rosiczki wymieńmy przynajmniej kilka: rosiczka długolistna (Drosdera anglica), rosiczka pośrednia (Drosdera intermedia), rosiczka łyżeczkowata (Drosdera spatulata), ale jest też rosiczka Alicji (Drosdera Aliciae). Rostafiński tak pisze w swoim szkicu o rosolisach:

Wyraz zachował się do dziś dnia, w niektórych okolicach kraju, ale stracił dawne znaczenie i tem samem przestał być zrozumiały, tak dalece, że dziś trudno już zrozumieć, czem się rosolisy różnią od likierów. Biegli utrzymują, że to są wódki, podobnie słodkie jak likiery, ale mocne, które tylko mężczyźni pijać mogą. Inaczej bywało niegdyś. Ale to niegdyś minęło już tak dawno i bezpowrotnie, minęło tak, prawie żadnych nie pozostawiając śladów, że trudno domyśleć się nawet z naszej literatury, czem były rosolisy. – Brzmi to podobnie jak rosół i lisy; Linde w swoim słowniku pomieszcza wyraz pod rosołem, ale zdrowy rozsądek sprzeciwia się temu wywodowi i myśl wzdryga się na nalewkę z lisa, chociaż wiemy, że w XVI wieku rzeczywiście destylowano wódki na rozmaitych zwierzętach, że pędzono je wkładając do alembiku n. p. młode króliki, żabki itp.

Żeby nie było wątpliwości, rosiczki – jak wszystkie rośliny – kwitną. Kwiaty mają ładne, drobne, złożone z pięciu delikatnych płatków, owalnych jak elipsa, najczęściej barwy białej lub fioletowo-różowej. Suszone kwiaty rosiczki używano kiedyś zamiast tytoniu. Pięć płatków kwiatu rosiczki można zestawić z pięciolistną koniczyną przynoszącą szczęście lub odnieść do symboliki pięciu palców. A przecież liść rosiczki zamyka się wokół owada jak dłoń, która zamyka biedronkę lub ważkę.

Ten botaniczny wstęp jest konieczny dla zrozumienia wiersza, skoro autor ma w swoim bogatym zielniku również rosiczkę. Już w pierwszej strofie wiersza poeta zachwyca nas urodą swojego zielnika: „Przylaszczki, fiołki, groszki wiosenne, zawilce, szczawiki / zajęcze, rogownice, mniszki lekarskie, pięciorniki gęsie, / złocienie, gajowniki, starzec jakubek i bluszczyk kurdybanek – / tyle tego podczas krótkiej wyprawy w las […]”.

W tych trzech pierwszych wersach aż sześć razy występuje dźwiękonaśladowcza głoska „sz” i trzy razy zbitka „szcz”. Z pięknymi polskimi nazwami kojarzą się piękne kolory ziół i kwiatów. Stwarza to razem wrażenie, jakbyśmy szli z poetą przez las. Wiersz jest również bogaty w treści oniryczne i symboliczne.

Modlitwa to zwrócenie myśli i słów w kierunku sacrum: Boga, świętego, anioła, Matki Boskiej. Bywają też modlitwy do Szatana, jak słynny wiersz André Gide’a pod takim tytułem. Najczęstsze modlitwy są proszalne czy też błagalne – prosimy wtedy o wstawiennictwo czy też wybaczenie grzechów albo ochronę przed żywiołami i śmiercią lub biedą. Inne modlitwy są dziękczynne i wyrażające uwielbienie.

W cytowanych pierwszych wersach utworu znaleźć można podziw, a więc uwielbienie i dziękczynienie – za piękny spacer, za bogactwo przyrody. Jednak w tytule i w całym wierszu podmiot liryczny prosi o „łagodność”. Należy się zapytać, do kogo podmiot mówiący modli się – do samej rosiczki? Czy może jest to prośba o łagodną śmierć, symbolizowaną tutaj przez rosiczkę? Bo rosiczka, uśmiercając ofiarę, powoli zamyka pułapkę, co trwa parę godzin. Jeżeli modlitwa nie jest skierowana „do rosiczki”, to zatem do kogo? Dlaczego taka forma? Wątki eschatologiczne i oniryczne pojawiają się na zakończenie cytowanej strofy: „[…] Patrzyłem na mój cień, / jak się ociąga, jakby szukał zamieszkania w drzewie”.

Mieszkanie w drzewie to dom oniryczny w ujęciu Gastona Bachelarda, którego szuka cień bohatera lirycznego. Autor w książce Wyobraźnia poetycka, w rozdziale pod tytułem Ziemia, spoczynek i marzenia (strona 305), pisząc o domu onirycznym, przywołuje Henry’ego Davida Thoreau z Waldena: „W pewnym okresie życia zwykliśmy patrzeć na każdy krajobraz tak, jakbyśmy tam mieli postawić sobie dom. Tak właśnie przepenetrowałem całą okolicę w promieniu jakichś dwustu mil…”.

Dwieście mil to dużo, blisko czterysta kilometrów w jedną i drugą stronę. Oniryczny dom musi być jednak daleko. Na tyle daleko, by nikt niepowołany nie mógł nas znaleźć, zagrozić domowi, nam i wszystkim bliskim ludziom i rzeczom, które tam zabraliśmy, na naszą arkę, jak Noe. Podmiot tego wiersza z pewnością weźmie swój zielnik i zapamiętane obrazy, miejsca, w których czuł się dobrze. Zobaczymy, jak daleko szuka bohater wiersza Kassa.

Drugą strofę otwiera krótkie zdanie-stwierdzenie, w którym pojawia się nutka pretensji: „Przestałeś pytać!”. Kto przestał? Chyba cień. Zdanie zakończone jest wykrzyknieniem. Oznaczać to może: zerwanie kontaktu z cieniem albo wyczerpanie pytań, na które nie ma odpowiedzi. Cień to jungowska Anima, być może obraz Matki. Podmiot wiersza dalej nas prowadzi: „[…] Rysuję w głowie drogę do jakuckich pasterzy. / Z pędzącego wstecz pociągu widać dialektykę upadku”.

To więcej niż dwieście czy czterysta mil. Parę tysięcy kilometrów. Nie wiem, czy jakuccy pasterze mają tu konkretne znaczenie. Może chodzi po prostu o przykład ludu żyjącego prostym życiem, w zgodzie z naturą. W następnym już zdaniu poeta odsyła nas wstecz – droga, którą pokonaliśmy z szybkością, na jaką pozwala kolej żelazna, jawi się jako droga nie ku postępowi, ale upadkowi. Ta podróż w czasie, w towarzystwie Cienia, jungowskiej Animy, wyznacza nam drugą oś, która biegnie od przeszłości ku przyszłości, przecinając miejsce, w którym jesteśmy. To wyznacza porządek kosmiczny – w następnej strofie pojawi się wątek rozmowy o końcu świata. Będą rozmowy o polityce, policji i wątek obmawiania sąsiadów. Co z tych rozmów wynika? Poeta pyta i udziela odpowiedzi: „[…] Co wiemy o sobie? / Nic, prawie nic? Oto więź – […]”. A kilka linijek dalej pisze: „[…] kłopoty / pojawiają się już wraz z pierwszym telefonem. Co wyśnione staje / się realne, co z wyspy w kontynencie szuka tożsamości”.

To świat odległy od natury – industrialny, polityczny. Porządek zaprowadzony przez człowieka skupionego w konkretnym „tu i teraz”, a nie porządek natury, porządek kosmiczny.

To już nie jest „człowiek bez właściwości” Roberta Musila, ale człowiek bez tożsamości, bez przeszłości i przyszłości.

Stąd przywołanie snów Franza Kafki: „Jego sny wrosły w domowy plusz i jak koty prężą / się tuż za progiem”. Sny Franza Kafki to Zamek, Proces – rozumiany nie tylko w sensie prawniczym, szerzej, jako doraźne, zaprogramowane działanie. To płytkie sny, w które wdziera się świat społecznej opresji. Tym snom przeciwstawione są inne sny, bardziej istotne od tego, co przywykliśmy nazywać realnością. Kierujące nas w stronę własnego cienia, ku przeszłości, pozwalające odnaleźć prawdziwą tożsamość, a tym samym prawdziwą jedność.

Cytowany Gaston Bachelard pisze (strona 307):

Zagłębiając się w oniryczne dale odnajdujemy w nich wrażenia kosmiczne. Dom to schronienie, azyl, ośrodek. Dochodzi tu do skojarzenia różnych symboli. Z tej perspektywy można zrozumieć, dlaczego dom wielkomiejski zawiera jedynie symbole społeczne. Inne swe role odgrywać może jedynie dzięki temu, iż składa się z wielu pomieszczeń, wskutek czego mylą się nam drzwi, piętra. Zdaniem psychoanalityka, w takich przypadkach marzenie prowadzi nas do cudzej żony albo nawet do kobiety publicznej. Psychoanaliza klasyczna od dawna ujawniła sens pokoi w amfiladzie, wszystkich owych drzwi, które ofiarowują się nam w darze, stale uchylone, gotowe na przyjęcie byle kogo, kto by szedł korytarzem.

Dlatego poeta napisze: „Nie odwracaj się od przyjaciół i krajobrazu. Są okna dzienne i / okna nocne. Zaufaj tym pierwszy, do drugich podchodź / ostrożnie, co najwyżej odbiją ciebie. […]”. Zatem „nocne okna” nic dobrego nam nie przyniosą. Możemy w nich zobaczyć swoje odbicie jak w stojącej wodzie, o której Gaston Bachelard pisze, że jest „zamarłą wodą”:

[…] woda zrodzona z wyobraźni narzuca swe dzianie się psychiczne całemu światu. Teraz trzeba wniknąć w sens owej zamarłej wody. Zrozumiemy wówczas, że woda jest materialnym podłożem śmierci, albo – na mocy inwersji naturalnej w psychologii podświadomości – zrozumiemy, w jakim głębokim znaczeniu dla wyobraźni materialnej, naznaczonej piętnem wody, śmierć jest wszechobecną hydrą” (strona 140).

W labiryncie „nocnych okien” i „czarnych luster” możemy zostać klaunem, ryzykując śmieszność, lub spotkać klauna, albo kogoś ogarniętego szaleństwem: „[…] Nie chcę być zeskanowany / –zawołał klaun w sali czarnych luster, a kiedy wybiegł, strzelono / do niego jak do sylwetki wyciętej z kartonu”.

W tej symbolicznej materii pojawia się obce, nowe słowo „zeskanowany”. To nie znaczy tylko odbity w lustrze lub wodzie. Zeskanowany to utrwalony cyfrowo, możliwy do powielenia, ale też przeczytany, prześwietlony, uwięziony i uśmiercony. Przerobiony na piksele. Przypomina mi się postać Hendrika Hoefgena z filmu Mefisto Istvána Szabó, który z cenionego aktora przeistoczył się w nazistowskiego klauna, do którego można strzelać. Zeskanować i przerobić na piksele można wszystko: obraz, tekst, znak, muzykę i aktora Hendrika Hoefgena.

Teraz można zrozumieć sens słów, które pojawiają się w drugiej zwrotce: „Myślenie ma się dobrze, lecz tylko w poezji – […]”. Jest w nich jakaś wiara w oczyszczającą i poznawczą moc poezji. Nocne okna i czarne lustra naśladują nieudolnie wodę. Bo, jak pisze Gaston Bachelard:

[…] woda jest materią pięknej i wiernej śmierci. Tylko woda może spać zachowując swe piękno: tylko woda może zamierać w bezruchu, zachowując grę blasków. Odbijając oblicze marzyciela, wiernego Wielkiemu Wspomnieniu, Jedynemu Cieniowi – woda nadaje piękno wszelkim cieniom, tchnie życie we wszelkie wspomnienia. Stąd bierze początek swoisty narcyzm, nie nas dotyczący, a biegnący w przeszłość, by nadać piękno wszystkim, których kochaliśmy. Człowiek lubuje się w swej przeszłości, wszelki obraz staje się dla niego wspomnieniem” (strona 142).

Ale woda, co oczywiste, to również źródło życia. Dlatego poeta pisze:

Leżę na pomoście. Skarbem jeziora jest teraz księżyc i mój
cień kołysany przez fale, jak przez wieloręką matkę.
W jej wodach oddychałem jak glon, a teraz porzucony na lądzie
usiłuję rozpoznać muzykę tego przyboju, który wyrzucił mnie
na wietrzny pomost.

Odniesienia prenatalne są tutaj oczywiste. Kołyszący się w wodnej toni glon jest trochę jak embrion. Z tą różnicą, że jego świat jest otwarty i skąpany w świetle. Cały świat jest jego kołyską, wielką ciepłą Macicą. Jest to świadomość prenatalna w wymiarze kosmicznym i biblijnym. Żyjąc w czasie wyznaczanym cywilizacyjną i społeczną miarą, zamyka drogę do tej świadomości, kiedy „rodzicami dzieci jest telewizja”. Inną konsekwencją tego jest ludzkie wyalienowanie. Pierwszy raz w tym utworze pojawia się adresat, syn: „Ludzkie centrum synku / rozpadło się na niepoliczalne światy”. To ważny adresat, bo on daje większą nadzieję niż inni na ocalenie depozytu, jaki dostaje od ojca. Jest częścią tego sacrum, jaki tworzy Kosmos i jakim powinien być Dom. Jeszcze raz przywołam Gastona Bachelarda:

Dom obdarzony pełnią oniryczną jest jedynym, w którym można przeżywać marzenia intymności w całym ich bogactwie. Człowiek żyje tam sam albo we dwoje, albo całą rodziną, nade wszystko jednak sam. Dzieje się tak na mocy pewnych cech, właściwych archetypowi domu, w którym spotykają się wszelkie uroki życia samotniczego (strona 308).

Ale to sacrum jest niszczone: „[…] Puk puk puka z ekranu listonosz – daję wam / worek magicznych obrazków i młynków, które w migotliwy / brokat zmieliły wspólnotę i uczestnictwo. Ludzkie centrum synku / rozpadło się na niepoliczalne światy”.

Nie stół, nie łóżko, łoże małżeńskie, a telewizor stał się najważniejszym sprzętem w domu. Nie słucha się matki ani ojca, tylko telewizora. Zanikła agora jako miejsce spotkań. Nie ma mowy o uczestnictwie, bo stajemy się tylko odbiorcami, podzielonymi, wyalienowanymi. W dziewiątej strofie wiersza Tak się schowałeś… znajdziemy taki oto komentarz: „Przerzucasz programy w telewizorze, myszkujesz po Internecie, / czy to nie śmieszne, szukać siebie w tej próżni? / Prawdziwa obecność obywa się bez wiwatów i bywa w ciszy”.

To jest uobecnienie Ja wobec Ty. I Ja wobec Ja, by Ja zobaczyło siebie, mogło poznać. Ale także spotkanie z sacrum. Wszak Jezus narodził się w stajence, daleko od Stolicy. Saul Kripke w książce Nazywanie a konieczność (Warszawa, 1988) rozważał sytuację, w której ten sam obiekt niebieski może dla jednego człowieka być Gwiazdą Poranną, a dla drugiego Gwiazdą Wieczorną. By mogli się spotkać i porozumieć, muszą ustalić, czy jest to ten sam obiekt, czy dwa różne. Aby tak się stało, muszą odnieść się do rzeczywistości pozawerbalnej. Spotkanie to również cały zespół mitów i wierzeń, jakie wiążą się z Gwiazdą Poranną i Wieczorną. W wiwatującym tłumie trudno mówić o „obecności”, o spotkaniu – możemy tylko powielać (replikować) pewien znak lub gest, skandować słowo lub zdanie. Każde inne zachowanie może być odebrane i potraktowane jako akt sprzeciwu i spowodować wydalenie lub inną, poważniejszą karę. Jest to komunikacja w jedną stronę: od centrali, z trybuny, w kierunku odbiorców, podobnie jak w przypadku telewizji. To centrala określa treść wiwatów. Ale centrali nie można mylić z centrum, z uniwersum, gdzie każdy może zabrać głos i być wysłuchany. O tym mówi wiersz Aleksandra Wata Ciemne świecidło:

Platon kazał nas wyświecić
z Miasta, w którym Mądrość rządzi.
W nowej Wieży z Kości (ludzkich)
dziś Astrolog trutynuje
gwiazd koniunkcję z Marsem oraz
z Oekonomią bied i brzydot.
Mrok zapada i Minerwa
śle swe sowy do Wyroczni.
Platon kazał mnie wyświecić
w noc bez Światłych Filozofów.
Kwiaty szczęściem oddychają,
chmura ciepło deszczem pachnie,
w ciszy słyszę swoje kroki,
idę a i nie wiem dokąd?
Platon kazał mnie wyświecić
z Miasta, w którym rządzi Zmora.

Zauważmy, Platon kazał nas nie „oświecić”, a „wyświecić z”. Mówiąc słowami Wata, telewizja „wyświeca” nas z „ludzkiego centrum”, które rozpada się „na niepoliczalne światy”. „Ludzkie centrum” to właśnie ta sfera sacrum, dzięki której czujemy się ludźmi, a nie tylko częścią mechanizmów produkcji i konsumpcji. Dlatego w wierszu pojawia się zalecenie, kierowane do syna:

Nie poddawaj się, zbieraj jego odłamki i wbrew drwinie
wkładaj do kieszeni. Odwrócony plecami do okien nocnych
nanizuj je na niewidzialny sznur. Jak wódz umierającego
plemienia z pogardą omijaj centra uzurpatorów – Centra Mięsa, Odnowy,
Paznokcia, Makijażu, Tatuażu, Masażu i Kutasa.

„Odrywają się od nas / las odchodzi szybko / za linie horyzontu / okręt odpływa / bez śladu i przyczyny / niebezpieczne są słowa / które wypadły z całości / urywki zdań sentencji / początki refrenu / zapomnianego hymnu” – przestrzegał Zbigniew Herbert w wierszu ***(Zasypiamy na słowach), a kilka wersów dalej puentował: „trzeba śnić cierpliwie / w nadziei że treść się dopełni / że brakujące słowa / wejdą w kalekie zdania / i pewność na którą czekamy / zarzuci kotwicę”. To jeden z wierszy Herberta, który może stanowić dobry kontekst dla poematu Wojciecha Kassa. Oczywiście „Bądź wierny. Idź” z Przesłania Pana Cogito. Wojciech Kass dodaje do tego: „omijaj centra uzurpatorów”. Uzurpatorzy zastąpili hasła Rewolucji Francuskiej: Wolność, Równość, Braterstwo nowymi: Makijaż, Tatuaż, Masaż. Wszystko to dla dobra Kutasa, nie człowieka. Króluje hedonizm, który z człowieczeństwem nie ma nic wspólnego. Bo w hedonistycznym świecie nie ma miejsca dla drugiego człowieka. Nie jest on nawet potrzebny do odczuwania przyjemności seksualnej, skoro cywilizacja oferuje nam specjalne gadżety. Dlatego poeta pyta wprost: „Komu cywilizacja pomyliła się z Bogiem?”. Bo stawianie Cywilizacji w centrum to nic innego, jak przejaw cezaryzacji w najnowszym wydaniu. Chorego lub zmarłego człowieka można zastąpić propagandową produkcją, zupełnie ignorując człowieka. Nietrudno znaleźć liczne przykłady w historii najnowszej, jak i antycznej. Kutas jako totem, Kutas jako bóg – wcale nie kojarzony z płodnością. Kutas jako bóg domu pustego. Pytań i wątpliwości pojawia się wiele:

[…]
Kto wyprowadził wzór
że domem jego jest pustka? Drżę, obrócony tyłkiem do okien
nocnych. Do znudzenia powtarzasz – rzeczywistość pędzi i
rozpalona do czerwoności spłonie, ale to my zwalniamy,
a pojąwszy dystyngowaną sztukę dystansu siadamy na brzegu
i podglądamy świat jak śmieszny film porno w tempie presto.

Czy to nie jest pytanie o Manifest komunistyczny Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, w którym postulowano likwidację rodziny, małżeństwa i religii w imię postępu? Dystans, jaki zapewnia nam tafla sztucznej, zastygłej wody – „okna nocnego”, telewizora lub monitora, daje złudzenie bezpieczeństwa, bez zaangażowania, uczestnictwa. Jest „Ja”, a nie ma „Drugiego”. Jego miejsce zastępuje okno lub monitor odbiornika. Świat jest przedmiotem konsumpcji, który zapewnia nam abonament. Kiedyś mieliśmy reglamentowaną wódkę, papierosy, mydło, cukier, mięso. Teraz mamy reglamentowany świat, bez potrzeby bezpośredniego kontaktu z nim. Dostajemy tyle świata, ile zapewnia nam abonament, bez potrzeby wyjścia z domu. Nie ma świtu, bo nie ma dnia. Dzień możemy oglądać w ramach abonamentu o każdej porze dnia. Wystarczy wcisnąć guzik pilota. To już nie jest sterowanie telewizorem, kinem domowym, ale sterowanie dniem i nocą. Jedno naciśnięcie guzika – dzień się zapala. Drugie naciśnięcie – dzień gaśnie. Bez potrzeby oglądania wschodu czy zachodu słońca. Jesteśmy od razu w środku akcji.

Ale tak wcale nie jest, to tylko złudzenie:
Świt jest moją porą bo odnawia mit stworzenia. Z mgieł otrząsa się
jezioro, wylizuje się światło z rosy. Kaczka otwiera oko i wzlatuje
nad trzcinę – ten obraz odkorkuj w popłochu dnia, przytul pod
znużoną powiekę. Brody patriarchów są jak chmury – usłyszałem
we śnie, który miał długą brodę.

To dziewiąta zwrotka, pominięta w naszej lekturze. „Świt jest moją porą, bo odnawia mit stworzenia” – to ważna prawda. Nie potrafimy sobie wyobrazić nieskończoności Kosmosu. Lecz też nie potrafimy sobie wyobrazić, że Kosmos jest skończony, że ma jakieś granice. Bo jeśli ma, to co jest dalej? Nie ma żadnego dalej? Ale to świt pozwala nam wrócić do czasu, który ma swoje sekwencje. Ma swój rytm, który pozwala nam oddychać i odpocząć umysłowi i pamięci. Odpocząć zmysłom. Świt oświetla, a nie „wyświeca”. Kiedy słońce jest tuż pod linią horyzontu, światło „wylizuje się z rosy”. By to zobaczyć, trzeba cierpliwości, a nie tempa narzuconego przez telewizję, przez cywilizację. „Ten obraz odkorkuj w popłochu dnia, przytul pod / znużoną powiekę” – delikatnie strofuje poeta. Patriarchowie oglądali te same obrazy, co pozwala nam łączyć się z nimi – prorocze bywają sny poetów.

Jeśli przypomnimy sobie rosiczkę, opisaną na początku, to jest ona teraz Matką Wschodów Słońca. „Światło wylizuje się” jakby z choroby, nocnej gorączki. Ale wylizywać się z rosy, to jak przemyć się w rosie, choć rosa i syrop rosiczki to nie to samo. A może światło zlizuje jej spocone liście jak pies, by później wylizać się z ran. Przejęzyczenie: „kaczka otwiera okno”. Możliwe. Oko jest dla kaczki jak okno. Wraz z przebudzeniem świat – poranek – usiadł na parapecie oka. Obraz w obrazie, a w nim znowu obraz. Można się nimi bawić i podziwiać. Tymczasem oglądamy ten świat „jak śmieszny film porno w tempie presto”. Dla kontrastu poeta przywołuje słowa umierającego Stubba, drugiego oficera statku wielorybniczego „Pequod” z powieści Hermana Melville’a:

Ileż bym dał za jedną wisienkę powiada wielorybnik w fabule
Melvillego, po czym umiera – z metaforą na ustach, która
z rubinowym bąbelkiem śliny przenosi się na zewnątrz śmierci
i wędruje przez miasta, ludzi, krajobrazy.

Dla lepszego zrozumienia warto rozwinąć ten cytat, wyrwany trochę z kontekstu powieści:

Drwię z ciebie, szyderczy wielorybie! Któż kiedykolwiek dopomógł Stubbowi, któż go utrzymał w czujności, jeśli nie jego własne, niezmrużone oko? A teraz biedny Stubb położy się na spoczynek na materacu, co nazbyt będzie miękki. Bogdaj by był chociaż wypchany chrustem! Drwię z ciebie, szyderczy wielorybie! Patrz, o słońce, księżycu, patrzcie, gwiazdy! Będziecie mordercami najlepszego chłopa, jaki kiedykolwiek wyzionął ducha! A mimo to jeszcze bym się z tobą trącił szklanką, gdybyś ją tylko potrafił utrzymać! Och, och, ty szyderczy potworze, wkrótce dość będzie chłeptania! Czemuż nie uciekasz, Ahabie? Ja zrzucam buty i kurtę. Niechaj Stubb zginie w portkach! Jednak zbutwiała i przesolona to będzie śmierć. Ach, wiśnie, wiśnie, wisienki! O, Fiask, cóż bym dał za jedną czerwoną wiśnię, zanim umrzemy!

Wiśnie? Ba, gdybyśmy tam mogli być, gdzie one rosną!

Kawafis pisze, że Odyseuszowi „Itaka dała tę podróż”. Odyseusz w końcu powrócił do Itaki. Stubb nie, umiera daleko od Przylądka Cod, gdzie się urodził. Wisienka symbolizuję drogę, jaką pokonał wielorybnik od swoich narodzin. Od tego, kim był pierwotnie i gdzie był. Wiśnia wyraża też tęsknotę za stałym lądem, którego przez czterdzieści dni wypatrywał Noe. Noe zabrał na arkę wszystkie zwierzęta i rośliny. Stubb nie miał nawet pestki, by ją zasadzić. Wisienka może być symbolem oazy na pustyni, ogrodu, Edenu, gdzie wszystkie zwierzęta i rośliny były człowiekowi przyjazne, żyły w symbiozie z nim. Obraz ten i tęsknota za Edenem są przecież wieczne, niedostępne śmierci, jak pestka wiśni, która może wykiełkować po wielu latach. W tej podróży przez życie często towarzyszy nam jakiś „potwór”, którego się boimy i z którym walczymy, uciekamy i bronimy się, czyhamy na niego. Przez lata nienawidzimy, ale i kochamy go. W krytycznych chwilach chcielibyśmy się z nim napić, jak bohater Hermana Melville'a. Pod koniec życia okazuje się, że bardziej walczyliśmy nie z nim, a ze sobą. Wygraliśmy nie z potworem – obojętnie, czy jest to wieloryb, czy smok – a z sobą. Nawet jeśli nie wygraliśmy, to czegoś się w tej potyczce nauczyliśmy, zyskaliśmy własną historię, niepowtarzalną. Historię, którą będziemy później opowiadać: „Pójdźmy nad Wesołek synku, gdzie rosną rosiczki chronione / przepisem, posłuchaj: nic gorszego niż własna sprawa, jedyną / własnością godną uwagi jest twoja i moja dusza […]”. To nie sprawa, nie potwór, nie cel są ważne, ale nasza dusza. „Potwór”, pod postacią jakiego zwierzęcia by nie występował, też ma duszę: „[…] Teraz weź mnie / za rękę – tak, zwierzęta mają sny […]”. Skoro zwierzęta mają sny, to mają i duszę. Wesołkami nazywano klaunów, ale tutaj to niewielkie jeziorko w pobliżu Prania, gdzie poeta mieszka. Jeziorko jak oko w puszczy, jak wyrocznia, w której można odczytywać przyszłość. Lub środek życiodajnej oazy. Wracamy z Wojciechem Kassem do Edenu. Ojciec do niego wraca, a syn wyrusza w swoją podróż, zaopatrzony w przestrogę: „Ludzka sława – polna trawa / I tak dalej, i tak dalej synku.”. Na wiosnę wyrośnie świeża trawa – tak sława przeminie. Nie da się nie zauważyć wewnętrznego rymu „sprawa – trawa”. Sława przemija, jak jej bohaterowie i epoki, w których żyli.

Żyjemy w erze nazywanej ponowoczesnością. A więc nie w teraźniejszości. W ponowoczesność zabierają nas: telewizja, Internet, media i Państwo, obiecując Lepszy Kraj. Ale Historia się skończyła. Nie ma i nie będzie już żadnej Historii, skoro nasz czas, który powinien być „nowoczesnością” został usunięty z osi czasu. Co może być po ponowoczesności? Nic. Jest jakaś przeszłość, którą możemy układać sobie dowolnie jak klocki lego. I jest przyszłość, a właściwie ponowoczesność, której doświadczamy. Jeżeli nastąpił koniec Historii i nie ma czasu teraźniejszego, jest tylko ponowoczesny, to nie ma mowy o żadnej tożsamości. Możliwa jest tylko kolektywizacja. Żony i dzieci stają się własnością wspólną. Następuje zanik rodziny, rozpad symboli. Orła Białego zastępuje Order Wielkiego Chuja, rozdawany w Parlamencie i na ulicach, którego popycha wielka machina propagandowa, z wyraźnym poleceniem „twój ruch”. Orwellowski Wielki Brat gra z nami w erotyczne szachy.

Komunizm miał być ostatecznym etapem rozwoju państwa. Nie został nigdy zrealizowany, bo przegrał z poczuciem tożsamości, potrzebą samoidentyfikacji ludzkiej. Ponowoczesność znalazła sposób, by wysadzić tę tożsamość z siodła i wyrwać nas z Historii.

W erze ponowoczesności nie ma pojęcia „śmierci naturalnej”. Śmierć jest opisana jako zawał, albo niewydolność jakiegoś narządu. Jakby ponowoczesność oczekiwała od nas pełnej wydolności, w imię kolektywizacji. Modlitwa o łagodność rosiczki jest więc buntem przeciwko takiemu traktowaniu śmierci. I życia. Jest modlitwą o „śmierć naturalną”, wynikłą ze zmęczenia życiem, a nie zmęczenia organów. Ze zmęczenia, które wynika z wysiłku, jaki włożyliśmy, dobrze wykonanej pracy, jaką jest życie, a nie znudzenia. Śmierć powinna być naturalną, a nie samobójczą i nie mechaniczną. Ponowoczesność pomału przechodzi do historii. Co będzie dalej? Nic. Jeśli nie zaczniemy się modlić o powrót do Historii, przyjaciół i krajobrazu, jak zaleca Poeta.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Sławomir Matusz, Rosolalia i rosolisy Wojciecha Kassa, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...