25.03.2021

Śmierci równoległe

Przeczytaj cytowane wiersze w całości

Marek Krystian Emanuel Baczewski od momentu debiutu książkowego Fortepian Baczewskiego i inne wiersze (1994) przyzwyczaił czytelników do tego, że bawi się literaturą, formą, kontekstem, kpi z siebie i innych poetów. Ma on świadomość, że za życia, ujawniając się ze swoją twórczością, poeta staje się niczym więcej dla publiczności jak tylko aktorem na scenie poetyckiej. A na scenie ten ma większe powodzenie, kto zbierze więcej oklasków. Można grać rolę wieszcza – jak Bolesław Leśmian, piewcy rewolucji – jak Władysław Broniewski, outsidera – jak Rafał Wojaczek, opluwającego scenografię w teatrze, ulicznego barda – jak Maciej Maleńczuk, grać rolę profesora na uniwersytecie i nauczać pisania poezji. Z chwilą pierwszej publikacji stajemy się częścią sceny poetyckiej.

Jednak scena poetycka to nie tylko lekkie spektakle, popisy, polityczne umizgi, komedie i krotochwilne żarty, ale czasem dramaty, które umykają naszej uwadze. Marek Baczewski oprócz roli prześmiewcy przyjął rolę uczonego, badacza innych pism, klasyki XX wieku. Stąd jego wiedza na ten temat spora. W swoich wierszach i traktatach poetyckich – bo w tym zaczął się specjalizować – nabierając dystansu do współczesnej poezji – przypomina tragiczne, dramatyczne postaci, jak Franz Kafka, Jean-Paul Sartre, Bohumil Hrabal, Szymon Wiesenthal przygląda się trudnym momentom historii XX-wiecznej.

Pośród jego wierszy niewątpliwie na szczególną uwagę zasługuje cykl Śmierci równoległe i dwa utwory poświęcone Osipowi Mandelsztamowi i Józefowi Stalinowi. Osip Mandelsztam, zaliczany obok Anny Achmatowej, Borisa Pasternaka i Iosifa Brodskiego do największych dwudziestowiecznych poetów rosyjskich, urodził się w Warszawie w 1891 roku. W latach 1907–1910 studiował literaturę na Sorbonie i w Heidelbergu. Potem udał się do Sankt Petersburga studiować filozofię. Tam przystąpił do „Cechu Poetów”, a w 1910 roku debiutował w piśmie „Apollon”. Studia filozoficzne przerwała jednak rewolucja, przez co po niej Mandelsztam nie miał już możliwości wyjazdu z Rosji. W 1919 roku ogłosił manifest Świt akmeizmu, a w 1923 roku – tom wierszy Tristia. Osip Mandelsztam przeciwstawiający się futuryzmowi, głosząc aprobatę dla klasycznych wartości, będąc blisko związanym z Anną Achmatową, nie mógł liczyć na przychylność rewolucyjnej władzy. Represje szybko dotknęły akmeistów. W 1921 roku aresztowano i rozstrzelano Mikołaja Gumilowa – poetę, członka „Cechu Poetów”, wcześniej białogwardzistę, dwukrotnie odznaczonego Krzyżem Świętego Jerzego, a prywatnie męża Anny Achmatowej. Mandelsztam był świadkiem represji, jakie dotykały Achmatową i jej bliskich – licznych aresztowań Lwa Gumilowa – jej syna. Mandelsztam zdążył jeszcze w 1928 roku wydać tomik Wiersze i ukończyć książkę Podróż do Armenii. Widząc panujący dookoła terror, którego ofiarami byli także jego przyjaciele, w listopadzie 1933 roku Mandelsztam pisze wiersz o Stalinie, pokazując go znajomym. Zostaje za to – na osobisty rozkaz Stalina – aresztowany i zesłany do Czeredynia, a potem do Woroneża, gdzie przebywa do 1937 roku. Po opuszczeniu Woroneża w maju 1938 roku zostaje ponownie aresztowany i skazany na pięć lat zesłania. Osłabiony fizycznie, wycieńczony umiera 27 grudnia 1938 roku w obozie przejściowym Wtoraja Rieczka (Вторая Речка) pod Władywostokiem. Oficjalną przyczyną śmierci miał być zawał serca, jak podano. Jego ciało złożono we wspólnej mogile. 

Uzupełniając kontekst historyczny, trzeba podać, że Józef Stalin urodził się 18 grudnia 1878 roku w Gori, w Osetii, na terenie Gruzji, a zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach 5 marca 1953 roku. W młodości pisał wiersze – nawet opublikował kilka utworów w ówcześnie bardzo znanym magazynie literackim „Iweria”. Według różnych źródeł, od 1922 roku, kiedy doszedł do władzy po śmierci Włodzimierza Lenina i utworzono dla niego urząd sekretarza generalnego Wszechrosyjskiej Partii Komunistycznej, skutkiem terroru stalinowskiego zginęło od kilkunastu do nawet stu milionów ludzi. 

Przystępując do analizy wierszy Marka Krystiana Emanuela Baczewskiego, warto jeszcze przytoczyć choćby fragment wiersza, który stał się przyczyną zesłania i śmierci Mandelsztama – który wywołał taką furię Stalina i jego osobiste zaangażowanie. By sobie uprzytomnić grozę życia w stalinowskiej Rosji, atmosferę, jaką cierpieli twórcy z „Cechu Poetów”, trzeba sięgnąć po Zapiski o Annie Achmatowej spisane przez Lidię Czukowską. Opisuje ona, w jaki sposób rodził się samizdat i publikowano, to jest rozpowszechniano, utwory wielkiej poetki w tym czasie. Anna Achmatowa po napisaniu wiersza na spotkaniach akmeistów dawała go wszystkim do przeczytania i niszczyła rękopis w obawie przed aresztowaniem przyjaciół – co groziło niechybnym zesłaniem lub rozstrzelaniem. Terror w suwerennej wówczas Rosji można porównać do terroru hitlerowskiego w Generalnej Guberni w Polsce. Mandelsztam pisze o tym w swoim wierszu:

Żyjemy tu, nie czując pod stopami ziemi,
Nie słychać i na dziesięć kroków, co szepczemy,

A w półsłówkach, półrozmówkach naszych
Cień górala kremlowskiego straszy.

Palce tłuste jak czerwie, w grubą pięść układa,
Słowo mu z ust pudowym ciężarem upada.

Śmieją się karalusze wąsiska
I cholewa jak słońce rozbłyska.


Wokół niego hałastra cienkoszyich wodzów:
Bawi go tych usłużnych półludzików mozół.

Jeden łka, drugi czka, trzeci skrzeczy,
A on sam szturcha ich i złorzeczy.

I ukaz za ukazem kuje jak podkowę –
Temu w pysk, temu w kark, temu w brzuch, temu w głowę.

Miodem kapie każda nowa śmierć
Na szeroką osetyńską pierś.


Listopad 1933 [tłum. S. Barańczak] 

Marka Baczewskiego interesują związki tych dwóch postaci ze śmiercią – z jednej strony poety zesłanego na osobisty rozkaz tyrana, w następstwie czego Mandelsztam zamarł, i Stalina, który był winien nie tylko jego śmierci i niemal wszystkich jego najbliższych przyjaciół, ale też milionów ludzi. W wierszu pierwszym Marek Baczewski pisze o ostatnim okresie życia Józefa Stalina, kiedy mając siedemdziesiąt cztery lata, schorowany, prawie nie opuszczał swojego gabinetu, śpiąc w nim, uzbrojony, owładnięty obawą spisku – z pistoletem pod poduszką i pilnowany cały czas:

Śmierć w jego życiu niewiele zmieniła.
Właściwie nawet już nie ruszał girami
ten gruziński twardziel, gdy przyszła po niego,
w koronkowej bieliźnie. Królowa. Kochanka.
Czy brał od niej pensję? 

W dwóch ostatnich wersach cytowanej zwrotki doszukać się można aluzji do dwóch żon – jedna zmarła w 1907 roku, a druga popełniła samobójstwo w 1932 roku. Stalin podobno podobał się kobietom i miał wiele kochanek – co mogło być przyczyną samobójczej śmierci drugiej żony. Dwa związki formalne – nieudane i zakończone tragicznie – oraz niewiadoma liczba anonimowych dziś partnerek Stalina, nieznana liczba ofiar, które sam zastrzelił, miliony, które zginęły w skutek terroru i czystek, które bezustannie przez całe życie prowadził. Można powiedzieć – we władzy śmierci, jakby była jego kochanką – dozgonną.

Stalin żył ze śmierci, dzięki cudzej śmierci – był jej płatnym, oddanym kochankiem. Mamy tu personifikację śmierci jako kobiety. Śmierć staje się „Królową” – która rozkazuje, żąda i płaci za swoje usługi. W drugiej zwrotce Baczewski odwraca tę sytuację: 

Czy tamten jej płacił
za to, że była przy nim, gdy pisał,
matka Muz i Aniołów?
Skąd przyszło to straszliwe piękno:
które w jego śmierci niewiele zmieniło?

U Homera muzy były córkami Zeusa i Mnemozyne – wywodzącej się z Tytanów bogini pamięci. „Śmierć jest pamiętliwa” – głosi powiedzenie, może być jedną córek Tytanidy. Śmierć inspiruje wielu poetów, malarzy, muzyków, jest tematem wielu dzieł. Anioł Stróż stoi u wezgłowia umierającej osoby. Popularna modlitwa jest odezwą do Anioła Stróża: „Aniele Stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój. Rano, wieczór, we dnie w nocy bądź mi zawsze ku pomocy”. W wierzeniach ludowych anioły często stoją u wezgłowia osoby umierającej, podczas kiedy śmierć stoi u nóg, czekając na zgon. Anioły towarzyszą śmierci, by zabrać potem duszę do Nieba. Mniej więcej tak przedstawia to Hieronim Bosch we Wstąpieniu do raju – gdzie anioły popychają duszę ku światłości.

Czyste, przejrzyste wiersze Mandelsztama pisane na zesłaniu pełne są obrazów i przeczuć śmierci oraz opisów surowej, przepełnionej światłem, ale i ciemnością, syberyjskiej przyrody:

[…]
Umykał z dróg prostolinijnych,
Unikał bieli dusz lilijnych -
No i dlatego ta ulica,
Czy może raczej - jama,
Nazwana jest imieniem tego
Osipa Mandelsztama.


[Woroneż, kwiecień 1935, tłum. S. Barańczak]

 

[…]

A pod niebem czyśćca tymczasowym
Często zdarza się zapomnieć nam,
Jak pojemny jest niebiański schowek -
Dożywotni dom z ruchomych ścian.
[…]
[Woroneż, 9 marca 1937, tłum S. Barańczak]

Mandelsztam świadomy był tego, co zrobił – że zadarł z tyranem, który może decyduje o jego losie:

Więc za chwałę tych dni, co nadejdą w przyszłości,
I za ludzkiej godności sprawę
Pozbawiłem się miejsca przy stole mych ojców
I radości, i czci mojej nawet.

Wiek, jak brytan wilkowi, do gardła mi skacze,
Lecz ja wilkiem nie jestem, nie jestem.
Jak się czapkę pcha w rękaw, tak pchnij mnie już raczej
W duszny kożuch Syberii leśnej.

Byle tchórza nie widzieć i brudu nie widzieć
Ani kołem łamanych kości.
Niechaj z nocy polarnej błękitny lis wyjdzie,
Niech mi zalśni w swej mroźnej piękności.

Prowadź w noc, gdzie Jenisej przetacza się milcząc,
Tam gdzie sosna do gwiazdy się wspina,
Bo nie jestem ja wilkiem i krew mam niewilczą,
A więc z ręki równego niech zginę. 

Stąd pytanie Baczewskiego sugerujące dziwny związek między tymi ludźmi i ich dziwne związki ze śmiercią – jakby śmiercią zauroczeni byli obaj – tylko inaczej:

Czy tamten jej płacił
za to, że była przy nim, gdy pisał,
matka Muz i Aniołów?”


[Tłum. W. Woroszylski]

Pisząc swój szyderczy wiersz o Stalinie i wygłaszając go publicznie, Mandelsztam świadomy był niebezpieczeństwa – wiedział, co spotkało jego wielu przyjaciół. Czyżby rzucał wyzwanie dyktatorowi – nie chcąc żyć sam? Okazać sprzeciw i otwarty bunt – zamiast mówienia ściszonym głosem i przymierania strachem? Może wierzył, iż z jego ofiary – niewinnej śmierci z podniesionym czołem – wyniknie coś ważniejszego, jego przykład, jego gest i jego myśl zacznie jednoczyć ludzi w proteście. Prowokacja udała się Mandelsztamowi, bo do dyktatora wiersz dotarł. Wtedy osobiście kazał go aresztować, lecz nie zabić, tylko zesłać do łagru – pozwalając mu żyć i pisać. Stalin, który w młodości pisał udane, chwalone wiersze, który jednym podpisem skazywał na śmierć dziesiątki tysięcy ludzi, poczuł się dotknięty, ale też darował mu życie.

„Śmierć w jego życiu niewiele zmieniła” – pisze Adam Baczewski o Józefie Stalinie i jego śmierci w pierwszej linijce wiersza. Śmierć nie unieważniła wyroków, które wydał, nie zdjęła z niego odium tyrana, opinii zbrodniarza. Oda na cześć Stalina, którą Mandelsztam podobno załamany napisał w łagrach została odebrana jako nieszczera, nawet przez Stalina. Pretensji do Mandelsztama mieć nie można, skoro nie tylko uczniowie zaparli się Chrystusa, ale i on sam na krzyżu wątpił.

W ostatniej strofie sytuację tę odwraca, pytając o Mandelsztama, który mimo spodziewanej śmierci, nie załamał się, mierząc się z pięknem: „Skąd przyszło to straszliwe piękno: / które w jego śmierci niewiele zmieniło?”. Czy Stalin może płacił śmierci, która natchnęła Mandelsztama do wielu pięknych wierszy? Czyżby Stalin był jednocześnie prześladowcą Mandelsztama, zauroczonym jego wierszami? W tym pytaniu kryje się podziw Baczewskiego dla Mandelsztama, którego pojąć nie można.

Drugi z wierszy Baczewskiego poświęcony śmierci Mandelsztama i Stalina, złożony tym razem z ośmiu zwrotek, zaczyna się od szukania podobieństw i różnic obu śmierci:

Ta sama, a przynajmniej taka sama,
tak samo samotna,
tak samo niepewna porządku,
tego, co zamyka.
Tak samo gotowa przeżyć
i nie umrzeć 

Śmierć wszystkich unifikuje. W obliczu śmierci zostajemy sami, stajemy przed nią osobiście, bez pomocników, adwokatów. Obaj, tyran i jego ofiara, umierali samotnie. Mandelsztam w poczuciu beznadziejności swojej sytuacji – a także zdrady, bo ktoś musiał donieść o jego wystąpieniach; pozbawiony przyjaciół, w obcej, nieprzyjaznej mu przyrodzie (ale pięknej). Stalin umierał w kremlowskim pokoju-apartamencie, żyjąc obsesją, że ktoś go zabije, że wokoło spiskują przeciw niemu, nawet najbliżsi towarzysze. On sam przecież podpisywał wyroki na swoich dawnych towarzyszy z czasów rewolucji, skazując ich na śmierć w podstępnych procesach, z obawy, że odbiorą mu władzę i zrobią to samo.

Obaj – Stalin i Mandelsztam umierają niepewni, co stanie się z ich spuścizną i z pamięcią po nich. Stalin może martwił się o trwałość imperium oraz o to, czy zwycięży wiara w Stalina – Ojca Narodu, który wygrał Wielką Wojnę Ojczyźnianą, czy będą pamiętane jego zbrodnie. Mandelsztam umierał, martwiąc się, czy pamięć o nim przeżyje, czy w Rosji będzie miał go kto pamiętać? Czy jego wiersze, jego dzieła zachowają się i ujrzą kiedyś światło dzienne, zostaną wydane – jego myśl nie zginie. Skoro Stalin złamał i zabił tylu ludzi, czy można było wierzyć w siłę drobnych rąk i upór Nadieżdy Mandelsztam, którą zostawia samą? Czy ona też nie zginie krótko po nim, grzebiąc ich marzenia, przeżycia, refleksje zawarte w wierszach? Na swój sposób jest to ta sama albo przynajmniej taka sama śmierć i samotność, ten sam albo taki sam lęk. Obaj by pewnie chcieli żyć. 

To, co jest tym samym – albo przynajmniej takim samym – w trzeciej i czwartej zwrotce zaczyna się różnić. Baczewski tak to ujmuje – pisząc o Mandelsztamie: „Pierwsza śmierć przyszła szeptem” [3 strofa]; „Pierwsza była cichutka – w nadłamanym mrozie, / pod łaknącym czegoś granatowym niebem, / mroziła rtęć w żyłach termometrów” [4 strofa]. Cicha śmierć Mandelsztama – zapomnianego albo prawie zapomnianego na zesłaniu. Może nawet nie zauważona, skoro codziennie zesłańcy w ciemnościach nocy polarnej wynosili do dołów kilka albo kilkanaście ciał. A może kilkadziesiąt. Sami wpółprzytomni z wyczerpania, zimna i głodu. Musiało być bardzo zimno, skoro rtęć przestała krążyć w „żyłach termometrów”. Rtęć krzepnie w temperaturze prawie – 39 °C, kiedy drzewa pękają skute lodem. W zbiorowej mogile nikt nie ma tabliczek z imionami i napisami, kto w niej leży. W takich warunkach, ciemnościach, przy takim mrozie nikt o to nie dba. Jakie to ma znaczenie, skoro sami pracujący dzień lub dwa później zostaną w podobni sposób przysypani? To jest Inny świat – jaki pisał Gustaw Herling Grudziński, jak pisali w Dzienniku bez samogłosek Aleksander Wat czy Sołżenicyn w Archipelagu Gułag. 

A jak umierał Stalin? Zestawmy fragment trzeciej i czwartej strofy w całości poświęconej jemu:

[…] druga była zagrana na zerwanej strunie:
złowieszcze spiccato zbliżających się kroków.

[strofa 3]

 

Druga gładka i prosta. Pedantyczna.
Zachłanna. W metalicznym pobłysku
czegoś, czego nie wolno mówić ani słyszeć,
tak jakby mówienie było kaleczeniem nieba,
a z czytanych sylab uwalniały się ptaki.


[strofa 4]

Spiccato to gwałtowne, krótkie pociągnięcie smyczkiem po strunie, wydające ostry dźwięk. To załamanie zdrowia, życia i koniec wieloletniej dyktatury – tajemniczy, dramatyczny – atmosfera zamachu jak z dramatu Szekspira, jak z Makbeta – Lady Makbet dawno umarła. Stąd kroki…

Śmierć „gładka i prosta. Pedantyczna. Zachłanna” przez to, że w odpowiedni sposób obwieszczona Narodowi, z dopełnieniem wszelkich ceremoniałów przysługujących głowie państwa, Przywódcy Narodu. Ciało pokazano przystrojone w galowy mundur ze wszystkimi orderami, złotymi szarfami, z wąsami umytymi po śmierci, dokładnie uczesanymi. Śmierć zachłanna na ceremoniały, bogata.

Leczy czym jest ten „metaliczny pobłysk”, o którym nie wolno mówić ani słyszeć? Nie błysk metalu, a tajemniczy „metaliczny pobłysk”. Błyszczeć po łacinie to: micare, a ziarno to: mica. Mika, a właściwie miki to także grupa związków chemicznych, glinokrzemianów różnych zawierających siarkę. Tworzą one kryształy o złocistym kolorze, dając „pobłysk” koloru złota. „Pobłysk” dlatego, że mika podgrzewana, zależnie od składu, może tracić swój złoty kolor i blask, sczernieć. To miką alchemicy oszukiwali władców i książęta, obiecując im receptę na wytworzenie złota. Złota, które miało zapewnić im wszelkie dobra i władzę nad światem. Za tajemnicę produkcji złota władcy płacili ogromne pieniądze i strzeżona ona była pod groźbą śmierci. Angelus Silesius pisał: „Ołów złotem się stanie, przyjdzie to zdarzenie, / Gdy z Bogiem i przez Boga w Boga się przemienię.”

W stalinowskiej Rosji, Związku Radzieckim, prawo nazywania, określania, kodyfikowania, przekazu informacji miało państwo, a właściwie Partia, utożsamiana z Komitetem Centralnym i Sekretarzem generalnym. Obywatele mogli jedynie powtarzać bądź uczyć się na pamięć piosenek o Rewolucji październikowej, Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, męstwie i mądrości Przywódcy Narodu, sukcesach socjalistycznego państwa. Samodzielne myślenie było zakazane. Z chwilą śmierci dyktatora każde słowo wypowiedziane nad jego trumną, potem grobem, przybliżało odwilż, upragnioną wolność, z każdą sylabą „uwalniały się ptaki”. Jest to też aluzja do gołąbka pokoju – symbolu, którym tak chętnie posługiwała się reżymowa propaganda – i tysięcy gołębi wypuszczonych w czasie ceremonii pogrzebowej.  

Dlatego w piątej strofie Baczewski napisze o śmierci Stalina: „Druga delikatnie stąpała po lodowej scenie / Teatru Jednego Cienia, / w przeczuciu czegoś, co jest śmiercią śmierci”.

Teatr Jednego Cienia – jednego aktora, wodza i przywódcy, na którym koncentrują się oczy całego narodu, wszystkich narodów świata. Teatr podszyty blichtrem, kłamstwem, imaginacją. Śmierć Wodza nie jest zwykłą, biologiczną śmiercią, ale fizyczną śmiercią całego teatru, w którym aktor gra, śmiercią przedstawienia – śmiercią śmierci.

Śmierć poety na zesłaniu, w czasie polarnej nocy, ogromnych mrozów, w ciszy, zapomnieniu, w odróżnieniu od tej pierwszej, spektakularnej śmierci: „łagodna jak taniec krwi / pod dywanikiem skóry”.

Śmierć unicestwia. Śmierć unifikuje. Wobec śmierci stoimy tacy sami. Śmierci różni to, co z człowiekiem razem umiera. Nawet nie to, co zostaje. Po śmierci następuje lamentacja. W wierszu, wierszach Baczewskiego spotkały się ze sobą dwie śmierci, dwóch ludzi dziwnie ze sobą związanych. Będzie więc lamentacja poświęcona jednej i drugiej śmierci:

Dwie śmierci – jak dwie siostry.
Dwie śmierci – jak dwie wiary w Boga.
Dwie śmierci, dwie nadzieje.
Dwie miłości, dwie śmierci. 

Następuje czas pożegnania i podsumowania. Pożegnania zmarłych, podsumowania ich życia i śmierci. Marek Baczewski, jako wytrawny znawca historii, kultury, literatury, wie, że inne pożegnanie należy się generałowi Józefowi Bemowi – pożegnał go Cyprian Kamil Norwid, inne urodzonemu w Warszawie Osipowi Mandelsztamowi, inne Józefowi Stalinowi – który też Warszawę odwiedzał i miał tu niejeden pomnik.

Śmierć jest dobra, kiedy koi ból. Śmierć jest dobra – kiedy daje początek czemuś nowemu, lepszemu, kiedy scala w dobrej wierze ludzi. Jak śmierć Bema w wierszu Cypriana Kamila Norwida. Śmierć jest również dobra, kiedy kończy koszmar. Dlatego Baczewski pisze ze spokojem, pogodzony ze śmiercią: 

[…]

Obydwie na swój sposób dobre.
Pierwsza - ze względu na to, co zaczęła,
druga - ze względu na to, co skończyła.

Obydwie były wybawieniem - z czegoś,
do czegoś - zaproszeniem.
Obydwie kojąco bolesne,
uspokajająco samotne.
Obydwie zaspokajające pewien rodzaj głodu.
Dwie siostry, dwie śmierci.

Sławomir Matusz; fragment książki Licznik Geigera – 20 najważniejszych współczesnych wierszy polskich.

Śmierci równoległe; Osip Mandelsztam i Josif Stalin (I)

Śmierć w jego życiu niewiele zmieniła.
Właściwie nawet już nie ruszał girami
ten gruziński twardziel, gdy przyszła po niego,
w koronkowej bieliźnie. Królowa. Kochanka.

Czy brał od niej pensję?
Czy tamten jej płacił
za to, że była przy nim, gdy pisał,
matka Muz i Aniołów?
Skąd przyszło to straszliwe piękno:
które w jego śmierci niewiele zmieniło?

 

 

Śmierci równoległe: Osip Mandelsztam i Josif Stalin (II)

Ta sama, a przynajmniej taka sama,
tak samo samotna,
tak sarno niepewna porządku
tego, co zamyka.
Tak samo gotowa przeżyć
i nie umrzeć.


Pierwsza śmierć przyszła szeptem,
druga była zagrana na zerwanej strunie:
złowieszcze spiccato zbliżających się kroków.

Pierwsza była cichutka - w nadłamanym mrozie,
pod łaknącym czegoś granatowym niebem,
mroziła rtęć w żyłach termometrów.

Druga gładka i prosta. Pedantyczna.
Zachłanna. W metalicznym pobłysku
czegoś, czego nie wolno mówić ani słyszeć,
tak jakby mówienie było kaleczeniem nieba,
a z czytanych sylab uwalniały się ptaki.

Pierwsza była łagodna jak taniec krwi
pod dywanem skóry.
Druga delikatnie stąpała po lodowej scenie
Teatru Jednego Cienia,
w przeczuciu czegoś, co jest śmiercią śmierci.

Dwie śmierci -jak dwie siostry.
Dwie śmierci -jak dwie wiary w Boga.
Dwie śmierci, dwie nadzieje.
Dwie miłości, dwie śmierci.

Obydwie na swój sposób dobre.
Pierwsza - ze względu na to, co zaczęła,
druga - ze względu na to, co skończyła.

Obydwie były wybawieniem - z czegoś,
do czegoś - zaproszeniem.
Obydwie kojąco bolesne,
uspokajająco samotne.
Obydwie zaspokajające pewien rodzaj głodu.
Dwie siostry, dwie śmierci.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Sławomir Matusz, Śmierci równoległe, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...