11.05.2022

Skąd wracasz i dokąd?

Tekst opublikowany został w kwartalniku: „Kartki” 1996, nr 13.

Ostatnie książki literatury poemigracyjnej

Za sprawą Oficyny Literackiej otrzymaliśmy niemal jednocześnie pozornie odległe gatunkowo, a zarazem (choć po części tylko) bliskie tematycznie książki. W obu problem emigracji odgrywa rolę zasadniczą. Myślę o nagrodzonej przez Fundację Kultury i „brulion” powieści Schwedenkräuter Zbigniewa Kruszyńskiego i o tomiku poezji Macieja Piotra Prusa Czy ktoś o mnie pytał?.

***

„Tylko dla tych, co żyją, gdzie się urodzili, wszystko jest pewne i tożsame ze sobą: woda woda, kamień w kamień, piach piach. Dla przemieszczonych wszystko pozostaje zagadką nieodgadnioną” – pisze Zbigniew Kruszyński.

Narrator tej prozy (przypuszczalnie także autor) jest z wykształcenia lingwistą, pracuje jako lektor, ucząc w obcym kraju innego obcego języka. „Stoję wieczorami przed tablicą z rękami szorstkimi od kredy i zastępuję jedne obce słowa drugimi obcymi, ignotum per ignotum”.

Są w tej książce interesujące fragmenty poświęcone językowi. Nie mają jednak tego waloru, co książka Zagubione w przekładzie Evy Hoffman i eseje Stanisława Barańczaka Tablica z Macondo. Barańczak z Imigranckiego Syndromu Wieży Babel, jak to nazwał, potrafił uczynić wartość. Napisał w swojej książce, że ów syndrom to „po prostu inna nazwa dla momentu iluminacji, w którym pojmujemy, że pomieszanie ludzkich języków jest tylko najłatwiej dostrzegalnym objawem irytującej i upajającej wielości wszystkiego, co nas otacza”.

Wasze niskie słońce

Irytacja tak, upojenie nie” – zdaje się mówić Kruszyński. Nie lubię tego, co wasze, zdaje się mówić na każdym kroku bohater tej książki. Nic nie zyskuje aprobaty w jego oczach, wszystko jest obce: „wasz język”, „wasze komiczne zimowe buty”, „wasze kwestionariusze”. Obcy jest smak potraw, sposób ich podawania, twardość chleba. Nieprzyjazne jest nawet „wasze niskie słońce” i w ogóle cały „wasz przeźroczysty, pozbawiony zasłon kraj”.

Obce jest całe środowisko, pozornie przyjazne, bo opiekuńcze, ale zarazem opiekuńcze na sposób prawie policyjny, ubezwłasnowolniające, także po prostu podejrzliwe i oskarżające bezpodstawnie obcych. A więc sprzężenie zwrotne: bohater nie lubi i nie jest lubiany.

Ten kraj (Szwecja, choć w tekście nazwa nie pada) nie chce obcych, i oni go nie chcą, choć tu są. Podobnie (choć jednocześnie zupełnie inaczej) nie chciała Ameryka bohaterów Janusza Głowackiego z Polowania na karaluchy i z Antygony w Nowym Jorku, bohaterów Edwarda Redlińskiego z DoloradoSzczuropolaków (w wersji scenicznej Cud na Greenpoincie). To literatura, która obraz emigracji jako klęski wiedzie od Emigrantów Mrożka. To wciąż ta sama opowieść o niemożności Polaków (wyjąwszy bardziej uniwersalną Antygonę), o rozwianiu się mitu Eldorado, o bezsilności i nienawiści. Upragniony raj staje się piekłem. Bagaż złudzeń, pojęcie o życiu wywiezione z Polski – źródłem niepowodzeń. Klęska jest tu nacechowana narodowo i ustrojowo.

Polak z kosmosu

Kruszyński w Schwedenkräuter od tego schematu odchodzi. Jego bohater cały swój bagaż doświadczeń po prostu wyrzucił, zjadł swoją tożsamość wraz z paszportem. Taką bowiem symboliczną sceną zbiorowego jedzenia paszportów rozpoczyna się ta książka. Jest uchodźcą znikąd jak inni, którzy też zjedli swoją tożsamość.

Manuela Gretkowska, pisząc swój debiutancki tom opowiadań My zdies’ emigranty, też chciała być znikąd, czyli „z kosmosu” jak pisze w opowiadaniu Skąd jesteś i dokąd?, ale mimo pewnej powierzchowności opisu dostrzegła fascynującą różnorodność otaczających ją ludzi. Narodowość to u Gretkowskiej coś w rodzaju kolorytu, w żadnym wypadku ideowość. Gretkowska dla wygody nie zawsze się do polskości przyznaje: „[…] gdybym na pytanie ciekawskiego sprzedawcy powiedziała, że jestem Polką, Arab pokiwałby głową, że wie, gdzie jest Polska, że Wałęsa, że Jaruzelski. A mnie nie interesuje ani Jaruzelski, ani Wałęsa”.

Inaczej próbował zaprzeczyć schematowi Polak-emigrant mieszkający w Hamburgu, Janusz Rudnicki. Na wstępie swego, wydanego dwa lata temu Cholernego świata odrzuca etykietkę „pisarz emigracyjny”. Wzorując się niewątpliwie na Gombrowiczu, eksponuje swoje „ja” i „prostuje plecy”, by strząsnąć z siebie „wielką spuściznę polskiej literatury”, a wraz z nią wszystkie polskie i emigracyjne kompleksy. Kończy się oczywiście na buńczuczności.

Ludzie przemieszczeni

Kruszyński w Schwedenkräuter postanowił polskość nie tyle zwalczyć, ile zignorować. Nie ignoruje natomiast emigranckości. I w tym jest nowatorski. Proza Kruszyńskiego miała być, jak sądzę, uniwersalna. Miała być o każdym obcym w każdym nowym miejscu i w każdym czasie. Czas, jak i ludzie, został zuniwersalizowany, a realia dotyczące okoliczności uchodźstwa amputowane.

Są tylko przybysze, czyli ludzie „przemieszczeni” i „wy”, czyli tubylcy. „Oni”, ta praprzyczyna wszystkiego, zostali nigdzie, czyli w Polsce.

Ten uniwersalizm zawodzi. Szczegóły z życia obozu dla uchodźców, z bloków tworzących getta, z kursów językowych są niezwykle realistyczne. Jest to opis doznawanych upokorzeń, ale także budzenia się postawy roszczeniowej podopiecznych.

Proza Kruszyńskiego przypomniała mi niemal dosłownie autentyczne relacje emigrantów lat 80. Sprawiła, że sięgnęłam po stare „Poglądy”, „Archipelagi”, po krajowe „bruliony” z tamtych lat, przede wszystkim zaś po tematyczny 11 „emigrancki” numer „Wezwania” 1986 roku. Właśnie w nim owe relacje, często szokujące. I wywiady z ówczesnymi emigrantami o znanych nazwiskach: Januszem Głowackim, Agnieszką Holland, Andrzejem Czeczotem, Kazimierzem Brandysem. Artykuły, a w nich oceny moralne, oskarżenia, usprawiedliwienia. Padały takie sformułowania jak: „szantaż sprawą”, „dwuznaczność exodusu”, „kalkulacja”.

„Opuszczenie własnego kraju uważano tradycyjnie za nieszczęście, dopust Boży, także na Wielkiej Emigracji. Dziś uważa się dość powszechnie, że to traf szczęśliwy, który sprowadza ewentualny problem do kalkulacji zawodowej, wiekowej, rodzinnej” – pisał w 1986 roku Tomasz Łubieński o polskiej neoemigracji. Przed pytaniem „Skąd jesteś i dokąd?” było bowiem jeszcze „dlaczego?”, a nawet „w jaki sposób?”.

Co do tego ostatniego, to odpowiedział na nie Adam Zagajewski, z niezwykłą lakonicznością tworząc alternatywę pod tytułem Jak wyjść z domu niewoli? (z tomu Solidarność i samotność). Cytuję w całości:

W pochodzie, z chorągwiami, śpiewając pieśni pełne gniewu, hymny zemsty, wygrażając pięściami prześladowcom.

Z domu niewoli można też wyjść po angielsku, nie żegnając się z nikim, ubranym jak na niedaleką wycieczkę, z tomikiem wierszy w kieszeni wiatrówki. Ranek jest pogodny i zapowiada piękny, długi dzień.

Powrót do nigdzie

Wyjść to jedno. Wrócić (jeśli się wraca) też trzeba na jakiś sposób. Bohaterowie Szczuropolaków ze wstydu nie dopuszczają myśli o powrocie. Bohater Dolorado odważył się „zrejterować” (a w kilka lat po nim sam autor). W Schwedenkräuter problem powrotu ma charakter lingwistyczny. W życiu narratora słowo „powrót” straciło rację bytu. Wraca się przecież do miejsca, z którego się wyszło, ale tego miejsca nie ma, bo zostało „zjedzone” razem z paszportem. Są jakieś miejsca zastępcze, oddane do użytku, ale do nich to słowo nie pasuje. „Po powrocie (powrót, powrót, takie słowo)” – przekonuje sam siebie bohater, wracając z terapeutycznej wycieczki, którą podjął, by być „wreszcie na swoim, czyli obcym miejscu, turysta, który jest z wizytą, student bedekera”.

Rzeczywistość pozostaje oporna na takie podstępy. Nie pomaga kupienie w księgarni przewodnika. Nie jest się ani turystą, ani nie jest się u siebie. Niejasny status, męczący (uczucie to było nieobce także bohaterowi Dolorado).

Ostatecznie nie udają się sfingowane powroty, a słowo „powrót” musi nabrać pierwotnych znaczeń. Dochodzą jakieś wieści z tego „nigdzie”, które się opuściło. Co prawda mało zachęcające, bo „dawni sekretarze partyjni o płytkiej, niesięgającej ostatniego plenum pamięci, ubrani w miękkie, flauszowe marynarki liberałów” są symbolem przemian.

Nie wiem, czy autor Schwedenkräuter wrócił. Ale z jego myślenia o byciu obcym, z nieudanych prób przełamania obcości, z jego myślenia o powrocie powstała książka interesująca, napisana językiem pięknym, odkrywczym myślowo, często po prostu poetyckim. Może tylko zbyt prawdziwa, by być uniwersalną, a zbyt uniwersalna, by nie zubożyło to jej o konteksty i nie zaszkodziło konstrukcji (choć chęć uwolnienia się od zużytego schematu jest zrozumiała). Proza ta jest pocięta, zbudowana z osobnych strzępów, najwyraźniej wielokrotnie przesuwanych na ekranie komputera (jest w Schwedenkräuter i opis procesu tworzenia). Czasem odnosi się wrażenie, że ów uniwersalizm to schemat nałożony na wcześniej istniejącą tkankę żywej, realistycznej prozy, tak by usprawiedliwiał jej zaistnienie teraz właśnie, w gruncie rzeczy o jakieś 10 lat spóźnionej. W istocie jest przecież rówieśniczką Dolorado z roku 1984, czy trochę młodszych Szczuropolaków Edwarda Redlińskiego.

Obce ciała krajów

Niegdysiejsi emigranci wrócili, w większości nie oswoiwszy swoich nowych światów, inni znów dokonali kalkulacji. Tym razem wypadła na korzyść starego miejsca, które raptem zmieniło oblicze. Powroty były różne i z różnych emigracji. Z tej, która była działaniem dla Polski, z tej która była „urządzaniem się”. Były też powroty z ciekawej wycieczki, z której z pewnością wróciła Manuela Gretkowska. Były powroty przedwczesne i spóźnione. Były powroty znikąd donikąd. Jakby miejsce zdradzone też nie dochowało wierności.

„Już nic nie będzie jak kiedyś” – pisze w jednym z wierszy Maciej Piotr Prus. Jest to tom przede wszystkim o powrocie. Autor ma za sobą aż dwie emigracje: do Francji i do Kanady, przedzielone powrotem do kraju, a jednocześnie (przed i pomiędzy) doświadczenie działalności podziemnej (był założycielem i redaktorem krakowskiego pisma „Bez Dekretu”).

Sądząc z poetyckiego zapisu, jego doświadczenia emigracyjne to gorączkowe poszukiwania własnego miejsca. Doświadczenia chybione, które tak podsumowuje tytuł jednego z wierszy: „Obce ciała krajów jak nieprzyjęte przeszczepy”.

Pod tym sformułowaniem, jak i pod słowami „Góry i strumienie w obcym języku są jak pocztówki” z pewnością mógłby podpisać się Zbigniew Kruszyński i wielu innych emigrantów. Przeciwnie, jednak niż u Kruszyńskiego, nie irytacja jest tu motorem twórczym. Poezję tę tworzą „przyjmowane z pokorą miasta”, w których „Boga nie ma” lub „Bóg jest odwrócony”, zarówno wtedy, kiedy „mówi po polsku” w paryskim metrze, jak i wtedy, kiedy jest bogiem Indian tańczących rytualny taniec.

Narrator Szczuropolaków też miał problem z Bogiem:

Ten Wasz Pan Bóg jest Amerykaninem. Zadufanym, zakochanym w sobie Amerykaninem. Ma mnie za przybłędę. […] Mój Pan Bóg jest inny. Zamieszkuje Rajską Kotlinę. Jest bardziej marzycielski. Słowiański. Przy tym wygląda na powolniejszego, bardziej leniwego. Ale on tylko jest bardziej skupiony.

Ani bliżej, ani dalej

W wierszach Prusa nie ma Rajskiej Kotliny, gdzie czeka cierpliwie swojski Bóg. Przeciwnie, w dalekich miejscach listy z Polski układają się w niezrozumiały poemat, zawodzi pamięć. Po powrocie zaś okazuje się nie tylko, że była to podróż, o której „nie ma czego opowiadać”, ale także, że stare miejsce jest na swój sposób nowym. „Pusta kieszeń / W rogach podszewki / Zeschły tytoń” – to cały wiersz zatytułowany Powrót z emigracji.

Ta poezja nie jest jednak świadectwem emigranckiej martyrologii, nie jest też pogonią za nowością i egzotyką. Jest zapisem poszukiwań najgłębiej pojętego sensu istnienia i porażki tych poszukiwań, których nie zaspokoiło żadne „inne daleko”.

„Tyle lat a nie jestem ani bliżej, ani dalej” – pisze Maciej Prus. Jednocześnie porównuje swoje wieczne „przemieszczanie” z wiernością innych. „Na tej martwej równinie nie ma Boga” – pisze. „I cóż mi z Boga bez tej równiny” – mówią jednak ci, którzy się tu rodzą i tu umierają.

Tytuł tego tomiku brzmi Czy ktoś o mnie pytał?. Odczytuję to pytanie w kontekście całej dyskusji, którą spowodowała emigracja. Czy ktoś o mnie pytał? – o nieobecnego, o emigranta, o poetę, który dopiero teraz po powrocie, po kilkunastu latach od wydania pierwszego wydaje swój drugi tomik. Te wiersze mimo całego pesymizmu, jaki niosą, są widocznym śladem odzyskiwania utraconego miejsca i sensu. Ale jednocześnie Maciej Piotr Prus napisał tom o podróży, jaką jest życie, utożsamił ją jedynie z podróżą dosłowną.

***

Wydania i wystawienia tak zwanej „literatury poemigracyjnej”, bo tak się dziś określa ten nurt, bardziej ze względu na temat niż status autorów, którzy czasem powrócili, a czasem zamienili się w pisarzy o dwóch miejscach zamieszkania, rozciągają się na drugą połowę lat 80. i pierwszą 90. Jeśli nawet nie wszyscy uporządkowali swój status i nawet jeśli nigdy tego nie zrobią, to wydaje się, że kończy się pewien temat: Polak na emigracji.

To prawda, że „poemigracyjne” sztuki amerykańskie Redlińskiego są wciąż wystawiane, ale sam autor kończy już zapewne zapowiadaną powieść o… amerykanizacji życia w Polsce.

 

Zbigniew Kruszyński, Schwedenkräuter. Kraków: Oficyna Literacka, 1995.

Maciej Piotr Prus, Czy ktoś o mnie pytał?, Kraków: Oficyna Literacka, 1996.

Okładki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Ewa Nawój, Skąd wracasz i dokąd?, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...