Środa popielcowa
Tyle już sobie powiedzieli, a przecież
ciągle zaskakuje ją czymś nowym, słowa
wyskakują z ust jak pestki z drenowanych
węgierek, pachną cyjankiem i fioletem,
jest w nich słodycz krótkich październikowych dni,
zapowiedź miłości kończącej się krzyżem
i gorzkiego popiołu z zeszłorocznych palm.
Tyle już sobie powiedzieli, a przecież
dużo jeszcze mają do opowiedzenia,
na przykład o tym, jak uczą się od swych ran,
od tych prześwitów, tajnych przejść, które trzeba
mieć na oku, żeby nie pobłądzić. Dzisiaj
tak właśnie było – kiedy brnęli przez kopny
śnieg, prowadził ich popiół z zeszłorocznych palm.
Tyle już sobie powiedzieli, a przecież
najważniejsza podróż jeszcze przed nimi.
Powoli szykują się do odjazdu, choć
nie znają dnia ani godziny. Dyskretny
czas jest mistrzem pogodnego miłosierdzia:
nic nie obiecuje, znika po angielsku,
zdaje się mówić: „no widzisz, nie bolało”.
Tyle już sobie powiedzieli, a przecież
są tematy, które skrzętnie omijają.
Rzadko mówią o tym, że czas jednak boli,
że odległość człowieka od Elohim nie
jest taka sama jak odległość Boga do
człowieka i że krzyżowi bliżej do nas,
niż nam do krzyża. Boją się tępych gwoździ.
Tyle już sobie powiedzieli, a przecież
zapomnieli jeszcze więcej. Cieszy ich ten
dar zapomnienia. Są jak niesforne dzieci,
które rodzice zapisują do pierwszej
klasy i odprowadzają do szkoły, by
nie pomyliły drogi, chociaż rodzice
dawno pomarli i szkoły też już nie ma.
Tekst został opublikowany w 14. numerze kwartalnika „Nowy Napis”.