18.08.2022

„Tragiczny optymizm” – „rozważania prozatorskie” Wojciecha Bąka

Do współczesnej pamięci i obiegu myśli wracają sukcesywnie los i twórczość Wojciecha Bąka. Żył w latach 1907–1961. Był uznawany za jednego z najciekawszych poetów lat trzydziestych, obok Czesława Miłosza i Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Po śmierci Jerzego Lieberta (w 1931 roku) widziano w nim jego najwybitniejszego naśladowcę, kontynuatora poezji religijnej. Uprawiał także dramaturgię i sztukę przekładu.

O Wojciechu Bąku przypomniano sobie dopiero w latach 1989–2010. Tragiczną biografię autora zrekonstruował Witold Banach w szkicu Poeta czasu obłęduW. Banach, „Ostrów pod znakiem pegaza. Literacki przyczynek do dziejów miasta”, Poznań–Ostrów Wielkopolski 2005, s. 105–125.[1]. Jak wskazują dokumenty i pamięć świadków, ten poeta, dramaturg, prozaik, eseista, tłumacz był twórcą najdotkliwiej represjonowanym przez Polskę Ludową w latach 1949–1956Zob. J. Siedlecka, „Obława. Losy pisarzy represjonowanych”, Warszawa 2005. [2]. Długoletnia, śladowa obecność twórczości Bąka w syntezach literatury polskiej XX wieku, jak można stwierdzić dzięki wydawanym materiałom źródłowym, miała swoją przyczynę w działaniach państwa totalitarnego promującego ateizm, jak i w skrywanym negatywnym stosunku literatów do kolegi po piórze. Na przykład Ryszard Matuszewski w liście do Czesława Miłosza nazywał go wprost „grafomanem”Cz. Miłosz, „Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950”, Kraków 2007, s. 459. [3]. Opinie: partyjna i środowiskowa nie sprzyjały poecie, który pragnął konsekwentnie być wierny swoim chrześcijańskim przekonaniom i w tym względzie nie godził się na żadne kompromisy.

Otwartą kwestią pozostaje: czy i jaką wartość mają dziś utwory tego autora? Pytanie to zadają sobie historycy i krytycy literatury. Obfitość dzieł Bąka (w tym wznowień oraz ineditów) jest niewspółmierna do istniejących opracowań. Dlatego w pierwszym odruchu z uznaniem odnotowuję książkę młodego literaturoznawcy z 2007 roku, związanego z Instytutem Nauk o Literaturze Uniwersytetu Śląskiego, Tomasza Pyzika pod tytułem Twórczość poetycka Wojciecha Bąka (wydawcą książki jest Muzeum Miasta Ostrowa Wielkopolskiego – miasta, w którym poeta się urodził). Publikacja pokazuje, jak trudno badać poezję, która zawisła w badawczej próżni. Autor nawiązuje, co prawda, do ustaleń, diagnoz, intuicji krytycznoliterackich (na ogół formułowanych jeszcze za życia poety i niedługo po jego tragicznej śmierci), ale ma kłopoty ze znalezieniem języka opisu badanych wierszy. Można by wskazać na inne jeszcze mankamenty i braki warsztatowe tej pierwszej próby monograficznej dotyczącej Bąka. Jednakże książka Pyzika odsłania tęsknoty literaturoznawcze młodego pokolenia, które nie zawsze idzie po tropach „postmodernizmu”, lecz oczekuje od poezji współuczestniczenia w poszukiwaniu odpowiedzi na podstawowe pytania o duchowość i człowieczeństwo.

Pyzik w swoich analizach zrezygnował z perspektywy historycznej, ograniczył horyzont filologiczny, pożegnał się ze strukturalizmem, a uczynił to po to, aby podjąć fenomenologiczną refleksję nad wierszami Bąka. Omawia je, aby uchwycić nie tyle motywy, symbolikę, tradycję literacką, ile postawę poety, kierunek jego wewnętrznych zmagań o utrzymanie wiary. Wskutek tego swoje rozważania nieznacznie upowieściowił, skupiając się kolejno wokół: „powołania”, „zwątpienia”, „łaski”, „służby”, „światłości”, „codzienności”, „milczenia” i „mistyki”. Wyniki badawcze nie za każdym razem nabierają konkretności literaturoznawczej. Pozytywność tego sposobu przedstawiania poezji polega na tym, że staje się ona żywą materią, wytworem kulturowym, który nie przedstawia się w aurze iluzorycznego obiektywizmu. Książka Pyzika być może zapowiada to, w co wierzył Wojciech Bąk, czyli to, że „pozbawiony duchowości paradygmat przenikający niemal każdą dziedzinę życia, kiedyś musi się skończyć”. Z lektury tej (nierównej) książki wynika, że Bąk był poetą, dla którego liczyło się słowo-czyn, nie zaś artyzm jako wyraz możliwości techniczno-formalnych, za którymi nie idzie żadna praktyka życiowa. Warto zauważyć, że publikacja ukazała się dzięki aktywności regionalistów z Ostrowa Wielkopolskiego, a zwłaszcza Witolda Banacha. Był on pomysłodawcą serii wydawniczej „Biblioteka Ostrowska”, w której ukazało się również wznowienie niedokończonej powieści autobiograficznej Wojciecha Bąka Miasto mego dzieciństwa z 2007 roku.

Debata nad poezją, dramaturgią i tłumaczeniami Bąka odbyła się podczas sympozjum zatytułowanego Z cienia niepamięci do światła: Wojciech Bąk – Kazimiera Iłłakowiczówna – Roman BrandstaetterNa konferencji, która odbyła się 5–7 stycznia 2006 roku w Poznaniu, w Auli Lubrańskiego na UAM, przedstawiono następujące referaty na temat twórczości Bąka: Grzegorz Kubski „Zmienność form modlitewnych w powojennych wierszach Wojciecha Bąka”; Dobrochna Ratajczakowa „Dramaturgia Wojciecha Bąka”; ks. Jan Kanty Pytel „Biblijno-teologiczne i literackie walory Psałterza w przekładzie Wojciecha Bąka”. [4]. Zgodnym zdaniem w dyskusji stwierdzono, że: „wszyscy trzej realizowali klasyczną triadę: Dobra, Piękna i Prawdy. Każdy z nich realizował w szczególny sposób jedną z dominant: Wojciech Bąk to wołanie o Prawdę, Kazimiera Iłłakowiczówna – tęsknota za Pięknem, zaś Roman Brandstaetter – zamieszkanie w Dobru”E. Krawiecka, „Trzy poznańskie światła kultury”, http://www.stowbran.amu.edu.pl [dostęp: 12.10.2010][5].

Porządkującą trafność tego uogólnienia odnieść można do szkiców i esejów Bąka, które są „wołaniem o Prawdę” pod prąd epoki odrzucającej i zwalczającej wszelkimi, ale zazwyczaj ucywilizowanymi i dostępnymi, metodami światopogląd religijny, a zwłaszcza chrześcijański.

Trwająca przez dziesiątki lat dyskredytacja Wojciecha Bąka w Polsce po 1945 roku, a szczególnie w latach 1948–1989, w szerszej perspektywie jest wyrazistym przykładem wykluczania z kultury oraz społecznego dyskursu sfery sakralnej. Myślenie o literaturze w kategoriach dziejów Objawienia oraz dziedzictwa chrześcijańskiego stało się w XX wieku w sferze oficjalnej, a często i w życiu prywatnym, postawą naganną, śmieszną, nieracjonalną, nierozsądną, anachroniczną, a nawet niedopuszczalną. Krzewiono przekonanie, że wyznawanie chrześcijaństwa przez pisarza, poetę ogranicza i zniewala go, czyni osobnikiem ortodoksyjnym, a więc automatycznie niezdolnym do bycia wolnym i twórczym. Bąk był przeciwnego zdania. Uważał, że odrzucenie Tajemnicy, Przedwiecznego Rozumu przez osobę niszczy jej zdolność do wolności.

Słowo „ortodoks” (względnie „ortodoksa”) nabrało pogardliwego odcienia znaczeniowego i wskazuje na człowieka ściśle i bezwzględnie przestrzegającego zasad wyznawanej wiary, ideologii z pominięciem logiki życiowej i bez otwierania się na to, co trudne, niezrozumiałe, złe oraz nieprzewidywalne. Wiarę religijną utożsamiono z ideologią. Wojciech Bąk był marginalizowany za „ortodoksyjność” rozumianą negatywnie czy za rzekomy antysemityzm – w swoich tekstach eseistycznych nie reprezentuje schematyzmu, ciasnoty myślowej, odejścia od realnych problemów epoki, lecz zupełnie coś przeciwnego: dynamikę poznawczą, komplikację, sprzeczności, krytycyzm. Karol Irzykowski charakteryzował Bąka następująco: „miał niesłychanie wiele zdrowego rozsądku i bardzo wyostrzony zmysł rzeczywistości”K. Irzykowski, „Dzienniki”, oprac. S. Góra, B. Górska, t. 2, Kraków 2001, zapis pod datą 23 grudnia 1939 roku.[6]. Na marginesie zauważmy, że „ortodoksja”, a dokładnie „radykalna ortodoksja” jest określeniem postawy filozoficzno-teologicznej, która zaczęła się kształtować pod koniec XX wieku w Anglii i jest postrzegana aprobatywnieZob. cykl artykułów „Radykalna ortodoksja. Szansa dla teologii czy powrót do średniowiecza?” opublikowany w miesięczniku „Znak” 2010, nr 7–8 (662–663). [7].

Wojciech Bąk w okresie przedwojennym i wojennym sporadycznie ogłaszał teksty dyskursywnePrzed wojną Bąk udzielał się przede wszystkim jako poeta i dramaturg w czasopismach: „Pion”, „Tęcza”, „Kultura”, „Verbum”, „Prosto z mostu” i innych. W „Roczniku Literackim” z 1935 roku ocenił zawartość miesięcznika „Kamena”, zob. K. Sierocka, „Czasopisma literackie” [w:] „Literatura polska 1918–1975”, t. 2: 1933–1944, pod red. A. Brodzkiej i S. Żółkiewskiego, Warszawa 1993, s. 139. W latach 1943–1944 Wojciech Bąk pod pseudonimem Konrad Wallen publikował w tygodniku poświęconym zagadnieniom kulturalno-artystycznym i oświatowo-szkolnym „Kultura Polska”; należał wówczas do środowiska przesiedlonych z Poznańskiego do Warszawy pisarzy, działaczy, pedagogów, związanych z grupą Ojczyzna, znajdującej się pod wpływem Stronnictwa Narodowego – tamże, s. 158.[8], zaś w latach 1945–1961 pisał artykuły i szkice, uprawiał formę eseistyczną, którą sam nazwał „rozważaniami prozatorskimi”W. Bąk, „Wyznania i wyzwania”, Warszawa 1968, s. 148.[9]. Na jego dorobek eseistyczny składa się zbiór szkiców pod tytułem Zagadnienia i postacie (Łódź–Wrocław 1947) oraz tom Szkice (Warszawa 1960), pośmiertnie opublikowano Wyznania i wyzwania (Warszawa 1968), a także historyczno-ewangeliczne rozważania O Bogu-Człowieku i apostołach (Warszawa 1971). Współcześnie książki te można ująć jako antropologiczne, gdyż rozpatruje się w nich człowieka w ścisłym związku z kulturą. Mieszczą się one w nurcie personalistycznym, co uwidacznia się w przyjętej przez Bąka koncepcji sztuki i literatury, według której dzieło artystycznie wyraża „pełnię osobowości”Zagadnienie to Bąk omawia szczegółowo w eseju „Sztuka a osobowość” [w:] tegoż, „Wyznania i wyzwania”, s. 179–191. Pogląd Bąka znajduje się poza „ponowoczesnym” sposobem myślenia o literaturze. Krzysztof Krasuski w książce „Na obrzeżach arcydzieł” (Katowice 2009) odrzucenie myślenia o literaturze w kategoriach arcydzielności wyjaśnia zmianami podstaw, sterujących procesem poznawania w „kulturze ponowoczesnej”. „Arcydzieło” nie ma racji bytu, gdy z intelektualnego wyposażenia usuwa się takie klasyczne pojęcia, jak: „podmiot”, „autor”, „autorytet”, „system”, „hierarchia” i tak dalej. „Arcydzieło” zdaniem wyznawców „ponowoczesności” musi przejść do lamusa terminologicznego, ponieważ jest przejawem – odrzucanej przez nich – absolutyzacji czegokolwiek. Minął czas, kiedy zajmowanie się twórczością niemającą oryginalnych walorów artystycznych uchodziło za przejaw obniżenia ambicji badawczych. [10].

Pisarstwo eseistyczne Bąka przybrało kształt strumienia myśli wypowiadanych w bezpośrednim lub pośrednim związku z arcydziełami literatury powszechnej i polskiej. Bąk komentował je jako stabilne punkty odniesienia w myślowym dochodzeniu do zrozumienia człowieka i kultury. Arcydzieła w jego opinii są „dokumentami prawdziwego humanizmu”, które „zaludniają nasz świat przeszłością i zamieniają ją w wielką teraźniejszość ludzkości”W. Bąk, „Szkice”, Warszawa 1960, s. 72. [11]. Konstruował zatem zawiązki historii literatury jako dziejów arcydzieł. Interpretował utwory Homera, Sofoklesa, Ajschylosa, Eurypidesa, Pindara, Horacego, ewangelistów: Jana i Łukasza, św. Pawła, Dantego, Williama Szekspira, Adama Mickiewicza, Jana Kasprowicza, Stefana Żeromskiego, Władysława Reymonta. W arcydziełach – zdaniem Bąka – odzwierciedla się zarówno bogactwo osobowości ich autorów, jak i uniwersalna pełnia tego, co „ludzkie”.

Bąk nie ulegał przemocy oficjalnie lansowanych tendencji (między innymi postulatom realizmu socjalistycznego) ani naciskowi bezwzględnie historycznego widzenia rzeczywistości. Polemicznie ustosunkowywał się wobec dyskusji i procesów literackich, społecznych i politycznych z lat 1945–1960. Dotyczą one na przykład „realizmu”, „kolektywizacji”, „dyktatury”, czyli sprawowania władzy za pomocą terroru.

„Rozważania prozatorskie” autora Wyznań i wyzwań nie noszą cech doraźnej publicystyki. W warunkach państwowej cenzury autorzy skazywali siebie na kompromis z władzą ludową, ale Bąk przed nią się nie uginał, nie przyjmował „zamówień” komunistycznego rządu, jak na przykład Konstanty Ildefons Gałczyński. Eseista przyjął strategię pisarską, w której nie chodziło o osiągnięcie celów doraźnych. W odważnym i prawdopodobnie jedynym tego rodzaju liście pisarza polskiego do „Obywatela Prezydenta” Bolesława Bieruta z 26 kwietnia 1952 roku, prosząc o wyjazd na Zachód, Bąk wyjawił uczciwie: „Nie spodziewam się za granicą oczywiście cudów, sądzę jednak, że uda mi się tam choćby w drobnej mierze przyczynić do rozwoju kultury polskiej przez swą działalność, która tutaj, jak wykazuje postępowanie cenzury, jest nieaktualna, mimo że unika bezpośrednio akcentów politycznych”Cyt. za: W. Banach, „Poeta czasu obłędu”, s. 114.[12]. Rozważając kwestie literackie, autor starannie oddzielał politykę od literatury. Pisał: „Nie aktualność polityczna stanowi o sile poematu – ona jest raczej jego słabością – lecz wieczna, żywa ludzkość”Zob. W. Bąk, „Dante – polityk” [w:] tegoż, Szkice, s. 75–82.[13].

Wojciech Bąk opowiadał się za ujmowaniem kwestii artystycznych, jak i życiowych, w zgodzie z przekonaniem, że prawa i normy moralne mają charakter wieczny, gdyż wynikają z istnienia Stworzyciela Nieba i Ziemi. Toteż w odniesieniu do osobowości twórczych posługiwał się kryterium „polotu etycznego”. Zagadnienia moralne łączył z osobą artysty, jego dziełem i losem. Bąk dążył do całościowego widzenia sztuki i literatury, człowieka i jego historii. W tym całościującym widzeniu bytu każdy jego element łączy się z pozostałymi, a żadne zjawisko nie występuje samo dla siebie. Wszystko zespala się ze sobą na zasadzie „wiecznego pokrewieństwa”Tamże, s. 92.[14]. Autonomizacja czy absolutyzacja części z pominięciem Całości prowadzi według Bąka do zła. Przy każdej więc okazji, czasem aż do znudzenia, powtarzał swą niechęć do „wirtuozerii”, „technicyzmu”, „formy dla formy”, sztuczek oraz igraszek cyrkowych w pisarstwie, schematyzmu, uproszczeń, awangardowych nowinek i tym podobnych. Otwarcie potępiał w literaturze „nowoczesność” i „awangardyzm”; sądził bowiem, że to objaw dehumanizacji sztuki i słowa; na tej podstawie nie aprobował poezji Juliana Przybosia„[Przyboś] pozostaje prawie zawsze w nawierzchnej warstwie osobowości i dostrzega błędnie liryzm nie w inności postawy psychicznej, lecz w „inności” środków wyrazu. Co więcej – wydaje mi się, że z uporem godnym lepszej sprawy – nie pozwala sam sobie przebić skorupy racjonalistyczno-konwencjonalnej. Żąda on w ten sposób niemożliwości. Można bowiem nie lubić liryki, być jej wrogiem – nie można jednak być lirykiem, z góry negując postawę liryczną. Mogą z tego tylko powstać nieporozumienia” – W. Bąk, „Zagadnienia i postacie”, s. 74.[15]. W ubóstwianiu „zewnętrznej”, czysto estetycznej strony dzieła artystycznego dostrzegał rodzaj współczesnego bałwochwalstwa. Co więcej, w hołubieniu formalizmu literackiego w postaci naturalizmu (jak napisał: „cywilizowanego barbarzyństwa”) w prozie czy symbolizmu w poezji widział przejaw naruszenia „wysokiego ładu” i „harmonii ludzkiej”.

Bąk zwykł pisać (niestety naiwnie) o „patologii” w sztuce i literaturze XX wieku; chorobliwość tę rozumiał jako odhumanizowanie dzieła artystycznego, czyli pozbawienie go treści „ludzkich”. Postawienie takiej diagnozy połączył z uwypukleniem roli katolicyzmu jako antidotum na zdehumanizowaną kulturę zaraz po II wojnie światowej. Był jednym z inicjatorów dyskusji nad pojęciem „kultura katolicka”, a w tym „literatura katolicka”Jeszcze przed ukazaniem się artykułów takich jak: S. Skwarczyńska, „Literatura katolicka jako termin w nauce o literaturze”, „Znak” 1950, nr 24; J. Zawieyski, „Zagadnienie literatury katolickiej” [w:] tegoż, „Próby ognia i czasu”, red B. Wit, Warszawa 1958.[16]. Postawił znak równości „między katolicyzmem a istotą człowieczeństwa”. Z tego równania wyprowadził kilka zasadniczych myśli, wskazujących na uniwersalizm postawy katolickiej. Twierdził:

Kościół zaś jest Kościołem ludzkości nie tylko w przestrzennym tego słowa znaczeniu, ale także w czasowym. Do Kościoła należą nie tylko narody i plemiona porozrzucane po wszystkich kontynentach świata, ale także po wszystkich wiekach przeszłości i przyszłości. W takim znaczeniu, oczywiście cała kultura ludzkości jest katolicka. Nie może nawet nie być katolicka. Jest nią z natury swojej, bo jest ludzką. Można tylko powiedzieć, że jest ona w pewnych swych przejawach ograniczenie, jednostronnie lub naiwnie katolicką – ale w najgłębszej swojej istocie rdzennie katolicką. Nie ma bowiem i nie może być kultury niekatolickiej w najszerszym tego słowa znaczeniu – bo nie może być kultury nieludzkiej. O tym trzeba pamiętać, aby pojąć rozumienie katolicyzmu dla najdrobniejszych i nawet wrogich w historii typów kulturW. Bąk, „Zagadnienia i postacie”, s. 94–95.[17].

Nieco później Bąk, opierając się na tyleż apologetycznych pod adresem katolicyzmu, ile niezłomnych przekonaniach religijnych – odpowiadał na pytanie: kim jest humanista? To człowiek, który „nie sięga do historii jak do zaklętej księgi, gdzie dzieją się niezrozumiałe sprawy niepojętych ludzi, ale jak do skomplikowanych spraw ludzi w zasadzie podobnych do siebie”W. Bąk, „Szkice”, s. 68.[18]. Humanista obejmuje umysłowo osoby z ich różnicami współczująco i ze świadomością, że należą one do tej samej wspólnoty, której on sam stanowi część. Formułowaniu tej nadzwyczaj optymistycznej wizji wspólnoty, jaką powinni stanowić ludzie, towarzyszą niedookreślenia i niedomówienia.

Brak precyzji myślowej, a także unikanie subtelnych rozróżnień oraz niedostrzeganie komplikacji filozoficznych i etycznych – są stałymi niedomogami wypowiedzi eseistycznych Wojciecha Bąka. Trudności z intelektualną precyzją wynikają w jakimś stopniu z tego, że autor odwołuje się chętniej do wiary niż do rozumu. Żarliwość religijna niejako zastępuje tu racjonalną argumentację.

Autor Zagadnień i postaci przekreślił sensowność podporządkowywania się jakiejkolwiek doktrynie literackiej, co jest bardziej lub mniej ukrytą polemiką z propagowanym w pierwszym dziesięcioleciu Polski Ludowej realizmem socjalistycznym. Pisał:

Rozważanie historycznych osobistości wielkich poetów – nasuwa tysięczne wątpliwości, rozbijające każdą naiwną doktrynę. A jednak z ich płuc, z ich piersi, jakże udręczonych nieraz, wydobywał się przekonywająco i donośnie głos „ludzki”, indywidualny a ogólny, jednostkowy a „normalny”, silny i przejmujący każdego człowieka, nie tylko subtelnego estetę, ale najprostszego człowieka i najwięcej skomplikowanego intelektualistę. Głos ludzkości! Takiego czasu czekamy. I on bezwzględnie zwycięży – wbrew wszelkim mniej lub więcej wyrafinowanym teoriomW. Bąk, „Zagadnienia i postacie”, s. 32–33.[19].

W stylu pełnym hiperbol, z zapałem i niezłomną wiarą chrześcijańską eseista stara się uściślić przekonanie, że istotą dzieła artystycznego jest wyrażanie tego, co najprawdziwiej ludzkie, człowiecze. Ale co to znaczy? Być ludzkim to widzieć siebie i świat w prawdzie, to wierzyć wbrew doświadczanemu złu, że każda drobina bytu ma sens, że żaden los nie jest przypadkowy, że życie stanowi dobro najwyższe, ale nabiera jeszcze większej wartości, gdy się uwzględni, że jego przebieg jest przygotowaniem do zbawienia i trwania wiecznego. Być ludzkim to – jak przekonuje Bąk w Listach pochwalnych oraz w Pochwale dnia, nocy i zaświata – umieć chłonąć zmysłowe i duchowe dobro dzieła stworzenia (wrócić do pierwotnego doświadczania świata, jakie było udziałem mieszkańców biblijnego raju).

Pierwszy akapit Listów pochwalnych otwiera zdanie, którego retoryka wybrzmiewa skrajnie odmiennie w stosunku do większości utworów literackich napisanych po 1945 roku, które zdominowało przerażenie, paraliż moralny, dokumentacja zła, pesymizm historiozoficzny. Wojciech Bąk, wbrew ówczesnym utworom Tadeusza Różewicza, Tadeusza Borowskiego, ale też Zofii Nałkowskiej, Mieczysława Jastruna i innych, głosił: „Usta moje zrodzono dla pochwały”W. Bąk, „Wyznania i wyzwania”, s. 85.[20]. Wojciech Bąk jako wyznawca wieczności praw moralnych nie przybrał maski Hioba, nie odrzucił słowa na rzecz milczenia, nie przyjął strategii świadka lub pacjenta, nie zmienił swoich przekonań chrześcijańskich na ateistyczne, nie uprawiał dekadencji, nie głosił nihilizmu, relatywizmu czy amoralizmu, nie podzielał poglądów materialistycznych egzystencjalistów – mimo że był świadomy XX-wiecznego zła, którego doświadczył na sobie. Doznał go osobiście jako mieszkaniec okupowanej i powstańczej Warszawy, jako przymusowy robotnik w Cottbus, gdzie był pomocnikiem blacharskim w fabryce amunicji i gdzie został trafiony odłamkiem podczas alianckich nalotów. Stwierdzał na wzór chrześcijańskiej logiki Chrystusowego Kazania na górze:

Szczęśliwi, którym dano wiek bohaterów. Mój wiek pogardza nimi. Szczęśliwi, którym dano wiek świętych. Mój wiek drwi z nich. Szczęśliwi, którym dano wiek mędrców. Mój wiek odtrąca ich.

Mój wiek jest wiekiem gipsu i kartonu, krzyku i napastliwej drwiny, i obelgi.

Czyżbym miał zostać tylko oskarżycielem i płaczką pogrzebną, i lamentem nad wojnami, obozami, więzieniami?Podobny program zachowania się po ustaniu wojny, choć w ograniczonym stopniu, z ironicznym przekąsem, proponuje Czesław Miłosz w tomie „Ocalenie” (1945), między innymi w wierszu „W Warszawie”: „Czyż na to jestem stworzony, / By zostać płaczką żałobną? / Ja chcę opiewać festyny, / Radosne gaje, do których / Wprowadzał mnie Szekspir. Zostawcie / Poetom chwilę radości, / Bo zginie wasz świat” – Cz. Miłosz, „Wiersze”, t. 1, Kraków 2001, s. 229–230.[21] Czyżby tylko echo bomb, huku walących się domów, szumu płonących miast, dudnienia armat i terkotania karabinów miało brzmieć w moim głosie? Czyżby miały w nim tylko huczeć zimną krzykliwością wiece, dudnić pochody, które są pochodami nie pochwały, ale musu i niewolnictwa, trzaskać oklaski wyreżyserowane, poza którymi brzmi głucha pogarda?

Usta moje zrodzono do pochwały. W najciemniejszym więzieniu znajdą piękno – choćby w gęstości cienia i zabłąkanym promieniu, który gra tym wyższą melodię, im głębsze jest milczenie cieniaW. Bąk, „Wyznania i wyzwania”, s. 85.[22].

Źródło tej afirmacji życia tkwi w wykształceniu klasycznym i chrześcijaństwie. Wojciech Bąk wiernie podtrzymywał, że istotą sztuki, która pochodzi z kultury antycznej, jest „pochwała”Tamże, s. 252.[23] (a co za tym idzie, dziękczynienie). Oczywiście, pogląd ten nie unieważniał prawa artysty do niezadowolenia.

Bąk, którego twórczość poetycka, jak i eseistyczna, zawiera silny pierwiastek hymniczny, zdolność do apologii, afirmacji człowieka i życia czerpał także z franciszkanizmu. W 1948 roku napisał dramat pod tytułem Św. Franciszek. Jak wiemy, tej postawy w literaturze powojennej z zasady otwarcie nie przyjmowano, choć późna popularność i sława poezji ks. Jana Twardowskiego świadczy o tym, że franciszkanizm niejako drzemał w rezerwach duchowo-poetyckich kultury, aby uwolnić się w stosownym czasie, czyli na powszechniejszą skalę dopiero po roku 1980. W „rozważaniach prozatorskich” Bąka, pisanych w latach czterdziestych ubiegłego wieku, znajduje swoje rozwinięcie franciszkańskie postrzeganie zwierząt jako „braci w ograniczoności”.

Wróćmy jednak do polemiki Wojciecha Bąka z epoką powojenną. Jego Listy pochwalne brzmią jak pozytyw dykcji, którą uosobił w polskiej poezji Tadeusz Różewicz. Frazy Bąka przeciwstawiają się przekonaniu o ostatecznym zdruzgotaniu człowieczeństwa i znajdują się na antypodach jednostronnej wizji wiersza Ocalony. Dwudziestokilkuletni Różewicz pisał:

[…]
ocalałem
prowadzony na rzeź

To są nazwy puste i jednoznaczne:
człowiek i zwierzę
miłość i nienawiść
wróg i przyjaciel
ciemność i światło.

Człowieka tak się zabija jak zwierzę
widziałem:
furgony porąbanych ludzi
którzy nie zostaną zbawieni.
[…]T. Różewicz, „Ocalony” [z tomu „Niepokój. Wiersze z lat 1945–1946”] [w:] tenże, „Poezje zebrane”, Wrocław 1976, s. 19.[24]

Trzydziestokilkuletni Wojciech Bąk nie wierzy w totalną degradację człowieka, w niemożność zbawienia i zaprzepaszczenie fundamentów moralności: 

Oglądałem rozsypane, rozbite, krwawiące ciała. Rozbito je i oddzielono kość od kości, oderwano ścięgno od ścięgna, naczynie krwionośne od ścięgna krwionośnego. Gruzy ciał, straszliwsze niż gruzy domów, strzępy krwawiące, miazga rozsypana, błoto krwi i kości.

Któż się ośmielił, któż się ośmielił?

Duszne jest powietrze, ciężarne burzą, wróżebne nowym rozdarciem ciał i żył, i kości. Czekają chwili wylotu samoloty, armaty węszą zapach krwawiącego ciała ludzkiego, bomby dojrzewają wzbierającą w nich żądzą zguby.

Ale ja będę chwalił – niepamiętny – i dłonie, i ramiona, i stopy, i piersi, i łona, i oczy, i uszy, i nozdrza, i języki, zawiązane wysoką rzeką i rosnące mądrością ponad mądrość waszych ksiąg. I będę wołał:

Któż się ośmielił? Któż się ośmielił? Któż się ośmielił?Tamże, s. 94.[25]

Brak duchowego o(d)poru wobec zbrodni, ludobójstwa, masowych poniżeń jest czymś w rodzaju zawoalowanego przyzwolenia na wyrządzone i wyrządzane krzywdy i nieprawości (na przełomie XX i XXI wieku dochodzi do głosu przekonanie, że Holocaust jak i inne formy zła nie powinny być mitem założycielskim kultury nowej Europy).

Zachowanie wiary w Boga, wbrew przerażającemu brakowi dobra, stanowi wyjście, jak pokazała to historia i biografia Bąka, pozornie łatwiejsze. Dlatego eseista bardziej z emfazą człowieka wiary niż sceptycznego intelektualisty wobec diabelskiego dzieła II wojny światowej apelował z niezmąconą nadzieją i o nadzieję na trwanie istnienia opartego na tym, co dobre, wierząc w jego ciągłość:

Rodzących witać, zmarłych żegnać – oto moje prawo!

Niemowlęta – jest ktoś, kto was czeka i raduje się waszym pierwszym okrzykiem. Jest w tym krzyku obietnica, jest przymierze i przysięga.

Obietnica zasiewu i orki, budowy domów i mostów, i katedr, wołających do Boga: Oto jesteśmy – pochwałą Ciebie wyciskający na ziemi pieczęć ducha Tobie pokrewnego.

Przymierze dalszego prowadzenia mego dzieła, przedłużenia mej dłoni, mego głosu i myśli. Spod mej ręki uchwycicie moje dzieło, które jest naszym dziełem, by trwało ono wbrew śmierci mego ciała, kruszącej rękę. Nutę, którą przerwałem, wy będziecie ciągnęli dalej, aby nie zamarła muzyka ludzkości. Myśl, która odpadnie od mózgu mego, jak nasiono, w waszych mózgach zakwitnie, by coraz bujniejszym tryskać żniwem. Wy jesteście dziedzicami!

Zostawię wam liście, drzewa, kwiaty, gwiazdy i obłoki – wszystkie rzeczy, które miłowałem jak psy wierne i czułe – nic nie zabiorę ze sobąTamże.[26].

Bąk ekstatycznie wypowiadał myśl, że nakaz religijny, gotowość do wiary w Boga, w Logos ogarniający, jak mawiał, „świat i zaświat”, nie jest zniewalającym przymusem, lecz wyborem wolnej woli. Ona powstrzymuje zagłuszane odczucia istnienia rzeczywistości transcendentnej, nie dopuszcza też do wygaszenia w człowieku pragnień aksjologicznych, nie wyhamowuje dążenia ku Dobru, Prawdzie, Miłości. Bąkowi chodziło o to, aby ludzie w perspektywie realnego zła nie czynili z samych siebie permanentnej ofiary. Autor na progu epoki powojennej zapowiadał rozszerzanie się syndromu ofiary, oznaczającego poczucie poniżenia, nieważności i przypadkowości swojego istnienia; przewidywał umasowienie zniechęcenia życiem i zanik zdolności do postrzegania go w wymiarze aksjologicznym. Dlatego Bąk po franciszkańsku wyjaśnia:

Niech mi nie tłumaczą, że dar mi dany jest mały wobec jęku obozów i grobów masowych. Któż może zważyć widok ich z tym obłokiem, który oto wypłynął, by cieszyć się obłoczkami ptaków i wtórować im śpiewem? Nie ma takiej wagi nieomylnej. Ja mam wagę zachwytu i na niej przeważa widok obłoku i śpiew ptaków grozę mego wiekuTamże, s. 114. [27].

Krytyka sztuki i literatury minionego stulecia wynikała u Bąka z przekonania, że dwudziestowieczni twórcy zamiast przedstawiać „rzeczywistość” jako byt realny, godny ludzkiego zainteresowania, odwrócili się od Prawdy (obiektywnej). Dali wiarę „patologicznej” wyobraźni, halucynacjom, przeświadczeniu o bezsensie istnienia; przyjęli, że byt jest poddany ślepej i bezrozumnej sile. Zaczęła obowiązywać pogarda wobec człowieka i przyrody. Przyczyną upadku ludzkości jest – zdaniem Bąka – intelektualne „usunięcie” Stworzyciela Wszechrzeczy.

W cyklu esejów Pochwała dnia, nocy i zaświata Bąk analizuje świat bez Boga, w którym rządzi umysłowa fikcja (uznana za jedynie słuszną realną podstawę) polegająca na postawieniu człowieka w miejsce Stwórcy. Ta oparta na fundamentalnym fałszu operacja, zdaniem Bąka, prowadzi w konsekwencji do negacji wszystkiego, co odbywa się poza świadomością i rozumem. W toku rozważań eseista wnioskuje:

Człowiek taki [wyznający powyższe przekonania – przyp. Z.Ch.] powinien natychmiast skończyć samobójstwem […]. Samobójstwo byłoby jedynym odpowiednim buntem takiej godności, której nie uznaje ani świat otaczający, ani własny organizm. Każdy oddech drwi z niej, każdy pokarm odrzuca ją, każde uderzenie serca jest bezlitosnym zaprzeczeniem. […] Samozwańczy „bóg” tylko w fikcji intelektualnej istnieje – w rzeczywistości jest tylko stworzeniem. Im więcej podkreśla on swoją godność, tym jest komiczniejszy. Taka godność jest bowiem komiczna jako wyraz całkowitego zaślepienia. Może ona być tragiczna jako objaw ślepej siły zniszczenia, szamoczącej się w ekstatycznej imitacji działalności prawdziwie twórczejW. Bąk, „Wyznania i wyzwania”, s. 138-139.[28].

Bąk całym sobą wyznaje, że przed szaleństwem i rozpaczą chroni człowieka godność idąca z wiary, „że wszystkie tak straszliwe sprawy mają jakieś wyrównanie, oraz z nadziei, że rozum ludzki stworzony [jest] na podobieństwo Tego, który założył fundamenty ziemi”Tamże, s. 140.[29]. Zadanie człowieka – mimo jego ograniczoności – polega na dążeniu ku powiększaniu świadomości bytu. Na tej drodze miałaby się dokonać odbudowa czy też budowa duchowej wspólnoty wszystkich ludzi. Tę ideę urzeczywistnia właśnie Kościół.

Dlatego swego rodzaju ukoronowaniem eseistyki Wojciecha Bąka jest książka O Bogu-Człowieku i apostołach. To komentarz poety do Nowego Testamentu. W tym historyczno-ewangelicznym eseju zawiera się synteza przemyśleń Bąka na temat chrześcijaństwa, historii Kościoła, poezji, kultury, a wreszcie człowieka. Jedna z zasadniczych myśli przenikająca tę narrację brzmi następująco:

Chrystus dokonał największego przeobrażenia w ludzkości, wobec którego bledną wszystkie reformy i rewolucje, choć w dziedzinie zewnętrznych faktów nic nie zmienił. […] Przewrót ten jeszcze trwa – z Jego działalności i nauk pojęliśmy zaledwie cząstkę, zrealizowaliśmy jeszcze mniej, a jednak cała nasza kultura, cywilizacja bez Chrystusa byłaby niezrozumiała, co więcej – byłaby szaleństwemW. Bąk, „O Bogu-Człowieku i apostołach”, Warszawa 1971, s. 17.[30].

Bąk, pisząc o własnym czytaniu Ewangelii, listów apostołów, Dziejów apostolskich, Apokalipsy św. Jana, początki chrześcijaństwa przedstawia w opozycji do sielankowych, idyllicznych, sentymentalistycznych wyobrażeń na temat pierwszych i nieco późniejszych wyznawców Jezusa Chrystusa. W pierwszych chrześcijanach widzi ludzi pod wieloma względami ułomnych. Polemizuje z wizerunkiem chrześcijanina jako osobnika głupiego, naiwnego, żyjącego złudzeniami pięknej bajki i pozbawionego instynktu samozachowawczego. Dementuje „legendy chrystusikowe”Tamże, s. 229.[31]. Chrześcijanina powinna cechować „prostota gołębia i przezorność węża” – jak mawiał Jezus Chrystus.

Wojciech Bąk rekonstruuje osobowość Pawła Apostoła na zasadzie zaprzeczenia fałszywemu czy też życzeniowemu modelowi świętości:

Ludzie podstępni i źli uważają, że człowiek uczciwy i dobry powinien być naiwny, a nawet głupi. Jeśli tak nie jest, są na niego oburzeni. Otóż Paweł nie zamyślał nigdy być naiwnym, a tym więcej głupim dla przypodobania się im. Wielu ludzi przeciętnych pozbawionych jasnego umysłu, nie rozumiejąc, o co chodzi, wytwarza sobie wyobrażenie świętych fantastyczne. Święci powinni według nich wszystko znosić, dać się zaplatać w najpodstępniejsze sidła, wykazać dobrą wolę posuniętą do absurdu. Paweł na pewno takim świętym nie jest. Nigdy nie zapominał o mądrości wężowej. Nie znaczy to, by sam posługiwał się złymi metodami, umiał je jednak w czas zobaczyć i udaremnić […] Nie na próżno przedstawia się Pawła z mieczemTamże, s. 209-210.[32].

Wojciech Bąk wydobywa z Nowego Testamentu to, co świadczy o działaniu Ducha Świętego i przeciwnościach losu pierwszych chrześcijan. Dlatego w jego myśleniu Apokalipsa św. Jana ma sens nie tylko eschatologiczny, lecz symbolicznie odsłania realną historię bolesnych, często tragicznych zmagań o chrześcijaństwo. Według Bąka Jan Apostoł przedstawia w apokaliptycznej wizji „tragicznie trudną i związaną z prześladowaniami i męczeństwem” drogę chrześcijan,

[…] nie wątpi w zwycięstwo Jezusa, zwycięstwo uzyskane po mękach i udręczeniach i mimo zamętu pojęć rozszerzanego przez wrogów, mimo środków przymusu i bezwzględnego okrucieństwa. Nie ma w Janie nastroju pogodnego, jest nie złamana niczym wiara i wyrastający z niej tragiczny optymizmTamże, s. 227–228.[33].

Esej O Bogu-Człowieku i apostołach ma walory poznawcze – jest próbą lektury Nowego Testamentu za pomocą kategorii literackich, a jednocześnie próbą odtworzenia duchowo-osobowościowej i ludzkiej strony Chrystusa, Jego uczniów, a przy tym innych uczestników rodzenia się chrześcijaństwa.

Eseista przekonuje, że bycie chrześcijaninem obarczone jest powinnością bycia aktywnym duchowo i społecznie, a zarazem pozostawania głęboko ludzkim. Cierpienia, męczeństwo, a nawet śmierć w chrześcijańskim porządku potwierdzają jedynie słuszność i prawdziwość uczciwie wyznawanych wartości. Zgodność przekonań religijnych, pisarskich i życiowych urzeczywistniła się również w losie Wojciecha Bąka.

W Bąkowej eseistyce podtrzymane zostało przeświadczenie o nierozszczepialności spraw ludzkich i transcendentnych. W jego ujęciu religijność nie objawia się zwerbalizowaną dewocją, chrześcijaństwo zaś występuje jako najdonioślejsze dziedzictwo duchowo-moralne ludzkości. I dodajmy: dziedzictwo, które mimo ciągłych i niedających się usunąć zagrożeń trwa, umożliwia i gwarantuje ludziom doskonalenie swojego człowieczeństwa.

W swoich wypowiedziach Bąk w odróżnieniu od innych eseistów okresu powojennego pozostał wierny chrześcijaństwu bez opatrywania go znakami zwątpienia. Stąd bierze się odczucie „anachronizmu” jego „rozważań prozatorskich”.

lipiec–sierpień 2006, 2008

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zbigniew Chojnowski, „Tragiczny optymizm” – „rozważania prozatorskie” Wojciecha Bąka, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...