Wołanie na puszczy
Nad świętokrzyską puszczą przed ćwierćwieczem
rozszalał się sabat pyłów i dymów.
Nadajnik ochrypłym od korozji głosem
obwieszczał głuchy jęk jodeł i buków,
sosen i dębów.
Złowróżbny sabat szturmem gołoborzy
rozgonił wtedy w samą porę
księżycowy syk.
Ocknęły się z letargu, rozszumiały na powrót
świergoczące szczęśliwe swe ocalenie gęstwiny…
A dziś zbrojni w elektronikę ekolodzy
bezsilnie alarmują o śmiertelnych zranieniach
puszcz Australii, Amazonii, Kalifornii,
bo połączenia ze zbawienną odsieczą
– spowalnianą zachłanną walką interesów –
rwą się jak ich poszarpane nerwy.
Parzą im dłonie bezsilne smartfony,
krwią nabiegają gardła.
O szarej, zmierzchowej godzinie
próżnego gniewu
ich ręce jak truchlejące w arytmii pnie dębów
opadają, wypuszczając głuche czujniki,
lunety i smartfony
niczym obumarłe gałęzie, liście…
Znowu brak zasięgu…?
Słabną, krztuszą się żalem płuca Ziemi!
Czy pomoc skądkolwiek nadąży?
– Nie musi. Na miejscu wytrzebionego
tworzymy własny
odporny na wszelkie szkodniki las
nasz ludzki las wspanialszy!
Las kominów i słupów,
z solidnym, murowanym poszyciem,
trwałą, betonową ściółką.
Las więcej niż wymarzony.
Dopiero cośmy go zasadzili,
a on już stoi smukły, podniebny
na długo przed planowanym terminem.
Gałązki drutów tworzą od napięcia
splot najwyższego piękna.
Na jednej z nich omal
nie przycupnął zbłąkany skowronek.
Wkrótce na dany znak
cały las po naszemu się rozszumi
i gdy ptaki w y n i o s ą s i ę do dalekich okolic
zaświergocze tryumfalnie…
elektroniką.
Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów.