Zakazana choinka
W Wigilię Bożego Narodzenia miałem służbę oficera dyżurnego okrętu 894. Był to rok 1969. Wcześniej odczytano rozkaz zastępcy dowódcy brygady do spraw politycznych, który zabraniał wnoszenia i ubierania choinek na okrętach.
– Niesamowite! To na okrętach w Wigilię nie wolno było mieć nawet choinki? – z niedowierzaniem przerwała Kasia.
– Dokładnie tak. Rozkazem zabronione było na okrętach posiadanie choinki i uroczyste obchodzenie Wigilii. Załoga zapytała mnie, co sądzę o tym rozkazie. Zgodnie z przekonaniem odparłem, że jest to najgłupszy rozkaz, jaki mógł być wydany. Rozkaz sprzeczny z polską tradycją.
– A co pan porucznik zrobi, gdy będzie na okręcie choinka? – drążył któryś z marynarzy.
– Nic. Dokładnie nic. Będę tylko przekonany, że zgodnie ze skrótem ORP, okręt jest rzeczywiście polski – odparłem.
Około osiemnastej delegacja załogi zaprosiła mnie do pomieszczenia marynarskiego, gdzie czekało na mnie ponad dwudziestu marynarzy. W rogu pomieszczenia wisiała niewielka choinka, chyba przyniesiona ukradkiem pod pazuchą. Była ozdobiona dwoma bombkami, kolorowymi gałgankami i wycinankami z kolorowego papieru. Opłatka było za to dużo, bo wszyscy w listach go otrzymali. Połamaliśmy się opłatkiem. Ten zawsze nastrojowy wieczór, tym razem wielu ściskał za gardło. Niektórym grzązł gdzieś głęboko w piersi głos przy składaniu sobie życzeń. Większość pierwszy raz w życiu, i ja też, spędzała Wigilię poza domem. Była zakazana choinka i zakazane łamanie się opłatkiem, a na uroczystą kolację był jedynie najzwyklejszy bigos, bo taki jadłospis był odgórnie na ten dzień zatwierdzony.
Kończyliśmy właśnie jeść, gdy cztery natarczywe dzwonki trapowego informowały o przybyciu ważnej osoby z dowódczego szczebla, nakazujące zgodnie z tradycją, wyjść oficerowi dyżurnemu na powitanie. Któryś z marynarzy złapał za choinkę, by ją ukryć.
– Proszę ją zostawić! Choinka jest i będzie, bo taka jest polska tradycja – zakomenderowałem zdecydowanie.
Pośpiesznie ruszyłem w stronę trapu. Na okręt wchodziła właśnie inspekcja politruków, z zastępcą dowódcy brygady na czele. Kontrolujący skierowali się prosto na pomieszczenie marynarskie. Starszy pomieszczenia recytował służbowy meldunek, a okrętowa choinka dumnie tkwiła na widocznym miejscu. Wydawało się, jakby jeszcze urosła. Na pewno, mimo swych niepozornych wymiarów, była wielka, potężna i najważniejsza.
– Obywatelu poruczniku, tu jest choinka – zwrócił się do mnie najgłówniejszy z kontrolujących, z miną wskazującą zdziwienie i oburzenie.
Stanąłem na baczność i trzasnąłem „kopytami” najgłośniej jak potrafiłem i jeszcze głośniej ostro zameldowałem:
– Tak jest, obywatelu komandorze! Zgodnie z polską tradycją!
Nastąpiła konsternacja, którą przerwał politruk.
– Chodźmy do mesy oficerskiej, obywatelu poruczniku – rozkazał.
Szedłem tuż za nim, a dopiero za mną dwie lub trzy dalsze osoby z kontrolujących. Gdy drzwi mesy się zamknęły, usłyszałem:
– Był rozkaz zabraniający wnoszenia choinek na okręty, a u was jest choinka...
Nie czekałem na dalsze wywody, lecz gwałtownie wszedłem w słowo:
– Obywatelu komandorze, część załogi wyjechała do domów i tam ma choinkę. Dla tych, którzy pozostali, domem jest okręt. Nie widziałem, jak choinka była wnoszona, ale teraz jest i będzie, bo ja nie wydam rozkazu, żeby ją zdjąć – meldowałem szybko, głośno i zdecydowanie. – Dziś w każdym polskim domu jest choinka. Pan ją też ma!
Zrobiłem małą przerwę. Kontrolujących mój gwałtowny atak prawie zamurował. Na chwilę zaniemówili. Nie czekając, aż dojdą do siebie, już trochę łagodniej kontynuowałem:
– Niech obywatel komandor nie protestuje. Dziś choinka jest w każdym polskim domu, bo taka jest narodowa tradycja, niezależnie od tego, czy ktoś jest wierzący, czy nie, ma taki czy inny światopogląd. Jutro ta choinka może być rozebrana, ale nie dzisiaj, chyba że obywatel komandor sam pójdzie i wyda rozkaz, by ją zlikwidować.
Po gwałtownym i gniewnym wystąpieniu młodego podporucznika o bardzo zdecydowanej postawie, kontrolujący niewiele mieli już do powiedzenia. Podniesiony głos podporucznika mimo zamkniętych drzwi mesy było słychać na całym okręcie.
Chyba zdryfowali, bo mówiąc o niesubordynacji dzisiejszego wieczoru główny politruk powiedział:
– Jutro skontrolujemy, czy choinka jest, czy nie.
Kontrolujący opuścili okręt. Wróciłem na pomieszczenie marynarskie.
– Panie poruczniku, ale pan im dał popalić. Całkiem zbaranieli!
– To wyście wszystko słyszeli?
– Przecież pan na nich ryczoł – odpowiedział starszy pomieszczenia ze Śląska. Drzwi na dole majo krotki wentylacyjne, więc wszystko było słychać. Uciekali jak zmyci. Jutro na pewno przyjdo i bedo chcieli pana ujaić. Natną się, bo choinkę skoro świt rozbierzemy – przekrzykiwał jeden drugiego.
Po przygnębieniu samotnością na początku Wigilii, teraz zapanowała euforia radości. Legalnie mieliśmy choinkę, która piękniała z każdą chwilą. Niektórzy zaczęli kłaść na niej i pod nią zdjęcia najbliższych i sympatii. Rozpocząłem kolędę „Wśród nocnej ciszy”.
Później ktoś zapytał:
– Wypije pan z nami lampkę wina, panie poruczniku?
– Lampkę tak, bo to też tradycja, ale nie więcej. Mam przecież służbę.
Wrócił trapowy, którego podmienił ktoś z kolegów.
– Panie poruczniku, choinka jest tylko na naszym okręcie! Koledzy z innych okrętów w to nie wierzą. Czy może wejść do nas kilku marynarzy z innych okrętów?
– Dlaczego nie. Przecież teraz mamy ją legalnie. Ale winem się nie chwalcie, bo niektórym byłoby to być może bardzo na rękę.
– Bez obawy, panie poruczniku! – odkrzyknęło naraz kilka osób.
Zostałem jeszcze chwilę w marynarskim pomieszczeniu, bo sam byłem również ciekaw, co jest na innych okrętach. Przyszło kilku obcych marynarzy, meldując się służbowo, ale nasza swojska atmosfera szybko im się udzieliła. Bez skrępowania opowiadali, co się dzieje na innych jednostkach.
– U nas kontrola znalazła choinkę w szafie u marynarza. Będzie stawał do raportu służbowego razem z podoficerem dyżurnym okrętu.
– U nas nic nie znaleźli, bo oficer wcześniej choinkę zarekwirował – mówił inny.
– A u nas choinkę znaleźli pod łóżkiem i też będą stawiać służbę do raportu służbowego – informowali marynarze z sąsiednich okrętów.
– Na naszym okręcie choinka stoi i będzie stać, i nikt nie staje do raportu. Prawda, panie poruczniku? – chełpili się moi podwładni.
Obcy patrzyli z niedowierzaniem.
– Tak, to prawda – potwierdziłem. – I prawidłowo, że waszych przełożonych chcą ukarać. Stają do raportu za to, że choinę chowali do szafy lub pod łóżko, bo zgodnie z polską tradycją ona powinna być na honorowym miejscu, tak jak u nas – odpowiedziałem z uśmiechem i wkrótce wróciłem do swojej kabiny.
– Trafnie odpowiedziałeś, ale czy później nie miałeś za to nieprzyjemności – dopytywał się Franek.
– Wyobraźcie sobie, że nie. Kontrola rzeczywiście była następnego dnia, ale choinki już nie było. Marynarze sami ją wcześniej rozebrali. Na innych okrętach były raporty i kary dyscyplinarne.
– Chyba nie powiesz, że się ciebie bali? – wtrącił Stan.
– Nie, tego nie powiem. Albo uszanowali moje zdecydowanie, albo może rzeczywiście w głębi duszy uważali, że choinka nie powinna być chowana pod łóżko. Tak czy inaczej, w ten pamiętny wieczór, by na własne oczy zobaczyć legalną choinkę, na nasz okręt tłumnie przychodzili marynarze z kilkunastu okrętów stojących w porcie wojennym w Świnoujściu.