27.03.2024

Zaszczyt interpretacji

Kojarzenie duchowości i kulturowego miejsca Tomasza Mertona z twórczością i poglądami Ezry Pounda wydaje mi się niedorzeczne. Ale chcę się zmierzyć – „mocą” mych intuicji – z wezbraną wodą poetyk i celów rewelatora z początku XX wieku i połączyć ją z żarem rozmaitych spuścizn mistycznych, które przedkłada nam Thomas Merton. Poeta trapista pisze, w wierszu pełnym akceptacji dla ascetycznego ogołocenia (kenozy), o trakcie prowadzącym do prawdziwego, osobowego zjednoczenia z Bogiem:

Dam Ci wszystko, czego pragniesz.
Poprowadzę Cię w samotność.
Poprowadzę Cię drogą,
której nie potrafisz absolutnie zrozumieć,
bo chcę, żeby to była droga najkrótsza.
Wszystko, co Cię dotknie, będzie Cię palić z bólu,
będziesz cofał Twoją rękę,
aż oddalisz się od wszystkich rzeczy stworzonych.
Wtedy znajdziesz się zupełnie sam.

Nie pytaj: kiedy, ani gdzie,
ani jak to się stanie.
[…]
To nie ma znaczenia.
Nie pytaj mnie więc,
bo Ci i tak nie odpowiem.
Nie będziesz wiedział,
dopóki się tam nie znajdziesz.

Zakosztujesz prawdziwej samotności,
mojej męki i mojego ubóstwa:
poprowadzę Cię na wyżyny mojej radości.
Umrzesz we mnie
i odnajdziesz wszystkie rzeczy
w głębi mojego Miłosierdzia,
które stworzyło Cię w tym celu…

 Tekst wiersza jest niesamowicie „twardy”; faktycznie brutalny, wręcz pogardliwy wobec zwykłego wyznawcy wiary w Boga Ojca, Chrystusa i Ducha Świętego, który wierzy, że jego parafia to przedsionek raju wspólnoty wspólnot czy też poddaje się innym dewocyjnie łatwym wyobrażeniom. Ten tekst jest pełen jawnie akcentowanej wyższości, że sięwie to, co najważniejsze, a to, co doskonałe, jest pozornie zakryte. Przekazuje on też wczesnochrześcijańskie odkrycie, że rzeczy widzialne są obrazem rzeczy niewidzialnych i znana jest metoda prowadząca do ich ujrzenia.Można odnieść wrażenie, że autor poetyckiego tekstu jest uczciwy, potwierdza realne istnienie „czegoś”, co, choć niepoznawalne rozumem, jest jednak realnie osiągalne.

Tak też, choć często w innym, przylegającym bardziej do domeny literatury niż niuansów mistyki sensie, pisał Ezra Pound. Zmarł w dzień Wszystkich Świętych 1972 roku, a jego ciało zostało pochowane na weneckiej wyspie Isola di San Michele obok Josifa Brodskiego. Obaj poeci wielbili miasto kanałów, mnogich gondoli i mostów, miasto kryjące swe skarby i włoski gotyk w zaciszu laguny, dawne miasto-państwo błyszczące jeszcze pychą i siłą, nasycone wyrafinowanymi dziełami sztuki. Napisałem pokracznie, niezgodnie z chronologią, ale i zapewne z hierarchią dokonań: to Brodski spoczął obok Pounda i to jest właściwy zapis. Trzeba jednak powiedzieć, że poeta imagista, wortycysta, który swoimi teoriami i praktykami „metody ideograficznej” przewietrzył zmurszałą poezję anglosaską początku XX wieku, choć przegrał swe niespotykanie bujne, pełne niesamowitych zwrotów życie, to jego twórczość fascynuje. Z pewnością wygrywa z uhonorowaną, sprawną technicznie, pełną wrażliwości i uroku poezją Brodskiego. Poeta amerykański, a z pokrewieństw anglo-italiańsko-konfucjański antysemita, faszystowski propagandzista, oraz jakże odmienny rosyjski Żyd, przymusowy emigrant do Wolnego Świata, leżą obok siebie, a właściwie obok siebie spoczywają ich tułacze, ziemskie szczątki. Spoczywają w harmonii, którą dyktuje śmierć – paradoks historii i meandrów ludzkich losów. Pound swoimi dokonaniami nieomal wszędzie budził szacunek. W czwartym numerze miesięcznika „Poezja” z roku 1973 ukazała się pochlebczo-promocyjna notka autorstwa Ewy Życieńskiej i parę wierszy zmarłego pisarza.

Wracając do głównego tematu tego tekstu, trzeba przytoczyć chwalebną cechę charakteru, która łączy Mertona z Poundem. To niesamowita życzliwość dla innych ludzi, dla spotykanych twórców, dla ich ekspresji; to uparte szukanie powinowactw i inspiracji. Obojgu obcy był solipsyzm, nie byli egocentrykami, co jest nagminną cechą artystów i artystycznych celebrytów. Interesowali się innymi osobami i szukali z nimi kontaktu. Świadczą o tym takie literackie i moralne autorytety, jak Hemingway i Eliot w przypadku Pounda oraz Czesław Miłosz w odniesieniu do Mertona, co można wywnioskować z ich dziesięcioletniej korespondencji, którą zainicjował mnich-trapista po lekturze Zniewolonego umysłu. Merton był tolerancyjny, nie przeszkadzało mu dość prowokacyjne akcentowanie przez Miłosza jego krypto-katolicyzmu (tak wynika z treści listów opublikowanych przez „Znak” w roku 1991).

Poeta-imagista tak zaczyna Canto I, które otwiera wielki cykl jego dojrzałego dorobku, pełnego formalnych i ideowych sprzeczności:

A potem zeszli w dół ku statkowi,
Kilem wprost w bałwany…
[…]
Dotarliśmy wreszcie do granic najgłębszych wód,
Do Ziem kimeryjskich i ludnych miast
Nakrytych gęsto utkaną mgłą nigdy nie przebitą
Blaskiem promieni słonecznych.
Nie rozjarzona gwiazdami, lub choćby patrząca z niebios,
Noc najśniadsza rozciągała się nad nędzę tych ludzi. […]

Poundowi zapewne nie chodziło tu o nędzę materialną: poeta akcentuje ciemność wewnętrzną tej krainy i jej mieszkańców. Ziemia kimeryjska w mitach Greków przylega do Hadesu, co jest symbolem ostatecznej wędrówki ku dołowi. Ten fragment Pieśni I jest parafrazą części podróży Odysa. I to właśnie wędrowanie ku prawdzie, szukanie swego miejsca w świecie, błądzenie niemal po omacku jest podstawową fascynacją i wewnętrzną motywacją Pounda. Z tej fascynacji wynika pożądanie drogi do poznawczych kresów ludzkich możliwości, do kulturowych początków cywilizacji, do jej rozszyfrowania werbalnego i zespolenia się z jej jądrem mitycznym. Jest w tym dążeniu wątek mistyczny, przejaw tej konieczności działania, która generuje powinowactwo z zakonnikiem z Ameryki. Zauważmy, że ta noc była „najśniadsza”, co daje nadzieję, że może mieć wiele wspólnego z oczyszczającą „ciemną nocą zmysłów” św. Jana od Krzyża, który tak fascynował Ojca Ludwika. Być może bluźnię, ale bluźnierstwo daje asumpt do myślenia, do ozdrowieńczej pokuty. Na moje słowa odpowiem strofami Mertona, które mogę określić jako retorsje czy refutacje:

[…] To co mówimy, przeciw nam się zwraca
Kreśląc grzechów imiona na kości i ciele
Gdy płoną światła twarde jak diamenty,
A myśli nasze wrogowi sprzedają nas w jasyr
Kreśląc grzechów imiona na surowym szpiku
Gdy płoną światła ostre jak szkło. […]

Logika nas zmiażdżyła,
Teorematy obrzuciły nas swoim błazeństwem,
Ekonomia nie dała nam nic oprócz mieczy
I cała krew wypłynęła nam z żył:
Jakże podobna do śmierci jest nasza modlitwa!
Kłamiąc usłużnie skaczemy przed nieznanym Zbawcą,
Który nie może się zbudzić w czujnie strzeżonym grobie…

Można też powiedzieć, że jest w tym poetyckim tekście zawarta jakaś dawka sceptycyzmu, pyrronizmu sprzed wieków, owocującym obecnie kwestionowaniem pozytywnych tez w wymiarze filozoficznym, teologicznym, socjologicznym (już rozprawka Przeciw uczonym Sekstusa Empiryka z III wieku po Chrystusie przypomina o konieczności dystansu do urojeń wiedzy, nawet wiedzy niepodważalnie istotnej).

Konieczność pokonywania trudnej drogi łączy te sprzeczne osobowości. Dlatego jest to jedna z przesłanek, które usprawiedliwiają moje intuicje. To nie tylko Homer, szczególnie jego Odyseja, oraz Owidiusz byli dla Pounda akcjonariuszami brukowania traktów walki o cywilizacyjną i absolutną prawdę. Przecież spory wkład w kapitał jego myśli i utworów mają toskańscy i prowansalscy piewcy dwornej miłości, a także japońscy twórcy haiku i chiński konfucjanizm. Ale największym intelektualnym i wizjonerskim „inwestorem” przyciągającym kapitał dla rozwoju myśli i twórczości Pounda był Dante Alighieri. Zaproponował on i zrealizował w swym dziele całościową wizję świata. A ponieważ była rdzennie chrześcijańska, przybliża to autora Romańskiego duchado autora Znaku Jonasza. Merton, jako katolicki kapłan, chciał wnikać w duchowość Wschodu, łączyć ją w podobieństwach z doświadczeniami Zachodu, szukał inspiracji w technikach kontemplacji i przecież to jego śmierć w Bangkoku zakończyła karkołomną misję połączenia rdzeni metafizycznych doznań z innych wyznań, z przeciwstawnych kręgów pojmowania łączności z bóstwem. Kręgów bardziej bezosobowych, pojmujących osobowość jako źródło cierpienia, od której trzeba się uwolnić w akcie nirwany czy stanu satori. Merton studiował buddyzm, hinduizm, taoizm, sufizm czy wspomniany wyżej zen. Duchowa „wielokulturowość”, ale pozbawiona modernistycznej dezynwoltury.

Pound był niewątpliwie „poetą uczonym”. Obca była mu tak zwana „poezja czysta”, wolna od odniesień kulturowych, filozoficznych, społecznych, ekonomicznych. „Uczoność” Mertona również nie wzbudza żadnych wątpliwości. Jego wiersze i rozprawki wynikają w przeważającej mierze z wnikania w sens lektur, które mówią o głębokiej duchowości i schodzeniu wzwyż. Tak, schodzeniu wzwyż.Poundowi także bliski był Daleki Wschód, Konfucjusz, którego był wielbicielem, o czym świadczy genialne Canto XIII, którego nieznaczny fragment przytoczę:

[…] I Kung podał słowa „ład”
I „poważanie braterskie”
I nic nie rzekł o życiu po śmierci.
I tak mówił:
„Każdy może wpaść w przesadę,
Łatwo jest strzelić obok celu,
Trudno stać pośrodku niewzruszenie

Ezra Pound zaznał krańcowej samotności pokonanego, kiedy przez dwadzieścia pięć dni 1945 roku obwożono go w metalowej klatce i pokazywano w Pizie włoskiej gawiedzi. Dumny Ezra mylił się, jak nie mylił się Merton, poddany zewnętrznie rygorom surowej Reguły. Nie generuje to oczywiście bliskości, ale częstokroć krańcowa opozycyjność postaw, poglądów i zainteresowań znajduje wspólne źródło. Bliżej nienawiści do miłości niż obu do obojętności złotego środka.

Czy fascynację poezją „roman de geste” i dantejskim kręgiem amerykańskiego poety można skojarzyć z heroicznym mistycyzmem trapisty z Kentucky? W tym kontekście należy koniecznie przytoczyć cytat z trubadura, Aimerica de Bellanoi, którego przywołuje Pound:

Żaden człek nie potrafi całkowicie spełnić tego, co ma w sercu,
Kiedy tylko coś jest powiedziane lub zrobione, wydaje się rzeczą małą.

 Dalej było już tradycyjnie, jak w tamtej epoce o idealizowanej ukochanej rycerza-pieśniarza. Ale to „prawie” daje asumpt do głębszych rozważań:

[…] przysięgam tej, która jest memu sercu najdroższa,
Że ktoś kocha ją bardziej
I że jak sądzę, kocham ją tylko trochę.

Ten tekst autorstwa „gitarzysty” z XII wieku cytuje wielki obywatel miasta Medyceuszy i wygnaniec z ukochanej Florencji, który w swej Komedii zawarł całościową wizję świata i historii. Kilka wieków później strofy trubadura przywołał Ezra Pound, jest to więc tekst niezwykle ważny, który przetrwał w archiwach katedr. Dlaczego te wersety są fundamentalne, choć w ogóle nie mają znaczenia w wymiarze społeczności, nie istnieją w realnej świadomości konsumentów tradycji i przeszłej kultury? Wydaje się to dość proste. W pierwszym fragmencie niezwykle trafnie opisana została kondycja człowieka. Te dwie linijki w sposób zasadniczy wyprzedzają myśl francuskiego filozofa Maurice’a Blondela, który udowadnia, że ludzkie chcenie zawsze stawia na nieskończenie więcej, niż człowiek faktycznie „chce”. To prowadzi do rekapitulacji, że „niespokojne jest moje serce, dopóki nie spocznie w Tobie, Panie”. Ten „trakt kocich łbów” straszy i w końcu boli niewygodą takiej podróży, którą nasza współczesność określi jako utopijną i psychotyczną. Ale trakt wymagający krańcowej samotności, wynikający z dążenia do kresu, łączy Pounda z Mertonem, wiąże ich odległe drogi, wskazuje na dążenie do „czegoś więcej”, do stanu czystej wiedzy, która nie musi być racjonalna, ale powinna sięgać w „coś”, czego nie da się określić w domenach językowej logiki i co wymaga sięgania po alegorie, symbole, konteksty, figury stylistyczne poetyckiej retoryki.

Natomiast drugi przytoczony fragment z pieśni De Bellanoi mówi o niesłychanej pokorze miłości, pokorze wręcz mistycznej, kiedy własna osoba schodzi na plan dalszy, bo ustępuje „czemuś większemu”, sile większego uczucia do wielbionej Osoby, która może być figurą Bóstwa.

Merton, podobnie jak Pound, nie stroni od interpretacji, walczy o nią w syntezach swych rozległych studiów. Ten drugi już w 1909 roku pisał w Duchu romańskim: „Funkcja interpretacyjna to najwyższy zaszczyt sztuki. Z tego powodu uznajemy, że swego rodzaju hipernaukowa precyzja jest kamieniem probierczym i kryterium siły artysty, jego honoru i jego autentyzmu. Stale musi rozróżniać między cieniami a rozmaitymi stopniami tego, co niewysłowione”. W pewnym sensie, poprzez gwałtowne porzucanie stylów i koncepcji twórczych, Pound potwierdza tezę o niewysławialności tego, co naprawdę ważne, o jego niepojętności i niewyrażalności w ludzkim języku.

Nie jestem „kamieniem”, lecz kruchą bryłką zlepieńca i jeśli „po mnie przetoczy się lawina”, choćby pseudogranitowych kamyków, że sparafrazuję klasyka, to po ich przejściu pozostanie jedynie krótko wiszący nad mogiłą obłoczek pyłu – godność włamywania się intuicją i słowem do jaskiń typu platońskiego, chybiona analiza twardych i chyboczących cieni. Moja szczera fascynacja trapistą z Ameryki „zaowocowała” w końcu lat osiemdziesiątych wierszem, który starał się oświetlić w mym wnętrzu jego życie, świadectwo i śmierć:

Zaczął od ucieczki,
która nie jest ucieczką, a skokiem
w goniące. Od skoku, który skokiem nie jest,
a wspinaczką ku Prawdzie. Od wspinaczki, co cudem
wrastania w coraz większy głód Boga,
ogałaca z szacunku pozycji, błyskotek talentu

Tworzyłem go w aktach bezsenności i wdzierania się własną empatią w inną, niezmiernie wyższą osobowość i percepcję tej „wiedzy” starałem się rozświetlać słowem, aktem mowy ciemnej.

Nie ukrywam też wczesnych fascynacji twórczością i osobą Ezry Pounda. Jest oczywista, choć niewygodna intelektualnie i ideologicznie. Winą największą, armatohaubicą wytaczaną przeciw niemu przez dziesięciolecia, jest jego antysemityzm, choć w kontekście promowanych przez niego teorii monetarnych jest w znaczny (nie dogmatyczny) sposób uprawniony. W słynnej Cantos XLV konstatuje:

Lichwa – to pomór, lichwa
stępia igłę w ręce dziewczyny,
sprytowi prządki kładzie kres. Pietro Lombardo
nie stał się przez lichwę. Duccio nie urósł przez lichwę
ani Pier della Francesca (…)
Nie stał się Angelico przez lichwę; nie urósł Ambrogio Predis
Ani żaden kościół z ciętego głazu, z napisem: Adamo me fecit.
Nie przez lichwę Św. Trofim,
Nie przez nią Św. Hilary – […]

Sprowadzili kurwy do Eleusis,
Trupy się sadza do bankietu
na żądanie lichwiarzy.

Ta „pieśń” była dla wielu krytyków i czytelników jakąś formą objawienia (odkrycia) rzeczywistości. Ezra Pound w latach trzydziestych i czterdziestych uważał, że pieniądz funkcjonujący jako towar typu kupić/sprzedać jest podstawowym czynnikiem społecznego i kulturowego zła, cierpienia i krzywdy indywidualnej, a także degeneracji zbiorowości. Jednak pod koniec życia przyznał, że przyczyną uwiądu cywilizacji w jej formacie misteryjnym nie jest pieniądz jako towar, ale jeden z grzechów głównych, czyli Chciwość, którą umiłowany przez niego Dante przedstawiał jako Wilczycę. Ta alegoria wychudzonej wiecznie suki dominuje nad innymi głównymi grzechami typu lenistwo, obżarstwo, a postawiona została przez Florentyńczyka na równi z Lwem, czyli pychą. Przypomnijmy, że powyżej cytowałem Mertona, który również zajmował stanowisko bliskie antylichwiarskiej krucjacie Pounda: „Ekonomia nie dała nam nic oprócz mieczy…”. Te „miecze” należy chyba (a może przede wszystkim) interpretować jako narzędzia przymusu fiskalnego. Jeszcze dosłowniej mnich-trapista wyraził się w zdaniu, które obnaża jego wrażliwość społeczną: „Bogaci mają wszystko, czego zechcą, oprócz szczęścia, ubogich zaś składa się na ofiarę nieszczęścia bogatych”.

Trzeba przyznać, że Pound bardzo rzadko odwołuje się bezpośrednio do kręgu wiary chrześcijańskiej. Powyższy cytat z Pieśni XLV jest wyjątkowy, choć zachwyca też przepiękna Litania nocna z jego pierwszego tomu wierszy Personae – przytoczę fragment:

O Boże, jakież to wielkie dobro

             wyświadczyliśmy niegdyś

             i zapomnieli,

Że cudami takimi darujesz nas,

             O Boże wód?

 

Boże nocy,

             Jakiż to smutek

Ma nas ogarnąć,

             Że tak nam go płacisz

Jeszcze nim nastał?

Te strofy powstały jako odzew na zauroczenie pięknem Wenecji. I zwrot do Boga jest raczej wytworem literackiej konwencji niż konfesyjnym aktem uwielbienia, choć podziw dla piękna świata, ale i ludzkich wytworów, jest naturalną drogą do Boga (drogą z rzeczy widzialnych). Podobnie trzeba powiedzieć o początku wiersza Wyspa na jeziorze:

O Boże, o Wenero i ty, Merkury, patronie
złodziei…

Stawianie w jednym szeregu Boga i patrona złodziei jest literacko płodne, zgrabne obrazowo i zaciekawia, ale nie ma w tym zestawieniu cienia judaistycznej i chrześcijańskiej powagi czci dla Najwyższego, dla Tetragramonu (nie używaj Imienia Boga nadaremno). Jest tu zdrowe połączenie epok i kultur, jakiś ponadczasowy uniwersalizm, który na szczęście nie ma nic wspólnego ze współczesnymi wymogami multikulturowości i terroru wybiórczej nadtolerancji.

W późnych tekstach Pounda, w Pisan Cantos, po ciężkostrawnych (nawet dla upartego czytelnika) wykładniach poglądów autora i jego często chromych uprzedzeń, nagle pojawia się nuta silnej, męskiej liryki i znużenie spowodowane przebijaniem się przez gąszcz polemik i „ideogramów” ustępuje. Metodą poety z Idaho stało się zestawianie cząstek cudzych tekstów i metafor branych z przeszłych epok, z klasyki, ale i z tekstów pobocznych dla głównego nurtu piśmiennictwa, przywoływanie postaci zapomnianych. Zderzanie tych cząstek stanowi płodne novum dla skamielin świadomości, „daje do myślenia”. Budzi w umyśle czytelnika nawet odległe skojarzenia poprzez sprzeczne fragmenty całostek, przytaczane w celu wywołania niepodejrzewanej wcześniej jakości i świeżości odbioru przez osobę wrażliwą i rozumną, ale jednak dojrzałą intelektualnie.

Merton pisał wiersze, ale to nie poezja była jego żywiołem, lecz sztandarowe „szukanie Boga”. Poezja kondensowała przekaz, a jednocześnie pozostawała narzędziem niejednoznacznym i intrygującym. Swe wiersze traktował jako ekspresję przemyśleń, lektur i doznań. Także Pound z czasem coraz mniej był literatem, a stawał się swoistym prorokiem, ekonomicznym wizjonerem, co przy nałożeniu się na klimat drugiej wojny światowej owocowało mylnie pojętym patriotyzmem amerykańskim.

Trzeba też przywołać ważny fakt, że obydwaj zestawiani przeze mnie poeci i teoretycy myśli z czasem przedkładali „to, co się wyraża” nad to, „jak się prezentuje”, czyli nie forma, a treść (mówiąc trywialnie) ma górować w utworze, w wymiarze prezentowanego przekazu. To bardzo nienowoczesne, nie mieści się ramach „kultury” humbugu, najbrudniejszych prowokacji i wymogów kultury masowej. Cóż, to inny, przeszły format osobowości i szacunek dla dokonań minionych pokoleń. Konkludując – nie zabawa i sukces, a powaga i troska.

Poprowadzę Cię drogą,
której nie potrafisz absolutnie zrozumieć,
bo chcę, żeby to była droga najkrótsza.

Jeszcze raz przytaczam słowa Mertona. Nie da się wiele zrozumieć z procesu osiągania bliskości Boga. Ascetyczna, oczyszczająca, oświecająca i w końcu jednocząca droga nasuwa się w sposób bezpośredni: to droga teologii apofatycznej. To zaledwie moje intuicje. Nigdy nie byłem tym „jest”, nie byłem tak blisko, abym się opromienił tym zimnym żarem. Ale wtedy „znajdziesz się zupełnie sam” – świadczy Ojciec Ludwik z Gethsemani. Porwałem się na niemożliwe. Mam jednak nadzieję, że daję impuls do myślenia, studiów, a przede wszystkim szukania drogi, drogi własnej, ale o celach wertykalnych. W rozprawkach Mertona znalazłem takie dwa zdania: „Człowiek został stworzony dla najwyższej działalności, która w istocie jest spoczynkiem. Ta działalność, inaczej kontemplacja, jest immanentna i przekracza poziom zmysłów i rozumowania”. Te zdania niejako podsumowują przytoczone przeze mnie odniesienia. „Najwyższa działalność” jako spoczynek, gnostyckie anapausis ma być kwintesencją rozważań? Chyba słusznie.

Na koniec muszę jeszcze raz zacytować poetów, aby dać szczery wyraz podziwu dla ich mistrzostwa i głębi. Najpierw Ezra Pound. Cytat z Pieśni LXXXI:

Co ukochałeś wielce, pozostanie,
                                          Reszta to śmieć,
Co ukochałeś wielce, nie będzie ci wydarte,
Co ukochałeś wielce, prawdziwym twym dziedzictwem,
              Czyj świat, czy mój, czy ich,
                            Czy jest on niczyj?

 „Niczyj” – czyż w tej wewnętrznej, śródzwrotkowej poincie nie ma Todo y nada? Wszystko i nic.

A teraz Thomas Merton z wiersza Wolność jako doświadczenie:

Głęboko w kamiennym sercu jakiejś góry Kaffir,
Nasza skłonność, świeżo zrodzone głębokie pragnienie,
Płonie w kopalni naszego życia jak nie odkryty diament.

Zamknięci w tej sile, trwamy,
Trwamy i nie możemy odejść,
Bo Ty dałeś nam naszą wolność.
Uwięzieni w losach Twej nieugiętej mocy,
Nie możemy już się poruszać, bo jesteśmy wolni

I jeszcze dodatkowy, podsumowujący rozważania cytat z Pounda mówiący o „zaszczycie interpretacji”: „Sztuka jest żywotna, jedynie kiedy coś objaśnia, a więc tak długo, jak długo objawia coś, co artysta postrzega bardziej intensywnie i gruntowniej niż jego odbiorcy”. W tej „żywotności” winna trwać godność, nieustanne dążenie i honor twórcy albo człowieka mającego do tego miana uprawnione aspiracje.

październik–listopad 2017

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Rafał Jaworski, Zaszczyt interpretacji, Czytelnia, nowynapis.eu, 2024

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...