23.01.2023

Znajomy

Zawsze lubiłem tego mężczyznę. Prowadziłem niewielki kiosk z gazetami przy Placu Powstańców Wielkopolskich, a on kupował u mnie papierosy. Te same, za każdym razem.

Wysoki, barczysty z kwadratową głową i sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Ubrany ciągle tak samo w ciemne dżinsy i czarną skórzaną kurtkę. Na palcu prawej dłoni błyszczał mu złoty sygnet.

– To, co zwykle – mówił niskim tonem, schylając się do okienka.

Widywałem go codziennie, dokładnie o siódmej dziesięć. Pojawiał się nagle znikąd, kupował papierosy i znikał wraz z tłumem wychodzących z autobusu pasażerów ósemki.

Przyzwyczaiłem się do niego i polubiłem, choć nie wiem dokładnie, za co i dlaczego. Nurtowało mnie pytanie, kim jest i gdzie pracuje. Często zastanawiałem się nad tym, siedząc znudzony w popołudniowej martwej dla handlu porze.

Jakieś pół roku później w poniedziałek po zamknięciu kiosku poszedłem do pobliskiej biblioteki, gdzie było bistro. Miałem ochotę coś zjeść, a wiedziałem, że podają tam niezłe pierogi ruskie. Wdrapałem się schodami na półpiętro i skierowałem do baru, gdzie zrobiłem zamówienie. Później rozejrzałem się po stolikach w poszukiwaniu miejsca.

W samym rogu pomieszczenia siedział mój znajomy klient, jedząc schabowego i wpatrując się w telefon, który leżał przed nim na stoliku. Nie zauważył mnie, a ja wcale nie miałem zamiaru mu przeszkadzać. Wybrałem miejsce dość odległe, z widokiem na wchodzących, tyłem do niego.

Wyciągnąłem dzisiejszą Gazetę Lubuską i oczekując na posiłek, zatopiłem się w lekturze. Przejrzałem najnowsze wiadomości, a później kolumnę z drobnymi ogłoszeniami. Te były najlepsze. Takie życiowe i ludzkie. Kupię używaną pralkę, oddam segment, zaopiekuje się dziećmi, poszukuję pracy. Za tymi lakonicznymi zdaniami kryło się prawdziwe życie, pełne wyrzeczeń, cierpienia i współczucia. Nie wiem dlaczego, ale czytałem je codziennie, wyobrażając sobie każdą z osób, która je zamieściła. Może to dziwne, ale sprawiało mi to przyjemność.

Szefowa kuchni zawołała, że pierogi są już gotowe. Przyniosłem je do stolika i zacząłem liczyć. Porcja podstawowa wyniosła siedem sztuk, a ja zamówiłem podwójną. Oblizałem usta ze smakiem i zacząłem jeść.

Po chwili poczułem niespodziewanie, jak ktoś delikatnie dotyka mego ramienia. Nie przestraszyłem się, ale odwróciłem zdziwiony. Przede mną stał mój klient. Wydał mi się jeszcze wyższy i barczysty niż zazwyczaj.

– Mogę zająć panu chwilkę? – zagadnął, uśmiechając się sztucznie.

Zaprosiłem go gestem ręki, a on usadowił się naprzeciw. Bardzo ciekawiło mnie, czego ode mnie chce.

Pochylił się, odsłaniając muskularną klatkę piersiową, a później wyciągnął ręce na stolik. Sygnet mienił się tak, jak zawsze. Wyglądało na to, że pomimo wszystko się krępuje. To mnie odrobinę rozbawiło.

– Mam dla pana pewną propozycję – zaczął powoli, nie patrząc mi w oczy – potrzebuję krótkoterminowej pożyczki na szybki interes. Całość wraz z procentami jestem w stanie oddać w ciągu miesiąca. Wiem, że to dziwne, bo pana w sumie nie znam, ale gdy pana zobaczyłem, pomyślałem, że może spróbuję…

Otworzyłem szeroko usta ze zdziwienia. Mężczyzna zaskoczył mnie swoją propozycją i podejściem. Stwierdziłem, że ma niezły tupet, ale nie skreśliłem go od razu.

– Rozumiem, czego pan chce, ale czy ma pan jakieś zabezpieczenie tego kredytu? – odparłem śmiało.

Znajomy, którego imienia nie znałem, pokręcił przecząco głową. Później zaczął drapać się palcami po włosach, jakby się zastanawiał. W końcu jego wzrok powędrował na prawą dłoń i usadowiony tam sygnet. Zdjął go z palca i położył na stoliku.

– W zamian za tysiąc złotych, zastawię u pana ten sygnet. Mogę dać go panu już teraz, a po pieniądze przyjdę jutro rano. Co pan na to? – zapytał z nadzieją w głosie.

Długo milczałem i zastanawiałem się, co zrobić. Miałem akurat trochę wolnej gotówki, ale czy mogłem aż tak ryzykować? Facet był mi przecież zupełnie nieznajomy. Nie wiedziałem, kim jest, czym się zajmuje i gdzie mieszka. Czy nie będą to pieniądze wyrzucone w błoto? – zastanawiałem się, wpatrując w jego krzaczaste brwi i błagalne spojrzenie.

– Dobrze, niech tak będzie – stwierdziłem w końcu niezbyt przekonująco.

Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech, który tak dobrze znałem. Podniósł się z krzesła i uścisnął mi mocno dłoń.

– Dziękuję, uratował mnie pan – oznajmił z radością.

Później zdjął sygnet z palca, położył go na stole, odwrócił się i wyszedł.

Siedziałem jeszcze długi czas i wpatrywałem się w talerz z pierogami. Ta dziwna sytuacja zupełnie wybiła mnie z mej spokojnej egzystencji. Nie do końca zdawałem sobie sprawę, co przed chwilą naprawdę zaszło. Pożyczam tysiąc złotych nieznajomemu mężczyźnie, biorąc od niego w zastaw złoty sygnet. Tylko czy naprawdę jest złoty i wart tyle pieniędzy? I czy właśnie nie pakuję się w kłopoty? – od przemyśleń zaczęła bolec mnie głowa i odechciało mi się jeść. Postanowiłem wrócić do domu, wziąć tabletki przeciwbólowe i położyć się spać.

Kolejnego dnia obudziłem się jak zwykle przed piątą. Czułem się dobrze, choć na dworze było chmurnie i padał rzęsisty deszcz. W swoim kiosku pojawiłem się tuż przed otwarciem, nie zapominając o obiecanej gotówce, którą włożyłem do białej koperty i nosiłem w wewnętrznej kieszeni marynarki.

Obsługiwałem klientów, ale tak naprawdę, to czekałem na siódmą dziesięć i pojawienie się nieznajomego mężczyzny. Byłem podminowany tą sytuacją, która była dla mnie czymś nowym. Nie wiedziałem, czego mogę się po nim spodziewać.

Jak zwykle pojawił się nieoczekiwanie, ale o stałej godzinie. Tym razem miał na głowie kaszkiet, który chronił go przed deszczem.

– To, co zwykle – wymówił szybko, a później skłonił się uprzejmie.

Wyciągnąłem paczkę papierosów, a po chwili sięgnąłem po kopertę i położyłem ją obok.

– To dla pana. Tak, jak uzgodniliśmy – odparłem niskim tonem.

Czułem się jak bohater filmowych kryminałów. To wszystko było takie nierealne i tajemnicze. Musiałem przyznać, że mi się naprawdę podobało.

Wziął papierosy i kopertę. Nic nie odpowiedział, ale znów lekko się ukłonił i odszedł w tłumie pasażerów podjeżdżającego na przystanek autobusu.

W taki właśnie sposób pożyczyłem pieniądze nieznajomemu mężczyźnie, który kupował u mnie papierosy. Czy liczyłem na to, że wywiąże się z naszej umowy? Tak naprawdę, to nie miałem pojęcia.

Przez kolejny miesiąc było tak, jak zawsze. Mężczyzna przychodził codziennie i kupował papierosy, a później znikał. Nie pytałem o nic, tylko spokojnie czekałem.

Gdy nadszedł dzień spłaty długu, czułem lekkie napięcie. Czy odda mi te pieniądze i się rozliczy? Czy postąpiłem rozsądnie? – pytałem sam siebie, wyczekując kolejnej wizyty dłużnika.

Nie pojawił się. Nie było go o siódmej dziesięć ani później. Przestał przychodzić. Poczułem złość na siebie. Okazało się, że znów okazałem się łatwowierny i naiwny. Pozostał mi tylko stary sygnet, który po kilku dniach zacząłem nosić na małym palcu prawej dłoni.

Mój interes szedł coraz gorzej. Hurtownia znów podwyższyła ceny na wszystkie artykuły. Ludzie mniej kupowali. Byłem załamany i smutny. Ratowałem się kredytami i pozostałymi na koncie oszczędnościami. Nie miałem innego pomysłu na życie, a w ten kiosk zainwestowałem sporo pieniędzy.

Przesiadywałem więc godzinami w milczeniu, samotnie, wyczekując na klientów i odwrócenie losu, które nie następowało. Długi rosły, a ja czułem się pokonany.

Kilka miesięcy później w kraju ogłoszono stan epidemii, w związku z koronawirusem. Ludzie w Zielonej Górze przestali jeździć autobusami, co spowodowało, że moje dochody ze sprzedaży w kiosku spadły do zera. Musiałem ogłosić bankructwo.

Snułem się opustoszałymi ulicami miasta. Pokonany i załamany czasami, w jakich przyszło mi żyć. Zastanawiałem się, skąd wezmę pieniądze na spłacenie kredytów, czynszu za mieszkanie i za co kupię jedzenie.

Zacząłem sprzedawać stare książki, które zalegały u mnie w piwnicy. Miałem ich mnóstwo, ale zarobek był z tego marny. Zarabiałem po kilkanaście złotych dziennie, co ledwo starczało na papierosy. Czułem, że mój upadek jest coraz bliżej.

Któregoś pochmurnego dnia wybrałem się do znajomego mieszkającego przy Starym Rynku. Mijając wystawę zakładu złotniczego, zatrzymałem się na chwilę. Pomyślałem o sygnecie, który przez cały czas nosiłem na palcu.

Wszedłem do środka i pokazałem go sędziwemu mężczyźnie, który zaczął oglądać go z zainteresowaniem.

– Ile jest wart? – zapytałem z wahaniem w głosie.

Złotnik pokręcił głową z zastanowieniem i mi nie odpowiedział. Zaczął przyglądać się sygnetowi przez zamontowaną na głowie lupę.

– To nie jest towar na złom. Chyba zdaje pan sobie z tego sprawę? – odpowiedział.

Nie wiedziałem, co ma na myśli. Miałem nadzieję, że sygnet okaże się ze złota i odsprzedam go po dobrej cenie.

– Co pan ma na myśli? – wydukałem z wahaniem, spodziewając się, że mężczyzna odmówi mi sprzedaży.

Złotnik wciąż oglądał pierścień i był coraz bardziej zaintrygowany. Czułem, że coś jest nie tak.

– Mam pewne podejrzenia w związku z pana towarem. Chciałbym, aby pozostawił mi go pan do jutra. Wtedy go wycenię i być może odkupię. Zgadza się pan na to?

Czy miałem inne wyjście? Pozostawiłem go tam, mając nadzieję na to, iż jutro odsprzedam go za kilkaset złotych.

Od znajomego pożyczyłem pieniądze na czynsz i wypiłem kawę. Już nie pierwszy raz ratował mi skórę, za co byłem mu wdzięczny. Nadszedł dla mnie naprawdę ciężki czas.

Kolejnego dnia z mojej skrzynki pocztowej wysypały się kolejne wezwania do zapłaty zaciągniętych kredytów. Byłem załamany i prawie całe popołudnie spędziłem w łóżku. Po południu przypomniała mi się sprawa sygnetu.

U złotnika pojawiłem się tuż przed zamknięciem. Przywitał się ze mną miło, a gdy wszedłem, zamknął za mną drzwi i wywiesił zawieszkę „zamknięte”.

– Dobrze, że pan przyszedł – zaczął tajemniczo.

Stanąłem przed przeszkloną ladą, na której leżał mój sygnet. Ciekawe, na ile wycenił go ten starzec? – pomyślałem.

Mężczyzna wziął go do rąk i podniósł na wysokość moich oczów.

– Pewnie pan nie wie, ale to nie jest zwykły sygnet. Konsultowałem się kilkoma kolekcjonerami w Polsce i na świecie. Został wykonany w Japonii, jakieś sto lat temu. Na świecie jest tylko około pięćdziesięciu takich egzemplarzy…

Moje usta otworzyły się szeroko ze zdziwienia. Myślałem, że śnię, ale to działo się naprawdę. Sygnet z Japonii? To niemożliwe – myślałem – dostałem go w zastaw za tysiąc złotych, od nieznajomego mężczyzny, który kupował u mnie papierosy.

– Ile jest wart? – pytałem, bo tak naprawdę, tylko to mnie interesowało.

Z twarzy złotnika zniknął uśmiech. Przystępowaliśmy w końcu do interesów.

– Na aukcji jakieś sześćdziesiąt tysięcy, ale musiałby pan dość długo czekać i uzyskać certyfikat. Na dzień dzisiejszy mogę zaproponować panu pięćdziesiąt. Gotówką i jeszcze dzisiaj.

Czułem, jak ogarnia mnie euforia, której nie chciałem okazać. Przez dłuższą chwilę nie mogłem wymówić żadnych słów. Zamarłem z wrażenia.

– Dobrze, zgadzam się na pana warunki – wydusiłem z siebie w końcu.

Tak właśnie sygnet nieznajomego mężczyzny, który kupował u mnie papierosy, wyratował mnie z długów i pozwolił patrzeć na świat w różnych odcieniach szarości.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Radwański, Znajomy, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...