Nowy Napis Co Tydzień #225 / „Miał romans z hrabiną i...” Glosy do „Żmutu” Jarosława Marka Rymkiewicza
1.
Studentom, którzy w latach 80. ubiegłego wieku sposobili się do egzaminu z literatury romantyzmu, w tym do sprawdzianu wiedzy o pierwszym wieszczu, zalecano monografię Aliny Witkowskiej Mickiewicz. Słowo i czyn (I edycja w roku 1975). Adepci polonistyki otrzymywali w tej monografii życia i twórczości solidny wgląd w problematykę IV części Dziadów z uwzględnieniem autobiograficznych motywów utworu, lecz konterfekt romantycznego bohatera i gorączkę jego romantycznej ekspresji badaczka ukazywała bez nadmiernego drążenia życiorysu wieszcza. O amorach Adama i Maryli opowiadała w lakonicznym przypisie; diagnozowała u poety objawy „szalonego, gwałtownego i posępnego zarazem romantycznego zakochania” już podczas wakacji 1820 roku, co nie wydaje się świadczyć o nazbyt baczny skupieniu uczonej na faktach od dawna znanych biografom
O kilka lat zaledwie młodsza monografia mickiewiczowska wyszła spod pióra znakomitej znawczyni biografii wieszcza Marii Dernałowicz. Choć książka ta nie miała znakomitych rekomendacji akademickich, wykazywała wybitne walory dydaktyczne i w wymiarze prezentacji życia oraz osobowości Mickiewicza, i w zakresie interpretacji jego dzieł. Współautorka monumentalnej Kroniki życia i twórczości Mickiewicza w zręczny sposób sytuowała związek Adama i Maryli na pograniczach życia i literatury, ukazywała tę miłość poprzez uwikłania w dwie sąsiednie formacje wrażliwości: sentymentalną i romantyczną.
Miłość Mickiewicza – pisze Dernałowicz – formować się będzie już w [...] romantycznej konwencji. Zdanie to nie chce bynajmniej podważyć wiary w autentyczność tego uczucia, przeżywanego przez młodego poetę silnie i boleśnie, zapamiętanego na zawsze, aż po dni starości. Ale kształtowała je już romantyczna świadomość o niemożności szczęścia, pełnego szczęścia
M. Dernałowicz, Adam Mickiewicz, Warszawa 1985, s. 64. [2].
Nigdy dość przezorności: między życiem a literaturą jest konwencja, od konwencji nie jest niezależny nawet ten oryginalny, kreatorski, rewelatorski romantyzm. Panowanie konwencji w życiu to poza. Jej inwazja w literaturze jest epigonizmem.
To bardzo ciekawa rzecz, że pod koniec lat 80. poprzedniego wieku historia Gustawa i Maryli powracała kilkakrotnie. Pojawia się Żmut Jarosława Marka Rymkiewicza, a wkrótce dwie następne książki
W książce Rymkiewicza potwierdzają się nam dwa domniemania. Autor Żmutu nie kryje przeświadczenia, że coś badaczom umknęło – albo przez brak spostrzegawczości, albo przez intencjonalne niedopatrzenie. Skoro pisarz nie powstrzymuje się przed wypowiedzeniem zdania: „Miał romans z hrabiną i...” (zdania, do którego w pełnym jego brzmieniu wkrótce wrócę); skoro nie odcina się nazbyt energicznie od Boyowskiego „kompromitacjonizmu”
Ta książka, którą właśnie piszę, nie mogłaby zostać napisana – nawet pomyślana – wtedy, kiedy Kleiner wydawał swą monografię Mickiewicza. A coś w rodzaju monografii Kleinera jest dziś nie do napisania i nie do pomyślenia [...]. [C]ałość, którą udało mu się ułożyć, nie ma nic wspólnego z tamtą całością, która istniała w czasie przeszłym. Ale nie można tu mówić o pomyłce czy błędzie Kleinera, bowiem wynika to z naszego poczucia fragmentaryczności egzystencji. Fragmentaryczności i – jak by to powiedzieć – jej niewykończenia, nieobrębienia. Nasza egzystencja jest taka jakaś, i znów brak mi tu słowa, ale właśnie taka jakaś: nieporządnie uszyta, nieobrębiona, niedopięta, tu się drze, tu pęka. To nie jest dobrze skrojona suknia, dobrze i na miarę uszyty garnitur. (s. 159)
2.
Ależ oczywiście! Rymkiewiczowski żmut – bezładnie poplątane linie, kształty i materie przeszłości – nie służy demaskatorskiemu odbrązawianiu wizerunku wieszcza, nie kusi do pospolitych uciech z szargania świętości i prowokowania uczoności konserwatywnej. Nie z kimś, lecz z czymś już raczej chciałby się pisarz wadzić, a mianowicie z Formą Romantyczną, która w swej arbitralności selekcjonuje i zaciera żywe znaki przeszłości. Tutaj, w Żmucie, poszczególna i niepowtarzalna egzystencja, osobista historyczność jest tym „miejscem”, z którego pada spojrzenie na to, co pozostało z minionego czasu. Praca w materiach pamięci zbiorowej nie przeradza się w spójną narrację historiograficzną, ponieważ przekazy przeszłości są fragmentaryczne, nieraz przypadkowe, a zawsze (chciałoby się powiedzieć) nie-do-czytelne. W spójnych opowieściach, które noszą miano naukowej historiografii, jest nieodmiennie przymieszka konwencji literackiej, niepewnych dowodzeń, ryzykownych aproksymacji, graniczących z fikcją suplementacji. Z niezawodnym refleksem metodologicznym Rymkiewicz reaguje na zarysowujący się kryzys narracji historiograficznej, a także wpisuje się w grono polskich inicjatorów dekonstrukcjonizmu
Ale mnie, choć owszem, lubię takie sensacyjne opowieści jak ta z Brązowników o Ksawerze Deybel [...] wcale nie zależy na ustaleniu, jak to było naprawdę. Albo powiem tak: zależy mi. Tyle że nie bardzo. Niech będzie tak, jak było naprawdę, ale niech pozostanie też tak, jak było w legendzie. I niech będzie jeszcze jakoś inaczej. A to, jak było naprawdę, niech stanie się jeszcze jedną wersją legendy. I niech kursuje wiele takich wersji, nie mam, nie miałbym nic przeciwko temu. Niech te wersje przenikają się i łączą, niech sobie przeczą i niech się potwierdzają. (s. 144)
Albo tak:
Być może tematem tej książki w ogóle nie jest romans Mickiewicza z Marie oraz jego romans z Karoliną, lecz coś innego. Co, nie wiem. Całkiem inny temat, nie znany temu, kto się nim zajmuje. Pamięć wyruszająca na spotkanie samej siebie. Pamięć szukająca swojego tematu. (s. 216)
Tak, to da się tutaj dostrzec. Animula vagula blandula. Duszyczka końca XX wieku, pamięć tułająca się, jak duch powrotnik, po uniwersum takim jak to zaprojektowane w wileńsko-kowieńskich Dziadach, po świecie, który ma swą widzialną, ale i (na co dzień) niewidzialną stronę; pamięć tułająca się wśród dusz, które nie odeszły na zawsze, lecz, jak w starej eschatologii bizantyńskiej, do czasu końca tworzą stan w kosmosie. Jeden z najpiękniejszych fragmentów w Żmucie brzmi: „Ile istnień i każde chce być pamiętane. Gdy dowiadują się, że ktoś o czymś opowiada, zwołują się i próbują wcisnąć w szpary, w szczeliny takiej jak ta moja opowieści” (s. 127). Opowieść o przeszłości to jakby katabaza. Tak w Odysei bohater oczekuje na rewelację swego losu, na opowieść – wieszczbę Tejrezjasza u wrót podziemnego świata, gdy wokół cisną się dusze.
3.
Żmut przynosi formę nieregularną, hybrydyczną. Bardziej niż esejem historycznoliterackim jest swoistą antypowieścią auto/biograficzną. Jest anamnetyczną autobiografią (fragmentaryczną naturalnie) oraz wtopioną w esej (esej o metanarracyjnym zasadniczo charakterze) projekcją historyczną świata ukształtowanego przez legendę miłości Adama i Maryli. Migawkowy charakter owej projekcji nie osłabia, przeciwnie, wzmaga siłę literackiej iluzji i pięknej gry z dialektem kresowym. Takie uformowanie zawiesza opozycję prawdy i fikcji, a Żmut ma pełnić raczej funkcję katartyczną niż poznawczą w naukowym czy w ogóle pozaliterackim sensie tego terminu. Legenda przechodzi w legendę; legenda zagarnia wszystko, co legendą nie jest.
Owszem, rzecz Rymkiewicza ma swoje naukowe walory. W wyjątkowo obszernej recenzji Żmutu na kartach „Pamiętnika Literackiego” Jerzy Zbigniew Nowak, mickiewiczolog wybitny, dostrzegł oczytanie autora w źródłach i docenił między innymi jego nowe ustalenia odnośnie do tak mało dla nas wyrazistej postaci Karoliny z Wagnerów Kowalskiej, kowieńskiej przyjaciółki Mickiewicza
Jarosław Marek Rymkiewicz wysuwa inną hipotezę. Formułuje ją w zdaniu więcej niż apodyktycznym: „Miał romans z hrabiną i w dodatku zrobił jej dziecko” (s. 144). I wprawdzie zaraz po tym następuje passus, który po części już znamy („wcale [mi] nie zależy na ustaleniu, jak to było naprawdę [...] to, jak było naprawdę, niech stanie się jeszcze jedną wersją legendy”), lecz w świadomości czytelnika pozostaje z wielką siłą piętno kategorycznie orzeczonego, trywialnego podejrzenia.
Problem tkwi tutaj w nieadekwatności pomiędzy niepewnością dopuszczalnej – owszem, dopuszczalnej – hipotezy a sformułowaniem, które wybrzmiewa jak insynuacja. W dalszych na ten sam temat dociekaniach Rymkiewicz nie potrafi ukryć, że domysł o pozamałżeńskim dziecku Maryli (i Mickiewicza) nie wzbudził entuzjazmu u wybitnej, jak wspomnieliśmy, znawczyni biografii Mickiewicza, Marii Dernałowicz (s. 237). Współautorka Kroniki życia i twórczości Mickiewicza za lata 1798–1824 przekonywała pisarza, że najstarsze dziecko w domu hrabiostwa Puttkamerów mogło być po prostu ich wychowanką. Istotnie, Ewelinka, wokół której krążyły domysły Rymkiewicza, okazała się młodszą siostrą Tomasza Zana, wziętą na wychowanie od herbowych, lecz bardzo niezasobnych rodziców z Mińszczyzny
4.
Rymkiewicz przyjmuje pogląd, że przyszły autor Ballad i romansów zawitał do Tuhanowicz nie wcześniej niż podczas wakacji 1820 roku, a Maryla Wereszczakówna była już wtedy zaręczona z Wawrzyńcem Puttkamerem. Korespondencja filomatów oraz Kronika życia i twórczości Mickiewicza przemawiają za tym stanowiskiem. Autor ponadto sądzi, że uczucie między panną Wereszczakówną a nauczycielem szkół kowieńskich nie powstaje wtedy, lecz po ślubie Maryli w lutym 1821 roku. Rozkwita relacja zainicjowana w gruncie rzeczy przez młodą małżonkę. „Miał romans z hrabiną i w dodatku...”. Tu jednak dokumenty, którymi dysponujemy, nie potwierdzają w całej rozciągłości interpretacji Rymkiewicza. Są raczej na wspak.
Zanim przemówią listy i wspomnienia, zapytajmy, w jakim stopniu prawdopodobne jest zaistnienie takiego skandalu jak zdrada małżeńska młodej, dobrze urodzonej kobiety z prowincjonalnego dworu oraz prawdziwy rozbój kawalerski dokonany przez człowieka wykształconego, „na stanowisku” (może niezbyt atrakcyjnym, ale obiecującym jaką taką karierę), mianowicie uwiedzenie młodej mężatki w środowisku, w którym ma przyjaciół, jest serdecznie goszczony i w którym cieszy się wielkim zaufaniem. Fatalne romantyczne zauroczenie i werteryczne męczarnie... cóż, los bywa okrutny, ale relacja seksualna? Byłaby ona nie tylko zniewagą dla roztropnego, wyrozumiałego małżonka Maryli i dla jej rodziny (matki, braci), ale też ciosem w honor przyjaciół Mickiewicza. Zaangażowani w komunikację między kochankami filomaci, Tomasz Zan, potem Jan Czeczot, byli stale (stale i bezradnie) zatroskani o to, aby więź emocjonalna między nimi nie przekraczała niebezpiecznych granic. Tak, owszem, zdarzyły się incydenty intensywnej intymności, jak owe „sceny w suchym lasku”, o których poeta wygadał się do Czeczota, ale w tamtej epoce, w tamtym miejscu, dla ludzi takich jak Maryla i Adam sam erotyczny pocałunek i bliskość, w której ujawniało się pożądanie, wyznaczały linię graniczną i włączały dzwonek alarmowy. Tak, Maryla łamała tabu obyczajowe, obcując poza domem sam na sam z Adamem, ale rzecz w tym, że nigdy nie miała problemu z zaufaniem do tego mężczyzny.
To, co wyżej powiedziano, opiera się na standardach historycznej wiedzy społeczno-obyczajowej i na ogólnej wymowie znanych dokumentów dotyczących sprawy Maryli i Adama. W wymiarze mentalnym i egzystencjalnym ta sprawa jest wprost naelektryzowana żywiołem transgresyjnym, lecz w sferze obyczajowej nie dostrzegamy tu nic więcej niż tristaniczną dyscyplinę
Niektórych rzeczy wolno się tylko domyślać, każdemu na własny rachunek. Tego jednak możemy być pewni, że tak rozbudowane w treści domniemanie o pozamałżeńskim dziecku Maryli i Adama niczemu dobremu nie służy i nie przysparza Żmutowi wartości.
5.
Nie przysparza wartości choćby dlatego, że przesłania wątek wyjątkowo pasjonujący. Narodziny i rozwój miłości Maryli i Adama to interakcja symboliczna, wyznaczająca jedną z linii narastania polskiego romantyzmu. Narastania ku Balladom i romansom, ku Dziadom wileńsko-kowieńskim i Grażynie – ale też ku coraz pełniejszym formom wrażliwości emocjonalnej i estetycznej prądu. I nie było tak, jak przekonuje Rymkiewicz, że wszystko zaczęło się po ślubie Puttkamerów. Tuhanowickie lato 1820 upływa w gromadzie filomackiej raczej wśród zabaw niż umizgów. Maryla, zaręczona z Wawrzyńcem, nie przygląda się przyjaciołom z boku – ona jest w swoim żywiole. To Mickiewicz wyróżnia ją i kreuje na filomacką Muzę, co potwierdzi jeszcze przed końcem roku Kurhankiem Maryli i Hymnem na dzień Zwiastowania N.P. Maryi. Nie wiadomo, kiedy odkryje w pannie z Tuhanowicz uosobiony „jakiś ideał dziwny”, o którym pisał do Jana Czeczota w roku 1819, na początku swej kowieńskiej służby nauczycielskiej
Dwie dusze były dla siebie przeznaczone i od dzieciństwa kształciły się jedna dla drugiej. Pierwsze spotkanie się łączy obiedwie na zawsze, w obu roznieca płomień mocny, palący. Potąd działało przyrodzenie; odtąd ludzkie przywidzenia działają i szczęście, które gdzieś było zgotowane, idzie jak kamień na dno! (s. 148–149).
Oto ludzie związani metafizyczną predestynacją spotykają się i od razu natrafiają na ziemskie bariery. Żeńska połówka Androgyna jest skuta sakramentalnym ślubem z kimś, kto z nadnaturalnego nadania nie pochodzi. Nad męską połówką zawisa los werteryczny.
Werteryczne fatum tym razem dopada jednak Lottę. Ona od samego początku nie identyfikuje się z rolą małżonki – i nawet jeśli opowieść o „białym małżeństwie” jest produktem naiwnej romantycznej idealizacji sprawy Adama i Maryli, wiadomo z korespondencji, czym pani z Bolciennik i Płużyn przypłaca status hrabiny Puttkamerowej. Jej niezgoda na los nie jest tym samym, co kaprysy „damy modnej” czy pretensjonalnej „literatki”, rozpieszczonej w domu rodzinnym przez matkę i braci i niegarnącej się do obowiązków pani domu. Załóżmy, że nie jest jeszcze kobietą dojrzałą; przyjmijmy, że jakieś ziarno prawdy w określaniu jej jako „rozczytanej w romansach, rozmarzonej, niepraktycznej i niezaradnej życiowo”
27 lipca/8 sierpnia 1823 roku, będąc już w zaawansowanej ciąży, Maryla pisze do Jana Czeczota:
Żałuję bardzo przeszłości, porównywając ją ze stanem obecnym. Zniżyłam się nadto do ziemi; zamiast latania po sferach smażę konfitury i zbieram czarne jagody w lesie. (s. 463)
Kobieta mówi to ze spokojem, ale naprawdę jest w takiej sytuacji, w jakiej był Gustaw, gdy wchodził listopadową nocą do domu Księdza, odarty z całego swego życia. Maryla nie wie jeszcze, że poprzez swą ofiarę z „życia spirytualnego” nie zdoła pojednać się z życiem potocznym i zdobyć pełne dla siebie zrozumienie u swych najbliższych, dzieci nie wyłączając. Teraz, u progu macierzyństwa, zostawia za sobą całe miesiące depresji, rozpaczliwego wołania do przyjaciół z Wilna, ucieczek do zamykającej się przeszłości; ma za sobą pokłady stresu przechodzącego w letargi i – zamach samobójczy. Cokolwiek udało się jej wyrazić z życia duszy, zapisać, dostarczyć przyjaciołom, wszystko to trafiało do rąk Mickiewicza, otwierało jego empatię i wraz z jego własnymi przeżyciami stawało się kapitałem doświadczenia, które nie mogło być inne niż romantyczne
6.
Legenda o miłości Gustawa i Dziewicy wywarła na dzieje polskiego romantyzmu wpływ złowieszczy, bo ogłupiający – prawi Rymkiewicz. – Dzieje wielkiej formacji duchowej zaczęły się od zapisu histerii miłosnej i nie mogło to pozostać bez wpływu na następne pokolenie, do którego należał Słowacki. [...] działanie IV części Dziadów jeszcze przez kilka dziesięcioleci było paraliżujące, bowiem z monologu Gustawa wynikało, że do Absolutu dociera się poprzez niezwykłe przeżycia miłosne, a stać się godnym takich przeżyć można było tylko wtedy, kiedy porzucając to, co rzeczywiste, wchodziło się w krainę mrzonek. (s. 93–94)
Co zostało powyżej w cytacie wykropkowane? „Na szczęście, wkroczył w to Nowosilcow ze swoimi ponurymi urzędnikami knutującymi spiskujących studentów, co – choć było przykre – przywracało równowagę między światem rzeczywistym a światem marzeń”. Nie wiem, jak się do tego odnieść. [15]
Ileż to razy słyszy się tę niedorzeczną opinię, że polski romantyzm, oddany sprawie narodowej, nie zatroszczył się o Istnienie poszczególne, ludzki byt indywidualny. Tak się głosi pomimo Marii Antoniego Malczewskiego, pomimo IV części Dziadów i Sonetów krymskich... Trzeba bez końca chyba powtarzać, że część IV wraz z Dziadami. Widowiskiem buduje już u progu epoki egzystencjalną syntezę wczesnego romantyzmu, a zarazem immunizuje młodych czytelników na skutki kolosalnej przemiany wrażliwości. Nie pamiętamy już o recepcji Cierpień młodego Wertera i Zbójców, nie pamiętamy nastrojów Spowiedzi dziecięcia wieku Musseta i kart tylu innych ówczesnych „powieści zbójeckich”? Dziady wileńsko-kowieńskie to wielka opowieść o problemach nowoczesnej jednostki, zarazem lektura młodego pokolenia, które otarło się o los straconego pokolenia, a dzięki romantycznej kulturze dorosło do rangi jednej z najważniejszych generacji (może najważniejszej generacji) w dziejach Polski nowoczesnej. Mickiewicz, jako się rzekło, przeorał ogromne pole kultury nowoczesnej jednostki (między innymi odniósł się do russoistycznej wylęgarni idealizmu), by stwierdzić, że miłość oderwana od ziemi, miłość idealistów prowadzi do tragicznych wtajemniczeń i nie jest ona szkołą mędrców oraz bohaterów.
Bez dokładnej hermeneutyki symboliki Dziadów poemat jest czytywany jako subiektywna fantazja romantyczna, wielkie zmyślenie
Szkic ukazał się w Kwartalniku Kulturalnym „Nowy Napis. Liryka, Epika, Dramat” 17 (2023).