Nowy Napis Co Tydzień #254 / Czy wierszyk może być zagrożeniem dla metafizyki? O działaniu języka w czterech wierszach MLB
Interesując się na potrzeby tego szkicu utworami Miłosza Biedrzyckiego, które nie weszły do jego książki poetyckiej Wiosna ludzi z 2022 roku
Ten niezamierzony paradoks funkcjonowania w obrębie tak pojmowanego tomu „wierszy naddanych” stanowi idealny punkt wyjścia do rozważań nad przedstawioną w nich kruchością związku pomiędzy słowami i ich desygnatami. Związku, który od dialektyki platońskiej przez między innymi de Saussure’owską fonologię po rewolucyjną, Lacanowską koncepcję „ekstymnego” języka
Niewątpliwie nadużyciem byłaby lektura wierszy MLB w perspektywie Lacanowskiej psychoanalizy. Przywołana tutaj koncepcja uwydatnia jednak to, co w działaniu przywołanych w tym szkicu utworów Biedrzyckiego wydaje mi się szczególnie istotne. Język nie próbuje w nich uchwycić istoty rzeczy, daleko mu także do nadmiernego eksponowania braku własnej sprawczości. Sytuując się na styku tych dwóch podejść, ujawnia on swój potencjał w momencie, gdy wychodzi poza i ponad narzucone mu funkcje. Tę paradoksalną naturę języka, jako podstawy ograniczenia, a zarazem wyzwolenia, objaśnia wiersz O oskomianie:
Oskomian zawiera szczawiany, nie ma co za dużo jeść.
Za oknem wieża w stylu baroku koślawego.
Co dzieje się z umysłem człowieka, który rok po roku,
przez dziesięciolecia, ma widok na dzieła baroku koślawego.
Złoto to tylko żółta skała, której domniemana wartość bierze się z rzadkości.
Naszymi walutami powinny być: miłość, miłość i nadzieja.
Nowy program poetycki: połowa haiku plus puenta z tyłka.
Codzienna rozmowa o tym, co jest, powinna być obowiązkowa.
Wiersz O oskomianie już w pierwszym wersie wyczerpuje zawartą w tytule (nawiązującym do tradycji ekfrazy) intencję. Zamierzenie deskrypcji egzotycznego drzewa („Oskomian zawiera szczawiany, nie ma co za dużo jeść”) sprowadza się wyłącznie do powtórzenia zasłyszanego lub przeczytanego komunikatu (który – jak to zazwyczaj jest w rzeczywistości kakofonii medialnej – znajduje potwierdzenie tylko w odniesieniu do konkretnych przypadków), dotyczącego szkodliwości obecnej w owocach oskomianu dużej ilości kwasu szczawiowego. Ta niezrealizowana próba opisu, głównie przez wzgląd na jej przedmiot – egzotyczne, a zatem odległe, występujące w innej strefie klimatycznej drzewo, którego nie można doświadczyć żadnym zmysłem, a jedynie scharakteryzować za pomocą obiegowych opinii o nim – zostaje zestawiona z perspektywą bliską, lokalną – z widokiem z okna na wieżę w stylu baroku koślawego („Za oknem wieża w stylu baroku koślawego / Co dzieje się z umysłem człowieka, który rok po roku, / przez dziesięciolecia, ma widok na dzieła baroku koślawego”).
Biedrzycki powszechnie znany ze swojej zdolności łączenia w mozaikowym układzie fragmentów rozmaitych rejestrów językowych i porządków semantycznych
Czym zatem w tak nakreślonym kontekście byłby zapowiedziany w siódmym wersie „Nowy program poetycki: połowa haiku plus puenta z tyłka” i jaką rolę pełniłby w nim język? Wydaje się, że koncepcja ta składa się zasadniczo z dwóch części: opisania tego, co jest, co się czuje i co się widzi, i to w sposób, w jaki umożliwia język (choćby najbardziej prymitywny), a także wyciągnięcia bezpretensjonalnych, naturalnych wniosków z zapisanego doświadczenia; umożliwienia wytworzenia się produktu ubocznego, „reszty”, („puenty z tyłka”), która ma dotykać, porażać swoją oczywistością i materialnością.
Funkcja, jaką pełnią pozostałości semantyczne i językowe w pełni ujawnia się dopiero w analizowanych utworach, które w tomie znalazłyby się w 1.. stronie nie/do/kończenia – części złożonej z wierszy operujących ukośnikiem, konkatenacją, przesunięciami znaczeń oraz ucinaniem wyrazów. Jednym z nich, wykorzystującym, podobnie jak interpretowany wcześniej tekst, motyw tyłka (właśnie w roli pozostałości, czegoś, co daje o sobie znać samą swoją obecnością) jest:
populus wyzwala
publikacja wikła
złoto parzy przełyk
tyłek wystaje
substancja nie zmie/
substancja nie istnie/
nie/zmia/na
istnie/nie
Pierwsza nad wyraz przejrzysta część wiersza składa się z czterech wersów o niewymuszonym, naturalnym dla języka polskiego układzie akcentowym (pierwszy wers: amfibrach, amfibrach; drugi wers: trochej, trochej, trochej; trzeci wers: trochej, trochej, trochej; czwarty wers: trochej, amfibrach) wzmocnionych instrumentacją zgłoskową, eksponującą poszczególne głoski (p, w, l, ł, t, k, a, o, u, e, y), z których złożona jest niemal cała strofa. Dzięki tym ascetycznym zabiegom każdy pojedynczy dźwięk w wersie zdaje się słyszalny, instrumentacja samogłoskowa tworzy niejako autonomiczną linię harmoniczną, a połączenia konkretnych samogłosek z odpowiednimi spółgłoskami brzmieniowo przekazują adekwatne do treści sensy. Spójrzmy, dla przykładu, na dwie pierwsze linijki. Wers drugi, zgodnie z zawartą w nim semantyką, poprzez zbitkę samogłoski „u” z spółgłoską „b” charakterystyczną dla mocniejszych brzmień
Tym, co zdecydowanie się wyróżnia na tle tych klarownych i skondensowanych wersowych porządków semantycznych jest porządek linijki czwartej, który nie sugeruje żadnej funkcjonalności zawartego w nim podmiotu (tak jak we wcześniejszych wersach „populus wyzwala / publikacja wikła / złoto parzy przełyk”), a wskazuje jedynie na obecność „wystającego tyłka”, oddziałującego na nas przez sam fakt (jak w przypadku wcześniej analizowanej wieży), że po prostu jest. W tym kontekście szczególnie interesujące wydaje się to, że linijka, w której mowa o tyłku, wcale nie wystaje, a wręcz przeciwnie – stanowi najkrótszą linijkę strofy. Zaprzecza zatem sama sobie (zawartej w niej treści) i w ten sposób staje się od/wystająca.
Zaprzeczenie („nie”) wydaje się kluczowe szczególnie dla odbioru drugiej strofy wiersza, gdzie wędrując pomiędzy wyrazami, przeciwdziała krystalizacji się substancji w konkretny stan skupienia, okazując się tym samym gwarantem jej bycia (rozprzestrzeniania się). Partykuła „nie” powiązana w pierwszych dwóch linijkach z niedokończonymi orzeczeniami („nie zmie/” „nie istnie/”), sugerująca próbę pozbycia się jakiegokolwiek istnienia substancji, w kolejnym wersie się usamodzielnia („nie/zmia/na”), by następnie dopełnić niedopowiedziany wyraz określający bycie tejże substancji („istnie/nie”). Wędrówka „nie” doprowadza zatem partykułę do paradoksalnej sytuacji. Z jednej strony dopełnia ona brakujące znaczenie (brzmieniowo chociażby tworzy „istnienie”), z drugiej znowu stanowi swego rodzaju zaprzeczenie totalne, w którym krystalizujące się „istnie” zostaje postawione w dysjunkcji („istnie/nie”). Wystające „nie” ujawnia zatem swoją sprawczość; uniemożliwia bowiem krystalizację sensu (substancji), ale nie w kontekście jego prostego zaprzeczenia, a raczej pozostawienia go w dwuznacznej sytuacji, w której jest on i jednocześnie nie jest obecny.
Na tym opiera się zatem potencjał języka; na pozostawieniu czegoś, co komplikuje i odwraca dotychczasową perspektywę, a także ujawnia niedostrzegalne w hierarchicznej rzeczywistości powiązania. Doświadczenie to, jak sądzę, w sposób autoteliczny do pewnego stopnia objaśnia wiersz:
łosk/ grom/
wizg/ wiatr/
smag/ deszcz/
zostaje
ładna makatka
Z zestawionych ze sobą w ciągu skojarzeniowym onomatopei uobecniających potężne odgłosy zjawisk meteorologicznych (burzy, wiatru, deszczu) według następującej zasady: dźwięk wywoławczy – kompletny fenomen (łosk – grom, wizg – wiatr, smag – deszcz), a jednocześnie powiązanych ze sobą przez alternatywę wykluczającą (ukośnik), na białej stronie pozostaje jedynie „ładna makatka”. Olbrzymie spektrum najpotężniejszych i najhałaśliwszych dźwięków przyrody sprowadza się wyłącznie do gry brzmień (słyszalnych w postaci instrumentacji zgłoskowych oraz spółgłoskowych zbitek, takich jak „sk”, „zg” [tutaj dodatkowo bezdźwięczna zbitka „sk” z wyrazu „łosk” z pierwszego wersu współgra z jego dźwięcznym odpowiednikiem w wyrazie „wizg” z wersu drugiego], „tr”, „szcz” i tak dalej, tworzących szeleszczące, dudniące i drżące brzmienia). Tych kilka jednosylabowych wyrazów, skoncentrowanych w asocjacyjnym ciągu do maksymalnego minimum za pomocą wybijających się, wyraźnie słyszalnych, dźwiękowych resztek, ma potencjał nie tylko do uobecnienia w wyobraźni nakreślonej przez nie sytuacji, ale również do wzniecenia powiązanych z nią odczuć (do przywołania i kreacji poszczególnych doświadczeń).
Działanie to odzwierciedla ars poetica Biedrzyckiego, w której rozprężenie wszystkich zmysłów ma prowadzić do ich skrajnego skupienia i odwrotnie
arogancja z/wię/zł/rszy/
po/raż/
po/prosz/
piędź rozwiązłych
MLB na wzór tytułowej formuły „Sofostrofa”
***
W moim przekonaniu powyższe przykłady wierszy obrazują pole wyłaniania się znaczeń, za które odpowiadają przede wszystkim językowe resztki – czy to w postaci pozostawionych przez siebie śladów dźwiękowych, niedopowiedzianych sensów czy też wnikających w strukturę wyrazów obcych dla nich głosek. Czy w takim przypadku można zatem mówić, że język jest swego rodzaju zagrożeniem dla metafizyki? Niewinna zabawa poetycka raczej nie zdementuje dualistycznych opozycji, ujawnia ona jednak, jak łatwo można zniwelować referencyjność języka, jak można go odsymbolicznić. W ramach podsumowania podzielę się zaproponowaną przez Rogera Paul-Droita w książce 101 zabaw filozoficznych. Doświadczanie codzienności zabawą „Pozbawić jakieś słowo sensu”, polegającą na powtarzaniu przez około trzy minuty nazwy przedmiotu codziennego użytku, w który w danej chwili się wpatrujemy. Efektem tego eksperymentu staje się, cytując filozofa, następująca sytuacja:
Po kilku chwilach to znane słowo odrywa się od przedmiotu, kostnieje. Słyszysz zbiór przedziwnych dźwięków. Nic nieznaczącą serię absurdalnych szumów, które niczego nie nazywają, nie wiążą się z żadną rzeczą i pozostają bezsensowne, rozlane, poszatkowane. Niewątpliwie znasz tę zabawę z dzieciństwa. Prawie wszyscy doświadczyliśmy tej nieprawdopodobnej kruchości związku pomiędzy słowami i przedmiotami. Gdy tylko zaczniemy ten związek przekręcać, rozciągać, gdy zaczyna się on rozluźniać – przestaje być prosty
R.P. Droit, Doświadczanie codzienności. 101 zabaw filozoficznych, tłum. E. Urscheler, Gdańsk 2004, s. 13–14. [14].
Nie potrzeba zatem wiele, by udowodnić kruchość związku pomiędzy słowem a przypisanym mu przedmiotem. Przykładem dla mnie są, chociażby, przedstawione tutaj wiersze MLB: śmiałe w obrazowaniu, oszczędne w zabiegach, bezceremonialne w przekazie i swojej narzucającej się obecności.
Artykuł pochodzi z 21. numeru kwartalnika „Nowy Napis”.