Nowy Napis Co Tydzień #030 / Życie opowiedziane. Recenzja VI tomu „Dziennika” Jana Józefa Szczepańskiego
Ostatni już, VI tom Dziennika Jana Józefa Szczepańskiego, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Literackiego w sierpniu 2019 roku i obejmuje lata 1990–2001 jest wyjątkowy z kilku względów. Po pierwsze, stanowi zwieńczenie diarystycznego dzieła pisarza. Po drugie, jako jedyny jest pisany już w wolnej Polsce, po upadku żelaznej kurtyny w 1989 roku i przynosi refleksje na temat życia w nowej rzeczywistości. Po trzecie wreszcie, stanowi zapis zmagania się z, jak pisał Czesław Miłosz w Wieku nowym: „Ciałem, które nie chce słuchać rozkazów”. Czytelnicy są więc w części VI Dziennika świadkami powolnego odchodzenia autora Polskiej jesieni oraz w pewien sposób towarzyszami jego niedoli. To w VI tomie pada w końcu jednoznaczne stwierdzenie o chęci publikacji „tych zapisków” (jak określał swój diariusz Jan Józef Szczepański), o czym świadczą słowa z 1994 roku:
Robię paginację tych zapisków. Mam dziwne wrażenie, że zawarta w nich rzeczywistość jest jak gdyby niedojrzała. Że dojrzeje dopiero, gdy mnie już w niej nie będzie. Czyli że cały ten plankton codzienności, którego nie potrafiłem ująć, stanie się już definitywnie nieważny. Nie do odtworzenia. Jest w tym jakby cicha zgoda na oddanie tego pamiętnika (którego nikomu nie pokazuję) obcym, bezstronnym oczom [D VI, 401–402]
Wszystkie cytaty z Dziennika Jana Józefa Szczepańskiego będę lokalizować bezpośrednio w tekście za pomocą skrótu D, oznaczenia tomu (cyfra rzymska) oraz numeru stronicy (cyfry arabskie). Źródło: J.J. Szczepański, Dziennik, tom VI: 1990–2001, Kraków 2019. [1].
Zacznijmy jednak od tego, jak pisarz przedstawia życie w Polsce po 1989 roku. Kiedy minęła pierwsza radość, przyszła pora na odpowiedź, jak ma wyglądać przyszłość kraju i jego mieszkańców. Jan Józef Szczepański napisał, że: „Ta ledwo i nie całkiem odzyskana wolność gorzko smakuje” [D VI, 52]. Choć wydawać by się mogło, że to właśnie poprzednie tomy Dziennika, obejmujące lata 1945–1989 będą najciekawsze dla czytelnika, gdyż opisują rzeczywistość zniewolenia PRL oraz próby funkcjonowania w świecie, w którym – cytując pisarza – „okropnie niewygodnie żyć”, a także stanowią niewątpliwie niezwykle cenne świadectwo ówczesnych czasów, to utrwalone w diariuszu lata dziewięćdziesiąte wcale nie okazują się mniej interesujące. Z Dziennika dowiadujemy się na przykład jak wyglądało formowanie się rządu po transformacji ustrojowej, z jakimi problemami politycznymi trzeba było się mierzyć oraz jak szybko radość okazała się radością „z odzyskanego śmietnika”
Czytam Żakowskiego rozmowy z Geremkiem. Rozmowy Okr.[ągłego] Stołu i wybory czerwcowe – jakiż wspaniały okres! Poziom ówczesnej elity solidarnościowej, lojalność, rozwaga – wszystko najlepszej próby. I oto dalszy ciąg. Co się stało z tymi ludźmi? [D VI, 101]
Lata 90. to również czas głębokiego upolitycznienia się kościoła, problem, na który w VI tomie Dziennika niejednokrotnie zwraca uwagę Szczepański i, co należy podkreślić, nie jest w jego dostrzeganiu odosobniony. Podobne rozważania podejmował już Jarosław Gowin w książce Kościół po komunizmie, w której zwracał uwagę na używanie nacisków politycznych dla realizowania ewangelizacyjnej misji przez duchownych. Zbliżone obawy wyrażał Szczepański pisząc, że: „Polityczna aktywność hierarchii przybiera coraz większe rozmiary” [D VI, 117].
Wymiar świadectwa to oczywiście jeden, lecz nie jedyny wymiar Dziennika. Przejmujące są opisy postępującej coraz bardziej starości i świadomości nieuchronności końca, o czym świadczą choćby takie stwierdzenia, jak: „Piękno świata coraz częściej przejmuje mnie smutkiem. Pożegnalnym” [D VI, 159], „73 lata już za mną. Nieostra, skrócona perspektywa. […] Czekanie na koniec” [D VI, 200], zaś przy zakupie garnituru diarystę ogarnia refleksja, że być może to już jego ostatnie takie ubranie. Widmo odchodzenia krąży nad niniejszym tekstem, urealniają je natomiast zapisy coraz bardziej postępujących dysfunkcji fizjologicznych.
Obserwujemy więc jak autor przestaje panować nad własną fizycznością, jak (znów za Miłoszem) „przewraca się na równej drodze”. Coraz częściej zapomina, zapisuje po kilka razy tę samą informację, a nawet deklaruje wprost, że nie może sobie przypomnieć pewnych wydarzeń dnia wczorajszego. Mimo to wciąż jest aktywny umysłowo (i do samego końca świadomy) oraz kulturalnie, cały czas tworzy nowe opowiadania, bierze udział w spotkaniach towarzyskich, wygłasza referaty, podróżuje po świecie, chodzi do kina i na wystawy. Można zatem zauważyć, jak Szczepański nie poddaje się wiekowi, lecz wypowiada mu swego rodzaju pojedynek, co zresztą sam otwarcie przyznaje:
Skończyłem 78 lat. Nigdy nie wyobrażałem sobie siebie w tym wieku. Już koniec b. bliski, a ja, mimo wszystko, nie czuję się starcem. Mniej piszę, z coraz większym trudem piszę, ale nadal uważam się (a raczej ludzie uważają mnie) za pisarza [D VI, 648].
Bardziej przejmujące od zaburzonej pracy pamięci są jednak zapiski tworzone w szpitalu. Wydaje się, że pisze on z wnętrza cierpienia, w czterech ścianach bólu autora są okna i drzwi, ale nie umożliwiają one ucieczki od męki. Opisuje on zwyczajną, szpitalną rzeczywistość, rzeczowo i obiektywnie, bez nadmiernego patosu, co stanowiło zresztą charakterystyczną cechę pisarstwa Szczepańskiego: „Brali mi mocz do analizy, krew z żyły, krew z palca” [D VI, 489], czy też z kolejnego pobytu w szpitalu: „Bez zmian. Najgorsze bóle nocami” [D VI, 555]. Wiele wpisów dotyczy także upadków, jakich doświadcza pisarz (przez chorobę miał problemy z chodzeniem). Autor nie pomija niczego z coraz bardziej dokuczliwej codzienności, zapisuje wszystko skrupulatnie, tak jak czynił to przez kilkadziesiąt wcześniejszych lat. Doświadczenie choroby, cierpienia oraz odchodzenia jest w literaturze utrwalane od początków jej istnienia. Szczepańskiemu zdaje się bliska dewiza Juliana Przybosia, który twierdził, że nie istnieje doświadczenie, niemożliwe do wyrażenia lirycznie. Można więc powiedzieć, że dla Jana Józefa Szczepańskiego nie istnieje doświadczenie, którego nie można zapisać w literaturze w ogóle. Jeśli o zapisie mowa to i w nim widać zmiany, jakie pojawiły się wraz z wiekiem pisarza. Otóż w VI tomie czytelnik spotka wiele miejsc oznaczonych jako „[nieczytelne]”, co zapewne wiązało się ze zmianą charakteru pisma autora, które wraz z upływem lat i posuwająca się chorobą było coraz trudniejsze do odczytania.
Wspomniana „materia ostateczna” zajmuje sporą część VI tomu Dziennika. Wszystko to sprawia, że nie jest on lekturą łatwą. Czytelnik jest zmuszony zmierzyć się z powolnym odchodzeniem pisarza, którego niejako mimowolnie staje się świadkiem. Ponieważ jednak ostatni tom diariusza, podobnie zresztą jak poprzednie, jest dziełem niezwykle wieloaspektowym, warto zwrócić uwagę na jeszcze kilka niezwykle istotnych zagadnień, stanowiących przedmiot refleksji autora Za przełęczą.
Jednym z nich jest problem wiary – obecny również na kartach poprzednich części Dziennika. Pisarz, który przez całe życie poszukuje odpowiedzi na fundamentalne pytania, dotyczące kwestii istnienia Boga, zmartwychwstania oraz po prostu uzasadnienia ludzkiej egzystencji, pozostaje wierny swoim wątpliwościom także i w ostatnich latach pisania diariusza:
Coroczna transmisja Drogi Krzyżowej w rzymskim Colloseum. Bardzo poruszająca. Za każdym razem czuję jakby potencjalną możliwość wiary – do której nie jestem zdolny. Dramatyczna powaga i piękno tego mitu. Praktyka instytucji przeczy mu na każdym kroku. Niestety, przeczy i rozum. Głupi, ograniczony, ale jedyny, jaki mamy [D VI, 296].
Niniejsze rozterki przypominają niejako rozterki Zbigniewa Herberta wyrażane w wielu wierszach autora, na przykład w Homilii, w której to podmiotu lirycznego, targanego licznymi wątpliwościami nie przekonują upraszczające wiarę słowa kapłana. Również u Szczepańskiego dramatyczne napięcie między wiarą a rozumem nie ustępuje w VI tomie. Pisarz próbował zbliżyć się do przyjęcia boskiej rzeczywistości przez całe życie, ale nie mógł siłą zmusić się do aktu zawierzenia i przyjęcia dogmatów jako niepodważalnych prawd.
Oprócz religijnych rozterek warto także w VI tomie zwrócić uwagę na malownicze opisy wsi Kasinki, stanowiącej azyl pisarza przedstawiany na kartach Dziennika już od pierwszych jego stron. W ostatniej części diariusza Kasinka wciąż zajmuje niezwykle ważne miejsce w życiu Szczepańskiego, o czym świadczą powtarzające się fragmenty, jak na przykład: „Za dwa dni wyjazd do Bratysławy, na który też nie mam ochoty. Tylko Kasinka” [D VI, 39] „Patrzę na Kasinkę jakby nowymi oczyma, nie mogąc nacieszyć się czystością i spokojem tego świata” [D VI, 146], „Byli Michał i Maryna. […] Patrzyłem ich oczami, ciesząc się urodą tego domu i miejsca” [D VI, 251], „Z Danusią w Kasince. Dzień prawie letni. […] Czystość, cisza, las rdzawy. Jak długo jeszcze będę oglądał to miejsce? [D VI, 627].
Z niniejszych opisów wyłania się bardzo interesujący obraz domu w górach. W latach PRL Kasinka stanowiła dla pisarza swego rodzaju przestrzeń wolności, dzięki której nieco łatwiej było mu znosić nieznośną wówczas rzeczywistość. Przebywanie w niej nazywał „byciem u siebie”. Wydawać by się mogło, że w wolnej Polsce jej znaczenie ulegnie zmianie, być może nieco osłabnie. Tymczasem Kasinka mimo upływu lat i zmiany ustroju wciąż stanowiła dla autora przestrzeń nawet w pewnym sensie sakralną.
W VI tomie, podobnie jak w tomie I, bardziej niż w poprzednich częściach pojawiają się opisy relacji pisarza z żoną Danutą. Można mówić więc o pewnym powrocie do początku, gdyż czytelnik jest świadkiem niewątpliwie pięknej i wiernej miłości dwojga małżonków, co unaocznia się między innymi w takich stwierdzeniach, jak:
[…] Minęło 46 lat od naszego ślubu. Mówiłem wtedy Danusi, że chcę starzeć się razem z nią. Jeszcze nie wiedziałem, co to znaczy „starzeć się”. Ale teraz wiem, że to nie było takie trudne. Tylko świadomość, że już coraz mniej przed nami, smutna [D VI, 337].
[…] Minęły 54 lata naszego małżeństwa. Ani jednej kłótni, ani jednego ostrego słowa. Danusia twierdzi, że to nienormalne. Może ma rację [D VI, 972].
Jeszcze jednym wątkiem, na który warto zwrócić uwagę są odwołania do wybuchu II wojny światowej odnotowywane przez autora (walczącego podczas kampanii wrześniowej, a później żołnierza Armii Krajowej). Skrupulatnie zapisuje on datę 1 września i opatruje ją refleksją: „Już 54 lata minęły od wybuchu wojny. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że będę mógł spojrzeć na tamte czasu z tak odległej perspektywy” [D VI, 327]. Można więc zaobserwować, że doświadczenie tamtych wydarzeń odcisnęło spory ślad na całym życiu pisarza, czego wyrazem były także publikowane przez niego opowiadania o tematyce wojennej.
Jan Józef Szczepański mimo fizycznych trudności i przeciwności losu „dalej w nocy układa wiersze”, czyli cały czas pisze kolejne opowiadania. Jako pisarz stara się pozostać aktywny do samego końca, czego wyrazem są dzieła, które powstały już w latach dziewięćdziesiątych (między innymi Piąta pora roku, czy Szpital za miastem z tomu Jeszcze nie wszystko) oraz przede wszystkim Dziennik, pisany tak długo, jak było to możliwe. Jest to zresztą charakterystyczne dla dziennika pisarskiego (typologia zaproponowana przez Pawła Rodaka), którego dominantę stanowi świadectwo, i najczęściej raz zaczęty kończy się wraz ze śmiercią samego autora. Ostatni wpis w Dzienniku jest z 29 grudnia 2001 roku (pisarz zmarł 20 lutego 2003 roku) i dotyczy odnalezienia pierwszego tekstu napisanego do „Tygodnika Powszechnego”, dla którego autor pisał od drugiej połowy lat czterdziestych XX wieku. Jest to więc z jednej strony klamra wieńcząca całą opowieść, z drugiej zaś historia nagle urwana, pozostawiająca pewien niedosyt oraz pytania, z którymi czytelnik pozostaje bez odpowiedzi.
Oprócz wszystkich wspomnianych już trudnych i niejako przygnębiających wątków, Jan Józef Szczepański w Dzienniku nie traci również poczucia humoru, co było zresztą charakterystyczne dla jego osoby (syn określał go jako człowieka niezwykle pogodnego). Świadczą o tym takie zapisy, jak na przykład: „Pokazali nam film o mnie. Niezły, ale za dużo łażenia i gadania. Staruch, perorujący szlachetnie” [D VI, 459]. Ciekawą stronę Dziennika stanowią także opisy snów autora, ale zapoznanie się z nimi pozostawiam już w całości czytelnikom.
VI tom Dziennika Jana Józefa Szczepańskiego jest dziełem, podobnie jak poprzednie, kolosalnym. Wraz z przypisami, indeksem osobowym oraz indeksem utworów pisarza liczy 1 072 strony. Mimo długości, diariusz nie stanowi lektury nużącej, wręcz przeciwnie. Główny zarzut, jaki mogę postawić VI tomowi Dziennika Szczepańskiego dotyczy tego, że jest ostatnim. To koniec wspaniałej historii życia wielkiego pisarza. Według autora jego Dziennik to:
[…] Dla kogoś z zewnątrz uciążliwa i raczej nudna lektura. Opisy podobnych (na ogół) do siebie dni, które w sumie można by nazwać szczęśliwymi. Odejścia bliskich ludzi, których nieobecność przestaje boleć. Rozczarowania, z którymi człowiek godzi się nadspodziewanie łatwo, i ocalenia, które z czasem wydają się czymś naturalnym. Jaki prawdziwy sens tego wszystkiego? Najłatwiej byłoby podporządkować te doświadczenia religijnej wykładni, ale tego nie potrafię zrobić w sposób uczciwy [D VI, 520].
Czy dla mnie Dziennik Jana Józefa Szczepańskiego stanowił „uciążliwą i nudną lekturę”? Absolutnie nie. Określiłabym ją raczej jako w wielu miejscach wzruszającą, momentami bolesną, niezwykle interesującą i przejmującą, a czasem zabawną, przede wszystkim zaś niezwykle cenną. A jaka będzie dla innych czytelników? Zachęcam, aby każdy sam po przeczytaniu tego znakomitego diariusza udzielił sobie odpowiedzi na zadane pytanie. Namawiam również do przeczytania poprzednich części Dziennika i przeżycia razem z pisarzem jego życia opowiedzianego na kartach „tych zapisków”.
Jan Józef Szczepański, Dziennik, tom VI: 1990–2001, Kraków 2019.