Nowy Napis Co Tydzień #031 / Tomaž Šalamun w moim wyborze
Co mam wybrać z moich przekładów Šalamuna (i to tylko pięć pozycji), kiedy tyle jego wierszy wciąż mi się bardzo podoba? Ale niech będzie, oto mój dzisiejszy wybór. Oto mój dzisiejszy wybór.
Pierwszy wiersz (trochę programowy) pochodzi z tomiku Druidi (Druidzi), napisanym latem 1974 w Lublanie i wydanym 1975 w Koprze, przekład zaś z tomiku Wiersze, WL Kraków 1979 (przedrukowany również w wyborze Czytać:kochać, Ars Cameralis, Katowice 2002):
Położony jestem w Bogu całym ciałem swoim.
Pokarm na patelni, pokarm ludowy.
Rozlewam się na wszystkie strony, jak rzeka,
jak rzeka rozlewam się na wszystkie strony
i ludzie mówią mi, że we mnie umywają
duszę swoją. Mówię im, że w nich
umywam duszę swoją. Wszyscy mówimy sobie,
że umywamy duszę swoją w nas, w sobie.
Chleb też maczają w sosie,
zanurzają go, wbity na widelec,
aby się podeprzeć, i ja tak samo robię.
Dziwię się i śpiewam z radości, że to się dzieje,
i zawsze podkreślam, czy wiedzą,
o co chodzi, mianowicie to, czy wiedzą,
że jestem niczym, i czy wiedzą, że oni
nie są niczym, oni sami, i że dlatego jesteśmy wszyscy wszystkim.
Bo wielu ludzi czyta mnie fałszywie
i myślą, że się chwalę.
Że jestem ironiczny i mistyczny, bo nie wiedzą,
że jesteśmy wszyscy ciałem bożych rąk.
I bez względu na to, że jesteśmy coraz bardziej
uciążliwi, że być może w końcu
zabiją nas, by móc potem spokojnie
prowadzić swoje głupie wojny
domowe, tam gdzie postawiłem prawdziwą skałę, nie jestem
mistykiem. Mistycy są tępymi wstecznikami,
których martwych niczym szafy
wycięto z faszystowskiego wyobrażenia głowy bożej
i czynią zło.
Ironiczni są zaś prawie martwi i
jeszcze albo już oddychają.
Męczą się i próbują opanować
przepływy ducha kilofem.
Ironia: tam gdzie uderza duch o kilof.
My zaś próbujemy jak najuważniej
słuchać, ponieważ wiemy, że nas nie ma.
Z łaski bożej dane nam jest
pływać w pięknym nurcie, który jest dokładnie
przeciwstawny nurtowi uczonych w Piśmie.
Następnie wybrałam (również z już wymienionego wyboruprzekładów Wiersze, choć tam nie mogły się wtedy ukazać) Wakacje, pochodzące z debiutującego tomiku Poker (samizdat 1966). Opublikowane zostały w moim drugim wyborze Straszne święta, Zebra Kraków 1996, jak również w polskim tomiku Poker, Ars Cameralis, Katowice 2002.
Wakacje
Patrzę na mojego dziadka
jak opala się pod oleandrem
lub siedzi wyprostowany
jak wyraża uznanie pszczelarzowi
lub mówi czy będzie w końcu obiad
i je drugie śniadanie
zakleja jakąś kopertę
na której pisze
Komisja Badania
Zbrodni Wojennych
lub po prostu śpi
wskaże przez okno i mówi
ściąć to drzewo
to drzewo to komary
i przychodzi pani Abramič
i jedziemy pociągiem
i są Brežice
i dziadek denerwuje się
i Termy w Rogaškiej
i kasztany
i muzyka promenadowa
i pani Senčar gra na fortepianie
i klaszczemy do taktu
i jest nas czworo
i trudno będzie z przesiadką
a Jelka płacze
bo zgubiła zielony kamyczek
który był najważniejszy przy wejściu
do jej ogródeczka
a Cecylia skradła kwiaty
i ktoś bawił się igłą
i zgiął ją
pogoda się zepsuje
a dziadek jakby nigdy nic
tylko czyta
Flora Und Fauna in den Alpen
Flora Und Fauna in den Alpen
Flora Und Fauna in den Alpen
Następny wczesny wiersz Šalamuna pochodzi z tomiku Pielgrzymka dla Maruszki (Romanje za Maruško, CZ Ljubljana 1971), Wiersze, s.13:
mam konia, koń ma cztery nogi.
mam adapter, na adapterze śpię.
mam brata, mój brat jest rzeźbiarzem.
mam płaszcz. płaszcz mam po to, żeby mi nie było zimno.
mam roślinę. roślinę mam po to, żeby była
w pokoju zieleń.
mam maruszkę. maruszkę mam, bo ją kocham.
mam zapałki. zapałkami zapalam papierosy.
mam ciało. ciałem robię najpiękniejsze rzeczy, jakie robię.
mam destrukcję. z powodu destrukcji mam masę kłopotów.
mam noc. noc przychodzi do mnie prze okno pokoju.
mam zamiłowanie do wyścigów samochodowych.
z zamiłowania do wyścigów samochodowych pędzę samochodami.
mam pieniądze. za pieniądze kupuję chleb.
mam sześć naprawdę dobrych wierszy, mam nadzieję, że napiszę ich
jeszcze więcej.
mam dwadzieścia siedem lat, wszystkie te lata przeleciały jak błyskawica.
mam stosunkowo dużo odwagi. tą odwagą walczę z ludzką głupotą.
mam imieniny siódmego marca. będzie mi miło, jeśli siódmego marca
będzie ładny dzień.
mam małą przyjaciółkę alę. kiedy wieczorem kładą ją do łóżka,
mówi šalamun i już śpi.
A to wiersz z Areny, Koper 1973, z podobną historią jak Wakacje (przedrukowany jeszcze w wyborze Tomaža Šalamuna w przekładzie Milosza Biedrzyckiego Jabłoń, Zielona Sowa Kraków 2004 (do tego wyboru T. Š. oprócz tego wiersza włączył jeszcze 4 inne moje przekłady):
Kraków
Gombrowicz, proszę pana, jest chorym
człowiekiem, out of his mind. To on
jest winny temu, czym jest Polska dziś.
Czytałam go w Edynburgu, kiedy mój
mąż nieboszczyk wykładał tam anatomię.
My parków nigdy nie zniszczylibyśmy sałatą,
bez względu na wynik wojny. Thomas Mann
był coraz bardziej down. W listach
do pani Flukowskiej nigdy się tak
nie obnażył jak w listach do mnie.
Córka zdecydowała się i pojechała strzelać
do Jugosławii. Kiedy straciła pierwszego
męża, wyszła za drugiego. Mnie
nawet we śnie nie przyszłoby na myśl, by ktoś
mógł mi zastąpić mojego Jacusia. I w ten oto sposób mamy
komunistów w rodzinie. A jeżeli dobrze
zrozumiałam, moja wnuczka Heda
latem niemal wyszła za mąż za jakiegoś
Hindusa, który przyleciał do Londynu,
samolotem BOAC, goły. Niech pan lepiej tłumaczy Norwida,
którego tak kocha pańska mamusia.
Ja też mieszkałam z Żydami, kiedy
studiowałam u Bourdella, ale umiałam
zaprzestać. Oni nie umieli zaprzestać.
I jeszcze wybraniec, ze Święta (Praznik, tomik powstał w styczniu i lutym 1974 w Yaddo, wyszedł w Lublanie 1976). Przekład ten był drukowany w tomiku Straszne święta:
Rządzących
wzywam do czułości.
Dlaczego muszę
Żyć w świecie
nienawidzącym
duchowości?
Dlaczego
mogłem napisać zaledwie
20% wierszy
u siebie
i muszę wiecznie
uciekać
z kraju,
który chciałbym
najbardziej
kochać,
bym się nie udusił?
Dlaczego czuję
ten irracjonalny
wstręt,
ten lęk
przed wolnością
i ludzką godnością?
Ten wiersz to osobista
prośba
i skarga.
Wywodzi się z szoku
i okropieństw,
które ciągle od nowa
przeżywam,
gdy wylizuję się
z miejscowych urazów.
Tak odczuwamy
liczni.
To prośba
i skarga
wszystkich nas,
gast-
arbeiterów.
Ten ostatni wiersz wybrałam, by nawiązać do pierwszego nowego przekładu, z którym wiąże się następująca historia: w roku 1990 poeta słoweński Niko Grafenauer jako ówczesny redaktor bardzo ważnego miesięcznika „Nova revija” („Nowe czasopismo”) zaprosił szereg współczesnych poetów, by utworzyły antologię słoweńskiej poezji wszechczasów w ten sposób, by każdy wybrał 10 wierszy dziesięciu poetów. Odezwało się 14 autorów, jeden wybrał tylko nieżyjące osoby, jeden tylko poezję wizualną (która była wtedy akurat popularna), a wśród innych wybierających tylko czterech (w tym Tomaž Šalamun) nie wybrało wiersza Tomaža Šalamuna (wszystkie te wybrane wiersze, oprócz dwóch, mamy też w wymienionych wyborach polskich. Są to: Życie poety, Narysuję krzyż, Z mojego losu wystaje, Ballada dla Metki Krašovec,Ręka i Pasterz.) Mój dzisiejszy wybór uwzględniał przede wszystkim »jasnego« Šalamuna, w „Novej reviji” taki był w mniejszości, a Niko Grafenauer wybrał jego przeciwny biegun. Więc aby mój wybór nie przedstawiał zbyt jednostronnego obrazu, przetłumaczyłam tu wiersz wybrany przez tego wybitnego redaktora. W tym zamiarze podtrzymało mnie też doskonałe posłowie do Jabłoni Jakuba Winiarskiego, który, jedno pod drugim, zamieścił tam następujące dwa zdania o Šalamunie:
Kiedy pisze, jest w zgodzie ze sobą i za światem, w zgodzie z odczuwaną w obliczu świata ekstazą i w zgodzie ze stale obecnym w świecie okrucieństwem. Kiedy pisze, jest w stanie wojny z ekstazą, która go zawłaszcza, i okrucieństwem, które go rani.
A oto ten wiersz:
Do kogo mamy wołać? Do miejsca, naród jest
skreślony. Nie pomogła mu broń,
zbyt słabo był uzbrojony, by mógł się
bronić. Wróg wyrósł w sercu,
od wewnątrz. W nienawiści do samego siebie,
w nienawiści do własnej wolności,
w nienawiści – tamtej panice na schodach,
tak charakterystycznej dla służby, gdy zanosi się na
burzę – do pana zawiści i kilka
okruszyn, które pierwszy raz przygrabił sobie
dla terapii swojej martwej duszy. Bękart bez
imienia, bękart ze swoimi przekupniami, czym
chciałbyś się uwiarygodnić przede mną? Myślisz,
że bardziej jesteś, bo mówię językiem na pozór
podobnym do twojego? Od pierwszego
słowa miałem rację. Ty jesteś zniszczony
od wewnątrz, krew lała się na próżno. Milczenie i
głuchość są twoimi gestami, głuche
charczenie uduszonych dzieci i poronionych marzeń.
Spójrz, jesteś odrzucony, niemo skreślony i
nikt nawet nie zauważył. Jeszcze pamiętam
wyzwolenie Lublany, twojej i mojej –
obojga – nerwowego palenia tamtego
Rosjanina na balkonie, przemówień poety i
kondotiera, kochanka powietrza, który potem
rozżarł mu wewnętrzne organy, jak przed tym
Cankarowi i wszystkim tym, których nie było stać
na tamtych 60 guldenów, by zapłacić sobie
pociąg do Wiednia. W roku 1910. W roku
1974. Niezdolny do niczego, oprócz do filmowania
likwidacji, śmieszno taśmo żałosnych
śmierci, od urodzenia śmierdzący owoc, który miałby
zapłodnić skałę. Jakie nasienie? Ziemia bez
morza i Boga. Na co ci dom, jeśli jest
martwy i pusty, krzyki ofiar, które
publicznie katowałeś w kolektywnej ekstazie i strasznej
tęsknocie, byś został zbawiony. Wampirze,
rozdęty jubileuszu śmierci, podalpejskie
wybujałe ucho złotych ołtarzy. Dokładnie tak.
Jak w ruralnym baroku i Chile. Z tobą
nie łączy mnie nawet tyle, ile jest
brudu za paznokciami. Idiom ci zwracam.
Drugim nowym przekładem chcę jednak wrócić do bardziej „prywatnego” Šalamuna, bo przecież w jednym ze swoich wierszy napisał: „Kochankiem jestem, nie żołnierzem”:
Ty, który przybyłeś pieszo diamentami pod
skórą do Pasadeny przebrany za mużyka,
ponieważ pokłóciłeś się z Kereńskim;
który żyłeś jak Tołstoj,
wśród plantacji pomarańcz i oliwek, -
twoją wnuczkę Joan
poślubił mężczyzna, który cię przedłuża
i oblewa Iwanem Groźnym.
Płynął przez stepy, królewsko łagodny,
wyzwolony, jak sarna czuły, morderca –
dopóki nie nazwał i odnowił ortodoksji:
Grecja. Peter jest podobny do Andraža.
Wyższy. Bardziej nerwowy. Bardziej niewinny.
O czwartej nad ranem wymyty nowym kolorem oczu –
niebieskim – miękki i młody jak kobieta.
Twoje ciało jem w Hampsteadzie, 2 Windmill Hill.
Ten dom to ołtarz. Jestem rozbójnikiem i synem,
straszny zakuty w łańcuchy,
drżący z żaru.
Wysoki i ogorzały czuję
jak mnie kruszysz jak chleb.
Jak mnie kładziesz jako pokarm, ty,
który jesteś najwyższym, cichym cudem.
Mimo wszystko jednak ciągle mi żal, że nie mogę tu zamieścić więcej wierszy z tomiku Wiersze (np. Cicho trzepocą anioły, Boże, jak rosnę, Miałem się urodzić i tylu tylu innych, bo jednak uważam tamten swój wybór za najlepszy). Chciałabym dodać jeszcze tylko ten:
to ty, całości, ty,
trzymasz mnie, bym żył
by miecz mój złamał się na klątwie, śmierć przy nadziei
zwierzęta zabijam, byś mnie zaślepiła
by błysło światło w pustkowiu, lawina w kłach
ogień wśród morza, woda we śnie
by było widać blask i przepaść, liczby rzezi
białe parowce przybite w linii
ręce przymocowane do ramion
ty jesteś matką, by powietrze nie przełamało się, dusza nie utonęła
bym po dżumie był jasny, wyprostowany