Nowy Napis Co Tydzień #032 / Adam Ochwanowski – poeta nie tylko lokalnych uniwersów
Rozmowa o twórczości tego poety może być dla nas, czytających od czasu do czasu wiersze nie tylko z racji „obowiązków zawodowych”, z wielu względów (w rozumieniu Witkacowskim) istotna. Bo ów liryk, w dojrzałym już wieku, na taką rozmowę nie tyle zasługuje – bo to oczywiste – ile jesteśmy ją mu winni.
Lokalne uniwersum nie oznacza przecież mniejszej wartości czy też gorszości. Jest na odwrót. To, co dzieje się w warstwie lirycznych znaczeń, nieustannie poddawane próbie odniesień biblijnych, mitologicznych, literackich, kulturowych i autobiograficznych, umożliwia rozpoznawanie spraw i zdarzeń najistotniejszych, rudymentarnych. Od pierwszego tomu obdarzony wyraźnie odrębnym stylem, jest Ochwanowski poetą bardzo świadomie szukającym w lokalności strefy odniesień kluczowych i nieustannie wychodzącym stąd w ujęcia mające szerszą miarę, z intrygującego osobistego konkretu biograficznego biorące jednak swój początek.
Debiutował w 1981 roku tomem Dopóki żyją matki. Ów Szekspirowski motyw z tytułu tomiku (Pomyśl, że matki mieliśmy – Troilus i Kresyda, akt 5, scena 2) w przypadku Ochwanowskiego staje się pretekstem do tworzenia własnej, na poły gorzkiej, na poły ironicznej i groteskowej opowieści. Przykładem poetyckiego stylu debiutanta niech będzie wiersz Uwertura dziadowska. Jest w nim to wszystko, co towarzyszyło literaturze i świadomości na opak wywróconej, sięgającej swymi korzeniami gdzieś końca średniowiecza oraz początków renesansu. Oryginalnie przetworzona, pokazuje poprzez figurę „teatru świata” lęki i obsesje, które poeta związany z ludem ma do wypowiedzenia.
Jest bohater Ochwanowskiego nosicielem bolesnej świadomości, jeszcze jednym wcieleniem lirycznego odmieńca; na poły buntownika, na poły dekadenta. Stąd charakterystyczny sposób budowania opowieści oraz wybór bohaterki i jej odbiegająca od stereotypu rola poetycka. Maria w tym wierszu, przypominająca i matkę Jezusa, i Marię Magdalenę, „pełna świadomości”, jest także gamratką w zakazanym „poetyckim towarzystwie”, które – po utracie poczucia sensu – oddaje się zajęciom przypominającym artystyczne bachanalie, dekadenckie zaduszki. Czytamy:
I
Więc to ty znowu Mario świadomości pełna
patronko piór zbolałych i siedmiu boleści
pijesz z nami gdy w głowie coraz trudniej zmieścić
gdzie jest początek sensu a gdzie koniec pieśni […]
IV
[…]
świt wchodzi nieczekany wódka wódkę goni
i metaliczność słowa pobekuje w gardłach
o bliskim końcu świata prawdzie bez koszuli
Pora jechać chłopaki na dziady na dziady
jutro nasze cmentarze purpura otuli.
Zakres tematyczny tomiku jest obszerny, motywacje liryczne – wielorakie, stopień swego rodzaju lirycznej dezynwoltury – również budzący uwagę. Pisząc o dezynwolturze, mam na uwadze co najmniej kilka ciekawych zachowań Ochwanowskiego. Jego wiersze, gdy je czytać głośno, zachowują w pełni urodę wiersza metrycznego, często wyraźnie zrytmizowanego, używającego wielu miar i zakresów. Od debiutu ma liryk z Ponidzia bardzo dobrze ustawiony głos i wyrafinowany słuch poetycki. Tradycyjne miary wiersza nie tylko dobrze zna oraz rozumie ich artystyczną użyteczność, lecz także eksperymentuje z nimi, buduje swe własne rytmy i dzięki nim – poetyckie napięcia. Właściwie wszystko mu się udaje, a nie wszystko jest czytelne w sposób oczywisty i stereotypowy, odpowiadający naszym nawykom i wyćwiczonym na innych wierszach oczekiwaniom.
Pokazuje to tekst pierwszy zbioru – Wigilia 77:
[…]
Może szczęście zbieszone przybiegło na alarm
na stół świąteczny wylać nasze łzy sobacze
bo z Bramy Opatowskiej sandomierski Ikar
skacze
leci jak gwiazda
nie dosięga bruku
Jest tak, ponieważ drugim, o wiele mocniejszym składnikiem owej dezynwoltury, okazuje się być zakres ingerencji w biblijny stereotyp i uświęcony ortodoksją komunał. Wszystko to – mocno już w tomie pierwszym dekretowane – stanie się później rozpoznawalnym sposobem ponawiania owych motywów w kluczowych dla poety rejestrach. Swoistym pars pro toto owej strategii w debiutanckim tomie są wiersze stanowiące rozpoznawalne i rozbudowywane w zbiorach późniejszych strategie wypowiedzi poetyckiej. Myślę o Rozmówkach biblijnych oraz o trzech utworach, których tematyką staje się Wigilia.
Rozmówki… – ćwiczenia wprowadzające do rozumienia pogłębionego – wskazują poetyckie intencje, dają mentalną zapowiedź historii osobistych wieloletnich znoszeń. Należy je nazwać poetycką teologią zapisaną poprzez wykreowaną figurę człowieka z pogranicza różnych kultur, żyjącego i w centrum, i na marginesie dziejącego się, wciąż zmieniającego rekwizyty, biblijnego dramatu oczekiwania na uobecnienie się Boga zarówno w dzień Jego narodzenia, jak i w czas „drugiego przyjścia”. Czytamy:
Jak ci teraz dokuczą tak i potem będzie
W ciepłym sianku zrodzonyś
w żłobie bez piernatów
Naturalny bieg rzeczy był i zawsze będzie
Głupotą jest stwarzanie początku dwóch światów
Motyw ów, jak się rzekło, będzie powracał w różnych wariacjach w całej dotychczasowej twórczości Adama Ochwanowskiego, a w pełni uobecni się jako temat wiążący w postaci między innymi tomów: Dotyk Madonny, Śpij kolędo, śpij…, Droga krzyżowa czy też libretta do wystawianej w Teatrze Bagatela Wigilii Apokalipsy. Gdy zajrzymy do innych tomów, niechybnie znajdziemy wiele pojedynczych wierszy motyw ów mający na względzie. Dowody? Tom Północ i wiersz Wielkanoc w Dolinie Joszafat. Tom Oswajanie świtu i utwór Reszta z Wigilii. Tom Ostatni seans z Julią – wiersz e-mail-j.christ@newyork.com. Tom Las Vegas i wiersz Christmas time. Tom Póki co… – tekst pod tytułem Wigilia 2001.
Czy ów gest przynosi jakieś liryczne korzyści? Jest ich wiele, najważniejszą wydaje się być pełna skupienia i wewnętrznego rozdarcia, bez jednak pokusy ekshibicjonistycznej – skarga. Dzięki niej wpisuje się autor Dwunastu gniewnych błaznów w nurt filozoficznego i literackiego egzystencjalizmu. Buduje portret człowieka żyjącego w cywilizacyjnej pułapce, świadomego obecności sił, które czynią go obcym wobec odwiecznych rytuałów, wiary przodków, społecznych zakotwiczeń oraz kulturowych obszarów trwałości.
Wątek ów wybrzmiewa wyjątkowo mocno w „wierszach amerykańskich”. To w nich bowiem zbiega się większość możliwych do wyodrębnienia i wyrażenia życiowych poranień. Podróż do Ameryki staje się zbieraniem doświadczeń, które dotykają coraz większą liczbę ludzi a w osnowie skrywają doświadczenie obcości, wykorzenienia i nostalgii. W komentarzu z tomu Ostatni seans z Julią (Kielce 2000) poeta pisał:
Mój czas zatrzymał się w przeszłości […] – nie mogę znaleźć miary na komputerową rzeczywistość. Przepowiadany przez proroków koniec świata dzieje się na bieżąco. […] Poeci, dla których pisanie było (jest) wyznaniem wiary (bądź jej zaprzeczeniem), przypominają tabun perszeronów podcinanych batem przez pijanego furmana.
Owo wyznanie w ujęciu amerykańskim, w notacji lirycznej (minicykl Ameryka, Ameryka we wspomnianym tomie), brzmi następująco:
Halloween
Ameryka śpi z otwartymi oczami
telewizja zalana krwią
dzieci wcinają zatrute cukierki
odpalamy papierosy od płonących domów
potykamy się o urwane nogi i ręce
naszych dzieci […]
Demokratyczny sukces
Domowe koty i psy
mają się dobrze
w ciepłych ubrankach
z kokardami […]
demokratyczny sukces
omija
bezdomnych
niezaradnych
z pazurami
przerostem płci
z objawami nadmiernej wrażliwości
i wrodzonej inteligencji
W o trzy lata wcześniejszym, w Północy (Kraków 1997), czytamy z kolei:
Wódka z weteranem
Bóg zginął w Wietnamie
mówi Joe
stracił na wojnie nogi
nie tak szybko się zdycha bracie
przepijaj wódkę piwem
urżniesz się szybciej i taniej
nie pójdę na żadną paradę
w dupie mam ich ordery […]
To nie potrwa długo…
To nie potrwa długo
europa zdechnie
ameryka utonie w oceanie […]
to nie potrwa długo
może już w następną Wielkanoc
chrystus nie zmartwychwstanie
*
Krótki przegląd motywów i tematów pokazuje poetycką strategię Ochwanowskiego w momencie przełomowym, w czasie radykalnej zmiany kulturowej, która ma miejsce w Polsce, a w Ameryce zyskuje możliwość jej obserwowania in statu nascendi. Bohater liryczny tych wierszy ogląda nowy kontynent oczyma uprzedzonymi; jest przecież kulturowo zakotwiczony zupełnie gdzie indziej. Siłą rzeczy spotkanie dwóch tak różnych cywilizacyjnych kodów musi mieć w dużej części charakter konfrontacyjny. Co ważne, choć nie jest autor Oswajania świtu lirycznym publicystą, zdarza mu się tworzyć swoisty gatunek wstrząsających minireportaży poetyckich. Łącząc różne konwencje i style wypowiedzi lirycznej, pragnie uzyskać odpowiedzi na pytania natury egzystencjalnej i estetycznej: czy można wiarygodnie nazwać za pomocą notacji poetyckich naturę tego, co nas spotkało? Oraz: jaka jest w owym procesie (przemiany kulturowej i cywilizacyjnej) rola poety?
Odpowiedzi i wtedy, i dzisiaj brzmią w swych intencjach niezmiennie. Ich miarą jest nie tyle poczucie klęski, co świadomość postępującej jałowości życia. Jego banalizacji i potwornienia. Trudno to nawet nazwać wyczerpaniem lub dekadentyzmem. Jest szukaniem pozbawionego złudzeń, nieco cynicznego, iunctim. Punktu wspólnego między na przykład Młodą Polską a romantyzmem, Ojczyzną a „homelandem”. Takie wrażenie przynosi powtórne czytanie wydanych w 1997 roku tomów Północ oraz Oswajanie świtu. Tomów szczególnych: pisanych w dwóch poetyckich nastawieniach językowych, które próbują opisać czas „pomiędzy”, czas swoistej nocy, czas rozwieszony w przestrzeni: północ – świt. Czas pobytu na katastroficznym balu.
Północ odziera ze złudzeń, odziera więc z rytmów i rymów – każe pisać wiersze zwarte, skupione na relacji, opisie, dialogu, wykorzystujące krótką pointę, która jest często przepisanym wprost z dziejących się zdarzeń cytatem w rodzaju: „hej Susan / podaj jeszcze dwie wódki i piwo” (Wódka z weteranem). Północ w sensie metaforycznym jest codziennym zstępowaniem do piwnic istnienia, rozstawaniem się ze złudzeniem o sile humanistycznej bajki.
[…] skąd jesteś?
z marsa – odpowiadam
mieszkam w piwnicy
raz w tygodniu właścicielka
płaci za seks
dobra robota – mruczy
a ja
tak naprawdę
nie wiem
co robię
(*** nie wiem jak długo wytrzymam)
Pokazuje siłę pragmatycznego nastawienia do życia, wypłukującego z psychiki człowieka jakiekolwiek metafizyczne uczucia czy też bezinteresowne, „artystowskie” złudzenia. W tej przestrzeni nawet ksiądz wypowiada słowa będące dowodem skażenia konsumpcyjnym amokiem. Radzi:
[…] zapomnij o wierszach
to zajęcie dla emerytów i idiotów
najważniejszy jest biznes
w kościele też
gdyby nie brakowało księży w Ameryce
też pewnie byłbym mechanikiem
(*** ucz się języka)
Pokusa romantyczna, a może anima naturaliter romantica (?), walczą u Ochwanowskiego o lepsze z niechęcią wobec zachowań lirycznych zanadto zideologizowanych, mających na względzie machinację lub manipulację poetycką. Będąc, jak się już wspomniało, poetą wielorako wykorzystującym rekwizytorium symboliczne i kulturowe, pozostaje autor Trzynastu zmysłów wobec niego nieustająco nieufnym, szukającym miejsc nieciągłości, podważającym również imaginarium zbiorowej wyobraźni. Dobrym tego przykładem jest wiersz Powtórka z Broniewskiego (Ostatni seans z Julią, 2000). Wykorzystuje w nim poeta możliwości wielopoziomowej semantycznie aluzji literackiej. Znajdziemy tu bowiem nawiązania objęte bezpośrednim jej zakresem, jak i natychmiastowe ich znaczeniowe przestawienie, dialogiczny i polemiczny komentarz. Ów wiersz, wydawać by się mogło, prawie „stylizacja na Broniewskiego”, jest pokazem lirycznej sprawności, która pozwala zaistnieć pierwowzorowi w odmiennym cywilizacyjnym, historycznym i kulturowym entourage’u jako, na pierwszy rzut oka, powiedzielibyśmy za Stanisławem Balbusem, naśladownictwo programowe i tematyczne. Czytamy:
Gdy próbują budować dom
Ten w którym mieszkasz
Polskę
Kiedy bije kościelny dzwon
Który miasto przemienia w wioskę
Gdy pod drzwiami rumuńskie dzieci
O chleb proszą
Gdy piszą poeci
O smrodliwym zapachu ulicy
Strach przed biedą
Reklamami krzyczy
i bez trudu odnajdujemy bezpośrednie źródło stylizacyjnego nawiązania. Ma ono jednak znamienne i charakterystyczne intencje, od początku sygnalizowane w zamiarach poetyckich, polemikę mające na celu. Poeta nie nawołuje do zgody w obliczu zewnętrznego zagrożenia. Jego rola jest zupełnie inna. Ma za zadanie zdekonstruować otaczającą rzeczywistość. Pokazać, w jaki sposób utarte, zinterioryzowane społecznie schematy postrzegania codzienności zakłamują jej obraz, czyniąc zeń ideologiczny, a nawet propagandowy landszaft:
Płonie w szklankach kombatancki wrzos
O betlejem polskim Rydel gada
Stach Wyspiański oparty o drzwi
Grzebie w przeszłym
I przyszłe spopiela
W starym barze „Pod zdechłym psem”
Słychać swary
Nowego wesela
Rola poety wydaje się być również określona:
Ty do siebie wyciągając dłoń
Po omacku
Szukasz
Gdzie jest skroń
W której myśli pulsują
I życie
Jest w ojczyźnie rachunków stos
Stos następny
Nasza dłoń dokreśli
Do orderów wypinają pierś
Gdy serdecznej krwi zabrakło w pieśni
Dobrze znany motyw przestaje być tematyczną oczywistością. Staje się źródłem gorzkiego rozrachunku, który unaocznia obszar degradacji, zakres degrengolady ludzi (nas wszystkich) biesiadujących w barze „Pod zdechłym psem”.
*
Piszę o tym wierszu nieprzypadkowo. Znajdziemy zresztą jeszcze jeden bardzo podobny pod tytułem Powtórka z Bursy (Oswajanie świtu, 1997), nieco bardziej ironiczny, ale i okolicznościowy. Powtórka z Broniewskiego, będąc przejmująco trafną oceną zdarzeń, których wszyscy byliśmy i jesteśmy świadkami, jednocześnie otwiera czytelnika na ostatnio wydany tom zatytułowany Wspólna garderoba (2019). Fragment wiersza został zresztą wykorzystany w zbiorze jako bezpośrednie nawiązanie, autorski cytat.
Szczególnie czuły na stronę wizualną publikowanych tomów, wyjątkowo wrażliwy malarsko, prezentuje poeta nie tylko dwa napisane przez siebie poematy, lecz także Cykl niebieski. Życie w mieście – jedenaście obrazów niedawno zmarłej Ewy Maziarskiej. O okolicznościach powstania obrazów pisze na końcu tomu jej syn – Wojciech. Zbiór, utrzymany w niebieskiej tonacji, unaocznia w obu porządkach: zarówno plastycznym, jak i lirycznym zadziwiającą spójność. Nie jest to jednak rodzaj wzajemnie uzupełniających się komentarzy; wiersze Ochwanowskiego nie są bynajmniej ekfrazami. Opisywany rodzaj korespondencji ma zupełnie inny charakter; artystyczna więź nie budzi wątpliwości, jednak jej naturę niełatwo opisać. Można powiedzieć, że chodzić tu może o ten sam lub bardzo podobny rodzaj wrażliwości wobec konkretu, sposób myślowego i malarskiego kadrowania obrazu, powoływanie do życia symbolicznych lub zaledwie metaforycznych ekwiwalentów, które umożliwiają, nam odbiorcom, odtworzenie obecnych w obu porządkach idei artystycznych. Brzmi to może zbyt nonszalancko, ale w moim odczuciu obie opowieści spotykają się jak awers i rewers bardzo podobnej artystycznej wrażliwości i uważności, szukającej w często banalnych i nudnych przejawach egzystencji głębszego uzasadnienia, mocniejszego niż realistyczny – obrysu.
Wspólna garderoba jest w całym dorobku Ochwanowskiego tomem odrębnym. Autor podejmuje próbę pokazania pewnego rodzaju umysłowości oraz wrażliwości w momencie pojawienia się kolejnej zapaści. Ów liryczny gest jest głosem jednostkowym, ale ma na względzie również świadomość pewnego pokolenia: jego doświadczenia, obawy, poczucie odrębności, ale i odpowiedzialności.
„Moja garderoba” okazuje się być „wspólną garderobą”; życie indywidualne przeplata się z istnieniem zbiorowości. Często ów przeplot staje się warunkiem zrozumienia losu osobnego i losu wspólnoty. Nie ma tu wielkich kwantyfikatorów lirycznych, jest odrobina poetyckiej publicystyki oraz chłodna obserwacja stanów rzeczy, które się nam przydarzyły, wyrażana językiem poetyckich obrazów wziętych z rekwizytorium osobistego kulturowego i biograficznego doświadczenia oraz z traum zdarzeń polskich.
Za stołem w garderobie Ochwanowskiego zasiadają i kulturowe awatary, i postacie z krwi i kości: „władek frasyniuk / zbyszek bujak / tadeusz mazowiecki”. Zagląda (przez pomyłkę) Sławomir, a Jacek Kaczmarski i Włodzimierz Wysocki
żyją zgodnie z chóralnymi pieśniami
o budowaniu nowego domu w Warszawie
i o powstaniu wyklętego ludu ziemi.
[N]ie ma wojen
ani codziennych swarów
Chociaż w owej lirycznej historii „zwykłe opowieści / mieszają się / z gramatyką / marzeń”, dominuje w niej gorycz. Wspólnota okazuje się być złudą („gdy idziemy obok siebie / nie znaczy, że idziemy razem”), kultura nie chroni przed rozpaczą, ponieważ straciła siły wiążące ją w całość tworzącą nadrzędny sens. Moralność, to znaczy dobro i zło, „z jednej jedzą / miski”, a prawda „niekoniecznie / bywa / święta”. Polityczność zaś, bo i ona pojawia się jako jeden z poetyckich tematów, staje się zapisem braku wiarygodności, zaufania i przyzwoitości. Polityk celebryta chowa się przed ludowym elektoratem, brakuje miejsca dla
pierrota i colombiny
bo to takie niepolskie
nie pasujące do korony królów
do bardziej niż są wyklętych.
Jerzy Białobok, hodowca koni, „opowiada / o umierających stadninach / gdzie araby miały polskie imiona / i nie bały się suszy, a cztery konie stukają kopytami / o próg apokalipsy”.
Poemat drugi, Zdradzeni i porzuceni, jest owej goryczy esencją. Rzecz cała dzieje się bowiem „W krainie porzuconego Dekalogu / i zdradzonego Boga”; nie nigdzie, lecz w Polsce. Wyolbrzymiony niekiedy satyryczny grymas, to najbardziej zwraca uwagę, nie czyni opisu mniej wiarygodnym. Przeciwnie: potęguje odczucie prawdziwości odczytywanych poetyckich rozpoznań oraz ich przygnębiającą oczywistość.
Tu wszystko podlega implozji, rzeczy wartościowe stają się zaprzeczeniem tego, co powinny reprezentować, a rozliczne relacje, które budowały kiedyś prawdziwe wspólnotowe więzy, na naszych oczach rozpadają się w szyderczym chocholim tańcu. Nieprzypadkowo poeta odwołuje się czasami do „piątego wieszcza” – Stanisława Wyspiańskiego. Poprzez bezwzględną analizę opisywanego stanu rzeczy pragnie pokazać ciągłość niwelujących zdarzeń, ich deterministyczną wręcz zdolność do odradzania się; otępiające nas wszystkich fatum zaściankowości, głupoty, religianctwa, egoizmu, cynizmu, prostackiej pychy oraz wołających o pomstę do nieba bezmyślności i nieudolności.
Mimo to jest Ochwanowski bardziej poetą kultury niż krytykiem rozlicznych społecznych i politycznych patologii. Jego nadwrażliwość reagująca buntem w stosunku do tego, co skażone podłością, umiejętność zwracania uwagi na egzystencjalny szczegół, oryginalny sposób łączenia konkretu i uogólniającej kody, zdolność tworzenia intrygujących puent – wszystko to stanowi zbiór narzędzi służący innym niż doraźne – celom. Jest w swej fundamentalnej postaci romantyczne.
Maria Janion, pisząc o zaniku paradygmatu romantycznego, z pewnością robiła to wbrew sobie. Romantyzm nie został przez nas nie tyle należycie przemyślany, co cywilizacyjnie i kulturowo przetrawiony. Myślę, że cierpimy jako społeczeństwo na poważne zatrucie. Zamknięci w pułapce romantycznych mitów, tych najbardziej strywializowanych i czyniących z obywateli zaledwie ciekawską gawiedź lub rozwydrzony, wściekły motłoch, nie znaleźliśmy sposobu na mądre uwewnętrznienie paradygmatu. Mamimy się jeno snami lub – jak Profesor z Operetki Gombrowicza – przepraszam za brutalizm, rzygamy resztkami nieprzetrawionych idei, trujących, bo niewydolnych myślowo, mitów oraz irytujących anachronizmów.
Gdzie jest w tym wszystkim Ochwanowski? W miejscu newralgicznym; tam, gdzie stan zapalny idei czyni chorym całe społeczeństwo. Ostatni zbiór jest dowodem niezwykłej tężyzny mentalnej poety. Od lat buduje przecież swój odrębny świat poetyckich dystynkcji i językowych odrębności. Nigdy nie był awangardowy; zanurzony w świecie mitów, kultury literackiej rozumianej najdosłowniej jako przestrzeń oczywistych wymian i nawiązań, dialogów oraz polemik – nigdy się temu nie przeciwstawiał. Przeciwnie, uczynił zeń wyrafinowany liryczny narzędziownik.
I oto teraz nadchodzi czas próby. Czas rozliczeń. Niedobry czas. Pozbawiony złudzeń, nie traci jednak Ochwanowski nadziei, wydaje się być, wbrew temu, co napisałem powyżej, katastrofistą konstruktywnym, heroicznym. Nie ma w tych słowach odrobiny ironii; jest podziw. Głos Ochwanowskiego jest tak naprawdę upomnieniem się o pewien stan rzeczy tylko pozornie oczywistych, może nawet uważanych przez wielu w dobie rozpadu narracji spajających, za przebrzmiałe. Chodzi o poetycką odwagę mówienia „nie” banalnemu lub barbarzyńskiemu smakowi powszechnemu. Chodzi o liryczne diagnozowanie stanów chorobowych społeczności, którą się żyje (to nie błąd składniowy) oraz o bycie mającym odwagę „wołania na puszczy”. Bycie poetą romantycznym.