Pochwała poezji
Pierwsze wrażenie wydaje się nader oczywiste i łatwe do przewidzenia: to książka, którą zrodziła wieloletnia miłość do poezji. Przez całe życie kazała ona szukać Edwardowi Balcerzanowi najpierw odrębnego „języka w języku” (Paul Valéry), w końcu zaś (co za piękny paradoks!) „poezji w poezji”. Zrazu przecież dostrzega się inny rytm mowy, jej świetność czy nawet świętość, aby z czasem otworzyć się na zgoła odmienne doznania, gdy wiersz w rejestrach dalekich od wzniosłości gotów samego siebie poniżać i z siebie szydzić. Cóż wtedy pozostaje? Odnajdywanie owych dawnych śladów, ich niegdyś wyrazistego konturu, kiedy poezja była tożsama ze sobą, bo mogła samą siebie przekraczać. Wrażenie drugie, równie mocne – to książka ujmująca opis owej miłości za pośrednictwem „prywatnej genologii”, jak rzecz określał niegdyś Janusz Sławiński w Tekstach i tekstach (notabene tytuł ten podsunął mu właśnie Balcerzan). Składa się na nią wypracowywany przez lata, rozpoznawalny w swych głównych zarysach, gatunkowy repertuar różnych form wypowiedzi – rozprawa naukowa, szkic krytyczny oraz esej literacki, felieton, wspomnienie i tym podobne Wreszcie trzecie wrażenie, od którego też nie sposób się uwolnić, wiąże się z przeświadczeniem, że pewną zapowiedź książki mieliśmy znacznie wcześniej w Perehenii i słonecznikach oraz w Zuchwalstwach wyobraźni. Odkrywały one bowiem autorskie, osobiste doświadczenia Balcerzana w perspektywie jego rodowodu polonistycznego: najpierw mającego charakter wielokulturowy i dwujęzyczny, potem zaś – wpisującego się w kontekst jednej kultury i języka. Pochwała poezji. Z pamięci, z lektury stanowi w efekcie – z naciskiem na jednojęzyczność i jednokulturowość – dopełnienie poprzednich wątków, a zarazem nową ich konfigurację i kontekstualizację.
Od wrażeń wypada przejść do obserwacji bardziej konkretnych. Schemat narracyjny książki w intrygujący sposób oddaje tę złożoność dzięki trójdzielnej kompozycji. Kształtowanie się poetyckiej indywidualności stało się podstawowym żywiołem fabularnym, głównie w pierwszej części tomu Poezja w niepoezji, natomiast dwie pozostałe: Poezja w poezji (i w prozie) oraz Poezja w poetologii zawierają opisy innej sfery – krystalizowania się naukowej osobowości Balcerzana, świadectwo jego rozumienia poezji i poszukiwania „osobistej doktryny badawczej”. Pomysłowa tytulatura poszczególnych części, sugestywna w swym wyrazie, od razu wprowadza czytelnika in medias res. Taka kompozycja ma też swoją ukrytą dramaturgię, czy to sugerowaną rysem quasi-powieściowym, czy to chronologią omówień sztuki poetyckiej, począwszy od Bolesława Leśmiana, poprzez między innymi: Juliana Przybosia, Tadeusza Peipera, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Witolda Wirpszę, Tadeusza Różewicza, Mirona Białoszewskiego, Wisławę Szymborską, Jerzego Harasymowicza, Marcina Kozła, Bogusławę Latawiec, aż do Konrada Wojtyły i Krzysztofa Siwczyka; czy uwypuklających tę dramaturgię zaskakujących zestawień poetyk dawnych oraz najnowszych, nieoczywistych skojarzeń lub point. Narracja przy tym nie przybiera wyłącznie tonu powagi, lecz iskrzy się humorem i dowcipem. Nie wiem, być może się mylę, ale dostrzegam w tym refleks dawnych lektur Balcerzana, które głęboko przyswojone stały się ważne dla pisarskiego warsztatu i rozumienia sztuki słowa. W recenzji z Esejów literackich Adama Ważyka, opublikowanej na łamach „Twórczości” przed ponad trzydziestoma laty, autor zaproponował analogię między esejem a przygodą jako możliwym synonimem owej „próby”. Nie chcę sugerować, że Pochwała poezji jest sensu stricto opowieścią przygodową, jakkolwiek w wielu partiach korzysta niewątpliwie z jej przywilejów – przywołuje barwne opowieści, pyszne anegdoty, nęci wyobraźnię grą literackich asocjacji, każe zadać pytanie, co będzie dalej?… W przytoczonej recenzji pojawia się jeszcze inny, równie ważny, motyw „człowieka książkowego” (tak Ważyk nazwał Jorge Borges’a), dostrzegającego w innych ludziach książki i ich ślady. Balcerzan kilkukrotnie zalicza siebie do cechu „ludzi książkowych”, których przygody (w tym własne) obserwował i rejestrował wcześniej. „Przygody człowieka książkowego” – to byłby naprawdę świetny tytuł niniejszego szkicu, gdyby nie wyszedł spod pióra… samego badacza; gdyby więc pod taką nazwą nie powstała wspomniana recenzja, a potem osobna książka.
Nasamprzód jest przecież – to wydaje się zupełnie jasne – doświadczanie poezji sięgające do czasu inicjacji dziecięcych autora. Świat przemawiał wówczas różnymi językami, narzucał geografie odrębnych miejsc (w Perehenii i słonecznikach napisze Balcerzan, nad wyraz trafnie, o „ojczyźnie wielokrotnej). Pochwała poezji przynosi równie intrygującą charakterystykę tak rozumianej „wielokrotności”:
Moja wspinaczka z gałęzi na gałąź językowego drzewa wiadomości miała przebieg dość przygodowy, bo pomnożony przez trzy. Dom rodzinny był otoczony językiem rosyjskim, pierwsza klasa szkoły podstawowej mówiła po ukraińsku, aż tu nagle, zrządzeniem Historii, w mój ósmy rok życia wtargnęła zwycięska polszczyzna, z nowym abecadłem, nowa dykcją, nowymi pięknościami słowno-muzycznymi, z rumorami wszystkich polskich gwar w wielogwarowym Szczecinie.
Alchemia poezji doświadczana przez autora w dzieciństwie ma posmak tajemnego źródła, z którego będzie czerpał przez całe życie. Niełatwo określić jego istotę, bo jak właściwe zdefiniować poezję? Powiada Jarosław Iwaszkiewicz w Zimie, że „nikt nie wie, w czym leży czar dzikiej poezji”. Definicji jest bowiem legion, Balcerzan przytacza i omawia kilka z nich, ale interesuje go też droga prowadząca do tego źródła, stąd formułuje ostrożnie własną hipotezę: „poezją jest teraźniejszość odpytywana przez dziecięcą przeszłość” [podkreślenie K.A.]. Można przypuszczać, że dla niego naiwność dziecka i chłonność jego wyobraźni, siła słowa i zachwyt jego kształtem oraz brzmieniem – to dary zbyt łatwo tracone później, lecz na szczęście nie przez poetów, którzy pielęgnują w sobie przywileje „genialnej epoki”. Istotnie, trzeba spełniać odpowiednie warunki, z których najważniejszy zowie się talent, by zajmować się układaniem, niechby po Peiperowsku, „pięknych zdań”. Nie można jednak zapominać o inspiracji autora zawdzięczanej innym – rodzinnemu środowisku, rówieśniczym przyjaźniom, relacjom z Mistrzami. Balcerzan swoje „dojrzewanie do autorstwa” ujmuje właśnie w kontekście takich uwarunkowań, co staje się przy okazji cennym przyczynkiem do analizy psychologii procesu twórczego. Komu zatem zawdzięcza wrażliwość na magię poezji?
Najpierwszą patronką wtajemniczeń autora w urodę niecodziennego słowa była jego matka, które nauczyła go „kochać poezję jako domenę dziwności języka i niezwykłości świata”. Czuły portret owej „nauczycielki historii (w historii)”, prowadzącej między innymi zajęcia z historii w dziesięciolatce, trudno byłoby tu z pewnością powtórzyć. Sprostać temu najlepiej potrafi tylko syn, nikt inny. Zwrócę uwagę na fakt, że koleje losów bohaterki i jej wspomnienia streszczają w symboliczny sposób dzieje wielu generacji wydanych na pastwę Historii (stąd nawiasowo ujęty zostaje w określeniu Balcerzana rzeczownik „historia”). Dobitnie obrazuje to choćby znaczący motyw zmiany pisowni imienia i nazwiska matki autora: „Marija Grigorjewna (lub Hryhorowna) Żywotowska” stała się „Mariją Balcerzan”, a potem „Marią Siesicką”. Uświadamia ów proces, że tak musiały zmieniać się polityczne i psychiczne przestrzenie codziennego życia jednostki, zgodnie z geopolitycznymi przeobrażeniami i na nowo wytyczanymi po wojnie granicami. Ta historyczna determinanta nie mogła pozostawać oczywiście bez wpływu na „wielokulturową” biografię Balcerzana, którego pierwszy dziecięcy kontakt z poezją – znamy to choćby z Zuchwalstw samoświadomości – stanowiły wiersze słuchane i zapamiętywane (Aleksandra Puszkina, Kornieja Iwanowicza Czukowskiego, Samuela Marszaka), zaś Wowczańsk był pierwszą ojczyzną w języku… Dopiero potem, już po przyjeździe do Polski, do Szczecina, rosyjski i ukraiński zdominowała polszczyzna, a dźwięk zastąpiły wydrukowane litery, uwrażliwiające na – jak zauważy autor – „napięcia i kontrasty mowy”. Na poetycką zatem alchemię Jana Kochanowskiego, Juliana Tuwima, Władysława Broniewskiego, Siergieja Jesienina, Lorki i innych dykcji o zupełnie odmiennej niekiedy proweniencji. „Zostać poetą, znaczyło – drukować”, taka to myśl wówczas nęciła Balcerzana, mimo iż nie każdy opublikowany wiersz zasługiwał na unieśmiertelnienie. Podobnie poezja, która nie kierowała go już wyłącznie ku rejonom „świętego rytmu” wiersza, lecz również – nieokiełznanej codziennej mowy, mowy własnej rodziny, ulicy czy gazet, ideologicznego sloganu czy prostej rymowanki. Rejestry wysokie i niskie stawały się jednakim źródłem inspiracji, ponieważ wrażliwość bywa tyleż elitarna, co egalitarna. A znajomość reguł poetyckiej twórczości miała okazać się ściśle związana ze sferą rówieśniczych i ponadpokoleniowych relacji.
W konsekwencji, w Pochwale poezji znajdziemy zarówno reminiscencje z czasów szczecińskiej młodości Balcerzana (literackie wieczory w Klubie 13 Muz, członkostwo w Kole Młodych ZLP), jak i z okresu współtworzenia poznańskiej grupy studenckiej „Wiatraki” (1956 rok), gazety mówionej „Struktury” (1963 rok) czy przystąpienia do szczecińskiej „Metafory” (1958 rok), wyjazdów na spotkania autorskie w różne „egzotyczne” miejsca. Pojawiają się portrety i wizerunki kolegów, przyjaciół Balcerzana, dlatego książka może stanowić też wiarygodne źródło informacji na temat socjologii grup lub poetyk zbiorowych. W owym dokumentacyjnym wymiarze jednym z najistotniejszych elementów jest oczywiście opis relacji rówieśniczych i powiązań, wykraczających poza granicę jednego pokolenia. Wśród nich miejsce szczególne zajmuje bez wątpienia przyjaźń z Wojciechem Burtowym, zmarłym później tragicznie poetą i dziennikarzem, z którym od pierwszego spotkania podczas egzaminów wstępnych na UAM połączyła go bliska więź i głębokie porozumienie. Tę rówieśniczą dwuosobową wspólnotę Balcerzan określił i zabawnie, i trafnie: „Firma Balcerzan-Burtowy”, co stanowi aluzję do datowanego na czas studiów przedsięwzięcia, znanego pod iście dadaistyczną nazwą „Bu-Ba”, pochodzącą od pierwszych liter nazwisk przyjaciół. Obaj przecież byli poetami, obaj cenili labirynty polszczyzny, jej niuanse, figle i niespodzianki, chociaż ich losy miały się ułożyć zupełnie inaczej. W historii Balcerzana i Burtowego, niezwykłego tandemu, pojawia się też piękna kobieta, Bogusława Latawiec. Była to córka polonisty, Czesława Latawca (nauczyciela Burtowego z liceum), którą autor dzięki swemu przyjacielowi poznał, i która została jego żoną.
A ponadpokoleniowe więzi? Balcerzan nie kryje, jak wiele zawdzięcza spotkaniom z innymi: z Witoldem Wirpszą, opiekunem szczecińskiego Koła Młodych, Zbigniewem Herbertem, akuszerem „drugiego debiutu” poetyckiego autora (wcześniej wydał przecież tomik Morze, pergamin i ty, w 1960 roku) cieszącego się wówczas niesłychaną renomą na łamach miesięcznika „Twórczość”; z Tymoteuszem Karpowiczem, podziwianym Mistrzem wspierającym Balcerzanów w ich pracy literackiej, czy Wiktorem Woroszylskim, z którym połączyła go głęboka przyjaźń… W książce zawarte zostało również świadectwo dowodzące możliwości przekraczania granic pokoleniowych w kierunku odwrotnym, w odniesieniu do osób młodszych, jeśli tylko nawiąże się z nimi pewna intelektualna nić porozumienia. To rzecz jasna casus Stanisława Barańczaka, naprzód świetnego studenta Balcerzana, a z czasem przyjaciela. Wszyscy oni – jako poeci i niejednokrotnie znawcy literackich poetyk – mogliby zyskać miano „osobowości niezwykłych”; wszyscy także mieli udział w formowaniu, oczywiście w rożnym stopniu, osobowości autora, poety i badacza sztuki słowa, który z literatury uczynił dar życiowego powołania.
Powołanie to kierowało Balcerzana nie tylko ku myśleniu poezją, lecz i ku myśleniu o poezji. Książka – w swej drugiej oraz trzeciej części złożona z esejów poświęconych polskim poetom (z wyjątkiem uczynionym dla prozy Stanisława Lema i – niedocenianego, zdaniem autora – Henryka Bardijewskiego, z czym się w pełni zgadzam) oraz badaczom literatury – zdaje relację także z tej akademickiej „przygody”. Interpretacje i analizy Balcerzana, skupione zarówno na charakterystyce stylów i poetyk dzieł polskich twórców, jak i omówieniu, niekiedy w trybie polemicznym (na przykład książki Jacka Rostowskiego o Zbigniewie Herbercie), głównych kierunków naukowych zainteresowań literaturoznawców odrębnych generacji, prócz niewątpliwego kunsztu mają jeszcze jedną zaletę: stanowią wiarygodne porównanie odmiennych wyobraźni poetyckich i metod badawczych; społecznych uwarunkowań sztuki słowa i jednostkowych uwikłań. Tym, co ceni Balcerzan najbardziej, jest nowatorstwo i poetyckie, i naukowe. Jak autor rozumie ową kategorię?
Przyjmuję możliwie szeroką, w punkcie wyjścia psychologiczną koncepcję„nowatorstwa” jako synonimu „twórczości”, która jest zawsze procesem rodzącym się z napięć pomiędzy normą a innowacją, genotypem a fenotypem. Żadnego z tych aspektów nie da się wyeliminować. Każdy utwór literacki, bez wyjątku, wymaga spotkania rutyny i wynalazku. Jedno i drugie jest komunikacyjnie nieodzowne: „[…] w proponowanej tutaj koncepcji historia sztuki słowa staje się historią walk toczonych między różnymi nowatorstwami” [podkreślenie – K.A.].
Różne odmiany nowatorstwa (nie miejsce tu na ich szczegółową prezentację) autor ujmuje w ramy kilku strategii, przekonująco zilustrowanych na przykładach konkretnych poetyk twórców: nowatorstwo nostalgiczne (strategia antykwariusza), nowatorstwo inicjacyjne (strategia następcy), nowatorstwo transmutacyjne (strategia konesera), nowatorstwo cywilizacyjne (strategia racjonalizatora), nowatorstwo transgresyjne (strategia odkrywcy). Zaproponowana przez Balcerzana perspektywa oglądu literatury potwierdza właściwy dla niego pogląd, że poznawanie zjawisk sztuki słowa nie jest uzależnione nigdy od jednej koncepcji i metodologii. Perspektywa owa ma poza tym niewątpliwy atut – uzmysławia czytelnikowi istnienie prekursorskich dążeń artystycznych, na gruncie polskiej poezji, które o lata wyprzedzały ich ponowoczesne wcielenia traktowane często jako odkrywcze innowacje (na przykład wprowadzanie przez Jana Bolesława Ożoga do wierszy mowy niskiej, ordynarnej, czy swobodne łączenie różnych konwencji, kategorii estetycznych, rejestrów polszczyzny, znamienne dla Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, antycypujące podobny zabieg u poetów debiutujących po przełomie 1989 roku). Balcerzan nie należy, delikatnie mówiąc, do zwolenników „Nowej Doktryny”, jak niekiedy nazywa dekonstrukcję. Nie należy też do zwolenników niektórych rewelacji poststrukturalizmu. Dostrzega w tym – za Irzykowskim – świadectwo plagiatowego charakteru współczesnych „odkryć”, modnych teorii, które są kalką tradycji dawnych, chociaż niesłusznie zapoznanych lub celowo ignorowanych. W Pochwale poezji zwraca głownie uwagę na:
[…] współczesne prace o poezji polskiej, a osobliwie to, co się w nich wyróżnia jako trud odnalezienia, nazwania i skomentowania oryginalnych, nieraz niedostrzeżonych przez bieżącą krytykę dążeń artystycznych, odważnych konfiguracji chwytów, nieoczekiwanych koncentracji myśli na pomijanych wcześniej możliwościach polszczyzny, lub odwrotnie, próba uchwycenia świadomych – zaskakujących – dialogów z tradycją.
Nie wszystkie przedsięwzięcia są, powtórzę, zdaniem Balcerzana udane, ale wszystkie, bez wyjątku, refleksje poetologiczne stanowią zawsze pochwałę poezji. W serii przybliżeń autor eksponuje przede wszystkim sobie bliskie doktryny badawcze, powstałe w różnych latach, autorstwa literaturoznawców wielu generacji (między innymi: Aleksandry Okopień-Sławińskiej, Danuty Ulickiej, Feliksa Przybylaka, Jerzego Faryno, Anny Sobolewskiej, Beaty Śniecikowskiej, Piotra Michałowskiego i jeszcze kilku innych); nie pomija także równie bliskich sobie meandrów translatologii (omawiając książkę Gościnność słowa Jerzego Jarniewicza) i złożonych relacji autor-tłumacz.
Czy zawartość Pochwały poezji determinuje jedynie wyrażona w tytule afirmacja owej wyjątkowej sztuki słowa? Wspólnym zwornikiem pomieszczonych w książce form wydaje się też koncepcja autorstwa rozumianego jako indywidualna praktyka pisarska, niesprowadzalna więc do innego sposobu mówienia. Czy to tak istotne? Owszem, zwłaszcza że Balcerzan w nocie zamieszczonej na okładce książki, wśród jej głównych założeń, wymienia obronę statusu autora. Trudno zlekceważyć tak ważną deklarację wyrażoną w autokomentarzu, trudno również nie przyjrzeć się bliżej tak dobitnie sformułowanej kwestii (nie tylko ze względu na kryjący się w niej istotny trop interpretacyjny, lecz także z racji jej symbolicznego znaczenia). Książka sugeruje niewątpliwie określony tryb lektury, determinowany przez kategorię wyraźnie tu uprzywilejowaną, kategorię „autorstwa”. Nic w tym doprawdy szczególnie zaskakującego, skoro nie od dziś do przyjętego repertuaru komunikacyjnych praktyk – modelujących odczytanie tekstu – należą wszelkiego rodzaju metawypowiedzi, na przykład przedsłowia, posłowia. Większą uwagę zwraca jednakże podjęta w Pochwale poezji strategia defensywna, której celem staje się ocalenie persony skazanej w kulturze współczesnej na nieuchronny zdawałoby się kres… Mowa oczywiście o ogłoszonej swego czasu przez Rolanda Barthesa, w latach sześćdziesiątych, „śmierci autora”, czyli, ujmując rzecz w największym skrócie, wpisanej w dyskurs teoretyczny instancji gwarantującej poprawne odczytanie tekstu literackiego (jego miejsce odtąd miał zająć czytelnik jako rzeczywisty twórca takiego tekstu, otrzymujący dar „interpretacyjnej wolności”). Balcerzan myśli inaczej i nie ulega podszeptom wciąż żywej teorii, ponieważ z wyraźną rezerwą podchodzi do koncepcji francuskiego uczonego i daleki jest od uznania faktu owej symbolicznej anihilacji. Przeciwnie, w pewnym miejscu powtarza nawet za Wiktorem Woroszylskim, że „Śmierci nie ma!”. Śmierci autora, oczywiście.
Obrona jego zagrożonego statusu ma znamienną motywację, powiedziałbym, że nie tylko teoretyczną, ale także etyczną. Otóż stanowi nader udaną próbę ocalenia indywidualizmu twórcy i artystycznej osobowości jednostki. Balcerzan wydaje się przekonywać, że pisze zawsze osoba z krwi i kości, a nie papierowy byt; że słowo nierozerwalnie związane jest z człowiekiem i staje się słowem własnym, gdy głęboko przez niego przeżytym, doświadczonym. Podmiotowe aspekty każdego aktu kreacji są niepodważalne i nie zmieni tego żadna teoria ani ingerencja „drugiego autora”. Jednakże rola pierwotnego sprawcy w literackiej komunikacji dzieła nie ma obecnie swojego wyjątkowego charakteru:
Autorstwo – czyli jednostkowa, niepowtarzalna energia sprawcza dzieła sztuki – zagrożone jest dziś jako wartość. Przeciw władzy autorskiej zaczęły się buntować inne role. Rola mecenasa, wydawcy, cenzora, redaktora, mistrza, korektora, recenzenta, księgarza, czytelnika, ba: drukarza oraz introligatora. Każda z tych ról chce uchodzić za kluczową w komunikacji literackiej. Podważanie rangi autorstwa bywa motywowane zarówno niepodważalną powagą udziału owych innych ról […], jak i katastroficzną wizją wyczerpania możliwości innowacyjnych, co ponoć każdego autora – w znieruchomiałej historii – skazuje na działalność naśladowczą.
Książka Balcerzana, oprócz niezaprzeczalnych zalet literackich i poznawczych, ma jeszcze jeden walor. Mowa o prywatności – kategorii, która wydaje się elementem łączącym dotychczasowe życiowe role Balcerzana: poety, prozaika i badacza literatury. Nie tylko ze względu na obecność epizodów autobiograficznych w pierwszej części Pochwały poezji, ale też na ich występowanie, co bardziej znamienne, w kolejnych jej częściach (na przykład szkic o Wisławie Szymborskiej wzbogacony zostaje o opis koleżeńskich relacji Balcerzanów z Noblistką, z kolei „prywatne doktryny” zawierają „osobistą” introdukcję). Czy to o czymś świadczy? Widziałbym w tym dowód na mocne uobecnienie się w Pochwale poezji kategorii już do tej pory znanej z książek autora Przez znaki. W tym stwierdzeniu kryje się pewien paradoks, ponieważ z zasady owo pojęcie służy do odróżniania twórczości literackiej od tekstów literaturoznawczych. Status prywatności bywa przecież w nich inny – na co zwracał był uwagę Balcerzan w Zuchwalstwach samoświadomości – za każdym razem jest determinowany normami właściwej im poetyki. Czy oznaczać to musi, iż nie ma tu już żadnej linii demarkacyjnej umożliwiającej łatwe oddzielenie tak odrębnych odmian piśmiennictwa? Autor nie akceptuje pochopnego ignorowania odrębności myślenia literaturą (poezją) i myślenia o literaturze (poezji). Wbrew zwolennikom dekonstrukcji nie jest też skłonny do zacierania różnic między tym, co literackie, a tym, co nieliterackie. W przypadku tendencji do podobnych praktyk w kulturze współczesnej jest to bez wątpienia ważnym i potrzebnym głosem rozsądku. Balcerzan dostrzega natomiast pośrednie stany mowy, które odnaleźć można na granicy literatury i nauki o literaturze („pograniczność” nie stanowi jedynej z potencjalnych konfiguracji, jest ich znacznie więcej). Do grupy tej zaliczają się w jego przekonaniu zapisy prywatności badaczy, ich życiorysy polonistyczne (jak na przykład w książce Henryka Markiewicza Mój życiorys polonistyczny), w jej obrębie mieści się również Pochwała poezji.
E. Balcerzan, Pochwała poezji. Z pamięci, z lektury, Mikołów: Instytut Mikołowski, 2013.