Nowy Napis Co Tydzień #050 / „Obrona Sokratesa”. Próba komentarza
Na pierwszy rzut oka Platońska Obrona Sokratesa jest tekstem prostym. W rzeczywistości to złudzenie. Każde następne odczytanie mowy Sokratesa otwiera na nowe wątki. Pokazuje myśliciela, którego nie zadowalają proste odpowiedzi, chociaż swoje tezy formułuje on zwykłym językiem i bez sięgania do wyszukanych pojęć. Nie chce dodatkowo komplikować swojej wypowiedzi, przekonany, że to, co mówi, jest i tak o wiele bardziej złożone, niż mogą to zauważyć, a tym bardziej przyjąć, jego słuchacze.
Jego celem przed ateńskim sądem – jak i przedtem, gdy chodził po rynku i spotykał ludzi – jest rozbicie na czynniki pierwsze pozornie prostych pojęć i dotarcie do istoty rzeczy. A przynajmniej podjęcie takiej próby. Odczytanie: czym jest mądrość i zdolności. Poczucie wiedzy i umiejętność ograniczenia wpływu na drugiego człowieka, postawienia przed sobą granicy w relacjach z drugim. W przekonaniu, że „jeśli kogoś w swym otoczeniu złym człowiekiem zrobię, mogę potem sam czegoś doznać złego z jego strony”
Mniej istotne są też w tym przypadku okoliczności wygłoszenia obrończej mowy przed sądem, który za chwilę wyda wyrok na Sokratesa, poddający ateńskiego filozofa najwyższej karze. Ważniejsze jest co innego. W spotkaniu z graniczną linią, rozdzielającą życie od śmierci, przemowa mniej ma bronić myśliciela przed zarzutami (z czego ten dobrze sobie zdaje sprawę), a bardziej przedstawić misję filozofa w Atenach, mieście, które według tamtejszych pojęć uosabiało cały cywilizowany świat.
U początków tego myślenia o sobie jest Sokratejskie przekonanie o własnej sprawiedliwości, będącej zasadniczym uzasadnieniem dla obrończej mowy: „Bo ja wierzę, że to sprawiedliwe, co mówię, i niech się nikt z was czegoś innego nie spodziewa”. Człowiek sprawiedliwy nie ma potrzeby apologii siebie. Wie, że jest czysty przed sumieniem własnym i nie musi się obawiać innych, ich ocen. Nawet wtedy, gdy to po ich stronie jest siła.
Bo w tym jest istota i zarazem dwuznaczność Sokratejskiej obrony, która w przekonaniu broniącego nie zmieni, bo zmienić nie może, stosunku innych do niego. Ich nastawienia do tego wszystkiego, czym żył i co robił Sokrates. Broniący się wie dobrze, że już został skazany. W jakimś sensie można ten sąd w Atenach uznać – co zresztą zdarzało się w przeszłości – za prefigurację innego procesu. Późniejszego o kilkaset lat skazania Chrystusa w Jerozolimie. A także wielu innych procesów o podobnie z góry założonych wyrokach. W takim razie można zadać pytanie: jeśli wie, co go czeka, a przynajmniej przeczuwa swój los, to dlaczego się broni i staje w obliczu ludzi, co do których nie ma złudzeń? Odpowiedź Sokratesa jest w tym przypadku jednoznaczna. Można ją uznać za podsumowanie jego misji filozoficznej w Atenach.
A ja bym takiemu sprawiedliwe słowo odpowiedział, że ty nieładnie mówisz, człowiecze, jeżeli, twoim zdaniem, z góry widoki życia lub śmierci obliczać powinien człowiek, z którego jest choćby jaki taki pożytek, a nie na to tylko patrzeć, kiedy działa, czy postępuje słusznie, czy niesłusznie i czy robi tak jak człowiek dzielny, czy jak lichy.
Nie co innego, a przekonanie o słuszności własnych decyzji ma określać nasze działania i oznaczać czyny. W głębi nich kryje się ów tajemniczy głos sumienia, a może tylko reguł bądź zwyczajów kultury, bądź boskiego daimoniona, czy też Boga prawdziwego? Tego Sokrates nie rozstrzyga i rozstrzygnąć nie może. Nie dlatego, że żył przed przyjściem Chrystusa. Raczej z tego powodu, że samodzielne odkrycie prawdy o sobie i o źródle własnych czynów wykracza poza możliwości duchowe człowieka – nawet takiego, jakim był Sokrates, z jego mądrością i dociekliwym roztrząsaniem prawdy o świecie i rzeczach.
Można się zastanawiać, czym jest śmierć, i bronić przed nią sofizmatem.
Bo przecież o śmierci żaden człowiek nie wie, czy czasem nie jest dla nas największym ze wszystkich dobrem, a tak się jej ludzie boją, jakby dobrze wiedzieli, że jest największym złem. A czyż to nie jest głupota, i to ta najpaskudniejsza: myśleć, że się wie to, czego człowiek nie wie?
Misja Sokratesa w Atenach kończy się podwójną klęską. Wyrokiem śmierci na filozofa i odrzuceniem jego dramatycznego przesłania przez większość ateńskich obywateli:
[…] i póki mi tchu starczy, póki sił, bezwarunkowo nie przestanę filozofować i was pobudzać, i pokazywać każdemu, kogo tylko spotkam, mówiąc, jak to zwykle, że ty, mężu zacny, obywatelem będąc Aten, miasta tak wielkiego i tak sławnego z mądrości i siły, nie wstydzisz się dbać i troszczyć o pieniądze, abyś ich miał jak najwięcej, a o sławę, o cześć, o rozum i prawdę, i o duszę, żeby była jak najlepsza, ty nie dbasz i nie troszczysz się o to?
W tym sensie proces Sokratesa i jego apologia są prefiguracją tego wszystkiego, co będzie towarzyszyć ludziom i potem, aż do dzisiaj, a czemu Sokrates w opowieści swego ucznia Platona dał wyraz najmocniejszy: odrzucenia mądrości, zanegowania prawdy, wyboru czegoś gorszego w miejsce lepszego. Przekreślenia tego, co jest dla nas dobre.
Przekonanie filozofa, skierowane do ateńskich współobywateli, że „bezmyślnym życiem żyć człowiekowi nie warto […] i że zabijając ludzi powstrzymacie kogoś od tego, żeby was nie ganił i nie łajał, że nie żyjecie jak się należy, to nie widzicie rzeczy jak należy”, pozostaje ważne do dzisiaj. A nawet można odnieść wrażenie, że niekiedy jest bardziej aktualne współcześnie niż za życia Sokratesa.
Apologia Sokratesa, będąca zarazem końcem jego misji w Atenach, kończy się przesłaniem, które wydaje się smutnym podsumowaniem misji filozofa. W rzeczywistości jest w tej myśli zawarty najważniejszy optymizm, bez którego nasze życie nie miałoby sensu: „do człowieka dobrego nie ma przystępu żadne zło ani za życia, ani po śmierci, a bogowie nie spuszczają z oka jego sprawy”.