Nowy Napis Co Tydzień #052 / Człowiek samowystarczalny prosi o respirator
Pandemia Covid-19 będzie miała – już ma – bardzo poważne skutki gospodarcze, społeczne i międzynarodowe. To nieuchronne, skoro choćby spadek produktu krajowego będzie najgłębszy od czasu kryzysu paliwowego w 1973 roku – recesję szacuje się w 2020 roku na 4 procent PKB w Niemczech, na 4,3 procent w Polsce, a w Unii Europejskiej średnio na 7,4 procent. Jak wiemy, załamanie z lat 70. zakończyło epokę 30-letniego nieprzerwanego wzrostu gospodarczego, a wraz z nią okres rosnącego optymizmu, stabilnych instytucji, trwałych systemów partyjnych i większościowych rządów lub solidnych koalicji rządowych. Od chwili kryzysu naftowego już nigdy Zachód na dłuższą metę nie pozbył się narastających kłopotów gospodarczych i społecznych. Owszem, na krótko w okresie, gdy upadał komunizm na Wschodzie, zachodnia demokracja jawiła się jako strefa dobrobytu i spokoju, ale to szybko minęło. Po kilku latach wrócił permanentny i wielowymiarowy kryzys. Od lat 90. kraje zachodnioeuropejskie przeważnie musiały się kontentować mizernym na ogół wzrostem gospodarczym, oscylującym wokół 1 procenta PKB. USA miały się pod tym względem lepiej, co nie znaczy, że ich światowe przywództwo nie doznało – jeszcze przed początkiem prezydentury Donalda Trumpa – uszczerbku. Takie jest gospodarczo-społeczne tło, na którym pojawił się koronawirus.
Skoro już przed pandemią było nienadzwyczajnie, to teraz będzie znacznie gorzej. Nie potrafimy precyzyjnie przewidzieć wszystkich skutków, ale to pewne, że po COVID-19 przez jakiś czas cały świat będzie mniej zasobny, mniej stabilny i mniej bezpieczny. A Zachód jeszcze mniej niż do tej pory będzie mógł pretendować do światowego przywództwa.
Wyższość zachodniego wzorca cywilizacyjnego nad innymi, którą oznajmiano na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego stulecia pod hasłem „końca historii” Francisa Fukuyamy, od dawna już stała pod wielkim znakiem zapytania. Niepowodzenie amerykańskich i – szerzej – zachodnich interwencji militarnych w Afganistanie, Iraku, Libii czy Syrii, załamywanie się pod presją imigracyjną możliwości absorpcyjnych zachodnich gospodarek i zachodnich systemów socjalnych, seria islamistycznych zamachów terrorystycznych w Europie siejących strach i wymuszających wprowadzanie nadzwyczajnych regulacji prawnych ograniczających wolności obywatelskie i osobiste – w świetle tego wszystkiego wyższość zachodniego wzorca jawiła się jako coraz bardziej dyskusyjna. Teraz, wraz z nadejściem koronawirusa, gospodarki zachodnie okazały się w dużym stopniu zależne od gospodarki chińskiej, bo to tam od lat przenoszono produkcję, szukając wciąż tańszych i tańszych kosztów pracy. Także rządy zachodnie okazały się relatywnie mniej skuteczne w zwalczaniu epidemii, i to nie tylko od komunistycznych Chin, gdzie rygory wymuszano metodami policyjnymi, lecz także od Tajwanu czy Korei Południowej, gdzie arbitralność władz jest poddana pewnym regułom. Zatem i pod tym względem owa domniemana wyższość okazała się coraz bardziej dyskusyjna.
Równi Bogu?
Wszystko to prawda, ale najważniejszą lekcją, jakiej udzieliła człowiekowi Zachodu epidemia, jest zachwianie jego poczucia samowystarczalności. Bo człowiek Zachodu, odkąd w epoce wielkich odkryć naukowych i racjonalizmu przestał odczuwać lęk przed plagami, które od zarania dziejów go gnębiły, stopniowo stawał się coraz bardziej przekonany o tym, że sam potrafi zaspokoić swoje wszystkie potrzeby. Nie ma trwogi, to nie ma i Boga, a człowiek dąży do samospełnienia i w coraz większym stopniu osiąga je – tak było do niedawna – w królestwie humanizmu. Teraz, wobec coraz silniejszej ofensywy transhumanizmu, człowiek aspiruje do miary Boskiej: przekracza swoje odwieczne ograniczenia, planując już wkrótce długowieczność, a w perspektywie kilkudziesięciu lat nawet nieśmiertelność.
I oto przychodzi plaga, jedna z tych, które dawno już przecież zostały pokonane. Niemal już przekraczający swoją ludzką kondycję człowiek Zachodu, nagle uświadamia sobie, że podlega – wcale licznym – ograniczeniom, na czele z podatnością na nowego wirusa, który niekiedy może być groźny dla życia. No i co z tą długowiecznością? Co z nieśmiertelnością?
A przecież Yval Noah Harari, prorok transhumanizmu, jeszcze w 2017 roku nie miał wątpliwości, że po uporaniu się z plagami głodu, chorób i wojny, wielkie religie utrzymują ludzi w strachu i poddaństwie już wyłącznie dzięki temu, że nauka jeszcze nie rozwiązała problemu śmierci. Ale go przecież rozwiąże:
W ciągu historii religie i ideologie nie uświęcały życia jako takiego, lecz coś, co było ponad i poza ziemską egzystencją. Całkowicie tolerowały śmierć. […] Dla chrześcijaństwa, islamu i hinduizmu sens naszej egzystencji zależał od naszego losu w zaświatach; dla tych religii zatem śmierć była witalnym i pozytywnym elementem świata.[…] Spróbujcie tylko wyobrazić sobie chrześcijaństwo, islam i hinduizm w świecie bez śmierci, a zatem zarazem świecie bez nieba, piekła i reinkarnacji. Nauka i kultura współczesna mają całkiem inne podejście do życia i śmierci. […] Dla współczesnych śmierć jest raczej problemem technicznym, który możemy i powinniśmy rozwiązać
Y.N. Harari, „Homo deus. Une brève histoire de l’avenir”, Albin Michel, Paris 2017, s. 32–33. [1].
No i go – żwawo – rozwiązujemy. Pracuje nad tym firma Calico (filia Google’a), na czele z Rayem Kurzweilem, innym prorokiem transhumanizmu. Wielu bogatych entuzjastów rachuje, że nim dożyją późnej – jak na dzisiejsze standardy – starości, będzie już dostępna technologia umożliwiająca życie wieczne na ziemi. Aspiruje do niej na przykład Peter Thiel, kolega Kurzweila, współtwórca PayPala, ale i wielu innych bogaczy, już niemal czujących się równi Bogu, którego dawno zdetronizowali.
Zadyszka postępu
Przed Covid-19 żyliśmy w świecie otwartym i ruchliwym. Owszem zamach z 11 września 2001 roku oraz później seria islamistycznych ataków terrorystycznych w Europie nieco powściągnęła naszą otwartość i ruchliwość. Ale nadal to był nasz sposób bycia i nasza ambicja. Byliśmy z tego, nie bez racji, dumni. A przecież to właśnie otwartość i ruchliwość spowodowały tak szybkie rozprzestrzenienie się wirusa – coś, co w dawnych wiekach po prostu by się nie wydarzyło. W świecie sprzed Covid-19 wszelkie zakorzenienie i wszelka twarda tożsamość były podejrzane dla post-nowoczesnego rozumu. A przecież w walce z wirusem byliśmy i ciągle jeszcze trochę jesteśmy zamknięci u siebie: w swoim domu, dzielnicy, kraju. Respektowanie tych granic, wydawało się, że dawno już unieważnionych, stało się wręcz warunkiem pokonania pandemii. W taki to dziwny sposób dokonał się na naszych oczach powrót do historii, do naszej osobności i do naszego zakorzenienia. Czy na trwałe? Z pewnością nie. Ale ten powrót zmusił nas do przewartościowania pewnej liczby postępowych pewników. Już nie są niepodważalne.
Jest pewnego rodzaju ironią losu, że to właśnie pokolenie, które w młodości głosiło maksymę „zabrania się zabraniać”, a później pod hasłami wyzwolenia od autorytetów, od wszelkiej normatywności, a niekiedy nawet od płci (jako stanu natury), zdewastowało takie instytucje jak rodzina czy szkoła, teraz – jako grupa ryzyka ze względu na wiek – musi poddawać się rozmaitym rygorom sanitarnym znacznie bardziej niż ludzie młodsi. Ci, którzy z nierespektowania reguł uczynili program rewolucyjnej zmiany społecznej, teraz poddani ostrym regułom ograniczającym wolność, zwykle – dla ratowania zdrowia i życia – poddają się im bez szemrania.
Jedyny ratunek w ideologiach
Jak to zawsze się dzieje na ostrych zakrętach historii, ideolodzy zachwalają ideologie – każdy swoją – jako jedyne wybawienie z nieszczęścia. Zwolennicy głębokiej ekologii powiadają, że to, co się wydarzyło, jest rewanżem natury na człowieku, który tę naturę bez opamiętania łupił. I że teraz trzeba wszystko przewartościować tak, żeby matce-naturze nie dawać więcej powodów do gniewu. Z kolei rewindykacyjny populizm powtarza swoją mantrę, że trzeba odebrać bogactwa bogatym, a wtedy zbudujemy zasobne i egalitarne społeczeństwa – i tak dalej. Nie wydaje mi się, aby doświadczenie, przez które od kwartału przechodzimy, niosło w sobie tak ściśle określoną wskazówkę: czy to konieczności podążania wyłącznie śladami głębokiej ekologii, czy to radykalnego egalitaryzmu, czy jeszcze innego „-izmu”.
Natomiast sens ma pokazywanie ślepych zaułków, w które zabrnęliśmy. Należy do nich z pewnością globalizacja bez żadnych hamulców. Przykład przenoszenia produkcji w poszukiwaniu tanich kosztów pracy pokazuje, jak można się uzależnić od innych. To, że zwycięsko z pandemii wychodzą komunistyczne Chiny, a demokratyczny Zachód wisiał przez pewien czas u ich klamki, jest nie tylko jego prestiżową porażką. Jest wymownym memento na przyszłość, żeby nie rozmontowywać w takim stopniu suwerenności gospodarczej – choćby w zakresie produkcji banalnych maseczek, towaru, wydawałoby się, tak mało strategicznego. Z pewnością wizja państwa światowego, jakkolwiek zawsze niedookreślona, już teraz pokazała swoje słabe strony. Z pozoru przestarzałe kategorie takie jak silny rząd, czy granice państwowe odzyskały sens, bodaj na jakiś czas. Z kolei informatyczne środki kontroli przemieszczania się ludności pokazały, jak duże jest zagrożenie powszechną inwigilacją. Władza odzyskała w tych specjalnych okolicznościach swój walor. Czy zechce oddać nieco zagarniętego teraz terytorium w czasach po zarazie?
Wchodzimy w okres recesji gospodarczej bez precedensu po 1945 roku. To musi wywołać głębokie napięcia społeczne, stąd potrzeba maksymalnego wysiłku, by jak najszybciej wyjść z recesji. To, jak i chwilowo niska cena tradycyjnych nośników energii, będzie sprzyjać energochłonnemu i anty-ekologicznemu modelowi gospodarki. Tymczasem w ostatnich latach podejmowano wielki wysiłek, szczególnie w Unii Europejskiej (mniej w Polsce), na rzecz tworzenia „zielonej” gospodarki. Jak pogodzić szybki wzrost z wymogami ochrony środowiska?
Schyłek Unii Europejskiej?
Pandemia będzie ciężką próbą dla Unii Europejskiej. Instytucje unijne nie były ważnym podmiotem w walce z zagrożeniem – państwa narodowe powróciły do dominującej roli. Zamknięto granice, a państwa zajęły się ochroną swoich obywateli, nie pamiętając o losie nawet najbliższych sąsiadów. Szczególnie dotknęło to Włochy, które pozostały osamotnione w walce z wirusem. Jeśli pamiętać, że Rzym po raz trzeci w ostatnich 12 latach zostaje opuszczony przez unijne stolice narodowe – było tak w sytuacji kryzysu finansowego, kryzysu uchodźczego, a teraz kryzysu epidemicznego – to łatwo przewidzieć, że poziom euroentuzjazmu obywateli Włoch musi spaść do bardzo niskiego poziomu. To kolejne po brexicie rozczarowanie dla zwolenników silnej i spójnej Unii, a wyjście Włoch z Unii to byłby prawdziwy cios.
Zarazem jednak należałoby pamiętać, że o ile państwa członkowskie UE mogły zrobić więcej, o tyle sama Unia niewiele zrobiła, bo po prostu nie ma kompetencji w dziedzinie polityki zdrowotnej. Nie da się, nie popadając w konfuzję, sprzeciwiać kursowi na większą integrację UE i zarazem wołać, że Unia w dziedzinie walki z pandemią pozostała bezsilna. Dla Unii lekcja kryzysu pandemicznego nie brzmi zatem tak, że integracja jest nieskuteczna, tylko że brak kompetencji unijnych (wspólnych polityk) w dziedzinie zdrowotnej okazuje się w takich sytuacjach bardzo kosztowny. L’Europe-puissance, o której tuż przed pandemią mówił na Uniwersytecie Jagiellońskim prezydent Emmanuel Macron, miałaby polegać właśnie na: wyposażeniu instytucji unijnych w narzędzia prowadzenia wspólnej polityki, na przykład w zakresie ochrony zdrowia. Gdyby takie narzędzia dano Komisji przed epidemią, poszczególne państwa członkowskie nie byłyby tak osamotnione i bezbronne, a Unia mogłaby się w tej materii choć trochę mierzyć z Chinami. I blamaż byłby mniejszy, a przede wszystkim na Covid-19 umarłoby mniej Europejczyków.
Obowiązek: co to takiego?
Co zapamiętamy po latach z tego dramatycznego doświadczenia w krajach zachodniej cywilizacji pod kątem wywiązania się władz państwowych z ich powinności? Po pierwsze lekceważenie niebezpieczeństwa przez poszczególne rządy. Po drugie – serię spóźnionych decyzji. Dalej –– zarządzenie masowego aresztu domowego dla ludności. I – w końcu – powolne wychodzenie z rygorów w miarę cofania się epidemii. W sumie: dużo nieporadności rządzących, ale – jak się zdaje dzisiaj, 26 maja 2020 roku – także stopniowe opanowywanie sytuacji. Inaczej niż w Chinach i w Azji Wschodniej, gdzie (różnymi metodami) sytuację opanowano szybciej, ale też inaczej niż w Ameryce Łacińskiej, gdzie rządy radzą sobie z epidemią znacznie gorzej. Lecz zapamiętamy też z tych najtrudniejszych tygodni obraz lekarzy, pielęgniarek i sanitariuszy, którzy w warunkach permanentnych niedoborów ludzi oraz sprzętu dzień i noc trwali przy chorych. Pomyślmy: ci, którzy tak właśnie postąpili, zachowali się nie tylko ponadstandardowo, ale wręcz wbrew temu, do czego nawołuje współczesna kultura.
Bo nawołuje ona od kilkudziesięciu lat do maksymalizacji satysfakcji, a tę można osiągnąć drogą na skróty, bez osobistego wysiłku. Wspomniany już Yuval Noah Harari śmiało snuje wizję permanentnego oszukiwania systemu biochemicznego człowieka po to, by, zmieniwszy percepcję przyjemnych i nieprzyjemnych bodźców, utrzymywać jego satysfakcję na wysokim poziomie. Przy takim podejściu satysfakcja człowieka nie wynika już z dobrze wykonanej pracy, ze spełnienia obowiązku, albo – Boże, broń! – ze zdobycia się na czyn heroiczny. Nie, człowiek może być szczęśliwy, gdy podaje mu się (jak obecnie) odpowiednie specyfiki w odpowiedniej dawce, albo jeśli (jak w przyszłości) sztucznie zmanipuluje się jego system biochemiczny.
W takiej perspektywie satysfakcja lekarzy ofiarnie walczących o życie pacjentów, płynąca z wysokiej samooceny czy też z wdzięczności społeczeństwa, stanie się niezrozumiałym przeżytkiem. Legnie też do końca w gruzach tradycyjna pedagogika nawołująca do czynów moralnie godziwych, za które nagrodą jest moralna satysfakcja, albo – nie daj, Boże! – zbawienie wieczne. W takiej też perspektywie poświęcenie ludzi w białych kitlach, którego byliśmy i jesteśmy świadkami, straci sens.
Zatem centralne pytanie na czasy po zarazie brzmiałoby tak: czy człowiek samowystarczalny może zostać zatrzymany w swoich ambicjach, czy też jego zwycięski marsz przez dzieje doznał tylko chwilowego spowolnienia?