Nowy Napis Co Tydzień #066 / Niby-kwarantanna to normalny stan
Tekst o niepokoju, poczuciu niestabilności egzystencji staje się tym bardziej aktualny, gdy pisany jest w epidemicznej rzeczywistości – w czasie rozwijania się kryzysu zaczynającego trząść światową gospodarką. Jest to chwila, kiedy najdobitniej widać, że skutki katastrof ekonomicznych ponoszone są zawsze przez najsłabszych graczy: pracowników, osoby prowadzące – nierzadko fikcyjne – jednoosobowe działalności gospodarcze. Choć to akurat zależność prawdziwa bez względu na czas jej artykułowania. „Nie ma żadnego kryzysu – powiedziałby na to poeta Szczepan Kopyt – to jest normalny stan kapitalizmu”
Nie są to jednak zupełnie nowe refleksje, zmiany w systemie pracy nie pojawiły się wczoraj. Kryzys podkreśla tylko grubą, czerwoną linią niepokoje od lat będące stałym elementem krajobrazu świata pracy. Bezrobocie, trudność z wejściem na rynek, konieczność godzenia się na kompromisy (merytoryczne, płacowe, związane z bezpieczeństwem zatrudnienia) to problemy, które z całą mocą przebiły się do zbiorowej świadomości po kryzysie z roku 2008, ale towarzyszą nam od lat 90.
Godne uwagi wydaje się to, w jaki sposób realia pracy i materialnego funkcjonowania przesiąkają do poezji najnowszej. Istotnym, szeroko komentowanym tematem jest z pewnością zjawisko pracy prekarnej, w której zakres wchodzi niesłychanie wiele pomniejszych sytuacji, co krótko i jasno rekonstruował Jan Sowa:
Prekariat to stan braku pewności, stałości i stabilności, to chroniczna niemożliwość przewidzenia przyszłości i nieustanny lęk, że przyniesie ona tylko pogorszenie obecnej sytuacji. Jest to kondycja kruchej i niepewnej egzystencji, na jaką skazana jest spora część światowej populacji, również w krajach kapitalistycznego centrum. Dotyczy ona ludzi czasowo bezrobotnych, utrzymujących się z dorywczych prac, zatrudnianych na krótkoterminowe umowy, migrujących w poszukiwaniu zarobku, pracujących na częściowe etaty lub zmuszanych do podpisywania in blanco swojego wypowiedzenia wraz z umową o pracę (praktyka dość częsta w wielkich korporacjach). Oznacza życie pełne niepewności i trudne do zaplanowania, życie, w którym kilkakrotnie trzeba zmieniać nie tylko miejsce pracy, ale również zawód, a nawet najlepsze stanowisko stracić można z dnia na dzień. Życie takie staje się udziałem coraz większej liczby ludzi, bo czasy, gdy spędzało się w jednej firmie lub na tym samym stanowisku czterdzieści lat zawodowej kariery, coraz szybciej odchodzą w niepamięć. Dzisiaj niestabilność, płynność i ciągła zmiana to rzeczywistość, która dotyka nie tylko mechaników, kierowców, hydraulików czy przedstawicieli underclass, ale osoby oraz zawody umieszczone na samym szczycie społecznej drabiny: menedżerów, projektantów, specjalistów od marketingu, dziennikarzy, inżynierów, wysoko wykwalifikowanych techników, kuratorów i artystów itp.
J. Sowa, Co to jest prekariat?, „ha.art.pl”, [online], [dostęp: 29.04.2020 r.], http://ha.art.pl/prezentacje/39-edufactory/1655-jan-sowa-co-to-jest-prekariat.html. [4]
Jest to zatem coś więcej aniżeli tylko konkretna sytuacja zatrudnienia. „Prekariat” jest ściśle powiązany z „prekarnością”, choć – jak zauważał w artykule Trzy zgrzyty (albo o prekarności w nowej poezji) Paweł Kaczmarski – relacja znaczeniowa między tymi pojęciami jest nieoczywista w polszczyźnie
W prezentowanym tekście chciałabym to pojęcie jednak nieco zawęzić – skupić się na tym, jak wyglądają w najnowszej polskiej poezji obrazy pracy: te dosłownie opisujące niepewne, prekarne realia oraz te, w których temat pracy majaczy jedynie w tle, a odnaleźć go możemy na podstawie rekonstruowanego w wierszu systemu motywacji i ambicji podmiotu.
W niecierpliwych gestach ekspedientów
i wymownym wzroku ochroniarzy,
na niedomkniętych drzwiach.
Tam powstają wiersze na odpierdol
– pisał w swojej debiutanckiej książce z 2013 roku Rafał Krauze
Istnieją przecież w polskiej poezji kelnerzy, których rola wychodzi poza bycie elementem budującym sytuację liryczną. Istnieje poezja będąca rodzajem kroniki, w której nie unika się opisywania relacji o podłożu materialnym. Wyrazistym przykładem są teksty Macieja Topolskiego z jego debiutu na koniec idą, tematyzujące (nieobce autorowi) doświadczenie pracy w roli kelnera:
służone
obsługiwałem takich co mieli takich
za nieobecność na podmianę w setkach
nie pamiętali imion ani potu nie wspominając
o gorzkim smaku śliny o głodzie
obsługując takich co mieli takich
za psie grosze obsługiwałem ich nad wyraz (fałszywy
ton) gustownie w podziemiach na zapleczu spijałem krople
z butelek z talerzy jadłem wystygłe resztki
kuropatw i jeleni nigdy im nie zabraknie widziałem
na zdjęciach jak ksiądz wciągał takiego jelenia na pakę
krwisty długi ślad został na śniegu
jeleni nigdy nie zabraknie widziałem w lodówkach
kuropatwy zostawiły im długi krwisty ślad na rękach
niosłem im jadło proszę uprzejmie weźcie w usta
mówiłemM. Topolski, służone, [w:] na koniec idą, Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2017, s. 6. [8]
To, co najmocniej uderza w tym wierszu, to kontrast między przesytem a brakiem, w sposób najbardziej absurdalny ujawniający się w obrazie uczucia głodu u osoby, której praca polega na ciągłym podawaniu posiłków. „Spijałem krople / z butelek – czytamy – z talerzy jadłem wystygłe resztki” – i wyobrażamy sobie scenę wstydliwego, pospiesznego zgarniania jedzenia z talerza do ust gdzieś na restauracyjnym zapleczu. Ponieważ nadzwyczaj chętnie stosowanym przez Topolskiego zabiegiem są przerzutnie, możemy zauważyć, że pojawiające się na początku trzeciej strofy kuropatwy i jelenie przynależą do dwóch zdań jednocześnie. Możemy bowiem przeczytać nie tylko, że „kuropatw i jeleni nigdy im nie zabraknie”, ale także: „jadłem wystygłe resztki // kuropatw i jeleni”. Przy takiej możliwości lekturowej kontrast między „ja” i „oni” staje się jeszcze bardziej jaskrawy. Kelner dojada w pośpiechu resztki wyszukanych, drogich dań, którymi klienci nasycili się już tak bardzo, że odchodzą od stołu. Goście restauracji, określani zaimkiem „oni”, obecnie znajdują się w sytuacji obsługiwanych, nie obsługujących. Nigdy się nie martwią, że zabraknie im zasobów, dlatego że nie ma takich zasobów, po jakie nie mogliby sięgnąć. Po drugiej stronie – w opozycji do uprzywilejowanych – pozostaje „ja”. Nie „my”, niestety, dlatego, że każde „ja” mogące się na to „my” składać, wciągnięte jest w taką samą absurdalną machinę osobnego funkcjonowania w relacji wyzysku. Każdy jest w tej przestrzeni sam – wykonywanie zawodu kelnera polega tylko na byciu wśród ludzi, sztampowość i podległość w nawiązywanych interakcjach uniemożliwiają prawdziwe bycie z nimi. Podczas długich zmian nie ma zbyt wielu możliwości do nawiązania kontaktu ze współpracownikami. I być może nie stanowiłoby to problemu w zawiązaniu wspólnoty, gdyby nie system organizujący pracę tak, aby podsycać ducha współzawodnictwa. Jak mówiła Natalie Wynn w filmie What’s wrong with capitalism?: „Okrutna hierarchiczna struktura firmy powoduje, że rywalizujesz ze swoimi współpracownikami o awans albo żeby nie być zwolnionym, a jeżeli to się stanie, to skończysz na rywalizowaniu z innymi niezatrudnionymi ludźmi o inną gównianą pracę”
Ta granica (między pracującymi i w danym momencie korzystającymi z tej pracy) zostaje sproblematyzowana w nieco inny sposób w kolejnym debiucie z ostatnich lat – Ikonoklazmie Jana Rojewskiego:
Teraz pracuję w fabryce druków ulotnych
Dostawałem ulotki
na Piotrkowskiej w Łodzi
dostawałem ulotki
wódka za pięć pięćdziesiąt
dostawałem ulotki
Precz ze Związkiem Radzieckim!
dostawałem ulotki
jak skserowane dłonie
dostawałem ulotki
weź kredyt kurwa weź kredyt
dostawałem ulotki
pełne ludzkiego miąższu
dostawałem ulotki
jak mgła grzęznące w gardle
na Metro Ratusz Arsenał
widziałem mężczyznę o twarzy odbitej w śniegu
widziałem mężczyznę zamiatającego schodyw środku nocy przy dwudziestostopniowym mrozie
ten mężczyzna mógł zabić bo byłem bez współczucia
bo nie walczyłem z seciuriti wyrzucającym z dworców
zabierającym kubki na wielką dolewkę
ten mężczyzna mógł zabić mnie i swoich oprawców
wsadzić ręce w nasze działające mięso
dopisać erratę żywotów świętych na kartkach
na kartkach ulotnych
i rozdawałem ulotki
o smaku czarnego mleka
i rozdawałem ulotki
koncert dla głuchoniemych
i rozdawałem ulotki
żniwa ze złotych zębów
i rozdawałem ulotki
na Alexanderplatz w Berlinie
i rozdawałem ulotki
modlitwę obcego plemienia
i rozdawałem ulotki
na Cypress Hills w Brooklynie
i rozdawałem ulotki
szmer w płucach i papier kredowy
Wiersz pierwotnie opublikowany został w szóstym numerze „Kontentu”, gdzie komentarzem opatrzył go Jakub Nowacki. Młody krytyk porównywał w tekście pozycje rozdającego i otrzymującego ulotki:
Jaka jest różnica między dostawaniem ulotek a ich rozdawaniem? Postać otrzymująca ulotkę na ulicy (na Piotrkowskiej w Łodzi albo na Alexanderplatz w Berlinie) to zwykły uczestnik spektaklu – milcząco kręci głową, wyniośle odwraca wzrok albo bierze karteczkę i wyrzuca ją do najbliższego śmietnika. Postać rozdająca ulotki uczestniczy w spektaklu na innych zasadach. Jest z konieczności obserwatorem (widzi codziennie dziesiątki grymasów, setki nieoślepnięć od odwracania wzroku), ale także – powiedzmy to wreszcie – pracownikiem
J. Nowacki, Dwie strony ulotki, „Kontent” 2018, nr 6, s. 42, [online], [dostęp: 20.04.2020], http://kontent.net.pl/files/KONTENT_kwartalnik_nr_6.pdf. [10].
To, co u Nowackiego pojawia się jako ostatni element wyliczenia, ma kluczowe znaczenie dla całego utworu. Rojewski opisuje pracę obserwowaną z kilku miejsc. W jego wierszu widzimy trzecioosobowego wykonawcę – sprzątacza. Jego status w całej tej historii jest niejasny – kontekst całego tomu sugerowałby, że pojawia się on tutaj na prawach częściowo upodmiotowianego rekwizytu – w innym tekście bowiem podobną rolę pełni bezdomny
Dostrzeżony przez podmiot wiersza pracujący mężczyzna zaczyna stanowić zagrożenie (i to uzasadnione moralnie – co zostaje podkreślone w wierszu choćby przez wskazanie powodu jego agresji czy określenia wartościujące, takie jak „oprawcy”). Co ciekawe, pracownik przeciwstawiony jest „swoim oprawcom”, do których „ja” liryczne w tekście Rojewskiego jednak nie należy („mógł zabić mnie i swoich oprawców”). Bohater wiersza, zdystansowany wobec obu pozycji, odczuwa zagrożenie ze strony sprzątacza, ale mimo wszystko oddaje sprawiedliwość jego potencjalnym roszczeniom i zdaje się rozumieć jego gniew. Sam nie ma ustalonej pozycji w tej społecznej hierarchii.
Rojewski oddziela zacytowaną powyżej strofę, wkładając ją pomiędzy dwie zwrotki, które opowiadają o pracy ulotkarza, zajęciu o bardzo niskim prestiżu społecznym. Między tymi częściami dochodzi jednak do pewnego przesunięcia. Na początku tekstu bohater wiersza ulotki otrzymuje, jest obserwatorem pracy wykonywanej w różnych miejscach („Dostawałem ulotki / na Piotrkowskiej w Łodzi […] dostawałem ulotki / jak mgła grzęznące w gardle / na Metro Ratusz Arsenał”) i służącej różnym celom („dostawałem ulotki / wódka za pięć pięćdziesiąt / dostawałem ulotki / Precz ze Związkiem Radzieckim!”). W końcowej strofie natomiast sam staje się wykonawcą pracy („i rozdawałem ulotki / na Cypress Hills w Brooklynie / i rozdawałem ulotki / szmer w płucach i papier kredowy”). Co oznacza to przejście? Pewnie można byłoby je rozumieć w kategoriach empatii pojmowanej naiwnie, czyli jako próby przejęcia cudzej pozycji podmiotowej, poczucia nieswoich stanów emocjonalnych. I tak być może dałoby się ten wiersz (niestety!) czytać, gdyby nie środkowy obraz zamiatającego schody mężczyzny – problematyzujący nieco całą opowieść, stawiający snującego narrację w niedookreślonym miejscu. Podmiot nie jest już tylko widoczny w napięciu pomiędzy rozdawaniem ulotek a ich otrzymywaniem, ale sam zaczyna rozwijać refleksję nad swoim miejscem w społeczeństwie. Nie znajduje się on bynajmniej na zewnątrz struktur społecznych, ale jest raczej: pomiędzy. W tym niepewnym statusie podmiotu Ikonoklazmu Paweł Kaczmarski rozpoznawał współczesną opowieść o awansie klasowym
Społeczna hierarchia porządkuje świat także w wierszach wielu innych młodych poetów. To ona ustawia komunikacyjne relacje i jest jednym z głównych czynników porządkujących ładunek emocjonalny u Dominika Bielickiego. Bardzo wyraźnie widać to w poniższym wierszu:
Więcej wiertarek
Opowiedziałam pani,
czym się zajmuje nasza firma.
Teraz chciałabym, żeby pani
powiedziała mi, czego oczekuje od naszej firmy.
Chciałabym, żeby na świecie było więcej wiertarek
waszej firmy.
Zanotowałam. Jeżeli w ciągu tygodnia
się nie odezwiemy, to się nie odezwiemyD. Bielicki, Więcej wiertarek, [w:] tegoż, Pawilony, Fundacja na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław 2017, s. 30. [13].
Prosty, żartobliwy obrazek przywołany przez Bielickiego w wierszu Więcej wiertarek obnaża w istocie groteskowość momentu procesu zatrudnienia. Rywalizacja jest tak ostra, że aby otrzymać jakąkolwiek, wymagająca nawet najniższych kwalifikacji pracę, należy wysłać CV i list motywacyjny. Od potencjalnego pracownika oczekuje się deklaracji elastyczności i kreatywności (niezależnie od branży i stanowiska), a także uczestnictwa w sztucznie napompowanym spektaklu negocjacji. Pytania o motywację do podjęcia pracy nie wystarczy spuentować informacją „jestem zainteresowana nieumieraniem z głodu”. Większość z nas już w szkole średniej na lekcjach przedsiębiorczości uczyła się, że niedopuszczalnym i dyskwalifikującym sformułowaniem w liście motywacyjnym jest każde zdanie, które powołuje się na złą sytuację materialną starającego się o posadę. Wszyscy musimy udawać, że to nie pieniądze stanowią główną lub jedyną motywację naszych działań – oczekuje się od nas, że będziemy czerpali satysfakcję z pracy i definiowali swoje cele życiowe poprzez zawodowe ambicje. Łatwiej odgrywać, że się w tym odnajdujemy, gdy pracujemy w zawodzie społecznie użytecznym lub powszechnie poważanym. Bielicki jednak skupia swoją uwagę na sytuacji zgoła innej – nie wiadomo, o jaką dokładnie pracę stara się bohaterka jego wiersza, wiemy jedynie, że ma ona coś wspólnego z produkcją wiertarek. Nie jest jednak istotne, czy mowa o pracy przy taśmie czy o stanowisku w dziale marketingu. W każdej z tych sytuacji szczere postawienie sprawy, że chodzi o zwykłą transakcję, o układ wymiany czasu za pieniądze, kończy się dyskwalifikacją. Całość przypieczętowana zostaje świadomością, że jest się w niej na przegranej negocjacyjnie pozycji, a pracodawca nawet nie musi kłopotać się informowaniem o tym, że do tej dyskwalifikacji dochodzi – „jeśli w ciągu tygodnia / się nie odezwiemy, to się nie odezwiemy”.
Idealnym aktorem w tej strukturze jest każdy, kto nie wychodzi z roli nawet po zejściu ze sceny, czyli pozwala na to, aby ambicje zawodowe podporządkowywały każdą inną dziedzinę życia. Skala wpływu rynku na funkcjonujące w nim podmioty ma na celu wykreowanie takich pracowników jak bohater wiersza Kiry Pietrek z tomu Statystki:
-
mój brat operator wózka widłowego
marzy że zostanie pracownikiem roku
i dostanie złoty wózek
często o tym mówi
swojej żonieK. Pietrek, - [mój brat], [w:] tejże, Statystyki, WBPiCAK, Poznań 2013, s. 20. [14]
I jeśli karykaturalność tego obrazu wzbudza w nas pomieszane z politowaniem rozbawienie, możemy go od razu zestawić z wierszem manifest pochodzącym z debiutu tej autorki, zatytułowanym Język korzyści:
manifest
zapisz się do jakiegoś ugrupowania
które wzmocni w tobie chęć przyswajania nowych wiadomości
znajdź sobie doskonałego przyjaciela
rób różne rzeczy drugą ręką
zostań wolontariuszem
podtrzymuj kontakty z bystrymi przyjaciółmi
wykonuj ćwiczenia wytrzymałościowe siłowe i oporowe
miej orgazmK. Pietrek, manifest [w:] tejże, Język korzyści, WBPiCAK, Poznań, 2010, s. 23. [15]
Z tego zestawienia można wysnuć już mniej oczywiste wnioski: wymagania, jakie stawia przed nami rynek, nawet jeśli pozornie różnią się w zależności od sytuacji zawodowej, to wciąż mają ambicje totalne – porządkują całokształt egzystencji, wpływają na każdy jej aspekt. Na nasze ambicje, oczekiwania i promowane style życia przez nas przyjmowane. Tryb rozkazujący w manifeście Pietrek naśladuje medialne nagłówki lajfstajlowych pism, które radzą, jak wykrzesać z siebie więcej produktywności i zewnętrznego entuzjazmu. Manifest jest z jednej strony szyderstwem z korporacyjnego stylu życia, z drugiej zaś – sugestią, że niezwykle trudno się od niego uwolnić. Język motywacyjnych coachów zostaje jednak wycięty z kontekstu medialnego, w jakim zazwyczaj funkcjonuje – i wrzucony do wiersza. Ironiczny wydźwięk takiego przechwycenia bliski jest już postawie kontestującej. Widać to zwłaszcza, gdy umieści się wiersz na tle całej książki. Język korzyści jest bowiem cały – na co zresztą trafnie wskazuje tytuł – przesiąknięty językiem marketingu. Pracująca w branży reklamowej autorka nie stroni od obnażania słownika, z jakim ma do czynienia na co dzień – zwracało na to uwagę wielu jej recenzentów
o rozpaczy
rozpacz to rodzaj pewności
że przyszłość będzie w znacznej mierze podobna
do teraźniejszości albo jeszcze gorsza:
rozpacz oznacza pewność wspomnień
z przyszłości
czytam to tak: masz rytm i wolną wolę
zaimponuj sobieB. Sadulski, o rozpaczy, [w:] tegoż, mniej niż jedno zwierzę, Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2019, s. 29. [17]
Ta definicja rozpaczy, choć w oryginale skonstruowana w nieco innym kontekście, jest dobrym kompozycyjnym domknięciem rozważań o obrazie pracy w najnowszej poezji, o niepokojach i poczuciu niestabilności materialnej, a w dalszej kolejności – egzystencjalnej. Bo choć na pozór wydaje się opowiadać o czymś zupełnie odwrotnym – o pewności związanej z tym, co będzie, to gdy pewność ta zostaje skorelowana z poczuciem impotencji, z przekonaniem o braku sprawczości, jej opis zaczyna dobrze oddawać wrażenie klinczu egzystencjalnego, który z powodów materialnych dotyka całe grupy ludzi.
*
To, że poezja reaguje na zmiany w rzeczywistości społecznej, nie jest niczym nowym. Obrazy niestabilnej pracy w realiach późnego kapitalizmu przenikają do wierszy od lat. Na współczesnej scenie poetyckiej na dobre zawitali tacy poeci jak Szczepan Kopyt (od którego wiersza iuvenes dum sumus niżej podpisana zaczerpnęła tytuł do tego tekstu) czy – od pewnego czasu – Tomasz Bąk. Ten ostatni w swoich wierszach tworzy bardzo silną mieszankę wyrazistych analiz i postulatów politycznych. Nie ogranicza się jednak przy tym do publicystycznego tonu – odsłaniania i portretuje wystawiony na niepewne warunki funkcjonowania podmiot.
Ci poeci nie rezygnują z komentarza społecznego w swoich kolejnych książkach. Rok 2019 przyniósł nowy tom Szczepana Kopyta, w którym autor – sięgając po poetykę pętli, by opisać niepokoje technologiczne – wciąż odnosi się do problemu pracy. Obraz ten jest jednak uwikłany w konsekwencje materialistycznego myślenia – opisywanie pracy to dla Kopyta opisywanie historii wyzysku:
i wtedy kończy się hajs
i teraz jest jeszcze bardziej wymierzone w jutro
i papierosy wymierzone są w płuca praca w ciebie
i miłość która ma imię i swoją historię jest historią
walk klasowych
wolny singiel i dominujący czynnik przeżycia
wycenione ciało i czas zguby kalorii
ulice wypełnione są targetem i błędem statystycznym
prąd i gaz wołają o wojnę wyzwoleńczą uciskanych w przyszłości
ale wszystko jest snem w którym nie umiesz biegać
i nie potrafisz krzyczeć klaso robotnicza
a w lustrze widzisz potworyS. Kopyt, i wtedy kończy się hajs, [w:] tegoż, na giełdach nadprodukcji pikują akcje przetrwania, WBPiCAK, Poznań 2019. [18]
Wszystkie aspekty ludzkiego życia stanowią natomiast system naczyń połączonych. Trudno byłoby Kopytowi pisać o relacjach międzyludzkich w oderwaniu od analizowania sytuacji, w jakiej te relacje muszą zafunkcjonować. Z drugiej strony – nie jest to poezja zafiksowana, monotematyczna. Błędem byłoby w tym miejscu powiedzieć, że dla Kopyta każdy jednostkowy temat sprowadza się w ostatecznym rozrachunku do walki klas. Choć – paradoksalnie – w jakimś sensie tak jest. Ta wizja świata jednak nie dąży do uproszczenia (wszystkie problemy sprowadzone do jednego), a do skomplikowania (wszystkie problemy uwikłane i współzależne).
Ta radykalna postawa, jaką prezentuje Szczepan Kopyt, wprowadzana w ostatnich latach do współczesnego życia literackiego, uobecniała się już na dobre. Uważnych czytelników poezji nie dziwią już tak skonkretyzowane przedstawienia u twórców wyraźnie „zaangażowanych” (jakkolwiek to określenie byłoby rozmyte), warto jednak zauważyć, że podobne obrazy zaczęły przenikać do właściwie całej najmłodszej poezji. Debiutujący w ostatnich latach poeci-millenialsi rozpoznają już w pracy prekarnej jeden z podstawowych, porządkujących rzeczywistość czynników. Tworzą pełną frustracji poezję opowiadającą doświadczenie wymuszonych kompromisów, które nie zawsze bezpośrednio dotyczą funkcjonowania na rynku pracy – zawsze są jednak w jakimś sensie uwikłane w zależności rynku.