Nowy Napis Co Tydzień #084 / Popiół do czytania
Zbyt wiele emocji towarzyszy lekturze Czarnej księgi. Tu niedowierzanie miesza się z przerażeniem, smutek i gniew sąsiadują z nostalgią i wyciszeniem. Czytelnik doświadcza emocji oraz łączących się swawolnie konfiguracji w nazbyt wielkiej ilości, aż chciałoby się powiedzieć – dość. Lektury jednak nie sposób przerwać. Czytaniu Czarnej księgi towarzyszy też uczucie paradoksalnej wierności: nie można wypuścić z rąk świadectw ludzi, którzy wyszli z dołów śmierci. Czytanie, jakkolwiek by to brzmiało, staje się w tym momencie podaniem im ręki.
Oskarżona książka
Tej książki miało nie być. Jej pomysł rodzi się prawdopodobnie w kwietniu 1943 roku, a przypisani do niego zostają pisarze Ilja Erenburg i Wasilij Grossman. Czas nie jest tu bez znaczenia: jest już po bitwie pod Stalingradem (luty 1942), ZSRR przejmuje inicjatywę w wojnie ojczyźnianej. Wraz z odzyskiwaniem zajętych przez III Rzeszę ziem następuje wyswobodzenie ludności spod okupacji. Świadectwa płyną z ust do ust, zapisywane są przeżycia, utrwalane wspomnienia – im szybciej, im bardziej niepodległe wpływom innych wspomnień, tym lepiej. Zebraniem świadectw, ich redakcji, a także napisaniem nowych tekstów mają się zająć Erenburg i Grossman, uznani już radzieccy pisarze. Ich patronat jest nieodzowny, bowiem świadectwa poczynione przez miejscową ludność wymagają literackiego sznytu. To się ma czytać, ma poruszać do trzewi i nie dawać spokoju. Po ponad siedemdziesięciu latach wciąż mogę powiedzieć, że udało się im. Ilja Erenburg we wspomnieniach pisanych w latach sześćdziesiątych dosyć jasno precyzował zamysł Czarnej księgi: „Suche cyfry przestały robić wrażenie, zacząłem więc zbierać dzienniki, listy, które oddawały męki, jakie przeżywali konkretni ludzie”. Erenburg szybko odkrywa przesłanie, które towarzyszy współczesnej edukacji o Holokauście: nie kolumny cyfr, coraz bardziej abstrakcyjne i niepojęte, ale pojedynczy człowiek, z którym można się utożsamić. Mąż, matka, dziecko. Ktoś, kto kocha, kto czeka; wreszcie ktoś, kto pośród tłumów wychudzonych postaci, masowo pogrzebanych ciał, zachowuje swoją własną twarz, imię, tożsamość. Jeśli literatura miałby moc ocalającą, to właśnie w tym momencie: zaprzeczyć anonimowości masowej śmierci. To, co zapisał kilkadziesiąt lat po wojnie, w jej trakcie formował precyzyjnie na potrzeby państwa. W 1944 roku przedstawiał projekt Czarnej księgi swoim zwierzchnikom:
Do Księgi mają wejść relacje ocalałych Żydów, świadków potworności, niemieckie rozkazy, pamiętniki i wypowiedzi katów, zapiski i dzienniki Żydów, którym udało się ukryć. Nie akty oskarżenia, nie protokoły, ale żywe relacje mające plastycznie uwidocznić cały wymiar tragedii. Niezwykle ważne jest pokazanie solidarności ludzi radzieckich, ratowanie poszczególnych Żydów przez Rosjan, Białorusinów, Ukraińców i Polaków […]. Istnieje konieczność udokumentowania, że Żydzi szli na śmierć, i utrwalenia wszystkich przypadków, kiedy stawiali opór.
Jeśli wczytamy się bardzo uważnie w tak deklarowany zamysł, otrzymujemy dzieło niezwykle frapujące. Oto w jednej książce, obok siebie, a nawet jakby w jednym wersie, umieszczeni są na równych prawach ofiary i ich kaci, ci, co mieli zginąć i ci, co zabijali. To ostatnie można odczytać też wspak: ci, co przeżyli, i co usłyszą zaraz skazujący wyrok. Dynamiczność tych par nie pozwala przejść obojętnie czytelnikowi, mało tego: niweczy wszelki obiektywizm lektury. Tu wydarzenia piszą się poprzez emocje i czytane są także przez nie. Czarna księga dedykowana jest Żydom, Erenburg wyraźnie to podkreśla. Dopiero w trzecim zdaniu pojawia się człowiek radziecki, składający się z poszczególnych narodów. Ilja Erenburg pisze o „solidarności” i „ratowaniu”, ale szybko z zebranych materiałów, jakby mimochodem, zaczyna przebijać zupełnie inny obraz – antysemityzmu, kolaboracji, bezprawia, szantażu, strachu. Redaktor Czarnej księgi podaje w literacki sposób rękę amerykańskiemu historykowi Holokaustu, Raulowi Hilbergowi, którego prac z pewnością nie czytał. Autor monumentalnej Zagłady Żydów europejskich wydzielił trzy funkcje, które można było zająć w trakcie Szoa: sprawca, ofiara, świadek. Ta ostatnia jest obecnie szeroko dyskutowana i dzielona na jeszcze kolejne kategorie: postronny obserwator, ciekawski podglądacz, dokumentujący widz, współczujący i pomagający świadek, jak również świadek podjudzający do mordu. Większość tych postaw dostrzeżemy w zachowaniu ludności na terenach okupowanych w ZSRR. To właśnie oraz zdanie kolejne – że Żydzi szli na śmierć i stawiali opór – przypieczętowało los Czarnej księgi. Kolejni cenzorzy zarzucali jej, że obraz człowieka radzieckiego jest nazbyt antysemicki. Ludność miejscowa z pewnością się tak nie zachowywała, antysemityzm jest przeżytkiem burżuazji – argumentowano. Równie ważnym zarzutem było podkreślanie, że za mało miejsca poświęcono oporowi Żydów wobec nazistów. „Dlaczego Żydzi tak łatwo dali się zabić?” będzie pytaniem często stawianym i jednocześnie obnażającym całkowite niezrozumienie opisywanych sytuacji masowych mordów. W przypadku ZSRR odpowiedź jest niekorzystana dla państwa Stalina: państwo nie stanęło na wysokości zadania i nie obroniło swoich obywateli. Jednocześnie to samo pytanie zamienia się w oskarżenie wobec tych, którzy ocaleli z masowych egzekucji i obozów zagłady: skoro tak wielu zginęło, to dlaczego ty przeżyłeś? Niedostateczny, zdaniem cenzorów, opis oporu Żydów zawierał w sobie jeszcze jedno oskarżenie: dlaczego nie ma przedstawionego oporu Żydów radzieckich? Przecież – argumentowała cenzura – III Rzesza napadła ZSRR z powodu komunizmu, a z Czarnej księgi przebija obraz, że Żydzi ginęli, bo byli Żydami. Władze ZSRR potrzebowały zupełnie innej księgi, bardziej czerwonej. Chciano otrzymać literackie potwierdzenie, że to ZSRR podjęło największy trud i niewyobrażalne cierpienie w walce z hitlerowskim najeźdźcą. Ilja Erenburg i Wasilij Grossman mieli przedstawić okrucieństwo, którego doświadczyli Rosjanie za to, że byli Rosjanami, a otrzymano dzieło opisujące Holokaust. Między tym niezrozumieniem oficjalnych potrzeb ZSRR a Czarną księgą rozpościerają się palące problemy, które tu jedynie sygnalizuję, bez potrzeby poszukiwania w tym miejscu odpowiedzi: czy wyjątkowość Zagłady i wyjątkowość wojny ojczyźnianej konkurują ze sobą? Czy komunizm i żydowskość dla III Rzeszy to jedno i to samo? I odwrotnie: czy dla ZSRR komunizm i żydowskość to synonimy?
Czarna księga niewątpliwie wyprzedziła swoją epokę, a przynajmniej idee państwa, w którym powstała. Jako zagrożenie dla ZSRR (na przykład argumentowano, że niedopuszczalne jest stwierdzenie, że Żydzi, choć są obywatelami wielu państw i mówią różnymi językami, tworzą jeden naród) została ostatecznie zdjęta z maszyn drukarskich na rozkaz samego Stalina w sierpniu 1947 roku. Pozostał wielusetstronicowy maszynopis, który był przepisywany, dzielony i wysyłany między innymi do Wilna i Jerozolimy. Erenburg na stałe został związany z Czarną księgą – wciąż dokumentował literackie opisy, redagował je, zbierał zdjęcia. Można zapytać, czy w ogóle mamy do czynienia z dziełem skończonym? To, czym dysponuje polski czytelnik zostało oparte na odnalezionych w latach dziewięćdziesiątych u jednego ze znajomych Erenburga odbitkach korektorskich pochodzących z 1947 roku.
Potęga literatury
Pomimo zawiłej drogi Czarna księga nie traci nic ze swej literackiej siły. Polskie wydanie w porównaniu do oryginału zrezygnowało z zamieszczenia zdjęć, co w dobie dostępności Internetu jest zrozumiałe. Jednocześnie zaznaczono w tekście fragmenty usunięte przez cenzurę. Daje to możliwość czytania Czarnej księgi na przynajmniej kilku poziomach. Przynajmniej dwa narzucają się w sposób oczywisty. Pierwszy to poziom stricte literacki: to się po prostu porywająco czyta. Dużą zasługą jest tu przemyślana praca redaktorska. Partie tekstu podzielono geograficznie na obszary (na przykład Ukraina, Polska, Białoruś), a także starano się zachować pewne etapy Holokaustu: gettoizację ludności żydowskiej, masowe rozstrzeliwania, wreszcie etap wysiedlenia i pobytu w obozach zagłady. Czytelnik ogląda kolejne kroki ludobójstwa oczami zwykłych ludzi, a to znaczy, że nie liczby odgrywają tu najważniejszą rolę (choć dane są podawane, a współczesny redaktor je koryguje), ale sąsiad, który widzi, co się dzieje z innymi sąsiadami, co słychać na mieście, bezgraniczną bezradność i z czasem – cud nieoczekiwanych powrotów ze spodziewanej śmierci. Choć są to opisy prostych ludzi, niezmanierowane nadmiernym oczytaniem, to oszczędność słów i skąpość opisów robią jeszcze większe wrażenie. Ilja Erenburg i Wasilij Grossman nie zdominowali tych opisów, nawet jeśli je nieco wygładzili. Charakterystycznym motywem przewijającym się przez większość opisów jest stwierdzenie bezsilności słów wobec tego, czego doświadczono. To sprawia, że świadkowie zamiast szukać nowych rozwiązań literackich, nadmiernej poetyckości czy kwiecistości opisów, redukują swój opis do maksymalnego minimum. Dla przykładu, W.J. Rabinowicz pisze:
Można napisać wiele, ale nie jestem pisarzem i brak mi sił fizycznych. Kiedy piszę, wszystko to mam przed oczyma. Nie ma takiego papieru i pióra, żeby wszystko opisać w szczegółach. Nie ma i nie będzie człowieka, który namalowałby obraz nieludzkich cierpień, których doznaliśmy my, ludzie radzieccy.
Być może dzięki tej oszczędności w słowach zamieszczone opisy brzmią tak niepokojąco… dobrze.
Sara Glejch pisze z kolei:
Gnano nas do okopów, które były wcześniej przygotowane do obrony miasta. W okopach tych znalazło śmierć dziewięć tysięcy żydowskich mieszkańców miasta; do niczego więcej się nie przydały. Kazano nam rozebrać się do koszul, potem szukano pieniędzy i dokumentów; pognano nas skrajem okopów, ale skraju już nie było, na długości pół kilometra okopy wypełnione były ludźmi umierającymi od ran, proszącymi o jeszcze jedną kulę, jeśli jednej za mało było do śmierci.
Jest w tym opisie i ironia (okopy przeciw armii nieprzyjaciela do niczego się nie przydały), jest i reporterski zapis o zabijanych, ale jest też ten niezwykle sugestywny obraz zmierzania do skraju okopu („ale skraju już nie było”).
Na przeciwległym biegunie znajdują się w Czarnej księdze opisy zawodowych literatów. Szkic Treblinka Wasilija Grossmana wydany był w latach 1945–1946 aż sześć razy jako osobny druk, jednak od tamtego czasu nie był wznawiany. Teraz, gdy czyta się go po tylu latach w Czarnej księdze zdaje się nic nie tracić na sile swego literackiego wyrazu. Autor z jednej strony stara się zebrać to, co widzieli i to, czego domyślali się Żydzi wiezieni do Treblinki, a z drugiej – dysponuje już wiedzą świadka badającego miejsce zbrodni. Te dwa porządki Grossman splata w jedną, silną opowieść, w której jak echo powraca pytanie: gdzie są ci wszyscy ludzie z Treblinki?
Ułomność literatury
Wartość Czarnej księgi to nie tylko opisy świadków, wgryzanie się w poszczególne słowa i zwroty. To również lektura sposobu nieoczywistego: jako oskarżenia ZSRR. Większość opisów egzekucji kończy się bohatersko rzuconym w twarz niemieckim oprawcom wyrokiem: Stalin nas pomści.
Armia Czerwona jest przedstawiona w sposób, w którym naiwność, uwielbienie i apoteoza tworzą jeden propagandowy amalgamat. W tekście pod tytułem Beniamin Anolik możemy znaleźć następujące zdania:
Patrzę na kapitana. Z jego oczu płyną łzy, i on się z tym nie kryje. Ma na piersi ordery i naszywki po odniesionych ranach. To Rosjanin. Wie, czym jest śmierć i nieszczęście. I on płacze. Te łzy są teraz dla nas najdroższe na świecie…
Ocaleni chłopcy chcą wstąpić od razu w szeregi czerwonoarmistów, ale kapitan rozkazuje im zostać, na pociesznie składa obietnicę: „Pomścimy was. Wejdziemy do Berlina i wystawimy Niemcom rachunek za was”. Jeden z chłopców, być może najstarszy, zostaje jednak wcielony do armii:
Ten pokazuje na gwiazdkę na czapce kapitana i mówi: „To mój jedyny odpoczynek”. A potem pokazuje ręką w kierunku zachodnim: „To moja jedyna droga”. Oraz na czerwonoarmistów: „To są moi bracia”.
Nakreślony obraz żołnierza Armii Czerwonej – to świecki zbawca, który rozumie ludzki ból, i który wskazuje drogę. Jest tu jakieś echo ewangelicznych słów Jezusa, który wiedział, co jest w człowieku (por. J 2, 25) i sam mówił o sobie, że jest Drogą (por. J 14, 6).
I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Czarna księga powstała w państwie totalitarnym, które było równie ludobójcze dla własnych obywateli. Autorzy świadectw zamieszczonych w księdze redagowanej przez Erenburga i Grossmana w rzeczywistości byli uwięzieni pomiędzy piecami krematoryjnymi Auschwitz a lodowatym piekłem Kołymy. Dostrzegam to w świadectwie pod tytułem We wsi Cybulewo, które kończą się słowami wykrzyczanymi do Niemców: „Strzelajcie, kaci! Ale wiedzcie, że Stalin przyjdzie!”. Świadectwo to zostało oparte na artykule, który pierwotnie nosił tytuł Ludojedy czy Kanibale. Kto tu w rzeczywistości spożywa ludzkie mięso: III Rzesza czy ZSRR? Podobne, smutne pytania pojawiają się, gdy czytamy o buncie w Sobiborze. Jednym z jego przywódców był rosyjski żołnierz, Aleksander Aronowicz Peczerski. Świadkowie wielokrotnie podkreślali, że gdyby nie jego wojskowe wyszkolenie, organizacja i hart ducha, bunt nie miałby miejsca. Zbrojne wystąpienie więźniów w Sobiborze przyczyniło się do likwidacji obozu zagłady. Sam Peczerski nie od razu jednak zyskał w ZSRR zasłużoną rangę bohatera. Czarna księga pisze o nim: „22 października Aleksander Peczerski po długiej poniewierce po Polsce trafił na oddział partyzancki, do którego został przyjęty wraz z kilkoma swoimi towarzyszami. Obecnie w randze kapitana służy w szeregach Armii Czerwonej”. Tyle opis, ale fakty są nieco inne. Zgodnie z rozkazem Stalina nr 227 z lipca 1942 roku, znanym jako Ani kroku wstecz!, każdy Rosjanin, który trafił do niewoli niemieckiej, jest zdrajcą. Swoje winy wobec ojczyzny mógł jedynie zmyć, służąc w karnych batalionach stanowiących pierwszą linię armii. Taki los spotkał też Peczerskiego, który zorganizował bunt w Sobiborze. Dopiero po odniesieniu ran w batalionie karnym uznano, że zmył swoją winę.
W jakiś sposób zazdroszczę Erenburgowi i Grossmanowi. Byli pierwszymi, którzy o tym pisali. Mogli wysłuchać raportów, ba, byli świadkami naocznymi. A potem ułożyli zdania ze słów, które dopiero wynaleźli. Stworzyli frazy, które będą powtarzane, dyskutowane, odrzucane. W rzeczywistości – stworzyli słowa, czyli świat. Raz jeszcze.
Czarna księga, pod red. Ilji Erenburga i Wasilija Grossmana, z języka rosyjskiego przełożyli M. Buchalik, H. Dubyk, H. Grubowska, M. Jankowska, M. Karachentseva, K. Miklaszewski, T. Monko-Ejgenberg, opracowała J. Nalewajko-Kulikov, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2020.